STEPHEN R. DONALDSON
SKOK W KONFLIKT
PRAWDZIWA HISTORIA
PRZEŁOŻYŁ PIOTR W. CHOLEWA
Lou i Dennisowi Liberty
którzy podtrzymywali mnie na duchu,
kiedy było to najważniejsze
4
Klienci tłoczący się w Barze i Motelu Mallory'ego w Sektorze Delt nie mieli pojęcia, co się właściwie dzieje. Ich zdaniem był to po prostu ko lejny przykład zwierzęcej żądzy, mężczyzn i kobiet popychanych ku sobi< pożądaniem - coś takiego, co wszyscy rozumieli, a przynajmniej o czyn marzyli. Niezwykły był jedynie fakt, że w tym przypadku żądza zawierali także odrobinę zdrowego rozsądku. Jedynie nieliczni wiedzieli, że chodź tu o coś więcej.
W DelSeku ciekawość nie była zdrową cechą. Z pewnością nie spra-j wiała też takiej satysfakcji jak na przykład w Alfie, w alternatywnym sektorze sypialno-rozrywkowym Stacji Górniczej i Komunikacyjnej. Górnic) bez pracy, skompromitowani piloci z pasa asteroidów, pijacy i marzyciele, a także spora liczba ludzi, którzy nigdy by się nie przyznali, że są radowymi piratami, nie byli w Alfie mile widziani. I wszyscy oni przekonali się na własnej skórze, że ciekawość nie jest zdrowa. Uważali siebie za zbyt sprytnych, by zadawać niewłaściwe pytania w niewłaściwych miejscach, zauważać niewłaściwe rzeczy w niewłaściwych chwilach. Nikt tu nie szukał kłopotów.
Dla nich, cała historia była w zasadzie prosta.
Zaczęła się, kiedy Morna Hyland zjawiła się u Mallory'ego z Angusem Thermopyle.
Zwracali na siebie uwagę, ponieważ tak wyraźnie do siebie nie pasowali. Pomijając jej źle dopasowany, przestarzały kombinezon, który wygrzebała chyba z czyjejś szafki, Morna była wspaniała. Miała ciało, na widok którego pijacy jęczeli, dręczeni zapomnianymi tęsknotami; miała delikatną i piękną twarz, która marzycielom łamała serca. On był smagły i cieszył się fatalną reputacją, prawdopodobnie najgorszą ze wszystkich, którzy zachowali prawo dokowania na Stacji. Jakby dla kontrastu, twarz miał okrągłą, usta szerokie jak żaba, sztywny wąsik i smugi brudu na skórze. Pomiędzy potężnymi ramionami i chudymi nogami tkwił tułów wydęty jak dętka napompowana żółcią i złością.
Właściwie nikt nie wiedział, w jaki sposób Angus zdołał przez tak długi czas zachować prawo dokowania i swój blaszany frachtowiec. Plotka głosiła, że każdy, kto został jego partnerem, załogantem czy wrogiem, kończył martwy albo w pudle. Ci, którzy go znali, prorokowali, że sam także skończy w ten sposób: zginie, albo zgnije w więzieniu.
On i Morna razem wyglądali groteskowo: ona siedziała przy nim, mimo malującego się na twarzy wyraźnego obrzydzenia, on rozkazywał jej jak niewolnicy, a jego żółte oczy błyszczały. Nikt nie mógł się powstrzymać od nieszkodliwych domysłów i spekulacji. Gdybym tylko potrafił mu ją wyrwać... Gdyby była moja... Ale historia dopiero się zaczynała.
Nikogo nie zdziwiła niemal dotykalna nić porozumienia, jaka zaiskrzyła w barze, kiedy Moma i Nick Succorso zobaczyli się po raz pierwszy.
Pod pewnym względem - i to nie jednym - Nick Succorso był najbardziej godnym pożądania mężczyzną w DelSeku. Miał własny statek: smukłą, niewielką fregatę z napędem skokowym i doświadczoną załogą. Miał reputację pirata raczej zuchwałego niż krwiożerczego; jego osobisty wdzięk sprawiał, że mężczyźni robili to, o co prosił, a kobiety dawały mu to, czego chciał. Jedyną skazą jego męskiej urody były blizny pod oczami, nacięcia podkreślające wszystko, na co patrzył, i ciemniejące, kiedy zobaczył coś, co zamierzał zdobyć. Niektórzy twierdzili, że sam się tak ponaci-nał, dla efektu, ale gadali tak tylko z zazdrości i niechęci. Nikt nie może być tak podziwiany jak Nick, nie wywołując przy tym złośliwych uwag.
Naprawdę dorobił się tych blizn przed laty, kiedy jedyny raz został pokonany. Miały go oszpecić, były znakiem pogardy dla jego młodzieńczej arogancji. Kobieta, która zadała mu te rany, nie uznała go za wartego zabijania.
6
7
Ale nie zapomniał tej lekcji. Nauczył się, że nie może sobie pozwolił na przegraną, nauczył się prowadzić wyłącznie nierówne walki - takie w których to on miał przewagę. Nauczył się czekać, aż całkowicie zapanu je nad sytuacją.
Nauczył się zdrowego rozsądku.
Ludzie z jego załogi przyznawali potem, że nigdy nie widzieli jego blizn tak ciemnych, jak w chwili, gdy dostrzegł Mornę Hyland. Ta blada piękność także zapragnęła go od pierwszego spojrzenia - z namiętności czy z desperacji. Błysnęły jej oczy, w towarzystwie Angusa Thermopyle zawsze matowe. Zdumiewające było jedynie to, że żadne z nich nic w tej sprawie nie zrobiło. Przeskoczyła między nimi iskra tak silna, że widzów nie zdziwiłoby, gdyby oboje zdarli ubrania i rzucili się na siebie na miejscu, w barze.
Nikt nie miał pojęcia, co ich powstrzymało. Oczywiście, ona była tajemnicą. Ale on nie był znany z powściągliwości.
Dopiero niecałe dwa tygodnie później stało się coś, na co wszyscy czekali. Kiedy służba bezpieczeństwa Gór-Komu wpadła do Mallory'ego i oskarżyła Angusa Thermopyle o zbrodnię tak poważną, że nawet w Del-Seku mogli go aresztować, Moma Hyland znalazła się nagle u boku Nicka Succorso. I równie nagle oboje zniknęli. Żądza i zdrowy rozsądek... Ich rozgrzane ciała przyciągały się jak magnes; Moma wyrwała się Angusowi w idealnie wybranej chwili. Odeszli, by stać się legendą, jaką pijacy i marzyciele powtarzają sobie każdego standardowego ranka na Stacji, kiedy u Mallory'ego panuje cisza, a cienkie duralowe ściany wydają się dostatecznym zabezpieczeniem przed zimną próżnią kosmosu i przyczajonym obłędem skoku.
Kiedy ostatni raz słyszeli o Angusie, zgodnie z przewidywaniami gnił w stacyjnym więzieniu z wyrokiem dożywocia Oczywiście, to nie była prawdziwa historia.
1
Lepsze informacje mieli niektórzy z tych, co kryli się w przyćmionym świetle. To ci, którzy siedzieli zwykle w kątach, pili mniej, niż się wydawało, palili mniej i mniej mówili. Przesuwali swoje kufle w sączącej się z plastiku rosie kondensacji, gdyż oczyszczanie powietrza w DelSeku nigdy nie działało tak jak powinno i nikt nie mógł siedzieć u Mallory'ego i się nie pocić. Ci ludzie wiedzieli jak słuchać, jakie stawiać pytania, w jaki sposób interpretować odpowiedzi... i gdzie jeszcze szukać informacji.
W większości byli trochę starsi, mniej zajęci sobą, może bardziej cyniczni. Jeśli byli pilotami, to siedzieli tu, gdyż na takie życie było ich stać i takie mogli zrozumieć, a nie dlatego, że alkohol, narkotyki, niekompetencja czy błąd kosztowały ich karierę. Jeśli byli górnikami, którzy nie mogli znaleźć albo nie chcieli już szukać pracy, to siedzieli tu, by żyć w pobliżu smaku i snów o poszukiwaniach rudy, wizji znalezisk tak ogromnych i czystych, że aż lepszych od bogactwa. Jeśli byli urodzonymi czy natura-lizowanymi mieszkańcami Stacji, siedzieli tu, żeby utrzymywać kontakt z klientami na ich szczególny towar bądź usługi... A może po to, by obserwować rynek plotek i sugestii, którymi obracali.
Tacy ludzie widzieli więcej.
9
Kiedy Morna Hyland i Angus Thermopyle zjawili się u Mallory'eg«i ludzie z kątów zauważyli, że jej ciało niemal się skręca, gdy siada obol niego. Usłyszeli jej chrapliwy, martwy głos, ton napięcia zadziwiając u kogoś, kto zapewne spędził tygodnie, może miesiące z daia od ludzkie go towarzystwa i alkoholu. Spostrzegli też, że Angus zawsze trzyma jednj rękę w kieszeni swojego poplamionego kombinezonu.
Kiedy Angus wyszedł z Momą, ci ludzie wyszli także - nie po to, żebj ich śledzić, ale żeby spokojnie, niemal obojętnie pogawędzić z innymi lud^ mi, mającymi dostęp do plików identyfikacyjnych w komputerach Stacji.
Historia, jaką poznali, dotyczyła czegoś bardziej interesującego n^ zwierzęca żądza i zdrowy rozsądek.
Tymi czy innym sposobami odkryli całkiem sensowny powód, di którego Morna Hyland nie jest znana w DelSeku: nigdy przedtem tu IĄ była. Kiedy poprzednim razem odwiedziła Stację, mieszkała w AISeku.
Przyleciała z Ziemi w jednym z tych bardzo kosztownych prywatnycj rudowców. Rodzinie powodziło się tak dobrze, że ona i jej krewni wszy ko robili w pierwszej klasie - mogli sobie na to pozwolić. Po skoku Hylart dowie zadokowali w Stacji Górniczo-Komunikacyjnej - nie po to, żeby ładować firmową rudę dla orbitujących wokół Ziemi pieców hutniczycłlj ale żeby kupić zapasy. Lecieli w stronę pasa. A że nie mieli doświadczeni jako górnicy i nigdy wcześniej nie podróżowali do asteroidów, wyjaśnienia mogło być tylko jedno. Kupili gdzieś albo ukradli wiadomość o położenia asteroidu tak bogatego, że skusił ich do wyprawy. Zarazili się marzenie i wyruszyli zmierzyć się z nim na twardych skałach pasa.
Nic nadzwyczajnego. Na Ziemi cywilizacja i władze polityczne żądał)! rudy. Żaden rząd nie utrzymałby się długo bez minerałów dostarczanycłj przez takie stacje jak ta. W pewnym sensie Zjednoczone Kompanie Górni cze, fundator Stacji, były jedyną skuteczną władzą w ludzkim wszechświe cie. W konsekwencji każda stacja czy miasteczko miało przynajmniej jednej go szczerego, oszukańczego lub złodziejskiego handlarza mapami pasa, planami kosmicznych wysp skarbów. Mężczyźni i kobiety, czując swoiste ssanie w żołądku, kupowali „dokładne", „tajemne" mapy i ryzykowali wszystko, żeby przeskoczyć szczelinę wymiarową i ruszyć na poszukiwania.
Ale nie tacy bogacze jak Hylandowie. Jeśli porzucili dochodową firmej transportową i przerobili swojego liniowca na statek górniczy, dwie rzeczjj były pewne.
Mieli mapę.
Mapa była dobra.
Takie wieści musiały się rozprzestrzenić po AISeku jak pożar, w prze-iwnym bowiem razie na pewno nie dotarłyby do DelSeku. Zamieszkują-Jcy AISek snobistyczni bogacze, baronowie korporacji, urzędnicy rządowi, intelektualiści i przestępcy najwyższej klasy, w zasadzie nie dzielili się informacjami z lokatorami Sektora Delta. Natomiast Angus Thermopyle chyba nigdy w życiu nie był w Sektorze Alfa.
Ludzka natura, jak wiadomo podatna na chciwość oraz dość obojętna na skrupuły, skłoniłaby zapewne licznych złodziei kopalnianych i piratów, do podążenia za statkiem Hylandów, Pogromcą Gwiazd, kiedy ten opuścił dok. Ale złodzieje i piraci zbyt długo już atakowali legalnych poszukiwaczy i transportowce - a bitwy między statkami stały się zbyt gwałtowne. Teraz sama Stacja ostrzeliwała każdy statek, który próbował ścigać inny statek. Wszystko wskazywało na to, że Hylandowie odlecieli bezpiecznie.
z*
Pozory musiały ich zmylić. Albo ktoś ich przechytrzył. Nie mieli żadnego doświadczenia z pasem, górnictwem, złodziejami i piratami. Za to Angus Thermopyle zdobył bajeczne bogactwa, ani przez moment nie wykonując uczciwej pracy i nie dzieląc się skarbami z partnerami, wspólnikami i załogą. Statek Hylandów nigdy nie powrócił.
Powróciła za to Morna Hyland.
Wróciła z Angusem. Z głuchym, prawie martwym głosem i z obrzydzeniem do obecności Angusa.
On zaś niczym groźbę zaciskał pięść w kieszeni kombinezonu.
Ludzie, którzy to obserwowali, nie potrafili tych zdarzeń wyjaśnić inaczej, niż wyciągając jedyny sensowny - ich zdaniem - wniosek. Pasował on zarówno do reputacji Angusa, jak ich własnego cynizmu.
Bez żadnych wyraźnych dowodów uznali, że wszczepił jej implant strefowy. I trzymał w kieszeni sterownik.
Implanty strefowe były - oczywiście - nielegalne. Nielegalne do tego stopnia, że nieuprawnione użycie karano śmiercią. Ale - co również oczywiste - kwestie legalności nie powstrzymywały ludzi z pasa; wszyscy trzymali implanty strefowe pod ręką, na wszelki wypadek.
Najkrócej mówiąc, implant strefowy to radioelektroda, którą można wsunąć przez jedną ze szczelin czaszki wprost do mózgu, gdzie jej emisja jest zadziwiająco skuteczna. Wynalazł go pewien lekarz, próbujący zapanować nad ostrymi atakami epilepsji u pacjentów. Emisja wygaszała neuralną burzę w umyśle chorego. Naukowcy szybko odkryli, że przez
10
11
13
powodu całkowicie zdrowi psychicznie i praworządni obywatele za niedopuszczalne ryzyko uznawali skok czy lot w przestrzeni bez implantów strefowych. Na wypadek, gdyby stojący obok kolega chwycił nagle wąż hy-rantu i zaczął wokół rozpylać kwas mineralny.
„Uprawnione użycie" implantu zachodziło wówczas, gdy cała załoga
czy wszyscy mieszkańcy obozu górniczego zeznawali, że zginęliby, gdyby
nie wykorzystali implantu strefowego wobec ofiary choroby skokowej. Po-
osoba z implantem musiała zapewnić, że w żadnych innych sytuacjach
nie pozbawiono jej wolnej woli.
Policja ZKG pilnowała zasad „uprawnionego użycia" z pełną satysfakcji bezstronnością.
Po części z tego właśnie powodu udowodnione przypadki nadużyć zdarzały się rzadko. Ale historie krążyły zawsze. Ktoś trafił na żyłę na asteroi-dzie tak dalekim, że nie zaznaczono go na mapach. Tak dalekim, że on i załoga nie mieli wystarczających zapasów, żeby rozpocząć wydobycie. Wtedy wszczepił wszystkim implanty strefowe i zmusił do pracy bez snu i jedzenia, aż umarli. Ktoś inny prowadził samotne poszukiwania, i dźwig towarowy statku złamał mu nogę. Tracąc przytomność z bólu, zaniedbał normalnego leczenia i wszczepił sobie implant, żeby zmienić cierpienie w rozkosz. W rezultacie był tak szczęśliwy, że stracił rozum i wykrwawił się na śmierć.
Ale mężczyźni w barach i noclegowniach DelSeku najczęściej rozmawiali o kobietach. Rzadko można je było spotkać na stacjach górniczych. Kobiety samotne jeszcze rzadziej. A kobiety dostępne, tak rzadko, że były niewiarygodnie kosztowne. To oznaczało, że większość mieszkała w AlSe-ku. Mężczyźni, nie mając nic do roboty, myśleli prawie wyłącznie o nich. O pięknych kobietach. Kobietach zapierających dech w piersi. Kobietach z implantami strefowymi, kobietach robiących wszystko, co oszołomiony alkoholem albo cyniczny umysł jest w stanie sobie wyobrazić. Ponieważ nie miały wyboru, choćby z całych sił nienawidziły tego, co się z nimi dzieje.
Kobiety takie jak Moma Hyland.
To właśnie musiało się zdarzyć, kiedy Angus Thermopyle znalazł sposób, żeby wytropić statek Hylandów.
Nikt naprawdę nie wiedział, ile skomplikowanych urządzeń śledzących ukrył w swoim rozklekotanym, brudnym stateczku. Wobec wszystkich podobno okradzionych kopalni, całej podobno zrabowanej rudy, wielu podobno rozbitych frachtowców, jego rezerwy finansowe musiały być ogromne. Z pewnością mógł sobie pozwolić na sprzęt, na widok którego
zmianę zakresu emisji i skierowanie jej do różnych stref mózgu - stąd je nazwa - można osiągać najrozmaitsze rezultaty. Możliwe było poskromię nie gwałtownego obłędu, opanowanie zachowań maniakalnych, wyleczę nie - lub zainicjowanie - katatonii. Opór zmieniał się w chęć współpracy di a ból dawał się reinterpretować jako rozkosz.
Możliwe było stłumienie woli. Bez naruszania świadomości ani kooi dynacji ruchów.
kilki nadto
Wobec szerokiego zakresu działania implantu, z wykorzystaniem elektrod i pozbawionego skrupułów operatora, wolne ludzkie istoty dawa lo się przekształcić w inteligentnych, pracowitych i lojalnych niewolników Jeszcze prostszą sprawą było użycie implantów o węższym widmie, osi; gających porównywalne wyniki drogą przemiany ludzi w fizyczne mario netki, albo drogą aplikowania surowych neuralnych kar i nagród
Nieuprawnione użycie implantu strefowego karane było śmiercią auto matycznie, nieuchronnie i bez prawa apelacji.
Jednak mimo przepisów i możliwości niewłaściwego zastosowania nawet praworządni piloci, górnicy, transportowcy i handlarze rudą uważa li implanty strefowe za niezbędny sprzęt medyczny.
, lat;
Z prostego powodu. Nauki medyczne stworzyły metody pozwalając! kompletnym idiotom diagnozować i leczyć ciężkie choroby; sposoby, dzię ki którym oślepieni czy zagubieni piloci mogli usunąć urazy z wykorzysta niem uszkodzonego czy niewystarczającego sprzętu; recepty na protezo wanie zmiażdżonych kończyn, a nawet zmiażdżonych organów. Niestet) żadne badania nie odkryły lekarstwa na chorobę skokową, dziwne załama nie umysłu, atakujące mniej więcej co setną osobę przekraczającą szczeli nę wymiarową i zmieniające ją w psychopatycznego mordercę, przekaźnil fali zerowej, rozszalałego bulimika, radosnego samobiczownika, pedofil; albo lekomana. Najwyraźniej jeden procent ludzi cierpiał na niewykrywal ny uraz komórek nerwowych, a kiedy te komórki przenoszono przez świetlne przestrzeni i przez niepojętą fizykę szczeliny, coś się działo. Normalnie zdrowe osobniki traciły panowanie nad własnym życiem w sposót zadziwiający, często groteskowy, a czasem morderczy.
Na chorobę skokową nie było lekarstwa. Istniała za to metoda jej opanowania.
Implant strefowy.
Statki czy obozy górnicze i poszukiwawcze, są delikatnymi organizma* mi. Zycie każdego człowieka zależy od wszystkich jego towarzyszy. Z tego
12
nawet takiemu Nickowi Succorso tylko ciekła ślinka. Przecież nie wydi wał tych pieniędzy na siebie. Każdy, kto u Mallory'ego siedział blisko ni go, mógłby przysiąc, że Angus nie zmieniał kombinezonu od czasu w; lezienia napędu skokowego. Nie kupował drogiego alkoholu, ani zbyt wie le taniego. Nigdy nie sprowadzał kosztownych kobiet. Go do statku nazw; nego dziwnym, nie pasującym imieniem Ślicznotka, to nikt nie oglądał od wewnątrz. Za to zewnętrzny pancerz, luki, anteny i skanery wyglądał tak, jakby przeszły przez deszcz meteorów, a potem rdzewiały spokojni przez lata. Jedyne, o co zawsze dbał właściciel - jedyna wskazówka, w ogóle przejmował się statkiem - to nazwa, zawsze równo wymalowan czarną farbą po obu stronach modułu dowodzenia.
Co mógł robić ze swoimi pieniędzmi?
A cóż by innego? Musiał inwestować w swój „interes", wszelkiego typu szperacze próżni, sita cząsteczkowe i czujniki dopplero-skie; większość pilotów, jacy bywali u Mallory'ego, słyszała tylko o sprzęcie. Ale pozwoliłby mu śledzić statek Hy landów tak, żeby ani oni, Stacja niczego nie podejrzewali.
Na niektóre pytania nadal nie znaleziono odpowiedzi. Wszyscy wie dzieli, że statek wielkości Ślicznotki potrzebował do lotu przynajmnie dwóch, a najlepiej sześciu ludzi załogi. Zakładając, że Moma Hyland pra cowała dla Angusa w drodze powrotnej, musiał przecież mieć kogoś na po kładzie, kiedy ruszał tropem Pogromcy gwiazd. Kto to był? Zapewne kto! kto potrafił wchodzić i opuszczać Stację bez kontroli dokumentów, gdy komputer nie zarejestrował załogi Ślicznotki. Co się stało z tym człowit kiem? A może z tymi ludźmi?
Co się stało ze statkiem Hylandów i całą jego załogą?
Nikt nie wiedział. Ale Angus Thermopyle z pewnością leciał za nim aż do żyły. I musiał ich jakoś zaatakować - rozbił statek, porzucił albo wy mordował całą rodzinę. Oszczędził Momę, gdyż z implantem strefowy: była wizją godną pożądania.
Ponieważ - jak się domyślano - nienawidził jej.
Oczywiście, nie miał nic przeciwko niej osobiście. Po prostu nienawi dził wszystkiego. I każdego. Ludzie, którzy zauważali takie rzeczy, wyczu wali bijący od niego zapach nienawiści. Całe życie Angusa było jej pełne niszczycielskiej i nieprzewidywalnej. Teraz całą nienawiść skoncentrowa na Momie, a zawsze pragnął tego, czego nienawidził. Chciał, żeby stała si tym, czym mógł ją uczynić jedynie implant strefowy.
yn; ;łowy..
Piękną i niechętną. Podatną na każde poniżenie, jakie przyjdzie mu do . i cierpiącą z tego powodu.
Kiedy pewni ludzie u Mallory'ego odkryli to, co uznali za prawdę, tylko uewielu było nią poruszonych. Sami prezentowali dość niejednolite zasady noralne, część więc z nich uznała pewnie, że Angus popełnia zło. Inni za zło iważali jedynie fakt, że sterownik implantu znajduje się w kieszeni Angusa.
Nick Succorso zachował swoją opinię dla siebie. Być może odczuwał ak silny pociąg do Momy, że o niczym innym nie myślał.
Mimo to, i mimo swej reputacji człowieka sukcesu, nie rzucił się Mor-
lie na ratunek. Powstrzymywała go pewnie perspektywa tego, co mógłby
wtedy zrobić Angus. Co mógłby zrobić Momie Hyland, naturalnie. Ale też
kupowa emu ow takir »rs»(
, kto próbowałby jej bronić. Angus Thermopyle znany był z tego, że
ozbywał się przeciwników. Zamiast więc rzucać się do walki, Nick Suc-
czekał i planował. Był może przestępcą lub zawadiaką, bohaterem,
ai*iratem czy najemnikiem. Ale z pewnością nie był głupcem. I nie miał
jchoty posmakować porażki.
Chciał - jak przypuszczali domyślni cynicy - żeby policja aresztowała Angusa ze sterownikiem implantu, strefowego Morny w kieszeni. Angus dostałby karę śmierci, implant by usunięto, a wtedy Moma Hyland z własnej woli dałaby Nickowi Succorso jedyny dowód wdzięczności, na jakim mogło mu zależeć.
Siebie.
Najtrudniejsze wydawało się zorganizowanie aresztowania Angusa. Nie był łatwą ofiarą - on, mistrz piractwa, zdrad i morderstw.
A jednak Nick zdołał to osiągnąć.
I znowu, jedyne dostępne wyjaśnienia opierały się wyłącznie na domysłach. W stacyjnym więzieniu Angus nie rozmawiał z nikim. Nick Succorso jego załoga zniknęli, zabierając ze sobą Momę Hyland. Niemniej jednak, spekulacje oparte były na solidnych podstawach. Znając Nicka, można było ze sporym prawdopodobieństwem przewidzieć, co zrobi.
Nikt właściwie nie wiedział, skąd pochodził. Jego pliki identyfikacyjne wyglądały jednocześnie na absolutnie poprawne i zwyczajnie sfałszowane; nie zdradzały niczego. Krążyły tylko pogłoski, że pewnego dnia za-dokował swoją śliczną fregatę, Kapitański kaprys, przy Stacji Gómiczo-Komunikacyjnej, przeszedł przez kontrolę, poprowadził załogę do Sektora Delta, zapewne przypadkiem wybrał Bar i Motel Mallory'ego i był jego stałym gościem za każdym razem, kiedy trafiał na Stację. Tylko ludzie
14
15
siedzący w kątach, ludzie zaglądający pod powierzchnię, słyszeli, jak v glądała kontrola.
Jako że nie spali i nie byli ślepi, inspektorzy Stacji natychmiast zauv
ego podziwianego rodzaju, który w romantycznych filmach wideo wyrą-iuje sobie drogę do cnoty. Ona zaś była piękna i godna współczucia: dama y niebezpieczeństwie, poniżana i bezbronna. Nie wspominając już o tym,
żyli, że Kapitański kaprys ma w poszyciu dziurę wielkości stołu do mleł , -T7T*' V*"™*! ; WSpommaJąC JUŻ ° ^
Izeczy, zdziwili się, że natychmiast nie skoczył jej z pomocą. Ludzie sie-■zący w kątach domyślali się, co zrobi.
Nie spróbuje porwać jej otwarcie. Na to jest za sprytny. Inaczej
nówiąc, czuje zbyt wiele szacunku dla możliwości Angusa Thermopyle.
swoje słabe punkty - podobnie jak swoje przewiny - Angus zamykał
izpiecznie na pokładzie Ślicznotki. Sama ochrona Stacji przybyłaby na
lomoc, gdyby Nick usiłował przedostać się przez zabezpieczenia.
Nie. Nick będzie raczej siedział i słuchał, obserwował Mornę Hyland spod
ilizn i czekał na okazję. Czekał, aż Angus Thermopyle wykona pierwszy ruch.
Chciał przewidzieć ten ruch, odgadnąć, kiedy nastąpi. Chciał dokonać
[ego, czego nigdy nie udało się ochronie: odkryć tajemnicę Angusa. I kie-
TnmWtoń^W^tont^z^cjS^. "aleZ3ła dt° ]TvTg°' AC°^SZąT SUkCeSy P,°d0bn°
Zgadza się, przyznał. ^i4ilctZKOWe«viększe nawet od Nicka Succorso. Ale tylko ludzie, którzy me znali się na
Dlaczego do pana strzelano?
Nie strzelano.
Nie? Ton inspektorów sugerował głęboki sceptycyzm.
Nie. Próbowałem się dostać do wnętrza jednego z tych niewygodny! asteroidów: za mały na ciężki sprzęt, ale za duży, żeby rozkruszyć go nymi palnikami. Postanowiłem go rozwalić. Strumień cząsteczkowy Utt w zeszkloną powierzchnię i jakoś się odbił. Sam do siebie strzeliłem. Nii uśmiechnął się przyjaźnie.
Nie brzmi to zbyt prawdopodobnie, kapitanie Succorso. Proszę prze zać nam rdzeń danych pańskiego komputera, to sprawdzimy tę historię,
Nie, powiedział znowu, a jego uśmiech nie był już tak przyjazny N fj ■ ■ .-.-.. . . -. - -. - a
mam obowiązku udostępniania wam mojego rdzenia danych!STże dy l ™Ą J-^t T^ ^ 1 ^^ *'"^ ?* 8° f"
W końcu puścili Nicka. Statek, który do niego strzelał, na pewno z IT^^'- » ■ ,, - ♦ ■ A -a
stał w odwecie rozbity na kawałki. Nie mógł w£ zawiadomi *"Z f ?"! f*"* 7*™° T ^ * TT ^^1
niono przestępstwo. «W«UUUUŁ, « popt Jesh miał inne motywy, nigdy nie napomknął o nich w DelSeku.
Z uśmiechem, od którego powinny drżeć serca kobiet w lvi<Mr„ * ^^ "^^ Si? SZybdej' ™ mÓglby Się sPodziewać' Może An"
pany w podziwie swej załogi, i wydając pieniądze, jakby maSto* Z ^T" ™ ^ ^ TlS * t^ ? T^ —T
tową w ZKG, osiadł u Mallory'efio i czekał nL™L?r ^ -?■ , 1C ChC1Wy "jeŚh W °gÓle m°zllWa była ctlC1W0ŚĆ Włcksza niz te'Jaką
prys. Zajmował się ^£^7S^Z^Z £ ?*** * * ^ *""* "*«* *"* * ** ^^ by ją
™r i wigor były zaiŁliwe.Je^
znv nod mami mnni; ^„»J A • • - vyuw<ui jego DI u Mallory ego, Angus wykonał ruch.
świętował
Jakimś dziwnym przypadkiem obce statki przejawiały tendencję dj niezwykle długich spóźnień akurat wtedy, kiedy Nicka nie było.
Nawet przekaźnik fali zerowej mógłby przewidzieć, że wszystki w Nicku zadrży na widok Momy Hyland. Jeśli był piratem, to należał d
strzeni, ów nieszczęsny osobnik poświęcił się realizacji pomysłu instalacji żelaznego łomu w banku pamięci komputera nawigacyjnego. Zanim koledzy go poskromili, statek był już niesterowny i dowódca nie wiedział, gdzie się znaleźli. Wezwanie pomocy ucichło, co mogło oznaczać, że uszkodzenie komputera - możliwe, że pożar - rozszerzyło się na sprzęt łączności.
17
16
«^'D2 ^Sf * T ,e"„'al!ie,<3^ P™^- Sutek z Vi .L-, jakich pow„«v, docierają „. Sa*
Podobnie jak Nick, on także uciekł.
Przez jakiś czas nic się nie działo. Ludzie obserwujący wydarzenia mo-
spekulować, ale przez dwa dni nie mieli nic, na czym mogliby oprzeć
spekulacje.
Potem wróciła okaleczona Ślicznotka. Burty miała poznaczone ogniem ił cząsteczkowych i co chwila traciła ciąg. Mimo to przeszła kontrolę.
igus Thermopyle stanął przed komisją śledczą. Po kilku godzinach przy-
iwadził Momę do Mallory'ego. Żadne z nich nie zdradziło, co zaszło. Kapitański kaprys dotarł do Stacji tego samego dnia. Też był uszko-
my, ale Nick Succorso się tym nie przejmował. Przekonał jakoś inspek-
Innymi słowy, żywność, sprzęt i leki na pełny rok standardowy pły sobie gdzieś na tle gwiazd, gotowe do ratowania, przeładunku albo rabuj
Gdy tylko rozkodowano wezwanie, dowództwo Stacji ogłosiło bl| dę doków. Zakazali startu wszystkim statkom - do chwili zaprzysięż załogi jako członków oficjalnych grup poszukiwawczych. I dopóki na kład nie wejdą funkcjonariusze ochrony, by obserwować akcję. Tak t zywala standardowa procedura. Na ogół nawet piraci i złodzieje przesil gali jej nakazów. Statki uczestniczące w poszukiwaniach uczestniczyły ( że w podziale nagrody, niezależnie od tego, który z nich przeprawa właściwą akcję ratowniczą. Za to statki, które łamały blokadę, odmav
współpracy i odlatywały mimo zakazu 'zeodn oamaw»ony, ale Nick Succorso się tym nie przejmował. Przekonał jakoś inspek-
lami. Można było do nich strzelać bezkarnie * * PRlWem **'** S1C|tów' wyśmiał komisjc śledcz^ Wraz z ^M wrócił do Mallory'ego,
Tym razem tylko Ślic tk K • ' Bolny i chętny do zabawy,
wiadomo w jaki sposób ale ^T^I^K^I l° ly2yka 1 0ficjalne Poszukiwania ^ nadal. Jak dotąd nie trafiono na żaden
...
Biluklb