Zaskakujący rozwój afery Marcina P. 2012-09-10 http://niezalezna.pl/32718-zaskakujacy-rozwoj-afery-marcina-p
Wiele wskazuje na to, że sprawa Amber Gold wymknęła się spod kontroli Donalda Tuska i jego najbliższego otoczenia. Co takiego się stało, że premierowi po raz pierwszy nie udało się zdusić sprawy w zarodku ani przeciąć jej jednym sztychem, jak to zrobił z aferą hazardową?
W wypadku afery hazardowej następująca po dymisjach ministrów dogrywka z sejmową komisją do zbadania afery hazardowej była już w pełni „regulowana” przez obóz władzy. Sama komisja stała się szańcem, przez który wrogie Platformie siły nie miały szans się przebić. Tym razem afera Amber Gold nabrała takiego rozpędu, że mimo wysiłków premiera, aby odizolować ją od siebie i PO, zaczyna być poważnym kłopotem, jeśli nie wręcz zagrożeniem.
Premier w defensywie
Można podejrzewać, że główną przyczyną tego, że Tuskowi nie udało się w tej sprawie zbudować silnego wału obronnego, jest to, iż w obozie szeroko rozumianej władzy istnieją rozgałęzienia, które mają interesy polityczne sprzeczne z interesem Tuska.
Afera przypomina kulę śniegową, która każdego dnia przyrasta o nową warstwę, coraz bardziej kłopotliwą, a bywa że kompromitującą jej bohaterów. Kula zagarnia wciąż nowe postaci, których rola nie została do końca odkryta. Wśród nich jest prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, są prokuratorzy, kuratorzy sądowi, a za chwilę być może pod pręgierzem zostaną postawieni sędziowie. To ciągle jednak tylko figury drugorzędne. Najważniejszy pozostaje wyłącznie premier. Donald Tusk ma tego świadomość. Biorąc pod uwagę, że faktyczna opozycja w Sejmie nie ma odpowiedniej siły ognia oraz to, że pozycja Tuska w Platformie jest przygniatająca, szef rządu powinien już dawno uporać się ze zduszeniem afery. Co takiego się dzieje, że tej kuli premierowi Tuskowi nie udaje się powstrzymać, mimo wielu osobistych wysiłków i ministrów wysyłanych na bój z takim właśnie celem? Czy kula ta toczy się samoistnie, dzięki własnej dynamice, czy może jednak są tacy, którzy nie pozwalają jej się zatrzymać? Przy czym nie chodzi o opozycję, dla której to zadanie jest naturalne.
Wpływ na wagę afery mają niewątpliwie olbrzymie kwoty, jakie zgarnął dzięki swojemu procederowi Marcin P., oraz idąca w tysiące liczba osób poszkodowanych. Jednakże o jej randze politycznej decyduje nieustalona jeszcze w pełni relacja łącząca Michała Tuska z Marcinem P. Nie wiadomo choćby, czy zakres współpracy Michała Tuska, zatrudnionego w firmie lotniczej OLT Marcina P., był zawsze zgodny z prawem i normami etycznymi. Od politycznego aspektu afery przez jeden prosty fakt zatrudnienia syna premiera w OLT, uciec się nie da. Mimo zaklęć obydwu Tusków, że polityki w zatrudnieniu Tuska juniora nie było za grosz.
Kto pcha kulę?
Związki z polityką nabrały nagle przyspieszenia, kiedy Donald Tusk zaczął publicznie tłumaczyć, w jaki sposób i na podstawie jakiej wiedzy ostrzegał syna przed Marcinem P. Miały to być wyłącznie doniesienia prasowe. Wyjaśnienia premiera brzmiały niewiarygodnie. Po kilku dniach okazało się, że premier po prostu okłamywał opinię publiczną. W rozmowie z synem wiedzę o podejrzanym biznesie Marcina P. miał już dzięki ostrzeżeniu, jakie dotarło do niego w postaci tajnego raportu ABW.
Do jednego z owych rozgałęzień, które dbają o to, by kula śniegowa Amber Gold toczyła się dalej, z pewnością można zaliczyć PSL. Ludwik Dorn trafnie zauważył że „peeselowcy nie wydają się zainteresowani zamknięciem sprawy. Zależy im, aby sprawa się tliła”. Zdaniem Dorna, świadczyć o tym może pomysł PSL, aby komisji do spraw służb specjalnych przyznać pewne uprawnienia komisji śledczych. Przypomnę tylko, że kluczowym uprawnieniem jest możliwość pociągnięcia zeznających przed komisją do odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.
Ponadto PSL dał wolną rękę swoim posłom podczas głosowania o powołanie komisji śledczej w sprawie Amber Gold, podczas gdy w PO obowiązywała dyscyplina partyjna. Przy całym przywiązaniu do władzy PSL nie po raz pierwszy dystansuje się wobec spraw żywotnych dla Donalda Tuska. Zapewne z cichą akceptacją PSL przyjęłoby potknięcie się Tuska, do konieczności jego abdykacji ze stanowiska szefa rządu włącznie.
Były numer dwa
Niekłamaną satysfakcję z takiego obrotu sprawy miałby Grzegorz Schetyna. Nie dość, że kilkakrotnie przez Tuska sponiewierany, to w dodatku pozbawiony tego, co kocha równie silnie jak premier, czyli władzy. I wewnątrz Platformy, ale także w administracji, policji, prokuraturze i służbach specjalnych Schetyna ma dość sojuszników, którzy są w stanie różnymi drogami próbować aferze Amber Gold nadać kierunek korzystny dla jego interesów.
Przypomnę tylko dwa epizody z bogatej listy obrazującej „twardą przyjaźń” w relacjach Tusk–Schetyna. Po wybuchu afery hazardowej w październiku 2009 r. o swojej dymisji ze stanowiska wicepremiera Schetyna dowiedział się z telewizji. Kilkanaście godzin po ostatnich wyborach podczas narady premiera z kilkoma najbliższymi współpracownikami, w tym Schetyny, Tusk niespodziewanie powiedział, że chce, aby marszałkiem Sejmu została kobieta. Nie podał wówczas jeszcze nazwiska, choć słyszący te słowa zakładali, że chodzi o Ewę Kopacz. Następnie przeszedł do kolejnej sprawy, dając do zrozumienia, że w tym towarzystwie to on podejmuje wszelkie decyzje i nie życzy sobie żadnej krytyki. Po zakończeniu spotkania Schetyna oraz jego nieodłączny druh Andrzej Halicki byli pierwszymi osobami, które opuściły gabinet premiera.
Pałac w akcji
Do potencjalnych rozgałęzień, które mogą chcieć wykorzystać aferę Amber Gold w pożytecznych dla siebie celach, zaliczyć można Kancelarię Prezydenta. Zmiana premiera nie zmartwiłaby zapewne Bronisława Komorowskiego. Już w obecnym stanie rzeczy sprawa Amber Gold, jak się wydaje, utrąciła Donalda Tuska jako ewentualnego konkurenta, który mógłby zagrozić obecnemu prezydentowi w reelekcji.
Obecny interes Komorowskiego skupia się gdzie indziej. Na początku lipca tego roku Komorowski wyjawił w kręgach kierownictwa PO, że będzie walczył o drugą kadencję prezydentury. Podczas spotkania z Tuskiem miał usłyszeć od niego, że nie dostanie na kampanię wyborczą nawet złotówki. – Nowy premier, nowe szanse – ma prawo marzyć prezydent i jego zwolennicy.
Mają też o co walczyć inne rozgałęzienia, np. Krzysztof Bondaryk, obecny szef ABW, który czuje się zagrożony dymisją. Niemal zapowiedział ją już Tusk, mówiąc o zbyt opieszałym działaniu służb specjalnych w sprawie Marcina P.
Również w rękach Donalda Tuska jest obecny los Andrzeja Seremeta, prokuratura generalnego. Do jego odwołania wystarczy, że premier odrzuci roczne sprawozdanie z działalności prokuratury. A powiedzmy prawdę, pewne przesłanki ku temu same się nasuwają. Ktoś mógłby powiedzieć: Chyba zwariowałeś. Taki kulturalny, porządny człowiek, były sędzia miałby się uciekać do wykorzystywania jakichś podejrzanych sposobów walki o zachowanie stanowiska?
Jak wiemy jednak, życie lubi zaskakiwać.
PISowcy