Connie Willis
Remake
(Remake)
Przełożyła Elżbieta Gepfert
Fredowi Astaire'owi
Podziękowania
Szczególne podziękowania należą się Scottowi Kippenowi i
Sheryl Beck oraz pozostałym członkom Sigma Tau Delta z
UNC oraz mojej córce Cordelii i jej wykładom ze
statystyki oraz mojej sekretarce Laurze Norton. Wszyscy
oni pomogli mi w scenach pościgów, płaczu, w szczęśliwych
zakończeniach i innych odwołaniach filmowych.
Niewiele jest niemożliwe
Steve Williams
Industrial Light and Magic
Dziewczyna ma chyba talent, ale chłopak do niczego się nie
nadaje
Opinia agenta na temat Freda Astaire'a
.T:remake01
Gasną światła
Czołówka
Dzisiaj widziałem ją znowu. Nie szukałem jej. To był
wczesny, aktorski film Spielberga "Indiana Jones i
Światynia Zagłady", skrzyżowanie strzelaniny z
przygodówką; ostatnie miejsce, gdzie człowiek oczekiwałby
stepowania. Zresztą było już za późno. Musical kopnął w
kalendarz, jak to elokwentnie określił Michael Caine w
1965.
Ten film powstał w 1984, u samego zarania rewolucji w
grafice komputerowej. Miał kilka fragmentów CG:
digitizowani Thugowie zrzucani z urwiska i żałośnie
kanciasty morfing wyrywanego serca. Był też trójsilnikowy
samolot Forda, jakiego właśnie szukałem, kiedy zobaczyłem ją.
Trójsilnikowiec był mi potrzebny do wielkiej
pożegnalnej sceny na lotnisku, więc połączyłem się z
Headą, która wie wszystko. Powiedziała, że chyba jest
taki w którymś z aktorskich filmów Spielberga. Może w
drugim "Indym".
- Blisko końca.
- Jak blisko?
- Pięćdziesiąt klatek. A może w trzecim? Nie, to
był sterowiec. W drugim. Jak ci idzie remake, Tom?
Prawie gotowy, pomyślałem. Trzy lata bez SU i wciąż
trzeźwy.
- Remake utknął na wielkiej scenie pożegnalnej -
wyjaśniłem. - Dlatego potrzebuję samolotu. Co jeszcze
wiesz, Heada? Jakie są ostatnie plotki? Kto w tym miesiącu
przejmuje ILMGM?
- Fox-Mitsubishi - odparła natychmiast. - Mayer
szaleje. Chodzą pogłoski, że główny szef Universalu wypada
z gry. Zbyt wiele substancji uzależniających.
- A co u ciebie? - spytałem. - Wciąż bez SU?
I nadal jesteś asystentką producenta?
- I gram Melanie Griffith - odparła. - Czy
samolot musi być w kolorze?
- Nie, mam program koloryzujący.
- Bo chyba jest taki w "Casablance".
- Nie. To był dwusilnikowy Lockheed.
- Tom - powiedziała. - W zeszłym tygodniu rozmawiałam
z dyrektorem planu. Wyjeżdżał do Chin kręcić krajobrazy.
Wiedziałem, do czego zmierza.
- Sprawdzę u Spielberga. - Rzuciłem tylko: - Dzięki. - I
rozłączyłem się, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze.
Trójsilnikowiec Forda nie był pod koniec ani w
środku, gdzie znalazłem jeden z najgorszych blueboxów,
jakie w życiu widziałem. Cofałem się czterdzieści osiem na
sekundę i myślałem już, że łatwiej by było zmontować
konstrukt, gdy w końcu znalazłem samolot prawie na
początku. Był całkiem dobry, ze zbliżeniami drzwi i kabiny
oraz ładnym ujęciem startu. Cofnąłem się o kilka klatek,
żeby sprawdzić, czy nie ma zbliżeń śmigieł.
- Klatka 1-001 - poleciłem na wypadek, gdyby było coś
jeszcze na samym starcie.
Typowy spielbergowski morfing góry starego Paramountu
w pierwszym ujęciu, tym razem wysokiego jak człowiek
srebrnego gongu. Muzyka, czerwony dym, napisy; i tam ją
zobaczyłem, w szeregu tancerek. Nosiła srebrne buty do
stepowania, cylinder i frak ze srebrnymi cekinami. Twarz
umalowała sobie w stylu lat trzydziestych: czerwone wargi,
brwi jak Harlow i platynowe blond włosy.
Zaskoczyła mnie. Przeszukałem już lata osiemdziesiąte,
sprawdziłem wszystko od "Chorus Line" do
"Footloose" i nie trafiłem na żaden jej ślad.
- Stop - powiedziałem. - Powiększ prawą połowę.
Pochyliłem się i spojrzałem na obraz, żeby
się upewnić... jakbym nie był pewien od chwili, kiedy ją
zobaczyłem.
- Pełny ekran. Do przodu w czasie rzeczywistym.
Nie było tego wiele. Cztery szeregi blondynek w
wyszywanych cekinami cylindrach i butach do stepowania
wykonywały proste kroki. Mogły pochodzić z
"Czterdziestej Drugiej Ulicy", były mniej więcej tak
samo dobre. W latach osiemdziesiątych też pewnie nie było
nauczycieli tańca.
Kroki były proste, głównie posuwiste; i przejścia.
Pomyślałem, że to chyba pierwszy film, jaki zrobiła Alis.
Tyle umiała, kiedy widziałem ją ćwiczącą w klasie historii
filmu. Zbyt berkeleyowska w stylu. Pod koniec sceny
kamera zdjęła ją pod kątem i przeszła w ujęcie czerwonych
wstążek, wyciąganych z kieszeni fraków. I Alis zniknęła.
Digimatte nie dałby rady dopasować tylu zmiennych ujęć i
wątpiłem, czy Alis choćby próbowała. Nie miała
cierpliwości do Busby'ego Berkeleya.
- To nie jest taniec - powiedziała kiedyś, oglądając
kalejdoskopową scenę w "Dames", tej pierwszej nocy w
moim pokoju.
- Sądziłem, że był sławny z powodu swojej choreografii
- odpowiedziałem wtedy.
- Owszem, ale nie powinien. To tylko zmienne ujęcia i
dekoracje. Fred Astaire zawsze żądał, żeby jego tańce
filmowano w pełnym planie z ciągłego ujęcia.
- Klatka dziesiąta - poleciłem, żeby nie oglądać znowu
tego morfingu góry, i przejechałem taniec raz jeszcze. -
Stop.
Ekran unieruchomił ją z nogą w przodzie. Stopa w srebrnym
buciku wysunęła się dokładnie tak, jak nauczyła ją madame
Dilyovska w Meadowville. Rozsunęła ręce. Powinna się
uśmiechać, ale spoglądała skupiona i skoncentrowana pod
szkarłatną szminką i wyrysowanymi brwiami. Taką minę miała
tej pierwszej nocy, kiedy oglądała na ekranie Ginger
Rogers i Freda Astaire'a.
- Stop - powiedziałem znowu, chociaż obraz się nie
poruszył.
Siedziałem bardzo długo, myśląc o Astaire'ze, i
patrzyłem na jej twarz. Twarz, którą widziałem pod
niezliczonymi perukami, w nieskończonych makijażach.
Twarz, którą poznałbym wszędzie.
.T:remake02
Tytuł
Napisy początkowe
Przejście do sceny przyjęcia w szerokim planie.
KLISZA FILMOWA # 14: Przyjęcie. Urywane strzępy
luźnych rozmów, nadmierna konsumpcja SU, rozmaite
oburzające zachowania.
PORÓWNAJ: "Osławiona", "Chciwość",
"Absolwent", "Ryzykowny interes", "Śniadanie u
Tiffany'ego", "Dance", "Fools", "Dance",
"Przyjęcie".
Urodziła się w roku, w którym zmarł Fred Astaire.
Hedda powiedziała mi o tym, kiedy pierwszy raz spotkałem
Alis. Było to na jednym z tych hotelowych przyjęć, jakie
organizują wytwórnie filmowe. Co tydzień wydają jedno,
żeby pochwalić się najnowszymi wynalazkami CG
oraz kusić hakatów, absolwentów szkół filmowych, do służby
i digitizowania dla nich. A tak naprawdę, żeby
menedżerowie mogli dorwać trochę choocha (którego nigdy
nie jest dość) i jakąś cizię (których jest mnóstwo, a
wszystkie w białych sukniach bez pleców i z platynowymi
włosami). Hollywood w najlepszym wydaniu. Właśnie dlatego
starałem się trzymać od tego z daleka, ale to przyjęcie
sponsorowała ILMGM i Mayer obiecał, że się zjawi.
Robiłem dla niego wklejkę. Digitizowałem cizię jego
szefa do filmu z Riverem Phoenixem. Chciałem oddać
Mayerowi opdysk i wziąć forsę, zanim szef znajdzie sobie
nową twarz. Już dwa razy powtarzałem to wklejanie i trzy
razy musiałem wymieniać sprzężenia, ponieważ wymieniał
dziewczyny. Ostatnim razem nowa twarz uparła się na scenę
z Riverem Phoenixem, co oznaczało, że musiałem obejrzeć
wszystkie filmy, w których występował, a było ich dużo.
Był jednym z pierwszych aktorów, na którego kupiono prawa.
Chciałem dostać forsę, zanim szef Mayera znowu zmieni
partnerkę; pieniądze i trochę SU.
Przyjęcie odbywało się w hallu, jak zawsze. Zjawili
się nowicjusze, nowe twarze, hakaci i darmozjady. Pośrodku
stał wielki światłowodowy ekran. Zerknąłem w tamtą stronę,
prosząc Boga, żeby to nie był nowy film z Riverem
Phoenixem. Ze zdziwieniem zobaczyłem tańczących na
schodach Freda Astaire'a i Ginger Rogers. Fred miał na
sobie frak, a Ginger białą suknię, przechodzącą u dołu w
czerń. W gwarze przyjęcia nie słyszałem muzyki, ale
wyglądało to na continental. Nie zauważyłem Mayera. Był
tam facet w baseballowej czapce z logo ILMGM i z brodą -
mundur hakatów. Stał przed ekranem z pilotem w ręku i
tłumaczył coś dwóm absolwentom CG. Rozejrzałem się w
tłumie, szukając garniturów i/lub kogoś, kogo znałem, od
kogo dostałbym trochę choocha.
- Cześć - tchnęła we mnie jedna z twarzy.
Miała platynowe włosy, białą suknię bez pleców i
pieprzyk na policzku. Była kompletnie naćpana. Nie mogła
skupić wzroku.
- Cześć - odparłem, wciąż rozglądając się w tłumie. -
A kim ty niby jesteś? Jean Harlow?
- Kim? - zdziwiła się.
Chciałbym wierzyć, że to przez te wszystkie SU, które
wzięła. Ale pewnie nie. Och, Hollywood, gdzie każdy chce
trafić do filmu, a nikt nie zadaje sobie trudu, żeby
któryś obejrzeć.
- Jeanne Eagles? - pytałem. - Carole Lombard? Kim
Basinger?
- Nie - odpowiedziała, próbując skupić na mnie wzrok.
- Marilyn Monroe. Pracujesz w wytwórni?
- Zależy... A masz chooch?
- Nie - odparła ze smutkiem. - Skończył się.
- Więc nie pracuję w wytwórni.
Zauważyłem kogoś z kierownictwa przy schodach.
Rozmawiał z inną Marilyn. Miała na sobie białą suknię bez
pleców, dokładnie taką, jak ta Marilyn, z którą ja
rozmawiałem. Nigdy nie mogłem pojąć dlaczego twarze, które
nie mają nic do sprzedania prócz oryginalnej osobowości i
twarzy, zawsze próbują wyglądać jak ktoś inny. Ale to
chyba ma sens. Dlaczego mają się wyróżniać w Hollywood,
które zawsze kochało sequele, naśladownictwa i remake'i?
- Jesteś w filmie? - nie ustępowała moja Marilyn.
- Nikt nie jest w filmie - odpowiedziałem i ruszyłem
przez tłum w stronę tego urzędasa.
Była to praca trudniejsza niż przeciąganie przez
trzciny "Afrykańskiej Królowej". Przecisnąłem się pomiędzy
grupą twarzy plotkujących o tym, że Columbia Tri-Star
szuka aktorów, a parą cyfratów w hełmach danych, tkwiących
na zupełnie innym przyjęciu. I już byłem przy schodach.
Nie wiedziałem, że to nie Mayer, dopóki nie podszedłem
tak blisko, by usłyszeć jego głos. Urzędasy z wytwórni są
równie marni jak wszystkie Marilyn. Wszyscy wyglądają
podobnie. I wszyscy rzucają te same teksty.
- ... szukam twarzy do mojego nowego projektu - mówił.
Ten nowy projekt to remake "Powrotu do
przyszłości", w którym główną rolę grał, kto by
pomyślał, River Phoenix.
- To idealny moment, żeby znów go pokazać - dodał,
zaglądając Marilyn za dekolt. - Podobno jesteśmy już tak
blisko... - Wyciągnął dłoń: kciuk i palec wskazujący
niemal się stykały - ...aby osiągnąć to naprawdę.
- Naprawdę? - zdziwiła się Marilyn niezłą imitacją
zmysłowego głosu Marilyn Monroe.
Była do niej bardziej podobna niż ta moja, choć miała
trochę za dużo w biodrach. Ale twarze nie martwią się o to
tak bardzo jak kiedyś. Kilka dodatkowych kilogramów zawsze
można odjąć digitizacją. Albo dodać.
- To znaczy podróże w czasie? - spytała.
- Tak, podróże w czasie. Tylko że to nie będzie
DeLorean. To będzie maszyna czasu, która wygląda jak
sanie. Mamy już gotową grafikę. Jedyne, czego nam brakuje,
to aktorki, która zagra z Riverem. Reżyser chciał Michelle
Pfeiffer albo Lanę Turner, ale powiedziałem, że lepiej
wziąć kogoś nieznanego, kogoś z nową twarzą, kogoś
wyjątkowego. Chciałabyś zagrać w filmie?
Słyszałem już ten tekst w "Drzwiach na scenę" z
1937.
Zawróciłem w głąb przyjęcia i do ekranu, gdzie brodaty
facet w baseballowej czapce tłumaczył coś jakimś nowym.
- ...zaprogramowana na dowolne ujęcie. Z ruchomej
kamery, z podziałem ekranu, z kamery śledzącej obiekt.
Powiedzmy, że chcecie zbliżenie tego faceta - wskazał
ekran pilotem.
- Fred Astaire - powiedziałem. - Ten facet to Fred
Astaire.
- Wstukujecie zbliżenie...
Uśmiechnięta twarz Freda Astaire'a wypełniła cały
ekran.
- To nowy program edycyjny ILMGM - powiedział do mnie
facet w czapeczce. - Wybiera kąty, łączy ujęcia i tnie.
Potrzebne jest tylko ujęcie podstawowe, pełne. Tak jak to.
- Nacisnął guzik na pilocie i twarz Freda zastąpiło pełne
ujęcie Freda i Ginger. - Trudno trafić na pełne ujęcia.
Musiałem się cofnąć aż do czarno-białych, żeby znaleźć coś
dostatecznie długiego. Ale pracujemy nad tym.
Nacisnął inny guzik i zostaliśmy wynagrodzeni widokiem
ust Freda, a potem jego dłoni.
- Możesz wziąć dowolny program edycyjny - mówił dalej,
patrząc na ekran. Znowu pojawiły się usta Freda, biały
goździk w klapie, dłonie. - Ten wykorzystuje ujęcie
podstawowe i edytuje je z użyciem sekwencji sceny
otwierającej z "Obywatela Kane".
Ginger do połowy, a potem znowu goździk.
- Wszystko jest zaprogramowane - powiedział facet w
czapeczce. - Nawet palcem nie musisz kiwnąć. System robi
wszystko.
- A wie, gdzie jest Mayer? - spytałem.
- Był tutaj - odparł, rozglądając się...
Biluklb