Moon Elizabeth - 01 - Polowanie.doc

(908 KB) Pobierz

 

Elizabeth Moon

 

Polowanie

 

(Hunting Party)

 

Przełożył Marek Pawelec

 

 

 

 

 

 

 

 


Podziękowania

 

Dziękuję wszystkim, którzy wspierali ten projekt: Alexis i Laurie, które dały wszystkiemu początek słowami: „Czemu nie polowanie na lisy i statki kosmiczne?”; Margaret, która pomogła mi odzyskać porozrzucane kawałki tekstu po kompletnym padnięciu komputera; kilku cierpliwym przyjaciołom, którzy przeczytali pierwsze wersje książki i wyłapali różne problemy logiczne; mojemu mężowi Richardowi, który woli nowe rozdziały od ciepłych posiłków i posprzątanego domu; synowi Michaelowi, który w końcu nauczył się dawać mi spokój do chwili, gdy zadzwoni zegar kuchenki (o ile nie trwa to dłużej niż piętnaście minut). Dziękuję również wszystkim miłym pracownikom sklepu Vica – Vicowi, Marthcie, Johnowi, Debbie i Penny – których zainteresowanie i pomoc nie pozwalały zamyślonej pisarce zapominać o mleku, chlebie i innych koniecznych artykułach. Szczególne podziękowania należą się tym razem Vicowi Kysorowi Jr., który w rozmowie nad ladą mięsną w sklepie ojca stworzył pewną postać i rozwiązał dla mnie problem. Oczywiście wszystkie niedoskonałości w tej książce są wyłącznie moją winą – nawet najlepsi pomocnicy nie zrobią wszystkiego.

 

 


Rozdział 1

 

Heris Serrano opuściła swój pokój w małym, ale przyzwoitym hotelu portowym na stacji Rockhouse i ruszyła do przystani jednostki, którą miała dowodzić, przekonana, że wygląda jak idiotka. Nikt na jej widok nie roześmiał się w głos, ale to mogło tylko znaczyć, że przechodnie woleli naśmiewać się za jej plecami, niż ryzykować konfrontację z byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej.

Heris starała się nie patrzeć na ludzi, którzy zgromadzili się w porcie dzielnicy handlowej. Jej uszy płonęły – czuła rzucane za plecami spojrzenia. Nie mogła ukryć swojego wojskowego rodowodu, nawet gdyby zmieniła sposób chodzenia – należała do ZSK prawie od urodzenia jako córka oficerów, wnuczka i bratanica admirałów, członek rodziny służącej od niezliczonych pokoleń w wojsku. Nawet w pierwszym, żałosnym roku na Akademii czuła się niemal jak w domu przez całe życie słyszała historie o tej uczelni, opowiadane jej przez rodziców, wujów i ciotki.

A teraz wylądowała w stroju przyozdobionym złotymi sznurami, którego kolor mógłby zadowolić jedynie planetarnego admirała z jednego z pomniejszych księstw, a wszystko to z powodu kaprysów starej bogaczki mającej więcej pieniędzy niż rozumu. Wszyscy ci zajęci swoimi sprawami oficerowie i członkowie załóg statków kupieckich muszą śmiać się za jej plecami. Fiolet i szkarłat nie są normalnymi barwami mundurów, rękawy pełne złotych epoletów wyglądają niedorzecznie, a złoto-zielone obszycie kołnierza, mankietów i klap zdradza wszystkim, że oficer ZSK stoczyła się tak nisko, że teraz będzie wozić bogate ekscentryczki po kosmosie w czymś bardziej przypominającym posiadłość niż statek kosmiczny.

Doki handlowe kończyły się odrapaną szarą ścianą z okratowaną bramą. Heris wsunęła do czytnika swoją kartę. Kraty odsunęły się, po czym opadły z powrotem za jej plecami, więżąc ją między bramą a stalowymi drzwiami z niedużym okienkiem. Kolejny czytnik – i tym razem drzwi otworzył człowiek wyciągający rękę po jej dokumenty. Podała wymagany w cywilu pakiecik: licencję pilota, certyfikaty pięciu specjalizacji, imperialny dowód tożsamości, opis przebiegu kariery wojskowej (tylko zarys), listy polecające i – co najważniejsze – umowę o pracę z lady Cecelią de Marktos. Człowiek – pracownik ochrony stacji lub rodziny Garond, tego Heris nie wiedziała – przejechał ręcznym skanerem nad tym ostatnim dokumentem i oddał jej cały pakiecik.

– Witamy na północnym pokładzie, kapitan Serrano – rzekł bez śladu sarkazmu w głosie. – Mogę w czymś pomóc?

Przez chwilę ścisnęło ją w gardle, gdy przypomniała sobie słowa, które usłyszałaby po przejściu przez podobną bramkę w komercyjnych dokach, gdzie stały lśniące szare krążowniki ZSK. Gdzie widok jej szarego munduru z błyszczącymi insygniami spowodowałby energiczne saluty i powitanie godne towarzysza broni: „Witamy we Flocie”. Ale nie może wrócić tam, gdzie dopadłaby ją przeszłość. Zrezygnowała ze swojego stopnia. Nigdy więcej nie usłyszy tych słów.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała cicho. – Wiem, gdzie dokuje statek. – Nie mogła jeszcze wymówić jego nazwy, choć miała nim dowodzić. Dorastała wśród jednostek noszących imiona wywodzące się od nazw bitew, potworów czy starszych okrętów z długą historią. Nie mogła jeszcze powiedzieć, że objęła dowodzenie statkiem Sweet Delight.

Na wszystkich stacjach północną część zajmowały pomieszczenia arystokracji. Bogactwo i przywileje spotykało się wszędzie, i w ZSK, i w komercyjnych dokach, ale tutaj królowało wyłącznie bogactwo i ci, którzy mu służyli. Plastik pokładu zasłonięto puszystymi wykładzinami, a sklepy nie miały szyldów, tylko logo sieci. Każde stanowisko dokowe było wyposażone we własną śluzę z dwoma wejściami: jedno, oznaczone napisem „brama towarowa”, prowadziło do pomieszczenia pełnego stojaków i półek na zaopatrzenie, drugie zaś do elegancko wyposażonego salonu dla odlatujących. Karta wsunięta przez Heris do czytnika wyczarowała kolejnego odźwiernego, tym razem służącego w liberii, który zaprowadził ją do salonu. Stały tam potężne sofy i fotele obite lawendowym pluszem i zarzucone poduszkami w jaskrawych kolorach oraz stoły i postumenty z czymś, co zapewne było bezcennymi dziełami sztuki, choć dla niej wyglądało jak nadtopione pozostałości kosmicznej bitwy.

Sam kołnierz wejściowy nie był pilnowany. Heris zmarszczyła brwi. Nawet cywile powinni mieć kogoś, kto pomimo ochrony doku strzegłby głównego włazu statku. Zatrzymała się na chwilę przed przekroczeniem granicy, która formalnie oddzielała stację od jej jednostki. Gruby lawendowy plusz, którym wyłożono korytarz, zasłaniał wszystkie kluczowe przewody łączące statek z układami podtrzymywania życia stacji. Tak jak podczas poprzedniej wizyty, Heris pomyślała, że to bardzo niebezpieczne. Te przewody powinny być widoczne. Nawet cywile muszą stosować się do przepisów.

Z wnętrza statku wydostawało się ciepłe powietrze, ale nie pachnące przyprawami, które zapamiętała z rozmowy kwalifikacyjnej, a kwaśnym smrodem poranka po całonocnej zabawie. Zmarszczyła nos i poczuła, jak sztywnieją jej plecy. Statek może i formalnie należy do kogoś innego, ale ona nigdy nie pozwalała na bałagan na dowodzonej przez nią jednostce – i teraz też do tego nie dopuści. Okazało się, że wkroczyła prosto w środek rodzinnej kłótni, choć usłyszała głosy dopiero po przekroczeniu dźwiękoszczelnego ekranu korytarza. Jednym spojrzeniem oceniła sytuację: wysoka, kanciasta i siwowłosa kobieta o donośnym głosie – jej pracodawczyni – i trzech ponurych, przesadnie wystrojonych młodzieńców, których Heris nie wpuściłaby na swój statek, oraz ich dziewczyny. Wszystkie były rozczochrane, a jedna wciąż spała na lawendowej kanapie, która doskonale pasowała do pluszowego dywanu i ścian. Na wykładzinie widoczne były ślady wymiotów. W momencie przekraczania bariery Heris usłyszała, jak młodzieniec o brązowych włosach, ubrany w wymiętą koszulę, odpowiada na wybuch starszej kobiety płaczliwym głosem:

– Ależ, ciociu Cecelio, to niesprawiedliwe...

Heris pomyślała, że niesprawiedliwością jest fakt, że tacy jak on, zepsuci bogaci smarkacze nie przechodzą szkoły życia w obozie dla rekrutów. Posłała pracodawczyni swój zwykły poranny uśmiech, którym zawsze witała załogę mostka.

– Dzień dobry, milady.

Młodzież – wszyscy poza dziewczyną pochrapującą na kanapie – wbiła w nią wzrok. Heris poczuła, jak czerwienieją jej uszy, ale zignorowała to, wciąż uśmiechając się do Cecelii Artemisii Veroniki Penelopy, obdarzonej większą liczbą tytułów niż komukolwiek potrzeba, nie wspominając już o pieniądzach.

– Ach – powiedziała dama, reagując na jej pojawienie się natychmiastowym opanowaniem emocji. – Kapitan Serrano. Jak miło widzieć panią na pokładzie. Nasz odlot ulegnie niewielkiemu opóźnieniu... – spojrzała na brązowowłosego młodzieńca – dopóki mój siostrzeniec się nie rozgości. Zakładam, że pani ma już swoje rzeczy na pokładzie?

– Wysłano je wcześniej, milady – potwierdziła Heris.

– Dobrze. W takim razie Bates zaprowadzi panią do kabiny. – W tym momencie Bates wyłonił się z jakiegoś korytarza i uprzejmie się ukłonił.

Kapitan była ciekawa, czy zostanie przedstawiona siostrzeńcowi damy teraz, czy później – była pewna, że gdyby dać jej szansę, potrafiłaby zetrzeć z jego twarzy ten paskudny grymas. Ale nie pozwolono jej na to. Bates – wysoki, elegancki i tak bardzo inny od popularnego wizerunku lokaja, że miała problemy z uwierzeniem w jego realność – poprowadził ją wyłożonym pluszem korytarzem do jej kabiny. Wolałaby raczej znaleźć się na mostku. Ale nie na tym mostku, lecz takim na Rapierze czy choćby na nędznym wojskowym holowniku.

Bates stanął obok drzwi kajuty.

– Czy pani kapitan życzy sobie teraz przekodować zamek?

Spojrzała na jego nieprzeniknioną twarz. Czy chciał zasugerować, że na pokładzie są złodzieje? Że ktoś może naruszyć prywatność jej kabiny? Kabiny kapitana? Wiedziała, jak nisko upadła, przyjmując posadę kapitana jachtu należącego do bogatej damy, ale nie miała pojęcia, że będzie musiała zamykać własną kabinę.

– Dziękuję – odpowiedziała, zupełnie jakby sama o tym pomyślała.

Bates dotknął magnetycznym prętem płytki zamka, a ona przyłożyła do niej dłoń. Po chwili rozległ się bezbarwny, ale przyjemny głos. – Proszę podać nazwisko. – Podała je, a zamek zadźwięczał i potwierdził jej tożsamość. – Witam w domu, kapitan Serrano. – Bates podał jej spore kółko z prętami.

– To pręty do przekodowywania zamków w kajutach załogi statku i pomieszczeniach operacyjnych. Wszystkie są oznaczone, a pełen schemat jednostki znajdzie pani na swojej konsoli. Załoga będzie czekać na mostku w dogodnej dla pani chwili.

Nie wiedziała, czy może poprosić Batesa o przekazanie załodze, kiedy mają się jej spodziewać, czy też personel domowy nigdy nie robi takich rzeczy. Zorientowała się już, że te dwie grupy prawie nie mają ze sobą styczności.

– Mógłbym przekazać wiadomość panu Gavinowi, inżynierowi pokładowemu – zaproponował Bates niemal przepraszającym tonem. – Odkąd opuścił nas kapitan Olin... – Heris wiedziała, że został wyrzucony – lady Cecelia często prosi mnie o kontaktowanie się z nim.

– Dziękuję – odpowiedziała. – Za godzinę. – Zerknęła na zegar w kajucie, cywilny model, który zostanie zastąpiony egzemplarzem z jej bagażu.

– Philip panią zaprowadzi – oświadczył Bates.

Otworzyła usta, żeby powiedzieć, że to niepotrzebne – nawet na tej wyperfumowanej i wyściełanej parodii statku sama potrafi znaleźć drogę na mostek – ale zamiast tego powtórzyła tylko „dziękuję”. Jeszcze nie będzie ujawniać swojego charakteru.

Umieściła swój patent kapitański na ścianie, pozostałe dokumenty powędrowały do szuflady. Jej bagaż postawiono w kącie biura – prosiła, żeby go nie rozpakowywać. Za gabinetem mieściła się mniejsza kabina i łazienka. Kolejne pomieszczenie było sypialnią, znacznie większą niż sypialnie admirałów na większości okrętów; ktoś mający jej stopień nie mógłby dostać takiego wspaniałego pokoju nawet na stacji. Ten apartament najwyraźniej miał przyciągnąć do pracy na jachcie prawdziwego kapitana.

W ciągu godziny rozpakowała skromną garderobę, książki oraz kostki danych z pozycjami referencyjnymi i upewniła się, że wyświetlacz biurkowy potrafi je obsłużyć. Zegar na ścianie pokazywał nie tylko czas stacji, ale również standardowy czas Służby; dobrze jej znane bloki barw oznaczały cztero-, sześcio – i ośmiogodzinne wachty. Wreszcie przejrzała biografie załogi na biurkowym wyświetlaczu. I odrzuciła wszystkie żale. A także całą przeszłość – lata służby i rodzinne tradycje. Od tej chwili jest kapitanem jachtu i będzie się starała jak najlepiej pełnić tę funkcję.

Nawet się nie zorientują, co na nich spadło.

 

* * *

 

Niektórzy zaczęli jednak podejrzewać, co ich czeka, zaraz po jej pojawieniu się na mostku. Pomimo lawendowych i turkusowych zdobień statku mostek pozostał funkcjonalny, choć jego niewielkie wymiary i lśniące wykończenia sprawiały, że wyglądał jak zabawka. Załoga musiała się mocno upchnąć i Heris zanotowała sobie w pamięci, kto przy kim się ustawił i kto najbardziej chciał, żeby wszystko już się skończyło. Oni z kolei mogli na własne oczy zobaczyć, że choć ubrała się w fiolet i szkarłat, jej postawa wskazuje na spuściznę po wielu pokoleniach dowódców.

Spojrzała im w oczy. Niebieskie, szare, brązowe, czarne, zielone, orzechowe: bystre, nieprzytomne, zmartwione, przestraszone, wyzywające... Pan Gavin, inżynier – chudy i siwiejący – zawołał skrzekliwym głosem:

– Kapitan na mostku!

Pierwszym nawigatorem była młoda, radosna kobieta; stała blisko łącznościowca, pryszczatego młodzieńca z nieobecnym wyrazem twarzy, który Heris nauczyła się łączyć z najlepszymi technikami komunikacyjnymi. Technicy środowiskowi – powszechnie nazywani kretami z powodu konieczności przeciskania się przez rury – patrzyli na nią ponuro. Musieli podejrzewać, że zdążyła już sprawdzić rejestry statku. Oni zawsze uważali, że dziwne zapachy na pokładzie nie są ich winą, gdyż to inni ludzie beztrosko wkładają niewłaściwe rzeczy do nieodpowiednich rur, powodując problemy. Młodsi technicy Gavina, próbujący zdystansować się od kretów, wyglądali czysto i schludnie. Heris przeczytała ich kartoteki – jeden z nich cztery razy oblał test na dyplom trzeciej klasy. Pozostali młodsi – brzuchaty mężczyzna od nawigacji i rozwichrzona kobieta z łączności – zostali zatrudnieni za bardzo niską stawkę.

Jak zwykle na nowej jednostce, Heris zaczęła od ogólników. Niech się odprężą, niech sobie uświadomią, że ona nie jest głupia, szalona ani złośliwa. A potem...

– Teraz w sprawie alarmów ćwiczebnych – zaatakowała, gdy poczuła, że się odprężają. – Zauważyłam, że od chwili zadokowania nie przeprowadzono żadnych alarmów. Dlaczego, panie Gavin?

– Cóż, pani kapitan... Po odejściu kapitana Olina uważałem... wie pani... że nie mogę sobie pozwalać na przekraczanie swoich uprawnień.

– Rozumiem. Zauważyłam też, że wcześniej, aż od ostatniego lądowania na planecie, nie przeprowadzano żadnych ćwiczeń. Przypuszczam, że to była decyzja kapitana Olina. – Sądząc po wyrazie twarzy Gavina, nie to było powodem, ale z wdzięcznością skorzystał z tej okazji.

– Tak, kapitanie. W końcu to on tutaj dowodził. – Ktoś z tyłu się poruszył, ale byli tak ściśnięci, że nie miała pewności kto. Dowie się. Nagle uśmiechnęła się do nich radośnie. Wprawdzie to tylko jacht, ale mimo wszystko to statek kosmiczny, i na dodatek jej statek.

– Będziemy przeprowadzać ćwiczenia – oznajmiła i odczekała chwilę, żeby to do nich dotarło. – Alarmy ćwiczebne ratują życie. Oczekuję, że wszyscy pierwsi przygotują swoje działy.

– Ale na pewno nie będzie czasu na ćwiczenia przed startem! – odezwał się z kwaśną miną drugi nawigator. Wbiła w niego wzrok do chwili, aż się zaczerwienił i dodał: – Pani kapitan... Przepraszam, madame.

– To się okaże – odpowiedziała, nie komentując jego braku manier. – Wiem, że wszyscy szykujecie się do startu, ale chciałabym pomówić z pilotem i pierwszym nawigatorem.

Przepchnęli się na przód grupy. Wiedziała, że gdy tylko załoga wyjdzie poza właz, zaczną się narzekania. Ignorując to, wbiła twarde spojrzenie w pierwszą nawigator.

– Sirkin, tak?

– Tak jest, pani kapitan. – Energiczna, jasnooka... Heris miała nadzieję, że jest tak dobra, na jaką wygląda. – Brigidis Sirkin, kolonia Lalos.

– Tak, widziałam pani kartotekę. Imponujące wyniki egzaminu kwalifikacyjnego. – Sirkin znalazła się na pierwszym miejscu listy z idealnym wynikiem, co zdarzało się rzadko nawet wśród personelu szkolonego przez ZSK. Młoda kobieta zarumieniła się i uśmiechnęła. – Chciałabym się dowiedzieć, czy to pani wykreśliła końcowe podejście z Dublinu do tego miejsca. – Heris była bardzo ciekawa reakcji Sirkin.

Rumieniec na twarzy dziewczyny pogłębił się.

– Nie, pani kapitan. Ja nie... To jest nie do końca.

– Hmmm. Zastanawiałam się, czemu ktoś, kto tak pięknie zaliczył egzamin, wybrał tak nieekonomiczne rozwiązanie. Proszę mi to wyjaśnić.

– Cóż, proszę pani... Kapitan Olin był dobrym dowódcą i nie chcę mu nic zarzucać, ale lubił... robić różne rzeczy na swój sposób.

Heris zerknęła na pilota. Na jego plakietce widniało nazwisko Plisson; zanim trafił tutaj, latał jako pilot u innej bogatej damy.

– Czy pan miał z tym coś wspólnego? – zapytała. Pilot rzucił Sirkin gniewne spojrzenie.

– Wydawało jej się, że może maksymalnie skrócić czas przelotu – rzucił. – Jakby nigdy nie słyszała o przestrzennych sztormach. Pewnie można by to nazwać racjonalnym podejściem, gdybyśmy byli na okręcie wojennym, ale nie zatrudniono mnie po to, żebym zabił milady.

– Aha. Czyli uznał pan, że oryginalny kurs Sirkin jest niebezpieczny, a kapitan Olin zgodził się z panem?

– Cóż... Tak, pani kapitan. Ale pani pewnie będzie trzymała jej stronę, biorąc pod uwagę pani wyszkolenie we Flocie.

Heris posłała mu szeroki uśmiech, co wywołało jego zdziwienie.

– Wcale nie mam większej ochoty na rozniesienie nas po kosmosie niż ktokolwiek inny – zauważyła. – Ale widziałam dzieło Sirkin wyłącznie po wprowadzeniu poprawek przez kapitana Olina. Sirkin, jak wyglądał pani pierwotny kurs?

– Jest w komputerze nawigacyjnym, pani kapitan. Mam go przesłać na pani konsolę?

– Proszę. Przyjrzę mu się i zobaczę, czy również moim zdaniem jest niebezpieczny. Plisson, latał pan kiedyś we Flocie?

– Nie, pani kapitan. – Sądząc po sposobie, w jaki to powiedział, uważał to za potworną karę. Nie była pewna, czy chce mieć pierwszego pilota, który nie ma serca do latania.

– W takim razie proponowałabym, żeby nie oceniał pan sposobu działania ZSK, dopóki nie będzie pan miał okazji się przyjrzeć. Wojna jest wystarczająco niebezpieczna bez pozwalania sobie na beztroskę. Oczekuję od was obojga profesjonalnego podejścia do pracy. – Skierowała się do wyjścia, ale po chwili znów się odwróciła, kompletnie ich zaskakując. – A przy okazji, możecie się spodziewać alarmów. Kosmos jeszcze mniej chętnie niż ja wybacza niechlujstwo.

 

* * *

 

Lady Cecelia zauważyła cień w korytarzu zaledwie na chwilę przed wejściem jej nowej kapitan na pokład. Nie trafiła na najlepszy moment. Wolałaby dokończyć besztanie siostrzeńca i jego towarzystwa na osobności. Personel domu, w tym także Bates, miał dość rozumu, żeby nie pokazywać się w takich chwilach.

Jednak zatrudniła byłego wojskowego – a może nawet nie byłego, sądząc po jej postawie i wyrazie twarzy. Oczywiście, nie mogła się spóźnić – pewnie nawet jej włosy i paznokcie rosną według harmonogramu. Cecelia miała ochotę zetrzeć protekcjonalność z tej ciemnej twarzy, która wyłaniała się z fioletowo-szkarłatnego munduru. Ona na pewno nie ma siostrzeńców, a jeśli nawet ma, to wychowywano ich w jakimś obozie szkoleniowym. Zapewne sądzi, że łatwo byłoby zdyscyplinować Ronniego i jego bandę. Niestety, od chwili narodzin Ronniego Cecelia zdawała sobie sprawę, że jest mu pisane zostać rozpieszczonym smarkaczem. Był czarujący, bystry, jeśli miał ochotę, przystojny aż do bólu z gęstymi brązowymi włosami, orzechowymi oczami i dołeczkami na policzkach – ale do głębi zepsuty przez rodzinę i otoczenie.

– Ależ to niesprawiedliwe – jęknął teraz. Spodziewał się, że ciotka pozwoli całej dwudziestce, czy ilu ich tam było, kolegów oficerów i ich ukochanych obojga płci podróżować razem z nią. Ignorując chłopaka, Cecelia uśmiechnęła się do nowej kapitan – tylko nie waż się ze mnie śmiać, jędzo – i zawołała Batesa, by zaprowadził ją do jej pomieszczeń. Heris odeszła więc, niemożliwie przytomna jak na tak wczesny poranek (jej snu nie zakłócały żadne zabawy młodzieży); jej szczupła sylwetka sprawiała, że dziewczęta obecne w pomieszczeniu zdawały się mizerne i nieatrakcyjne, choć wcale nie wyglądały aż tak źle. W dzisiejszych czasach dziewczyny potrafiły robić ze sobą straszne rzeczy, ale te były przyzwoite, z dość dobrych rodzin. Oczywiście nie aż tak dobrych jak jej czy Ronniego (z wyjątkiem Bubbles, tej chrapiącej na kanapie), ale dość przyzwoitych.

Rzuciwszy ostatnie spojrzenie za oddalającą się kapitan, odwróciła się z powrotem do Ronniego.

– Niesprawiedliwe jest to, młodzieńcze, że wdzierasz się w moje życie, zajmujesz miejsce na moim jachcie i utrudniasz pracę moim pracownikom, a wszystko dlatego, że zabrakło ci rozumu, by trzymać język za zębami w sprawach, o których gentlemani nie rozmawiają.

Chłopak nadąsał się. Potrafił się dąsać już jako niemowlę; jego urocze napady złości wywoływały wtedy zachwyt rodziców. Ale Cecelii wcale nie podobała się jego naburmuszona mina.

– Powiedziała, że jestem lepszy. Odsyłanie mnie jest niesprawiedliwe, skoro ona tak uznała. Chciała być ze mną...

– Wyznała ci to w sypialni. – Chyba ktoś musiał go już uświadomić? Czemu akurat ona ma mu to wyjaśniać? – I nawet nie wiesz, czy naprawdę tak myślała, czy po prostu każdemu to mówi.

– Oczywiście, że tak myślała! – Urażona duma młodego samca spowodowała wybuch gniewu. – Jestem lepszy!

– Nie zamierzam się spierać – oświadczyła Cecelia. – Przypomnę tylko, że może i jesteś lepszy w łóżku z ulubioną śpiewaczką księcia, ale w tej chwili z rozkazu twojego ojca i króla znalazłeś się na pokładzie mojego jachtu, a śpiewaczka pozostała z księciem. – Pogroziła chłopakowi palcem. – Ty jesteś tu, on tam, i paplaniem niczego nie zyskasz, poza chwilowym rozbawieniem swoich kolegów z koszar.

Ronnie zachichotał, a wstrętny George – który zapracował na ten powszechnie używany w towarzystwie przydomek – zarżał.

Cecelia dość dobrze znała ojca wstrętnego George’a i zignorowała jego rżenie, traktując je jako nieświadome kopiowanie manier ojca. Przypuszczała, że chłopak nawet nieźle pasował do mesy młodszych oficerów Królewskiej Służby Kosmicznej, gdzie dzieci arystokratycznych rodów i bogaczy obnosiły się ze swoimi kupionymi patentami. – Poza tym to ty się przechwalałeś – kontynuowała, ignorując wymianę spojrzeń między siostrzeńcem i jego kolesiem – a nie ta... hmmm... dama. I to ty masz kłopoty i ciebie odesłano, a ja na nieszczęście przebywałam na tyle blisko, że mogłam ci pomóc. – Ronnie otworzył usta, by powiedzieć coś, czego z pewnością nie chciałaby usłyszeć, więc nie dała mu dojść do słowa. – Ułożyło się to lepiej, niż mogło, młody Ronaldzie, i sam to zrozumiesz, kiedy już przestaniesz się nad sobą użalać. A ja jestem przesadnie uprzejma, pozwalając ci zabrać ze sobą całe to towarzystwo... – machnęła ręką w stronę pozostałych – choć robicie tłok na moim statku i marnujecie mój czas. Gdyby nie fakt, że Bubbles i Buttons i tak wybierali się do Bunny’ego...

– Cóż, tak naprawdę... oni wcale nie chcą lecieć.

– Nonsens. Już przesłałam wiadomość, że ich przywiozę. Sezon w terenie wszystkim wam wyjdzie na dobre. – Posłała mu kolejne ostre spojrzenie. – I nie życzę sobie, żeby któreś z was przed startem wymykało się ze statku i stwarzało jakieś problemy na stacji. Wystarczającym utrudnieniem jest fakt, że musimy czekać na wasze bagaże. Każę twojemu ojcu pokryć opłaty wynikające ze zmiany harmonogramu startu. Mam nadzieję, że odliczy to z twojego kieszonkowego.

– Ale to nie... – Wyciągnęła rękę, zanim zdołał dokończyć, zdecydowana teraz rzucić bombę.

– A przy okazji, moja nowa kapitan jest byłą oficer Zawodowej Służby Kosmicznej, więc z nią nie próbuj swoich sztuczek. Pewnie mogłaby cię zawiązać w supełek i nawet się przy tym nie spocić. – Cecelia odwróciła się na pięcie i odmaszerowała, zadowolona, że mają teraz coś, poza bólem głowy, czym będą mogli się zająć.

Tak naprawdę sytuacja wyglądała fatalnie. Żyła na własnym jachcie tylko dlatego, że chciała unikać wszelkich komplikacji rodzinnych, tak jak unikała małżeństwa i zaangażowania się w politykę.

Mogli znaleźć jakiś inny sposób na utrzymanie Ronniego z dala od stolicy przez rok czy coś koło tego. Nie musieli wykorzystywać jej, jakby była tylko podręcznym meblem. Ale to wszystko znów nosiło ślady działań Berenice – starsze siostry są po to, by służyć rodzinie.

Zapasy. Będzie musiała porozmawiać z Batesem i upewnić się, czy zamówił wystarczającą ilość dodatkowej żywności – po ostatniej nocy zaczęła podejrzewać, że może potrzebować jej więcej. Kiedy młodzi ludzie zabierali się do jedzenia, wręcz je pochłaniali. Z uczuciem ulgi dotarła do własnego apartamentu. Ten żałosny dekorator przysłany przez Berenice uparł się, żeby urządzić cały statek w lawendzie i beżu, z motywami jaskrawej zieleni i kremowego, ale tu go nie wpuściła. Może młodzi ludzie faktycznie lubią lawendowe plusze, ale ona ich nie znosi. Tutaj, w swoich własnych pokojach, chciała mieszkać po swojemu. Jaśniejsze kolory, wypolerowane drewno, rzeźbione fotele pełne poduszek.

Zatrzymała się przy biurku. Intarsje z drewna tworzyły wzór kwiatów i winogron, i dopóki nie nacisnęła centralnego kwiatu, mebel można było uznać jedynie za antyk ze Starej Ziemi. Na blacie ukazał się schemat pokładu z zaznaczonymi pozycjami ludzi. Grupka kropek w salonie oznaczała Ronniego i jego przyjaciół. Kropka w jej sypialni – to była Myrtis, pokojówka. Kapitan przebywała w swoim apartamencie, a osobą idącą w jej stronę musiał być Bates. Dotknęła palcem tej ostatniej kropki i z głośnika rozległ się jego głos.

– Tak, madame?

– Niech kucharz sprawdzi, ile Ronnie i jego przyj...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin