Philip Mercer #5 Rzeka zniszczenia - DU BRUL JACK.txt

(922 KB) Pobierz
JACK DU BRUL





Philip Mercer #5 Rzekazniszczenia





Tytul oryginalu: River of Ruin PrzekladPrzemyslaw Bielinski



Pamieci mojego ojca

Davida Du Brula.

Zaden autor nie wykreowal

wiekszego od niego bohatera

ani lepszego czlowieka.



Morze Karaibskie



"f



:\



Colon:-



Sluzy Gatun?a?.,.:^- *"^6^";

jezioro Gatun I-



/ do Rzeki



doV Przekopu

Gaillarda



0 mile

0 kilometry *

iv/t~port rodzi pilotow

, parking





"^





^ /7 terminal"' " Hatcherly

Consolidated



\A



Ocean Spokojny



w.! ". i. i





1





jezioro Miraflores

0 mile 10 15

^ kilometry *~*



Paryz, Francja

Mlotek licytatora opadl z ostrym trzaskiem, ktory rozszedl sie glosnym echem w bogato zdobionej sali.

-Sprzedano za czterdziesci siedem tysiecy frankow licytujacemu numer sto dwadziescia siedem.

Cyfrowa tablica obok podwyzszenia pokazywala uzyskane w kolejnych licytacjach kwoty we frankach w przeliczeniu na dolary, po aktualnym kursie wymiany. Ksiazka, ktora demonstrowal stojacy za licytatorem asystent w bialych rekawiczkach, unoszac ja wysoko nad glowe, zostala wlasnie kupiona za prawie siedem tysiecy dolarow.

Oferte zlozyla pracownica domu aukcyjnego; reprezentowala osoby zainteresowane kupnem, ktore nie mogly lub nie chcialy przyjechac do Paryza na aukcje rzadkich wydan ksiazek i unikatowych rekopisow. Takich przedstawicieli bylo kilkoro. Siedzieli na osobnej lawie, podobnej do lawy przysieglych. Kazdy mial telefon i komputer z dostepem do Internetu. Pozostala czesc wysokiej sali zajmowaly rzedy wygodnych krzesel dla kupujacych bioracych udzial w aukcji osobiscie. Librairie Antique Derosiera oferowala dzis ksiazki ze zbioru Patriarchowie ery przemyslowej. Na jutrzejszej aukcji, glownym wydarzeniu trzydniowej imprezy, zostanie wystawionych kilkanascie renesansowych Biblii i niepelny rekopis Leonarda da Vinci, ktory - jak oczekiwano - mogl pojsc za kilka milionow dolarow.

Zanim pojawila sie nastepna ksiazka i jej zdjecie na ekranie rzutnika za podwyzszeniem, w sali slychac bylo cichy pomruk rozmow i szelest kartek katalogow.

Philip Mercer czekal na ten moment rozproszenia uwagi. Przeszedl po marmurowej podlodze do krzesla w ostatnim rzedzie. Kilkoro eleganckich gosci skrzywilo sie, slyszac plaskanie jego mokrych butow. Ich pogardliwe nadecie raczej rozbawilo Mercera, niz zawstydzilo. Za wysokimi, lukowato zwienczonymi oknami ulice zalewal jesienny deszcz. Olowiane niebo tlumilo blask Paryza. Ale w sali, w ktorej odbywala sie licytacja, lsnily bogate zlocenia sufitu i lakierowana kosztowna boazeria na scianach.

Siadajac, Mercer podchwycil spojrzenie licytatora. Jean-Paul Derosier lekko skinal mu glowa. Staral sie nie okazywac specjalnych wzgledow zadnemu klientowi. Mercer wiedzial, ze stary przyjaciel cieszy sie na jego widok. To



Jean-Paul sciagnal go do Paryza - przeslal mu liste ksiazek i rekopisow, ktore mialy isc pod mlotek na tej wlasnie aukcji.

Poznali sie wiele lat temu, kiedy Jean-Paul byl zwyczajnym Gene'em, a swoje nazwisko wymawial z twardym amerykanskim "r". Chodzili do liceum w Barre, w stanie Vermont, obaj byli outsiderami i pragneli wyrwac sie z tej dziury w Nowej Anglii. Derosier rozsmakowal sie w luksusie i postanowil zdobyc majatek. Mercer zas odkryl w sobie zylke podroznicza, przekazana mu w genach przez rodzicow, ktorzy zgineli w Afryce, gdy mial dwanascie lat. W Barre zamieszkal u dziadkow zc strony ojca. Po latach drogi jego i Derosiera znow sie skrzyzowaly. Dzieki sukcesom zawodowym Mercer, interesujacy sie starymi drukami i rekopisami, mogl pozwolic sobie na kupowanie bialych krukow. Jean-Paul mial juz wtedy wyrobiona pozycje w branzy antykwarycznej.

Mercer otworzyl wydrukowany na kredowym papierze katalog, sprawdzil, ktory numer jest nastepny, i zaklal. Minela juz polowa dzisiejszej aukcji. Przez opoznienie w interesach jego plan, zeby przyjechac do Paryza kilka dni wczesniej, legl w gruzach. Gdyby nie umowil spotkania na nastepny dzien, w ogole odwolalby przyjazd i zalicytowal przez posrednika. Dopiero co przylecial do Paryza. Do domu aukcyjnego przyjechal taksowka prosto z lotniska Charles'a de Gaulle'a.

Nastepna oferowana ksiazka byl osobisty dziennik Ferdinanda de Lessepsa, napisany podczas jego jedynej wyprawy do Panamy w 1879 roku. Zanim slynny budowniczy Kanalu Sueskiego przybyl do Ameryki Srodkowej, zdolal przekonac syndykat inwestorow, ze powtorzy swoj sukces i przekopie kanal na poziomie morza przez zarosniety dzungla przesmyk. Przedsiewziecie skonczylo sie niepowodzeniem i smierciadwudziestu trzech tysiecy robotnikow, a takze kryzysem finansowym,ktory wstrzasnal Francja.

To byla jedna z najwazniejszych pozycji oferowanych tego dnia; spodziewano sie, ze osiagnie cene okolo dwudziestu tysiecy dolarow.

Mercer przejrzal katalog i odetchnal z ulga. Rekopis, ktory chcial zalicyto-wac, jeszcze nie zostal wystawiony. Odprezyl sie po raz pierwszy od chwili wyladowania i zaczal osuszac zmoczona deszczem ciemna czupryne, wyciskajac dlonia wode.

-Nastepna pozycja przed krotka przerwa to numer szescdziesiat dwa.

Jean-Paul Derosier wiedzial, kiedy podniesc glos o oktawe; bezblednie podsycal napiecie panujace w sali; Mercer wyczuwal takze gniewne wzburzenie wsrod licytujacych, ktorego nie rozumial.



-Dziennik liczy sto siedemdziesiat stron. Ferdinand de Lesseps zapisywal

go wlasnorecznie podczas wyprawy do Panamy. Jak panstwo widzicie, rekopis

jest w doskonalym stanie, oprawiony w bordowa skore, z nazwiskiem de Les-

sepsa na okladce.

Derosier dalej rozwodzil sie nad zaletami dziennika, a na ekranie pojawialy sie zdjecia pojedynczych stron. Mowil po francusku. Chociaz Mercer dobrze znal ten jezyk, nie zwracal uwagi na prezentacje. Ten dziennik go nie interesowal. Wyjrzal za okno. Zalowal, ze po wyladowaniu nie zdazyl zmienic chociaz koszuli. Mokry garnitur lepil sie do ciala, a krawat ocieral sie o nieogolona szyje.

Jean-Paul zakonczyl prezentacje slowami:

-Licytacje zaczynamy od piecdziesieciu tysiecy frankow.

Poslugujaca sie telefonem pracownica domu aukcyjnego z tabliczka nume

ru sto dwadziescia siedem kiwnela glowa, a licytujacy zgodnym chorem jekneli.

Mercer natychmiast sie zorientowal, ze tajemniczy licytujacy zdominowal aukcje, podbijajac ceny ksiazek. Szalenstwo trwalo minute. Cena wzrosla do trzydziestu tysiecy dolarow. Przy kolejnych skokach licytujacy z rezygnacja kiwali glowami. Wiedzieli, ze i tak przegraja. Najwyrazniej czerpali jednak perwersyjna radosc z tego, ze zmuszaja numer sto dwadziescia siedem do zaplacenia wiecej, niz dziennik jest wart. Nieustepliwosc przedstawicielki licytujacego zaczela slabnac, kiedy cena przekroczyla piecdziesiat tysiecy dolarow - to dwa i pol razy wiecej niz szacunkowa wartosc dziennika. Mercer wyobrazal sobie wscieklosc, jaka slyszala w glosie tego, kogo reprezentowala.

W koncu zostalo tylko dwoch licytujacych: tajemnicza osoba na linii i pewien Amerykanin. Mercer widzial go na licytacji w Christie's, w Nowym Jorku. Rok wczesniej. Tak jak on, ow mezczyzna bral udzial w aukcji z milosci do ksiazek, nie kierujac sie ich rynkowa wartoscia. Mercer przypomnial sobie, ze to jakis dyrektor firmy naftowej. Facet mial kieszenie glebsze niz odwierty, ktore robil, ale przy siedemdziesieciu pieciu tysiacach dolarow nawet on musial sie wycofac, ze zloscia krecac glowa.

Po okrzyku Jeana-Paula "Sprzedane!" nie nastapil zwyczajowy aplauz, ktorym nagradzano tak wysokie wylicytowane sumy. Sala wibrowala nieprzyjemnym napieciem. Przedstawicielka licytujacego o numerze sto dwadziescia siedem nie podnosila wzroku, jakby wstydzila sie brutalnej taktyki, do ktorej ja zmuszono.

-Teraz nastapi dwudziestominutowa przerwa - zapowiedzial Derosier. -

Zapraszamy na szampana do foyer.



Mercer wzial kieliszek od kelnerki i zaczekal, az Jean-Paul skonczy rozmowe ze starymi klientami i urabianie nowych. Cieta rana na palcach lewej dloni znow zaczela krwawic; otarl krew serwetka. Mezczyzna w garniturze od Arma-niego, majacy poranione dlonie, mogl wzbudzac ciekawosc, ale nikt do niego nie podszedl. I to nie dlatego, ze wygladal tu niestosownie. Przeciwnie, choc w przemoczonych butach i z krwawiacymi ranami, wyraznie czul sie swobodniej w tej urzadzonej z przepychem sali niz reszta gosci.

Zatamowawszy krwawienie, wyrzucil poplamione serwetki i zbyl cala sprawe wzruszeniem ramion. Tym rozbrajajacym gestem odpowiedzial na utkwione w nim spojrzenie starszej damy. Mialo to znaczyc "Okropnosc, kiedy cos takiego czlowieka spotyka". Ponura dotad twarz matrony rozjasnil usmiech.

Derosier, uwolniwszy sie od towarzystwa leciwej kobiety w smiesznym niebieskim kapeluszu, podszedl do Mercera opartego o obita adamaszkiem sciane. Obaj byli wysocy - mieli okolo metra osiemdziesieciu centymetrow wzrostu, ale Mercer wydawal sie wyzszy. Jean-Paul, ze swoja jasna cera, chlopieco dlugimi rzesami i ruchliwymi ustami, byl raczej ladny niz przystojny. Mercer mial bardziej meskie, twarde rysy. Jego smialo patrzace szare oczy potrafily rzucac spojrzenie miekkie jak jedwab albo grozne niczym arktyczna burza.

-Co sie tu dzieje, Jean? - Mercer nie przyzwyczail sie do pelnego francu

skiego imienia Derosiera.

Roznica miedzy starymi druhami uwidocznila sie jeszcze bardziej, gdy uscisneli sobie dlonie. Rece Jean-Paula byly smukle i zadbane, Mercera zas poznaczone bliznami i odciskami - swiadectwo wielu lat pracy fizycznej. Derosier spedzil w Paryzu wiekszosc zycia, mowil wiec po angielsku z francuskim akcentem.

-Mercer, mon Dieu, nie sadzilem, ze zdazysz.

-Utknalem z robota w Utah i uciekl mi samolot. Nie

mialem nawet czasu zajrzec do domu. - Mercer mieszkal w Arlington, na przed

miesciach Waszyngtonu. - Walizke mam pelna brudnyc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin