Odcinek 174.DOC

(43 KB) Pobierz

 

Odcinek 174

 

- Nie rozumiem, o co ci chodzi - odrzekł Felipe Santa Maria. - Rozmawiam z Andreą, a ty wtrącasz się w naszą rozmowę i jeszcze zadajesz jakieś pytania.

 

- Chcesz coś przede mną ukryć, coś, co dotyczy człowieka, który prawie zniszczył mi życie. Musisz mi powiedzieć, o co chodzi. A może ty, siostro, wyznasz mi, co was tak zainteresowało?

 

- Niech ci będzie - westchnął teatralnie wujek Sonyi. - Właśnie omawialiśmy z Andreą sposób, w jaki Velasquez pozbawił ducha tego twojego...byłego przyjaciela.

 

- A w jaki niby sposób to zrobił? - dziewczyna czuła, że robi jej się słabo, mówienie o tej tragedii sprawiało jej fizyczny ból. Musiała jednak stać prosto i dowiedzieć się dokładnie, o co chodzi. - Przecież wiadomo, użył pistoletu, strzelił osiem razy i takie tam.

 

- O, nie, Sonyu. - Felipe dokładnie obserwował teraz twarz bratanicy, doszukując się w niej jakichkolwiek oznak, że Sonya coś wie. - Francisco najpierw pobawił się z nim we właściwy sposób, potem oślepił, wsadził przerażonego do betoniarki i kroił po kolei - najpierw jedna ręka, potem druga, noga i takie tam. Na końcu głowa i...

 

- Zamilcz! - wrzasnęła Sonya, nie mogąc wytrzymać tego, co słyszy. - To nieprawda!

 

Zorientowała się, że przestała się kontrolować, że prawie zdradziła swoje prawdziwe uczucia - ale któżby z nas tego nie zrobił, słysząc o takim losie ukochanej osoby?

 

- Nieprawda? - zdziwił się Felipe, rzucając porozumiewawcze spojrzenie na Andreę. - Skąd wiesz, jak to się naprawdę odbyło?

 

- Po prostu nie wierzę, żeby don Conrado był do tego wszystkiego zdolny! - córka Gregorio nadal mówiła podniesionym głosem, starając się w ten sposób ukryć jego drżenie. - Mimo wszystko nie potrafiłby tak potwornie znęcać się nawet na kimś takim, jak tamten człowiek!

 

- Policja mówiła, że na placu budowy znalazła jakąś kasetę video, czy coś takiego, w każdym razie wynika z tego ich dowodu, że Rodriguez przed śmiercią błagał swojego oprawcę, by ten cię nie zabijał, czy coś takiego - wtrąciła się Andrea.

 

- Mnie nie zabijał? - zdumiała się Sonya, prawą ręką podtrzymując się ściany, czuła bowiem, że jest nienaturalnie blada. - Przecież nie byłam obecna podczas tej...egzekucji.

 

- Tak, ale na kasecie wyraźnie widać, jak Rodriguez mówi, że zrobił to wszystko tylko po to, by przebłagać Velasqueza, by ten cię oszczędził.

 

Istotnie, Ricardo zgodził się udać ze swoim przyszłym katem tylko dlatego, ponieważ tamten groził zarówno śmiercią Sonyi, jak i jej dziecka. Tego wszystkiego świadkiem była Sandra Perez, obecnie przebywająca pod opieką lekarza psychiatry. Monteverde wiedziała o wszystkich faktach z relacji Francisco, którą tamten przekazał jej przez telefon. Felipe słuchał z zainteresowaniem, zdążył się już kilka minut temu dowiedzieć od Andrei, jak było naprawdę i kto jest mordercą Hectora. Chciał jednak wiedzieć, jak zareaguje Sonya na prawdziwe w sumie wiadomości - inne było tylko miejsce rozmowy Velasqueza i Rodrigueza. I oczywiście nie istniała żadna kaseta video.

 

- Chcecie powiedzieć, że zginął w mojej obronie? Że starał się mnie oszczędzić i dlatego poszedł jak baran na rzeź?

 

- Tak, kochanie - odparła niby zmartwiona Andrea. - Przykro mi, ale tak właśnie było. Dlatego dziwimy się, że stałaś się nagle taka nieczuła, gdy o nim mówimy. Być może nie znałaś całej historii, ale...

 

Podeszła do dziewczyny i próbowała ją objąć, ale Sonya wyrwała się ze śmiechem:

 

- Przestańcie! Nie wierzę w ani jedno wasze słowo! A już na pewno w istnienie tej jakieś kasety! Dwóch gejów skończyło swoje porachunki, a wy chcecie mnie w to wciągnąć. Idę do pokoju, muszę odpocząć, a wy zajmijcie się lepiej moimi ojcami i matką, zanim się pozabijają!

 

Z tymi słowami zostawiła ich samych, ani Felipe, ani Andrea nie mieli pewności, czy dziewczyna naprawdę przestała kochać Ricardo, czy jest doskonałą aktorką.

 

- I co o tym sądzisz? - spytała Monteverde.

 

- Kłamie. Była blada jak śnieg, kiedy opisałaś jej, jak znaleźli ciało. Sądzę, że nie ma pojęcia, iż jej miłość żyje, za to świetnie udaje obojętną na wszystko, co go dotyczy. Nie wiem, co kombinuje, ale oboje się tego dowiemy. Wracajmy do Gregorio, Carlosa i Viviany. Wydaje mi się, że powinniśmy wyznać prawdę dwójce z nich.

 

- Francisco prosił, by nic nie mówić. To miało być tylko moje zadanie.

 

- Nie obawiaj się - Felipe objął ramieniem Andreę i delikatnie poprowadził w stronę salonu. - Damy sobie radę w czwórkę tak, że Velasquez tylko nas pochwali. Z chęcią odwiedziłbym miejsce przetrzymywania jego obiektu.

 

Andrea roześmiała się na samo określenie "obiekt", tak bardzo jej się podobało, a takiego samego użył przecież Francisco w rozmowie z nią. Właśnie w ten sposób, objęci i z uśmiechami na twarzach, wkroczyli do pomieszczenia, gdzie Carlos i Gregorio toczyli rozmowę już na stojąco - i to dość burzliwą, trzeba dodać.

 

- Przestań wtrącać się do wychowania mojej córki! - wrzasnął nagle Santa Maria.

 

- Idioto, dobrze wiesz, że ona nie jest twoja, ile razy mam ci to powtarzać? - westchnął zmęczony Monteverde. - Jeśli mi nie wierzysz, spytaj swoją byłą żonę, siedzi tutaj obok nas, ona najlepiej wie, czyje to jest dziecko.

 

- Nie o to mi chodziło! Wiem, że zapłodniłeś kiedyś Vivianę, ale to ja wychowałem Sonyę i to ja jestem jej ojcem! - Carlos poczerwieniał na twarzy, skoczył ku rozmówcy i złapał go za kołnierz. - A jeśli masz jakieś wątpliwości, zaraz ci udowodnię, kto...

 

Wybuch przerwało mu pojawienie się pary spiskowców - brata i przyszłej żony. Był tak zaskoczony widokiem, jaki zobaczył, że puścił Gregorio, odpychając go lekko od siebie.

 

- Widzę, że doskonale się bawicie - zauważył zgryźliwie. - Andreo, wracamy do domu.

 

- Ależ, kochanie, jeszcze nie skończyliśmy jeść, a Felipe chciałby porozmawiać chwilę z nami i wznieść toast, czy możemy zaczekać jeszcze trochę?

 

- Ty możesz sobie z nim wznosić, co tylko zechcesz! - nie wytrzymał rozeźlony już wcześniejszą utarczką młodszy Santa Maria, a do tego jeszcze poirytowany dziwnym porozumieniem brata i narzeczonej. - Ja wychodzę! Powiedz Sonyi, że czekam na nią w rezydencji Eduardo Abreu - o ile będzie tak łaskawa tam zamieszkać!

 

Szybkim krokiem opuścił budynek i wsiadł do samochodu, odburkując na pytanie Juana:

 

- Tak, możesz ruszać. Panna Monteverde wróci sobie sama. Ewentualnie odwiezie ją Felipe.

 

Orta nic się nie odezwał. Wyczuwał, że nie powinien o nic pytać, mimo, iż chodziło o jego siostrę. Włączył silnik.

 

Kiedy przejechali już kilka przecznic, Santa Maria kazał szoferowi przyspieszyć.

 

- Mam ochotę trochę się rozerwać, jedź nieco szybciej, nic nam nie będzie.

 

- Przepraszam, ale ostatnio sprawdzałem samochód i hamulce nie są w najlepszym stanie. Bardzo proszę, zrezygnujmy z tego pomysłu, to może się naprawdę źle skończyć.

 

- Juanie, darzę cię szacunkiem mimo tego, co wyrabia twoja siostra. Dodaj gazu, kiedy cię o to proszę, albo sam zabiorę się za prowadzenie tego pojazdu.

 

Cóż miał robić, wykonał polecenie Carlosa i docisnął pedał gazu, modląc się, aby nic się nie stało. Kierowcą był dobrym, zresztą pracował już po raz trzeci jako szofer, więc o swoje zdolności się nie bał. Przez pewien czas zresztą mijał spokojnie jadące obok samochody i odetchnął z ulgą. Pasażer miał rację, dojadą bezpiecznie.

 

Pozostało im już naprawdę niewiele, może kilkaset metrów do celu, kiedy zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Orta rozejrzał się dobrze i nie było tutaj nic z jego winy, ale nie mógł przecież odgadnąć, że za kilka sekund z prawej strony pojazdu wyskoczy mu nagle rozpędzona ciężarówka. Jej kierowca był bardzo zmęczony i zasnął niedługo wcześniej, stracił panowanie nad kierownicą i przez przypadek docisnął pedał gazu do samej podłogi.

 

Orta miał spore szanse na wyminięcie zagrożenia, gdyby nie Santa Maria, który moment wcześniej zaczął wyżalać się na temat tego, co widział w salonie. Szofer chciał mu coś odpowiedzieć, ale urwał w sekundzie, gdy zobaczył, co zbliża się z masakryczną prędkością do ich pojazdu. Carlos jeszcze nic nie widział, kończył właśnie zdanie:

 

- Czy ona nie wie, że dogadując się z moim bratem, powoli mnie zabija?

 

Jak na ironię, w tej samej chwili nadjeżdżająca ciężarówka była już tuż przy szybie samochodu prowadzonego przez Juana Orta. Santa Maria dopiero wtedy ją ujrzał, krzyknął rozdzierająco:

 

- Uważaj!

 

Ale było już za późno. Z całym pędem pojazd wbił się w bok limuzyny wypożyczonej z garażu Eduardo Abreu, miażdżąc całkowicie jedną jej stronę.

 

Po huku, jaki się rozległ, cisza była przerażająca. Praktycznie śmiertelna. A dla zgromadzonych wokoło wypadku gapiów nie pozostawiało wątpliwości, że śmiertelnymi są również ofiary tragedii. Dopiero syreny karetki i policji rozdarły przestrzeń, przerywając niesamowity urok, jaki padł na zgromadzonych. Zaroiło się od lekarzy, mundurowych, przybył nawet specjalny pojazd do rozcinania wraków.

 

- Nie wydobędziemy go - powiedział pewien czas później jeden z obsługi przecinarki. - Musimy ciąć po dachu.

 

- Górą? Ale przecież nogi się zaklinowały, chcesz mu je urwać? - zdziwił się kolega.

 

- Bardzo śmieszne - zniesmaczył się ten pierwszy. - Jest tak zakleszczony, że z boku się nie da go...hm, wyjąć. Poza tym i tak już pewnie nic nie czuje.

 

- Lekarz mówił, że jeszcze oddycha, ale trzeba go szybko uwolnić spośród tego wszystkiego.

 

- Przecież się staram! - odmruknął rozmówca. - Tnę, ile się da. Cholera, ile krwi...Kałuża normalnie. A ten szpic - wbił się akurat w samą pierś. Nie, podaj mi co innego, tym nie uda mi się...

 

Felipe Santa Maria oderwał się od okna, spoglądając na dwie kobiety i Gregorio Monteverde, w milczeniu kończących posiłek.

 

- Coś mi się wydaje, że nasz drogi Carlosik się wściekł i kazał Juanowi zawieźć się do domu. Nawet na Ciebie nie poczekał, droga przyszła bratowo.

 

- Nigdy nie był zbyt kulturalny - wtrącił się ojciec Andrei.

 

- Masz rację, tato - zgodziła się Monteverde. - Mam do ciebie prośbę - wiem, że od czasu mojego rozwodu z Raulem pałasz do mnie czymś w rodzaju nienawiści, ale uwierz mi, to małżeństwo nie miało najmniejszego sensu. Lepiej i dla niego i dla mnie było je po prostu zakończyć. To nie moja wina, że nie przetrwał tej choroby.

 

- Gdybyś go nie porzuciła, umarłby szczęśliwy! - nie dał się przekonać jej ojciec. - A teraz daj mi spokój, nie przypominaj mi o jedynym dziecku, jakie miałem!

 

- Jedynym? - odezwała się Viviana. - Czy nie zapominasz czasem o Sonyi?

 

- Nie, nie zapominam, za to ona zachowuje się, jakby zapomniała, że jestem jej ojcem. Nawet teraz nie wiem, gdzie się podziewa. Wyszła tylko na chwilę, a potem zniknęła.

 

- Bo natknęła się w korytarzu na mnie rozmawiającą z Felipe - wyjaśniła mu córka. - Usłyszała końcówkę tej rozmowy i mało co nie dowiedziała się prawdy.

 

- Prawdy? - zmarszczył brwi Gregorio Monteverde. - Jakiej znowu prawdy?

 

- O tym...wszyscy wiemy, kto siedzi w jej głowie. Nie istnieją dla niej rodzice, siostra, przyjaciele, znajomi, liczy się tylko jedna postać. Jestem już znużony tym tematem, ale na nasze nieszczęście, nie został zamknięty. Francisco Velasquez zrobił mnie w konia i z nieznanego mi powodu okłamał, mówiąc, że pozbył się tego typka - wypowiedział Felipe.

 

- O Matko Święta - jęknęła Viviana. - Nie chcesz chyba powiedzieć, że znienawidzony przez nas...

 

- Niestety. Posłuchajcie, co wymyślił były radny.

 

W międzyczasie Sergio Gera wpatrywał się z napięciem w twarz Luisa.

 

- Jesteś pewien tego, co mówisz? Że mój tata był sobowtórem jakiegoś śmiecia, który wykorzystał go do swoich celów i przez to mój ojciec...

 

- Niestety. Francisco to podły człowiek, teraz już wiemy, jakim cudem udało mu się oszukać wszystkich - poza oczami wygląda jak bliźniak Damiana Gery. Teraz powinieneś dać znać na policji, niech rozkopią grób i złapią przy okazji tego bydlaka - Sonya mi opowiadała, jak jego partner cierpiał po sfingowanej śmierci pana radnego.

 

- Pan radny...- powtórzył Odmieniec jak w transie, nawet nie zauważając, że Adrian podszedł do niego i go objął, co w dawnych czasach było nie do pomyślenia. - Powtórz mi jeszcze raz jego nazwisko i powiedz, czy znasz dokładnie miejsce, gdzie leży mój ojciec. Czy je pamiętasz?! - Gera podniósł nagle głos.

 

- Oczywiście. Doskonale wiem, gdzie znajduje się grób oznaczony jako "Francisco Velasquez". Mogę cię tam zaprowadzić choćby teraz.

 

- I tak właśnie zrobisz. Christek, Adrian, wy tu zostajecie. Luis, ty będziesz moim świadkiem.

 

- Świadkiem czego? I przecież zaraz przyjdą wołać nas na posiłek, nie możemy...- wtrącił się cicho Christian, mający spore kłopoty z powstrzymaniem płaczu. Nie bał się już Sergia, było mu go tylko tak strasznie żal!

 

- Mam gdzieś posiłek! - wrzasnął Odmieniec. - A on się dowie na miejscu. W razie czego powiecie, że to ja go poprosiłem, jasne?!

 

- Tak, zrobimy tak, jak mówisz - obiecał poruszony Adrian. - Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć.

 

Sergio nie odpowiedział, póki nie znaleźli się przy drzwiach. Dopiero potem, kiedy już był jedną nogą na zewnątrz pokoju, obrócił się do siedmio - i dziesięciolatka ze słowami:

 

- Wiem. I wiedziałem to od zawsze.

 

A potem wyszedł razem z De La Vegą.

 

Virginia Fernandez nie do końca była świadoma tego, co się wokół niej działo. Czuła się, jakby po raz pierwszy od dawna mogła robić, co chce i nikt jej nie będzie za to karał. Miała przecież prawo się upić, a potem pójść z innym niż jej mąż mężczyzną do restauracji, prawda? Nie robiła nic złego, jej małżeństwo już od dawna nie istniało, tylko dopiero teraz zdała sobie z tego sprawę. Dlatego, upojona tym wszystkim, bez wahania powiedziała:

 

- Tak, Cesarze. Powiem ci drogę, z chęcią skorzystam z twojej miłej propozycji.

 

Vargas otworzył jej drzwi i gestem zaprosił do środka, po czym sam wsiadł. Zrobił to tak, by nie widziała jego spojrzenia, jakim przez sekundę ją obrzucił. Było nieco kocie i jakieś jakby...dzikie.

 

Pedro chwilę potrzymał w ręce przedmiot, jaki dano mu do oceny, a potem rzucił krótko:

 

- Ten jest dobry. Poprzedni był za ciężki.

 

- Małe polowanko, prawda? - uśmiechnął się niski, niepozorny człowieczek, schowany za czymś w rodzaju lady. Miejsce, gdzie obaj mężczyźni się znajdowali, położone było daleko od ludzkich oczu, a wstęp mieli tylko szczególnie zaproszeni goście. Velasquez był tutaj któryś raz, ale zazwyczaj kupował coś mniejszego, na okazje kojarzące się bardziej z samoobroną, jaka mogła być mu potrzebna podczas ekscesów. Tym razem przybył w innym celu - dobijał targu o towar, który przyda mu się w pewnej - być może nawet i życiowej misji.

 

- Tak, można to tak określić - odparł Pedro. - Polowanie na szczura.

 

- Musi być duży, skoro wybrałeś właśnie ten egzemplarz - pokiwał ze zrozumieniem głową sprzedawca broni.

 

- To spory szkodnik. Trzeba go zabić jak najszybciej.

 

- Wiesz, co mnie zadziwia? Miałem niedawno pewnego klienta, którego wieki już nie widziałem. Kupował to samo, co ty i też mówił o tępieniu szczurów. Nie chodzi wam czasem o ten sam cel?

 

- Na pewno zbieg okoliczności. W moim wypadku to bardzo osobisty rodzaj szkodnika.

 

- To i tak nie moja sprawa - wycofał się handlarz. - Płacicie, to sprzedaję. Tylko żebyście mi nie ściągnęli policji na łeb.

 

- Nie bój się. Spokojnie, nikt się nie dowie, że użyłem akurat broni od ciebie. Ani, że masz cokolwiek wspólnego z takim zajęciem.

 

- I oto właśnie chodzi - ucieszył się sprzedawca.

 

Pedro rzucił na ladę odpowiednia sumę i wyszedł z pistoletem schowanym głęboko. Dokupił też właściwą ilość amunicji, miał nadzieję, że wystarczy mu, by przestrzelić bratu łeb - albo pierś, cokolwiek, liczyło się tylko jedno - zakończenie tej całej sprawy. A przy okazji przypomni mu kilka sytuacji z dzieciństwa, kiedy potem długo nie mógł się uspokoić po tym, co usłyszał od Francisco...Co usłyszał i co poczuł - Pedro bowiem nigdy nikomu nie mówił o pewnych sytuacjach, kiedy był zmuszany do rzeczy, na które wcale nie miał ochoty. Rodzice - kiedy żyli, oczywiście - byli, jacy byli i wiedział, że nie może się do nich zwrócić o pomoc. Zresztą kto by mu uwierzył, skoro wszyscy byli zapatrzeni w młodego Francisco?

 

- O Boże! - jęknął w międzyczasie Gregorio Monteverde. - Dlaczego ten Velasquez...Andrea, czy ty wiesz może, gdzie on przetrzymuje tego swojego królika doświadczalnego? Albo masz jakiś kontakt z Francisco? Chcę go poprosić osobiście, żeby uwolnił mnie od koszmaru. Czy ten kretyn, z którym moja córka jest w ciąży, jest nieśmiertelny? Pomyśleć tylko - Ricardo Rodriguez żyje i znów muszę się bać, że nawiedzi moją rodzinę!

 

Podniósł głos na tyle, że nie usłyszał hałasu otwieranych drzwi i nie miał pojęcia, że ktoś wszedł do środka. Dopiero, gdy skończył całą swoją wypowiedź, zorientował się, że nie są już sami. W progu stał Antonio De La Vega i patrzył prosto na Monteverde.

 

W szpitalu Świętego Serca jeden z lekarzy pokręcił głową nad ofiarą niedawnego wypadku samochodowego i ze smutkiem powiedział:

 

- Nie wiecie, czy miał jakąś rodzinę? Ten drugi wyszedł prawie bez szwanku, ale w tym przypadku musimy przygotować kostnicę. Nieźle go zmasakrowało.

 

- Tak, praktycznie nie miał żadnych szans. A szkoda, to jednak był młody człowiek - dorzucił jego kolega.

 

- Niestety, ciężarówka w starciu z limuzyną zawsze odniesie zwycięstwo, nic na to nie poradzisz. O właśnie, z dokumentów wynika, że pojazd należał do niejakiego Eduardo Abreu, może on będzie wiedział, kim był ten drugi człowiek. Pasażera nie możemy o nic zapytać bo chwilowo jest nieprzytomny.

 

- Zaraz zadzwonię do rezydencji. Ale skoro pojazd był czyjś, a facet jest ubrany w mundur, to zakładam, że naszym nieboszczykiem jest szofer pana Abreu.

 

Koniec odcinka 174

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin