Wikingowie z Truso.doc

(234 KB) Pobierz
Wikingowie z Truso

5

 

Mieczysław Lenckowski

WIKINGOWIE Z TRUSO

 

I
NAMEDA I ULF

          Kotara z lnu tkanego w fantazyjne wzory, przedstawiające zwierzynę łowną i ptactwo gnieżdżące się w niezliczonych ilościach w nieodległych borach widniejących na pobliskich wzgórzach, tuż za wałami obronnymi, szarpnięta czyjąś silną i młodą ręką odsłoniła nagle wnętrze wikińskiego domu, w jego części przeznaczonej na odpoczynek i sen. Oczom starego pruskiego kapłana Kriwe z Nadrowii ukazała się wysmukła, promieniejąca energią i dziewczęcym wdziękiem postać jego córki Namedy, ubranej w jednokolorową spódnicę przewiązaną w talii rzemiennym paskiem. A na śnieżnobiałej płóciennej bluzce otulającej jej naprężone młodością piersi, połyskiwała misternie wyrzeźbiona przez miejscowego mistrza złota kolia. Twarz jej jaśniała wewnętrznym światłem i radością. Nigdzie w pobliskich estyjskich osadach, grodziskach czy strażnicach, nie spotykano dotąd tak drogocennych i kunsztownie wykonanych wyrobów rzemieślniczych. Krokiem smukłonogiej łani zbliżyła się gwałtownie do ojca i wtuliła w jego siwą brodę oraz wyczerpane krótkim oddechem starcze piersi. Poczuł świeży zapach dopiero co wykąpanego w łaźni domowej młodego, dziewczęcego ciała, zroszonego jeszcze kropelkami pary z sauny, gdzie w każdą sobotę dokonywał na swoim wiekowym już organizmie podobnego obrzędu, połączonego jeszcze z chłostaniem cienkimi witkami po plecach.
          Ich dom stał w pobliżu Placu Wiecowego ale w odosobnieniu, zbudowany według architektury wikińskiej, jednakże poszczególne części domu i jego przybudówki pełniły zupełnie inne funkcje i były wykorzystywane raczej według prastarych pruskich obyczajów.
– Mój rikijs czas złożyć ofiary Żeminie przed pierwszą orką i wypędzeniem bydła na nową trawę. Pergrubi już czeka przy kamieniu ofiarnym na świnię, aby święty ogień w kadzielniku przychylny był obfitym plonom.
– Serce moje i gwiazdo pod boskim słońcem zrodzona – odrzekł starzec – zanim po oczyszczeniu i nowym wcieleniu ducha, Łaukosarga zechce przydać świętości wszelkiemu urodzeniu, trzeba – jako powiadasz – pokłon dać matce ziemi w czas przesilenia i odradzającej się roślinności. Uczynimy to niezwłocznie w świętym gaju pod trójdzielnym dębem na kamieniu, w asyście braci ze swymi Krzywulami.
          Dziewczyna jeszcze raz uścisnęła ukochanego ojca i wybiegła szczęśliwa z domu w kierunku jeziora połączonego rzeką Ilfing Zalewem Estyjskim gdzie zgromadzili się przybyli niedawno na długich wikińskich łodziach skandynawscy kupcy i żeglarze. A także miejscowi rzemieślnicy ze swymi wyrobami oraz okoliczna pruska ludność ciekawa przybyszów, a przede wszystkim przywiezionych przez nich towarów. Synowie Północy bowiem chętnie handlowali zdobytymi gdzieś w pirackich wyprawach łupami – kosztownościami ze splądrowanych klasztorów, mięsem z upolowanych wielorybów i spożywanym często przez nich tranem, futrami z dzikich zwierząt, a także dzielili się piwem i winem wypijanym w niezliczonych ilościach po każdej wyprawie.
          Kilka łodzi kołysało się jeszcze na przybrzeżnej fali, ale dwie już przybiły do brzegu i stały przycumowane do głównego pomostu. Pośród mieszkańców osady przybyłych na powitanie swoich współbraci, którzy byli przecież założycielami tej niezwykłej w tych czasach osady, wyróżniał się słusznej postawy i atletycznej budowy ciała wiking Ulf. Mówiono, iż pochodził w prostej linii z jakiegoś królewskiego rodu duńskiego Forkbeardów.
Nad brzeg ze wszystkich stron osady nadciągali ludzie, mężczyźni ubrani egzotycznie w stylu wikińskim i takoż kobiety oraz dzieci, a przez bramy zwieńczone strażniczymi wieżami zdążała z daleka ludność estyjska. Nameda podeszła sprężystym, ale miękkim krokiem do Ulfa i zaczęła patrzyć z miłością w jego oczy. Niewątpliwie mógł się podobać każdej dziewczynie z wikińskiego rodu, ale córka pruskiego kapłana przypadła mu do serca w szczególny sposób. Spod wyrazistych, gęstych brwi świeciły jego dzikie oczy, które teraz wypełniała czułość i miłość do tej dziewczyny. Nosił starannie przystrzyżone wąsy i brodę, a na długiej lnianej koszuli przepasanej szerokim pasem, widniał przypięty tajemniczą ręką amulet z oprawionym w brązie kłem wilka i szmaragdowym oczkiem, a także runowy napis z metalowych nici.

II
KRÓL DANII

          Spodnie z grubej wełny związane w kostkach, wpuszczone były w buty z miękkiej, gładkiej skóry ozdobione na zewnątrz fragmentami futerka z jakiegoś dzikiego zwierzątka. I chociaż podczas przesilenia wiosennego promienie boskiego słońca ogrzewały już mocno całą ziemię, ten młody wiking zgodnie z zamorskimi obyczajami swoich przodków nosił na sobie płaszcz z grubej wełny, spięty pod brodą srebrną zapinką. Trzymając w rękach długą włócznię z metalowym ostrzem ozdobionym frędzlami z pomalowanych barwnie rzemieni, a w drugiej ręce róg wypełniony miodem, z którego nieustannie popijał, zacytował głośno ulubione przysłowie.
– Nawet w pole wychodząc, bierzcie oręż, mili, bo wróg może zaskoczyć was w dowolnej chwili.
          Pomachiwał przy tym gwałtownie włócznią, mocno przytulając wpatrzoną w niego Namedę, która westchnęła z nieukrywaną wzajemnością i wtuliła się cała w jego miękka koszulę pod obszernym wikińskim płaszczem. Później, patrząc gdzieś poza horyzont jeziora i hen, odległego stąd Zalewu Estyjskiego, dodał w głębokim zamyśleniu.
– Serce moje i myśli błądzą pośród ukwieconych krajobrazów na wysepkach z portami, gdzie przycumowane są wysmukłe żaglowce i kwitną drzewa morwowe, a w oddali słychać trzepot dzikich gęsi. Gdzie pośród długich wikińskich domów rosną pomarańcze i róże, a na bagnach Trundhalmu odnaleźć można legendarny „wóz słoneczny” i kamienie z napisami runicznymi, a także przeżyć misterium zorzy polarnej.
          Kochankowie przywarli do siebie mocno, zapominając o otaczającym ich świecie i nadchodzącej zewsząd gawiedzi. Tłum narastał i gromadził się w pobliżu jeziora, gdzie przybyli z towarami i łupami wikingowie rozładowywali już swoje skarby i kosztowności, zdobyte podczas wypraw wojennych.
Nagle tuż obok nich w pobliżu jednego ze strumieni przepływających przez całą osadę między domami, rozległ się cichy, ale bardzo wyraźny szept jednego z pruskich kunigas przybyłego na targ z wikingami.
– Kto chce rządzić ludźmi, nie powinien ich gnać przed sobą, ale sprawić, żeby podążali za nim.
          Ulf udawał, że nie słyszy tych dziwnych słów wypowiedzianych przez jednego z pogardzanych przez nich pruskich nobiles, ale zapadły mu one głęboko w pamięci. Tymczasem porozkładano wszędzie tuż przy pobliskich domach, gdzie znajdowały się warsztaty tkackie, rogowiarskie, szklarskie, bursztyniarskie, kowalskie czy złotnicze – kramy i stragany z towarami oraz różnego typu wyrobami. Stały tam różnej wielkości gliniane naczynia, stągwie do wina, ozdobne wazy, drewniane beczki i wiadra do noszenia wody z metalowymi obręczami, wagi z licznymi ciężarkami i srebrne denary do handlu, jakaś ceramika nieznanego pochodzenia, łyżwy kościane i raki żelazne do chodzenia po lodzie po zamarzniętym jeziorze, mnóstwo przęślików i ciężarków tkackich, futra, buty skórzane. A także wisiały na płotach sporządzonych z ociosanych pni drzewnych, oddzielających poszczególne kwartały zagród-gospodarstw, duże płachty płótna. Wszędzie kręcili się ludzie, biegały dzieci i wałęsały się psy oraz inne oswojone zwierzęta. Zrobiło się gwarno i tłumnie. Z niektórych przycumowanych do nadbrzeżnych pomostów wikińskich łodzi handlowano potajemnie, towary podawane były spod pokładu wprost do głębokich wiklinowych koszy, skórzanych toreb czy też bezpośrednio pod obszerne wierzchnie odzienia kupujących. W oddali jednak od strony lądu, zamkniętego półkolistym wałem drewniano - ziemnym, po wykładanych dranicami ulicach osady ciągle napływali nowi przybysze, aby wziąć udział w targowisku.
          Ulf i Nameda wymknęli się tymczasem ukradkiem do najbliższego domostwa, w którym jego brat wraz z ojcem nazywanym Haroldem Kręposzyim prowadzili warsztat rzemieślniczy, zajmując się artystyczną obróbką oraz inkrustacją wyrobów z brązu i złota. Właśnie wystawili przed domem na specjalnie sporządzonym z drzewa i gliny stojaku swoje wyroby, gdy tymczasem młoda para kochanków już przedostała się do najdalszej części mieszkalnej długiego domu, gdzie Ulf wyścielił sobie gniazdo do odpoczynku, długich zamyśleń i dumania, a także do miłości. Zasunęli wiszącą kotarę z tkanego we wzory płótna przypominającego zachód słońca podczas morskiej żeglugi i przytulili się mocno do siebie. Nameda zdjęła delikatnie z Ulfa jego wikiński płaszcz, odpinając mu przedtem zgrabnie zapinkę pod szyją. Położyła płaszcz na drewnianej ławie służącej także do spania, jednocześnie zdejmując z siebie kolorową spódnicę i płócienną bluzkę – pozostawiła tylko ozdobną kolię na swych sprężystych, pełnych dziewczęcego wdzięku piersiach. Ulf zdjął również błyskawicznym ruchem szeroki, skórzany pas i długą koszulę, pozostając naprzeciw niej z nagim, mocno owłosionym torsem. Dziewczyna przykucnęła z wrażenia, podziwiając jego silną męską sylwetkę wikińskiego wojownika, nie doświadczonego jednakże jeszcze w wyprawach na obce lądy i kraje, o których przecież ciągle marzył. Jej oczy przesuwały się łakomie wzdłuż jego ciała, penetrując każdy załomek skóry i wyszukując najbardziej wrażliwych i czułych miejsc. On stał naprężony i dumny ze swej nieskrywanej męskości i kiedy za moment posiadł ją zanurzoną całkowicie w swym zachwycie, przyjęła jego czułą i stanowczą miłość z pełnym oddaniem. Kiedy potem leżeli długo na futrzanym posłaniu, smakując i rozpamiętując rozkosze czarów swojej miłości, dochodziły do nich odgłosy targu na nadbrzeżnych pomostach. Jakieś pokrzykiwania, plusk wody pod wiosłami z łodzi odbijających prawdopodobnie od brzegu, a także pieśni śpiewane przez biesiadujących gdzieś mieszkańców osady i przybyłych z różnych krain kupców, często z całymi rodzinami na wędrownych taborach. W pewnym momencie Ulf sięgnął do drewnianej skrzyni z żelaznymi okuciami, stojącej pod ławami koło ściany na przeciwko. Po otwarciu jej me...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin