Odcinek 36.DOC

(24 KB) Pobierz

 

Odcinek 36

 

Juan Orta wciąż żył. Był połamany, poobijany, ale wciąż żył. Nachylała się nad nim postać lekarza, z smutkiem kręcąc głową.

 

- Gdyby nie mój kolega, nic by z pana nie zostało. Pobili pana tak okropnie, że przez moment myśleliśmy, że pana stracimy, ale na szczęście pana pozszywano. Będzie pan jeszcze odczuwał ból, to jasne, ale z czasem to wszystko minie i będzie dobrze. Jeśli pan bardzo chce, może pan spróbować wstać, ale radziłbym jeszcze trochę poczekać, bo może się panu sporo kręcić w głowie. Jak się pan czuje?

 

- Boli...Pić...- wyjęczał Juan, ale podniósł się powoli. - Gdzie ja jestem?

 

- W szpitalu. Wdał się pan w bójkę, ale nie odniósł pan większych obrażeń tak, by zagrażały pana życiu. Wypiszemy pana niedługo, proszę się nie martwić. Przynajmniej nie potłukł się pan tak, jak ta biedna dziewczyna, która spadła ze schodów i straciła dziecko...Na szczęście jej ojciec, chociaż sam dwa lata do tyłu stracił władzę w nogach, a teraz na dodatek w wyniku choroby stracił mowę, opiekuje się nią na tyle, że raczej dojdzie do siebie po tym zdarzeniu...

 

Juan powoli składał do siebie fakty. Coś zaczęło mu świtać w obolałej głowie, ale nie miał jeszcze pewności.

 

- Dwa lata temu stracił władzę w nogach? A...a czy ten ojciec nie nazywa się czasem Carlos Santa Maria?

 

Doktor miał chyba ochotę porozmawiać, bo z radością udzielał wszystkich informacji:

 

- Tak, tak, oczywiście, pan go zna? To taki miły człowiek.

 

- A...czy jest nadal w tym szpitalu? Bo wie pan, ja muszę...ja muszę z nim natychmiast koniecznie porozmawiać!

 

- Tak, jest nadal, za to matka dziewczynki i jej wujek pojechali do domu odpocząć. Co za rodzinka, ojciec siedzi cały dzień, a oni wrócili do siebie, jakby nigdy nic. Jeśli to coś bardzo ważnego, to mogę pana za jakiś czas do niego zaprowadzić.

 

- Nie, nie za jakiś czas! Co będzie, jeśli wyjdzie, albo coś w tym stylu? Ja muszę teraz, koniecznie.

 

- Dobrze, już dobrze, w takim razie niech pan się na mnie wesprze i powoli wstanie, bo widzę, że jeśli panu nie pomogę, to gotów pan sam pójść, a nie wiem, czy na to jeszcze nie zbyt wcześnie.

 

Juan posłusznie uczynił to, co mu polecono i po chwili stał już na trzęsących się nogach, krzywiąc się z bólu.

 

- Może chce pan jechać na wózku? Środki przeciwbólowe przestaną działać i może pan upaść.

 

- Nie, nie, muszę być trzeźwy przy tej rozmowie. Gdzie jest...Carlos...Santa...Maria? - młody człowiek był jeszcze taki słaby, taki słaby!

 

- Już do niego idziemy, tędy proszę, o, tędy...

 

Istotnie, za kilka chwil byli już pod salą, gdzie leżała Sonya. Zasnęła po podaniu jej przez Bolivaresa środków uspokajających, inaczej płacz rozsadziłby ją od środka. Juan wszedł, jeszcze podtrzymywany przez lekarza, ale stał już coraz pewniej, sił dodawała mu misja, jaką miał spełnić. Przywitał się z obecnymi w sali, zrobił to na tyle cicho, że nie obudził dziewczynki. Lekarz, który go tu przyprowadził, dyskretnie wyszedł, zostali tylko Victor, Carlos, Juan i śpiąca Sonya.

 

- Miałem przygodę w barze, ale nic mi nie jest - odpowiedział na nieme pytania brat Andrei. - Muszę...muszę z tobą porozmawiać, Santa Maria.

 

Carlos spojrzał na niego badawczo. Oto człowiek, który jakiś czas temu wpadł do jego domu i wyszarpał go, broniąc siostry. Czego chce tym razem?

 

- Słyszałem od lekarza o twojej chorobie - zwrócił się do Carlosa Juan, siadając na krześle - stać jeszcze nie mógł, zresztą oni wszyscy już siedzieli. - Przykro mi z tego powodu.

 

Santa Maria skinął głową, że dziękuje.

 

- Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Moja siostra, Andrea...ona...ona oszalała.

 

Coś podobnego do tęsknoty przemknęło przez twarz Carlosa, ale zaraz znów przybrał maskę obojętnego zainteresowania.

 

- Wiem, co do siebie czujecie, dlatego musisz mi pomóc...jej pomóc...- zaplątał się Juan. - Ona...chce wyjść za Raula Monteverde!

 

Jeśli wywarło to jakiekolwiek wrażenie na jego rozmówcy, to było to wrażenie głęboko ukryte.

 

- To nie wszystko. Gregorio Monteverde twierdzi, że twoja córka, Sonya, jest jego córką, jego i Viviany, Raul jest adoptowany, a Andrea...i to właśnie jest najgorsze...Lepiej powiem wam całość od początku...

 

I tak zrobił. Victor nie krył zaskoczenia:

 

- Andrea córką Gregorio? Matko Boska...- odruchowo spojrzał na Carlosa, by zobaczyć, jak on przyjął tą wiadomość.

 

Santa Maria westchnął, ale zachował spokój. Potem poprosił Victora, by ten przyniósł mu papier i długopis - miał tak wiele do napisania, a przecież powiedzieć tego nie mógł...

 

Kiedy zostali chwilowo sami, Carlos i Juan, młodzieniec długo patrzył w twarz tego, kogo prosił o pomoc. Przyznał się sam przed sobą, że był zawiedziony. Nie oczekiwał oczywiście, że Carlos od razu pójdzie - czy też pojedzie - do jego siostry i zrobi porządek z Monteverde. Miał tu na myśli Gregorio, do Raula nic nie miał. Ale ta obojętność na twarzy Carlosa zupełnie zbiła go z tropu. Boże, co za wariaci, kochają się, ale żadne nie uczyni tego pierwszego kroku!

 

Za parę minut Santa Maria zaczął pisać, co czynił dość długo, aż w końcu podał Juanowi sporej wielkości kartkę, zapisaną od góry do dołu. Młody człowiek rzucił tylko na nią okiem i złożył tak, aby móc ją wsadzić do kieszeni. Wiedział, że jest to list do jego siostry, nagłówek bowiem brzmiał: "Szanowna pani Orta!". Bardziej bezosobowo Carlos chyba już nie mógł napisać...

 

Mimo protestów Bolivaresa, który chciał zbadać jeszcze raz Juana, czy aby na pewno ten nie ma żadnych poważniejszych obrażeń, Orta miał zamiar wyjść ze szpitala, by wrócić do domu Monteverde i zanieść jak najszybciej list Andrei. Zanim jednak to zrobił, rzucił w kierunku Santa Marii:

 

- Cokolwiek tam napisałeś, mam nadzieję, że list brzmi inaczej, niż nagłówek i że się w końcu pogodzicie, bo jedno wzdycha za drugim, ale oboje jesteście tak uparci, że aż mi was żal. Andrea wychodzi za Raula, a w sercu ma ciebie, ty siedzisz tutaj i wyglądasz, jakby cię to w ogóle nie obchodziło, a też za nią szalejesz...Najgorsze, że Felipe wygadał się jej z tą sprawą de La Vegi i ona uparcie w to wierzy, powiedziała, że nie może dopuścić, żebyś poszedł do więzienia i...

 

Zamilkł w pół słowa. Carlos zmienił się na twarzy, jakby miał zamiar nie tylko zaraz wstać, ale i osobiście zrobić porządek z rodziną Monteverde. Otworzył usta i wydobył z siebie dźwięk do złudzenia przypominający odgłos kogoś, kto dusi się pod tonami wody, ale za wszelką cenę usiłuje coś powiedzieć:

 

- List...- wyciągnął rękę po kartkę. Juan zdziwiony podał mu ją, a Santa Maria potargał na milion kawałków.

 

- De...La...Vega - znów ten charkot, jakby zmuszał się ostatkiem sił, by coś powiedzieć. - Co...Felipe...de La Vega...Andrei...?...

 

Ileż wysiłki kosztowały go te słowa! Ale inaczej, jeśli nie zmusi swojego organizmu do współpracy, niczego się nie dowie!

 

Juan usiadł i opowiedział całą historię. Kiedy skończył, spojrzał na twarz Santa Marii i aż się wzdrygnął. Carlos zacisnął pięści i znów wykrztusił, z tak potworną złością, jakby miał zamiar zabić wszystkich, którzy mu przeszkadzają:

 

- De...La...Vega...De...La...Vega...przeklęty...Zniszczę go...

 

- Z tego, co widzę, to ty wcale nie jesteś taki idealny, za jakiego moja siostra z początku cię brała - ośmielił się zauważyć Juan.

 

Carlos nie zareagował na zaczepkę, ani na to, że Juan od pewnego czasu mówił mu na "ty". Pomyślał chwilę i wziął drugą kartkę, wcześniej jednak spytał:

 

- Dlatego...szpital...Andrea...w to...wierzy?

 

- Tak, najpierw płakała za tobą, ale ponieważ nie chce, żebyś poszedł siedzieć, to...

 

Santa Maria machnął ręką, jakby taka informacja mu wystarczyła. Rozpoczął kolejny list, tym razem dużo szybciej, jakby nie musiał się zastanawiać nad tym, co pisze. Juan przerwał mu w pewnej chwili:

 

- Słuchaj...Raul nie wierzył z początku, że mogłeś to zrobić, ale już sam nie wiem - najlepiej będzie, jak powiesz mi prawdę, a ja przekażę Andrei - cokolwiek odpowiesz, obiecuję nie wydać cię przed nikim, chcę tylko szczerości dla mojej biednej siostry.

 

Carlos na moment urwał pisanie w połowie słowa.

 

- Monteverde...mnie...oceniać...Mnie oceniać!...Monteverde!... - po czym wrócił do listu.

 

Za kilka chwil Juan opuścił szpital z dziwnym przeświadczeniem, że w liście niesie śmierć. Nie wiedział, jak przyjmie go Andrea, ale cokolwiek się stanie, musiał dostarczyć jej ten list - list, który może wszystko naprawić...albo jeszcze bardziej skomplikować.

 

Koniec odcinka 36

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin