Danielle Steel Wypadek.doc

(1849 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

 

Wypadek

 

Popeye, która jest zawsze, kiedy tego potrzebuję przy sprawach ważnych

i tych mniej ważnych. W każdej godzinie, każdej chwili dnia Zawsze będę

cię kochać całym sercem i duszą.

D.S

Rozdział pierwszy

To było jedno z tych wspaniałych, niezwykle ciepłych wiosennych

popołudni, kiedy powietrze delikatnymi jak jedwab muśnięciami dotyka twoich

policzków i kiedy jedynym twoim pragnieniem jest, aby to trwało bez końca.

Długi, skąpany w słońcu kwietniowy dzień miał się już ku końcowi, gdy

Page przejeżdżała przez Golden Gate Bridge do Marin, z zachwytem patrząc na

rozciągającą się przed nią przepiękną panoramę. Kątem oka zerknęła na

siedzącego obok syna, który wyglądał dosłownie jak jej mała blond replika.

Jedynie jego włosy sterczały w miejscu, gdzie jeszcze tak niedawno

spoczywała czapka baseballowa, a na twarzy widniały ślady rozmazanego

brudu. Andrew Patterson Clark w ubiegły wtorek skończył siedem lat. Kiedy

tak siedział, odpoczywając po męczącej grze w piłkę, nie sposób było

niedostrzec, jak silna więź łączyła tych dwoje. Page - dobra matka i równie

dobra żona, była jednocześnie przyjacielem, o jakim zwykle się marzy.

Troskliwa, kochająca, cokolwiek robiła, wkładała w to całą swą duszę. W

kręgu znajomych i przyjaciół cieszyła się opinią osoby, na którą zawsze

można liczyć, a jej fantazja i dużej klasy uroda sprawiały, że była

prawdziwą duszą towarzystwa.

- Byłeś dzisiaj znakomity, kochanie. - Uśmiechnęła się do syna i

puszczając na chwilę kierownicę, jedną ręką zmierzwiła jego i tak już

potarganą czuprynę. Andy miał takie same jak ona grube, jasne włosy o

odcieniu dojrzałego zboża, takie same niebieskie oczy oraz jasnokremową

skórę, z tym, że jego była gęsto usiana piegami.

- Nie mogłem wprost uwierzyć, że udało ci się złapać tę piłkę. To była

pewna bramka. - Page zawsze jeździła z synem na jego mecze oraz szkolne

zawody i wycieczki w plener z jego klasą i przyjaciółmi. Bardzo go kochała

i każda spędzona z nim chwila sprawiały jej ogromną radość. Wyraz twarzy

Andy'ego, kiedy patrzył na matkę, nie pozostawiał cienia wątpliwości, że

malec doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

- Ja też myślałem, że będzie bramka. - Uśmiechnął się ukazując dziąsła, w

których jeszcze do niedawna tkwiły obydwa przednie zęby. Sądziłem, że

Benjije nie zmarnuje takiej okazji... - Przejechali właśnie most i znaleźli

się po stronie Marin County, kiedy Andy krztusząc się od śmiechu z

satysfakcją dodał: - ...ale mu się nie udało!

Page śmiała się razem z synem. To było sympatyczne popołudnie. Żałowała,

że Brad nie mógł z nimi być. W każde sobotnie popołudnie grywał w golfa z

kolegami z pracy. Była to dla nich znakomita okazja zarówno do relaksu, jak

i przedyskutowania różnych nie cierpiących zwłoki spraw biurowych. Rzadko

się zdarzało, aby spędzali sobotnie popołudnia tylko we dwoje. A nawet

jeśli czasem się na to zanosiło, to i tak w ostatniej chwili wypadało coś,

co burzyło ich plany. Na przykład jakiś mecz Andy'ego; jedno z kolei

słynnych organizowanych przez Allyson spotkań dla znajomych z drużyny

pływackiej, których charakterystyczną cechą było to, że zawsze odbywały się

w zapomnianych przez Boga miejscach; jak na zawołanie pies kaleczył sobie

łapę, przeciekał dach; albo nagle wysiadała hydraulika. W tej sytuacji

leniwe, sobotnie popołudnia pozostawały jedynie w sferze marzeń. Tak było

już od wielu lat i ona zdążyła się do tego przyzwyczaić. Kradli więc każdą

wolną chwilę, pomiędzy jego podróżami w interesach czy też podczas rzadkich

weekendów sam na sam, aby być razem w nocy, gdy dzieci spały. Znalezienie

czasu na miłość w tym pędzącym szybko życiu nie było łatwe. Jednak jakoś im

się to udawało.

Po szesnastu latach małżeństwa i urodzeniu dwojga dzieci Page wciąż była

w Bradzie szaleńczo zakochana. Miała wszystko, czego pragnęła: męża,

którego uwielbiała i który ją bardzo kochał, spokojne, bezpieczne życie

oraz dwoje wspaniałych dzieci. Ich dom w Ross początkowo niczym szczególnym

się nie wyróżniał, był jednak pięknie położony i bardzo wygodny. Z biegiem

lat Page, dzięki nieustannym zabiegom, uczyniła z niego coś wyjątkowo

uroczego. Nareszcie mogła wykorzystać wiedzę zdobytą w czasie studiów

historii sztuki, popartą praktyką u dekoratora wnętrz w Nowym Jorku.

Zaczęła malować dla siebie i dla przyjaciół piękne freski, wśród których

wyjątkową urodą wyróżniał się fresk wykonany dla szkoły średniej w Ross.

Jej własny dom stał się z czasem oazą autentycznego piękna. Malowane przez

nią obrazy i freski sprawiły, że ten zwykły wiejski dom stał się

przedmiotem podziwu i zazdrości każdego, kto choć raz miał okazję go

zobaczyć i nikt nie miał wątpliwości, że to wszystko było wyłączną zasługą

Page.

W ubiegłym roku tuż przed Bożym Narodzeniem na jednej ze ścian pokoju

syna namalowała grę w Baseball. Andy'emu bardzo się to spodobało. Kiedy

była bez pamięci zakochana we wszystkim co francuskie, namalowała dla

Allyson scenkę z życia paryskiej ulicy. Niedługo po tym, zainspirowana

twórczością Degasa, sznur tancerek, a całkiem niedawno jak czarodziej przy

pomocy magicznego dotyku przeobraziła pokój Allyson w basen kąpielowy.

Nawet meble pomalowała w ten sposób, aby to wrażenie jeszcze bardziej

spotęgować. Allyson i jej przyjaciele stwierdzili, że osiągnięty efekt był

zdumiewający, a pod adresem Page posypały się pełne uznania okrzyki w

rodzaju: "Ale fajne... niesamowite... fantastyczne", co było najwyższą

oceną w ustach zgrai piętnastolatków. Patrząc na nich Page żałowała, że nie

miała więcej dzieci. Zawsze chciała mieć ich więcej, ale Brad akceptował

najwyżej dwoje, nie ukrywając, że najchętniej pozostałby przy jednym. Był

nieprzytomnie zakochany w swojej małej córeczce i nie rozumiał, dlaczego

mieliby posiadać więcej dzieci. Potrzebowała aż siedmiu lat, aby go

przekonać, że powinni mieć przynajmniej jeszcze jedno.

Andy - ich maleńki skarb - jak go nazywała, przyszedł na świat niedługo

po tym, kiedy przeprowadzili się z miasta do własnego domu w Ross. Poród

nastąpił w dwa i pół miesiąca przed czasem, kiedy Page spadła z drabiny,

malując w dziecięcej sypialni prześliczny fresk o tematyce bajkowej. Kiedy

pośpiesznie wieziono ją ze złamaną nogą do szpitala, dziecko było już w

drodze. Przez dwa miesiące Andy przeleżał w inkubatorze, ale kiedy Page

odbierała go ze szpitala, był już pod każdym względem doskonały.

Uśmiechnęła się, przypominając sobie jaki był maleńki i jak bardzo się

obawiała, że go utraci. Nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, aby mogła

to przeżyć. Chociaż zdawała sobie sprawę, że w końcu musiałaby... dla

Allyson i dla Brada. Bez tego dziecka jednak życie Page nie byłoby już

takie jak dawniej.

- Masz ochotę na loda? - zapytała, gdy skręcili w Sir Francis Drake.

- Jasne. - Andy znowu się roześmiał, ukazując bezzębne dziąsła. Jego

buzia wyglądała przy tym tak zabawnie, że Page nie mogła się powstrzymać,

aby mu nie zawtórować.

- Kiedy wreszcie będziesz miał nowe zęby, Andrew Clarke?

- Nooo... - Andy zachichotał.

Cudownie było przebywać z nim sam na sam. Zazwyczaj wracała z meczu

samochodem pełnym dzieciaków, ale tym razem miała ją wyręczyć inna matka.

Pojechała jednak na mecz, obiecała to przecież swojemu synowi. Allyson

spędzała właśnie popołudnie ze swymi przyjaciółmi, a Brad jak zwykle grał w

golfa. Page była więc wolna, tym bardziej, że uporała się wreszcie z

zaległymi projektami. Teraz planowała wykonanie kolejnego fresku dla

szkoły. Obiecała również wpaść do przyjaciółki i wymyślić coś do jej

salonu. To wszystko mogło jednak poczekać.

Andy otrzymał podwójną porcję rocky road w cukrowym różku z wiórkami

czekoladowymi. Page, aby uspokoić sumienie, że nie robi niczego grzesznego,

zadowoliła się beztłuszczowym mrożonym jogurtem o smaku kawowym. Przez

jakiś czas siedzieli na zewnątrz obserwując przechodniów i rozkoszując się

łagodnym ciepłem późnego popołudnia. Lody umorusały już całą twarz Andy'ego

i skapywały teraz na jego ubranie, ale Page powiedziała, żeby się tym nie

przejmował. Wszystko, co miał na sobie, i tak nadawało się już tylko do

prania. To był wspaniały dzień. Page wspominała, że mogliby wybrać się w

niedzielę na piknik.

- Byłoby fajnie! - zawołał z zachwytem Andy. Grudka lodów znalazła się na

czubku jego nosa i spływając połączyła się z linią brody. Padge spoglądała

na niego z niezmierną czułością.

- Jesteś wspaniały, Andrew Clarke... wiesz o tym? Chyba nie powinnam ci

tego mówić, ale ty naprawdę jesteś znakomity i do tego jeszcze

fantastycznie grasz w baseball. Jestem z ciebie taka dumna. - Znowu się

uśmiechnął, teraz nawet szerzej i lód był już absolutnie wszędzie, nawet na

nosie Page, kiedy ucałowała syna. - Jesteś wspaniały.

- Ty też jesteś niezła... - Znowu utonął w lodowatych słodkościach, po

czym spojrzał na nią pytająco: - Mamo?..."

- Tak? - Page prawie już skończyła pić jogurt, ale rocky road Andy'ego

wyglądał tak, jakby miał zamiar w nieskończoność się topić, kapać i ciec.

Lody w rękach małych dzieci mają jakąś dziwną zdolność do odradzania się.

- Czy będziemy mieli kiedyś jeszcze jednego dzidziusia?

Page zdawał się zaskoczona pytaniem. Chłopcy zazwyczaj nie interesowali

się takimi sprawami. Allyson kiedyś ją o to pytała. Ale teraz Page miała

już trzydzieści dziewięć lat i urodzenie trzeciego dziecka nie wydawało się

jej możliwe. Nawet nie dlatego, aby czuła się za stara czy też żeby

naprawdę taką była. W obecnych czasach nawet starsze kobiety mają dzieci.

Wiedziała jednak, że nigdy nie namówi Brada na jeszcze jedno dziecko.

Zawsze powtarzał, że te sprawy mają już za sobą.

- Nie sądzę, kochanie. Dlaczego pytasz? - Czyżby się tym martwił, a może

po prostu był ciekawy? Bardzo ją to zaintrygowało.

- Mama Tommy'ego Silverberga w zeszłym tygodniu urodziła bliźniaki.

Widziałem je, kiedy byłem u niego. Są śliczne! I wiesz, zupełnie takie same

- wyjaśniał, wyraźnie podekscytowany. - Każdy z nich waży siedem funtów. To

więcej niż ja, kiedy się urodziłem.

- O, z pewnością. - Jako wcześniak ważył za ledwie trzy funty. - Jestem

pewna, że są śliczne. Ale nie sądzę, abyśmy mogli mieć nie tylko bliźniaki,

ale... nawet tylko jedno dziecko... - Było jej przykro, kiedy to

powiedziała. Właściwie zawsze zgadzała się z Bradem. W jednym tylko

przypadku nie mogła mu przyznać racji. Nie uważała, aby dwójka dzieci była

dla nich idealnym rozwiązaniem. Wciąż jeszcze zdarzały się chwile, kiedy

bardzo tęskniła za kolejnym dzieckiem. - Może powinieneś porozmawiać o tym

z tatą - poddała synowi myśl.

- O bliźniakach? - Zdawał się zaintrygowany.

- O kolejnym dzidziusiu.

- Byłoby fajnie... mieć coś takiego... ale to nie jest takie proste. U

Tommy'ego jest teraz straszny bałagan. Wszędzie łóżeczka, kocyki... kołyski

i do tego wszystko podwójne... Pomagała tam jego babka. Gotowała obiad i

przypaliła go. Ojciec Tommy'ego potwornie wrzeszczał. ]

- To oczywiście nie wygląda zbyt zachęcająco. - Page uśmiechnęła się,

wyobrażając sobie scenę totalnego chaosu, towarzyszącego pojawieniu się

bliźniaków w domu, którego organizacja pozostawiała wiele do życzenia i

gdzie była już dwójka dzieci. - Na początku zwykle tak bywa.

- Kiedy ja się urodziłem, to też był taki bałagan? - Nareszcie skończył

jeść loda i otarł usta rękawem, a ręce o spodnie od baseballa. Page

obserwując to roześmiała się.

- Nie, ale ty teraz z pewnością wyglądasz jak jeden wielki bałagan,

kochanie, może lepiej będzie, jak pojedziemy do domu i poddamy cię

generalnym porządkom.

Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę domu, rozmawiając o różnych

sprawach. Ale w uszach Page wciąż brzmiało zadane przez syna pytanie. Przez

chwilę poczuła dobrze jej znane ukłucie tęsknoty. Może spowodował to

ciepły, słoneczny dzień i to, że była wiosna, ale nagle znowu chciała mieć

więcej dzieci... odbywać romantyczne podróże... spędzać więcej czasu z

mężem... przeżywać leniwe popołudnia w łóżku, kiedy nie musi nic robić i

jedynym jej zajęciem jest kochanie się z Bradem. Była szczęśliwa, ale

zdarzały się chwile, kiedy miała ochotę cofnąć czas.

Obecnie jej życie bez reszty pochłaniały samochody, prowadzenie domu i

praca w komitecie rodzicielskim. Z Bradem w ciągu dnia spotykała się

jedynie w locie albo wieczorem po zakończeniu wszystkich tak bardzo

wyczerpujących zajęć. Mimo to wciąż jednak łączyła ich miłość i

pożądanie... tylko czasu na to jakby było wciąż mniej.

Kilka minut później, gdy wjeżdżali na podjazd przed domem, Page zauważyła

samochód Brada. Kiedy Andy pospiesznie zbierał swoje rzeczy, spojrzała na

syna z dumą.

- To był wspaniały dzień - powiedziała.

Wciąż jeszcze czuła ciepło popołudniowego słońca, a jej serce

przepełniała miłość do syna. To był jeden z takich specjalnych dni, kiedy

człowiek uświadamia sobie, jaki jest szczęśliwy i jak bardzo wdzięczny

losowi za każdą podarowaną mu chwilę.

- Dla mnie również... Dzięki, że byłaś ze mną, mamo. - Wiedział, że nie

musiała. I cieszył się, że mimo to przyszła. Bardzo go kochała i on

doskonale zdawał sobie sprawę z tego. Był dobrym chłopcem i w pełni na to

zasługiwał.

- Cała przyjemność po mojej stronie, panie Clark. A teraz niech pan

pójdzie do taty i opowie mu o tym wspaniałym złapaniu piłki. Ten wyczyn z

pewnością zapewni panu miejsce w historii. - Roześmiał się i wbiegł do

domu.

Page podniosła rower Allyson, porzucony na ścieżce. Wrotki córki oparte

były o garaż, a rakieta tenisowa tkwiła na krześle tuż przed kuchennymi

drzwiami wraz z puszką piłek, które "pożyczyła" od taty. Najwyraźniej miała

za sobą bardzo pracowity dzień i kiedy tylko Page weszła do domu, ujrzała

córkę przyklejoną do słuchawki kuchennego aparatu telefonicznego, wciąż w

stroju do tenisa. Długie blond włosy miała związane w warkocz francuski, a

plecami zwrócona była do matki. Gdzieś się umawiała. Po chwili odłożyła

słuchwkę i odwróciła się w jej stronę.

To była piękna dziewczyna i ten fakt zdawał się Page zaskakiwać.

Wyglądała tak imponująco i tak wyjątkowo dojrzale. Kształty miała kobiece,

jednak umysł młodej dziewczyny. Zawsze była w ruchu, zawsze miała coś do

powiedzenia, coś do zrobienia, wyjaśnienia, gdzieś musiała się znaleźć i to

natychmiast, dwie godziny temu, w tej sekundzie... naprawdę musiała! Andy

był zupełnie inny i Page po spokojnym popołudniu spędzonym z synem,

gwałtownie się teraz przestawiała na znacznie wyższe obroty.

Allyson, podobnie jak Brad bardzo energiczna - nieustannie w ruchu, wciąż

czymś zajęta - zawsze wiedział, co chce zrobić, gdzie ma być i co jest dla

niej naprawdę ważne. Była bardziej żywiołowa niż Page i bardziej od niej

zdecydowana, ale nie tak miła i delikatna, jakim Andy stanie się pewnego

dnia. Imponowała sprytem, inteligencją i niewiarygodną wręcz pomysłowością.

Od czasu do czasu zdarzało jej się tracić zdrowy rozsądek i wtedy między

nią a matką dochodziło do awantury z powodu jakiegoś popełnionego przez

nią, typowego dla nastolatek błędu. Zawsze jednak potrafiła się w końcu

opanować, przynajmniej na tyle, aby wysłuchać rady rodziców.

Kiedy miała piętnaście lat, potrafiła się zdobyć na każde, największe

nawet szaleństwo. Próbowała wtedy wszystkiego. Testowała swoje możliwości,

aby się przekonać, kim w końcu ma być. W przeciwieństwie do Andy'ego -

który zawsze marzył, aby stać się kiedyś takim jak ojciec - Allyson, pomimo

że wewnętrznego  podobieństwa do rodziców, nie chciała być ani Bradem ani

Page. Chciała być po prostu sobą. Andy'ego traktowała wciąż jak małe

dziecko. Miała osiem lat, gdy się urodził i uważała, że to najpiękniejsza

rzecz, jaką kiedykolwiek widziała. Był taki maleńki i kruchy, że podobnie

jak rodzice, bardzo się bała, iż w każdej chwili może umrzeć. A kiedy w

końcu przywieziono go do domu, była najszczęśliwszą osobą pod słońcem.

Nosiła go bez przerwy z pokoju do pokoju i kiedy tylko Page nie mogła synka

znaleźć, wiedziała, że z pewnością tkwi w łóżku Allyson, przytulony do niej

jak żywa lalka.

Allyson od początku obłędnie kochała Andy'ego. I nawet teraz po cichu go

rozpieszczała, obsypując prezentami i kupując bilety na mecze baseballowe.

Czasami szła nawet na te rozgrywki, w których on uczestniczył, chociaż tak

naprawdę nigdy nie znosiła baseballa.

- Jak ci dzisiaj poszło, mały? - Ciągle się z nim droczyła,

przypominając, jak bardzo był maleńki, kiedy się urodził. Chociaż teraz

przewyższał już wzrostem większość kolegów z klasy.

- W porządku - odpowiedział skromnie.

- Twój brat był prawdziwą gwiazdą meczu - wyjaśniła Page.

Andy zaczerwienił się i szybko odszedł, aby odszukać ojca, podczas gdy

Page rzuciła się w kierunku sypialni na krótkie "halo" chcąc przygotować

kolację, zanim przywita się z mężem.

- Jak minął dzień? - zwróciła się do córki, otwierając lodówkę. Tego

wieczora nie mieli nic szczególnego w planie. Pomyślała, iż jest tak

ciepło, że można by zrobić kolację na powietrzu, a może uda się namówić

Brada, aby zrobił coś dla nich z rusztu w ogrodzie. - Z kim grałaś w

tenisa?

- Z Chloe i z innymi. Dzisiaj w klubie było trochę ferajny z Branson i

Marin Academy. Najpierw graliśmy w debla, później grałam z Chloe, a potem

poszliśmy popływać - relacjonowała obojętnym tonem.

Podobnie jak jej kalifornijscy rówieśnicy prowadziła wesołe i całkowicie

beztroskie życie. Dla niej nie było to nic nadzwyczajnego - w Kalifornii

się przecież urodziła. Dla Brada pochodzącego z Midwest i Page z Nowego

Jorku wspaniała kalifornijska pogoda i nieograniczone wprost możliwości

osiągnięcia sukcesu wciąż miały w sobie coś z magii. Jednak nie dla tych

dzieciaków. Dla nich to wszystko było czymś zupełnie normalnym i czasami

Page tego właśnie im zazdrościła. Cieszyła się oczywiście, że mają

łatwiejszy start. Zawsze przecież pragnęła, aby ich życie było wygodne,

beztroskie i bezpieczne, a więc wolne od jakichkolwiek zmartwień i

kłopotów. Zrobiła co tylko mogła, aby to wszystko im zapewnić i cieszyła

się obserwując, jak dobrze się rozwijają i jak odnoszą sukcesy.

- A więc całkiem dobrze się bawiłaś. Czy masz jakieś plany na dzisiejszy

wieczór? - Jeśli nie miała lub jeśli Chloe wybiera się do niej na plotki,

to może ona i Brad poszliby do kina, a Allyson mogłaby się zająć Andy.

Jeśli to niemożliwe, będą musieli zostać w domu, ale to przecież żaden

problem. Nie poczynili z Bradem żadnych specjalnych planów na ten wieczór.

Miło będzie posiedzieć na zewnątrz w ciepłą noc, porozmawiać ze sobą i

trochę się zrelaksować. Będą mieli dla siebie nareszcie dużo czasu. - A

więc masz jakieś plany?

Allyson odwróciła się do niej nerwowo, a jej spojrzenie zdawało się

mówić: złamiesz mi życie, jeśli nie pozwolisz mi na to, o czym myślę przez

cały dzień.

- Ojciec Chloe obiecał, że zabierze nas na kolację i do kina.

- OK. Nie ma sprawy. Jedynie pytałam. - Page uśmiechnęła się, widząc, że

twarz Allyson niemal natychmiast się wypogodziła. Czasami łatwo ich można

przejrzeć. Dorastanie wcale nie było łatwe, a wręcz przeciwnie: często

nawet bolesne. Nawet w normalnym szczęśliwym domu nie dało się tego

uniknąć. Najwyraźniej każdy musi przez to przejść.

- Na jaki film? - Page włożyła na chwilę mięso do kuchenki mikrofalowej,

aby je rozmrozić. Zamierzała przygotować coś prostego.

- Jeszcze nie wiem. Są chyba trzy filmy, które chciałabym zobaczyć. Wciąż

nie widziała, "Woodstock". Grają go na festiwalu. Ojciec Chloe zabiera nas

na kolację do Luigiego.

- Wspaniale. To bardzo miło z jego strony.

Page wyjęła trochę ziemniaczanych chipsów i zaczęła przygotowywać

sałatkę. Co pewien czas spoglądała przez ramię na córkę. Była taka śliczna,

kiedy siedziała na stołku przy ladzie kuchennej. Wyglądała jak modelka.

Miała ogromne, brązowe oczy, takie same jak Brad; złociste włosy matki,

piękną cerę, która gdy tylko ujrzała słońce, natychmiast przybierała

miodowy odcień; długie, niezwykle kształtne nogi oraz wyjątkowo szczupłą

talię. Nic dziwnego, że przechodnie często zatrzymywali się na jej widok,

ostatnio szczególnie dotyczyło to mężczyzn. Page czasami mówiła Bradowi, że

chciałaby umieścić na niej napis, że ma tylko piętnaście lat. Nawet

trzydziestoletni mężczyźni odwracali się na ulicy, aby się jej dokładnie

przyjrzeć. Z łatwością mogła uchodzić za osiemnastolatkę lub nawet za

dwudziestkę.

- To niezwykle miłe ze strony pana Thorensena, że chce z wami spędzić

sobotni wieczór.

- Nie ma nic lepszego do roboty - powiedziała po prostu Allyson. W tym

momencie była znowu zwyczajną piętnastolatką i Page dostrzegłszy to,

roześmiała się. Młodzież w tym wieku jest taka bewzględna w wygłaszaniu

swych opinii i widzi znacznie więcej niż dorosłym się wydaje.

- Skąd wiesz?

Jego żona ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin