Alistair MacLean - Air Force One zaginał.pdf

(792 KB) Pobierz
683067850 UNPDF
Alistair MacLean
John Denis
Air Force One zaginął
Przełożył Jacek Manicki
Data wydania polskiego: 1991
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1990
Tytuł oryginału: Air Force One is down
Air Force One zaginął powstał na podstawie drugiej noweli filmowej z cyklu,
który napisałem w 1977 roku. Pierwszą nowelę przeniesioną na ekran, Wieżę
zakładników , spisał John Denis, co bardzo mi odpowiadało, ponieważ kończyłem właśnie
Athabaskę i nie mogłem wywiązać się z terminu narzuconego mi przez wydawcę.
Widząc, jak znakomicie sobie poradził, uznałem, że powinien spisać również Air Force
One zaginął . Nie zmienia się przecież zwycięskiej ekipy...
Alistair MacLean
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Smithowi dawno już odebrano zegarek, w myślach więc odliczał upływające
sekundy. Nie wszystkie, na tyle jednak skrupulatnie, by nie utracić kontaktu z
rzeczywistością.
Do jego celi nie przenikał ani jeden promień naturalnego światła, bo Smith był
więźniem kategorii „A” zakwalifikowanym do odbywania kary w najściślej strzeżonych
kazamatach. Poprzez masywne, stare mury więzienia Fresnes do uszu skazańca nie
docierał żaden z dźwięków wypełniających świat zewnętrzny.
Od trzech lat, nawet podczas przebieżek odbywanych dwa razy dziennie wokół
placu ćwiczeń, Smith nie usłyszał ani silnika samolotu, ani zamierającego w dali
pomruku ciężarówki, ani bezcelowego świergotu wróbla.
Jego zmysł słuchu wyostrzył się nadzwyczajnie i z melanżu dźwięków
wytwarzanych przez człowieka potrafił już selektywnie wyłowić ten jeden nie pasujący
do utartego schematu, ten zakłócający sztywną strukturę normalności. Ale takich
dysonansów, rozsianych niczym ozdobniki po prozaicznej skądinąd partyturze, nie było
wiele. Mimo to wciąż, obsesyjnie, nasłuchiwał - to potknięcia w miarowym rytmie
kroków strażnika, świadczącego o nastąpieniu na wyszczerbiony stopień, to brzęku
upuszczonych kluczy kwitowanego przekleństwem, to znów trzasku pocieranej o draskę
zapałki, kiedy klawisz nieświadomie składał Smithowi bezcenny podarunek z zapalenia
papierosa pod jego celą.
Z czasem odgłosy te zapadły podświadomie w mózg Smitha i podsycały
determinację, z jaką opierał się umysłowej stagnacji. Posiadał jeden z naprawdę
niezwykłych, kryminalnych umysłów stulecia i nie miał zamiaru dopuścić do tego, by
stępiła go bezczynność.
Bezlitośnie ćwiczył ciało, by zachować idealną sprawność mięśni i nie mniej
fanatycznie gimnastykował mózg przechowywanymi w pamięci, zawiłymi problemami
szachowymi i brydżowymi. Po ich rozwikłaniu zamierzał odtworzyć w najdrobniejszych
szczegółach największe dokonania swej długoletniej kariery i przejść do planowania
tych, które dopiero nastąpią.
W to, że nastąpią, nigdy nie wątpił. Już w dniu, kiedy siły UNACO - Organizacji
do spraw Zwalczania Przestępczości przy ONZ - zadały klęskę jego terrorystycznej
grupie na wieży Eiffla, wiedział z chłodną pewnością, że po przekroczeniu pewnej
granicy tolerancji, którą sam sobie wyznaczył, nie zdołają go powstrzymać mury żadnego
więzienia.
Izolację w Fresnes tolerował już dostatecznie długo. Podczas pobytu tutaj rzadko
się odzywał, jeszcze rzadziej uśmiechał. Ale teraz, kiedy siedział tak na pryczy,
wpatrując się spod przymrużonych powiek w nagą żarówkę, którą zaczął z czasem
uważać za zaufanego przyjaciela, wargi wykrzywił mu upiorny uśmiech.
Jego mózg snuł w gorączkowym tempie scenariusz nowej intrygi, a on spuścił
oczy i machinalnie nakreślił paznokciem na poduszce dłoni niezgrabną sylwetkę
samolotu. I wyszeptał nazwisko - Dunkels.
Dunkels był tworem Smitha wyłowionym z rynsztoków Berlina. Smith uczynił go
bogatym, a strach przed protektorem był gwarancją lojalności Niemca. Nadszedł czas, by
Dunkels spłacił dług swemu panu, by stał się katalizatorem jego wolności oraz zbrodni,
którą przygotuje i która wstrząśnie zachodnim światem.
- Dunkels - wyszeptał jeszcze raz Smith, czerpiąc z tego dźwięku ukojenie, bo
cenił sobie dźwięki. Dunkels nie opuści w potrzebie pana Smitha. Nikt tego dotąd nie
uczynił.
DC-9 linii Swissair, zbliżający się do portu lotniczego w Zurychu, wszedł w fazę
leniwego wytracania wysokości. W przedziale pierwszej klasy zapalił się napis „NIE
PALIĆ” i Siegfried Dunkels posłusznie zdusił papierosa.
Strzepnął płatek popiołu z kantu niebieskich moherowych spodni i zerknął przez
okno kabiny. Białe kłębki cumulusów tańczyły po przykrytych czapami śniegu szczytach
Alp, pławiąc się w kiczowatym samozadowoleniu pod nieboskłonem barwy chińskiego
błękitu. Dunkels wykrzywił cienkie wargi. Nie znosił schludnych Szwajcarów, a
jednocześnie zazdrościł im i darzył respektem za osiągnięty bez wysiłku sukces i
ugrzeczniony finansowy bandytyzm. W przeszłości sam padał ofiarą szachrajstw
szwajcarskiej finansjery i poprzysiągł sobie, że już do tego nie dopuści.
Żaden zurychski karzeł nie wywiódł nigdy w pole pana Smitha, pomyślał. A teraz
przybywa do Szwajcarii właśnie w jego sprawach. Nie może być nawet najmniejszej
wpadki. Na życie Dunkelsa, nie może być żadnej wpadki.
Przy fotelu Niemca przystanęła rezolutna, wyzywająco ładna stewardesa i spod
spuszczonych powiek spojrzała znacząco na jego biodra. Sprawdzała tylko, czy ma
zapięty pas bezpieczeństwa, jednak sposób, w jaki to robiła, sprawiał wrażenie zachęty.
- Mam nadzieję - odezwał się po niemiecku Dunkels - że wasi szwajcarscy
lekarze są bardziej godni zaufania od swoich kolegów bankierów.
- Nie rozumiem - bąknęła dziewczyna.
- Nie szkodzi - zareplikował Dunkels rozciągając usta w uśmiechu.
Pilot położył maszynę na skrzydło, wchodząc w końcową fazę podejścia do
lądowania, i wnętrze kabiny pasażerskiej zalała złotawa powódź słonecznego światła.
Ksiądz zajmujący fotel przy oknie mocował się bezskutecznie z miniżaluzją. Dunkels
sięgnął, opuścił ją wprawnym szarpnięciem i przeciął dopływ oślepiającego blasku.
Kapłan podziękował skinieniem głowy. Słudzy boży, pomyślał Niemiec, nie powinni
podróżować pierwszą klasą. Nie licowało to z deklarowaną pokorą, chociaż śmiał wątpić,
czy osobnik w rodzaju jego sąsiada, najwyraźniej biskup, kiedykolwiek przejmował się
okazywaniem pokory.
W kabinie narastało napięcie przed lądowaniem i tylko wytrawni podróżnicy, tacy
jak Dunkels, zachowywali zimną krew, oczekując z godnością momentu przyziemienia.
Kiedy koła DC-9 potoczyły się bezpiecznie po betonie, z piersi biskupa wyrwało się
westchnienie ulgi. Duchowny przeżegnał się i zaczął coś trajkotać do Dunkelsa, ale ten,
uciekając się do przesadnej gestykulacji, dał mu do zrozumienia, że jest głuchy.
Wkrótce potem Niemiec podźwignął z transportera walizę ze skóry aligatora i
mijając zdecydowanym krokiem przesadnie uprzejmych szwajcarskich douaniers,
skierował się do automatycznych drzwi wyjściowych. Szofer w liberii stojący przy
czarnym mercedesie dał mu znak dłonią w rękawiczce i zaprosił gestem do zajęcia
miejsca na przednim siedzeniu, obok siebie, ale Dunkels czekał ostentacyjnie na otwarcie
tylnych drzwiczek. Tak samo ostentacyjnie wyeliminował możliwość nawiązania
pogawędki w czasie jazdy, pozostawiając zamkniętą szybę działową limuzyny.
Dunkels nie patrzył na zapierającą dech w piersiach scenerię przesuwającą się za
oknem samochodu, ale na swoje odbicie w przydymionej szybie. Widział w niej, i
podziwiał, pociągłą twarz o kwadratowej szczęce i z lekko skrzywionym nosem,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin