Antologia - Stało się jutro 14 - Konrad Fiałkowski.doc

(286 KB) Pobierz
Konrad Fiałkowski — Cerebroskop

Konrad Fiałkowski — Cerebroskop

— Szansa śmierci

— Wróble galaktyki

— Strażnik

Cerebroskop

Historia zaczęła się, gdy profesor Pat wrócił z układu Syriusza. Zaraz po powrocie rozpoczął wykłady z elementów cybernetyki na naszym kursie. Był to mały człowieczek z kruczoczarną, krótko przystrzyżoną czupryną, miotający się z niespożytą energią przed pulpitami wideotronów. Z Syriusza przywiózł czarną emulsję ochronną na swych gałkach ocznych i nie usunął jej na Ziemi, tak że twarz jego była trochę bez wyrazu, jak twarze androidów. Na Syriusza emulsja ta chroniła wzrok od ultrafioletowego promieniowania tej gwiazdy, na Ziemi nie miała oczywiście żadnego zastosowania i była nieco szokującym uzupełnieniem twarzy profesora. Oprócz tego Pat przywiózł diotona, okaz tamtejszej fauny. Hodował go w ogromnym, przezroczystym, wypełnionym amoniakiem kloszu, zajmującym połowę gabinetu. Dioton unosił się zwykle nieruchomo pod sklepieniem więzienia przypominając wielki sinoczerwony liść. To właśnie odróżniało gabinet Pata od dziesiątków innych gabinetów odwiedzanych przez nas w różnych okolicznościach podczas studiów. Lecz profesor stał się powszechnie znaną postacią z innego zgoła powodu. Mianowicie przywiózł z Syriusza nową metodę           * egzaminowania studentów. Sposób genialny i bezwzględnie obiektywny, jak twierdził sam Pat; ponure nieporozumienie, zdaniem studentów.

— Moi drodzy — powiedział nam profesor na swym inauguracyjnym wykładzie — w naszej pracy nie jest istotne, co się pamięta, od tego są mnemotrony i inne akumulatory informacji. Ważny jest sposób myślenia. To i tylko to zadecyduje o waszych osiągnięciach w przyszłości. Dotychczas niestety sprawdzane były tylko wasze wiadomości. A do czego to prowadziło? Do bezkrytycznej wiary w wyniki podawane przez automaty.: Do braku chęci, a nawet możliwości analizy tych wyników. Znany jest wam zapewne eksperyment docenta Ramiona, przeprowadzony na stu waszych kolegach, którym dano do rozwiązania proste, pamięciowe niemal zadanie na celowo błędnie wysterowanym automacie. Co się wtedy okazało? Dziewięćdziesięciu sześciu nie zauważyło w ogóle pomyłki, trzech stwierdziło, że gdzieś w obliczeniach jest błąd, lecz tylko jeden podał prawidłową odpowiedź, zapytując o nią umieszczony obok automat, który przez pomyłkę zapomniano wyłączyć z sieci. Nie wierzę, abyście wy, semantycy programujący skomplikowane układy myślące, tego nie potrafili. Punkt" ciężkości zagadnienia leży gdzie indziej; Ten stan rzeczy to nić wasza wina. Przez szereg lat

przyzwyczajono was do tego, że między pamiętaniem a znajomością zagadnienia nie ma żadnej różnicy. Lecz to wynikało tylko z niemożliwości rozgraniczenia tych dwu rzeczy. Egzaminator nie mógł przeniknąć do waszych głów i stwierdzić, kto z was umie, a kto pamięta. I tu, na tym konserwatywnym globie, gdzie tradycja hamuje niemal wszelki postęp, wszyscy się z takim stanem rzeczy pogodzili. Ale świeży powiew myśli, jak wielokrotnie w historii, przybył z zewnątrz... — tu na chwilę zawiesił głos — tak, właśnie ż układu Syriusza. W wyniku wieloletnich prób wynaleziono tam automat — cerebroskop. Urządzenie to odczytuje myśli egzaminowanego, analizując prądy czynnościowe jego mózgu, wynikłe z pobudzenia pytaniem egzaminatora. Następnie porównuje otrzymany odczyt z informacją z mnemotronów. W wyniku tego ocena jest stuprocentowo obiektywna i bezbłędna. Cały proces zostaje zapisany w pamięci cerebroskopu i może być przedstawiony graficznie jako cerebrogram. Przykładowo pokażę wam taki zapis. Przyćmił światła i ekran wideotronu, zajmujący całą niemal przestrzeń nad głową Pata, zajaśniał szarą poświatą. Pośrodku zjawiła się czarna, jednostajna linia. Automat nie odbierał widocznie żadnych impulsów.

Nic nie widać — odezwały się głosy z tyłu audytorium. Pat chciał coś odpowiedzieć, lecz uprzedził go tubalny szept z przodu:

— Przecież to wykres pracy mózgu twórców cerebroskopu. Audytorium ryknęło śmiechem. Zanim się uspokoiło, na ekranie krzywa sfałdowała się i ostrymi szczytami podniosła do góry.

— Jest to cerebrogram bardzo przeciętnego osobnika. Bywają o amplitudzie trzy lub czterokrotnie większej — objaśniał Pat, gdy się tylko dostatecznie uciszyło na sali.

— Nasz kurs nie spali bezpieczników automatu...

Tym razem Pat śmiał się także.

Śmiejąc się powitaliśmy to urządzenie na naszej uczelni,

chociaż już wtedy podejrzewaliśmy pewne kłopoty

w przyszłości, lecz to, co działo się przy egzaminach, przeszło

najbardziej pesymistyczne prognozy.

— Bracie — opowiadał mi Kew, mały, rudy Australijczyk, który zgnębiony po oblanym egzaminie przez dwa dni latał rakietką wokół Ziemi po wydłużonej elipsie — ... bracie, przychodzisz, a tu dwu asystentów Pata łapie cię za ręce i ani się obejrzysz, a już siedzisz w kabinie. Na głowę nakładają ci hełm. Ciasno, ruszyć się nie można, wszędzie wystają przewody, bo ten cerebroskop to przecież prowizorka.

Śmierdzi rozgrzaną izolacją, gdzieś nad uchem stukają ci przekaźniki i klimatyzacja od czasu do czasu dmucha w nos żywicznym powietrzem. Założyli ją, bo zgodnie-z przepisami bezpieczeństwa i higieny nauki bez tego egzaminu urządzać nie wolno. Potem Pat mówi: „Uwaga..." — patrzysz się jemu w gębę, z tymi czarnymi oczyma wprost przed tobą na ekranie, a on dwa razy powtarza: ,,Zadam teraz pytanie i po ostatnim słowie włączam automat".

Przez cały czas przed nosem pali ci się zielone światło, a gdy skończysz mówić, zapala się czerwone. Zaczynasz wtedy myśleć o wszystkim, co wiesz na temat pytania, i to jak naj logiczniej. Potem, gdy już o wszystkim pomyślałeś, naciskasz klawisz z napisem „Koniec" i wyciągają cię z kabiny. Uważaj tylko, żebyś dobry klawisz nacisnął, bo Rim się pomylił i kopnęło go dwieście wolt. Wiadomo... prowizorka... a jak pomyślisz przypadkiem, że nic nie wiesz, tak z pierwszej emocji, to, żebyś nawet coś wiedział, automat wyłącza się i koniec. Pat prosi następnego. „Odpowiadacie za swoje myśli" — mówi przy tym. Z zespołu Kewa zdało tylko kilku. Najlepiej ci, którzy nauczyli się całego przebiegu rozumowania na pamięć. Byli tacy, co myśleli sami. Wtedy automat brzęczał, mrugał światłami, opóźniał, jakby się nad czymś zastanawiał, aż wreszcie z wysiłkiem podawał wynik, nie zawsze pozytywny. Pat twierdził, że przy bardziej skomplikowanych zagadnieniach ma trudności z kojarzeniem.

— Starajcie się myśleć po prostu, jak najprzystępniej, jakbyście problem tłumaczyli na przykład poecie, który nawet analizę matematyczną zapomniał.

— Tak, ale poeta mimo wszystko może nic nie zrozumieć.

—Dobrze, dobrze, ale przecież cerebroskop to nie żaden

poeta, tylko porządny automat. Dobrze wytłumaczycie, to na pewno zrozumie.

Tak więc jedni tłumaczyli dobrze, inni źle. Ja na wszelki wypadek postanowiłem cerebroskopowi na razie nic nie tłumaczyć i poczekać z egzaminem do jesieni. Tym bardziej że pogoda była piękna i wolałem łapać wiatr w żagiel na jeziorze niż minimalnie zwiększać prawdopodobieństwo zdania egzaminu, ślęcząc nad ekranami w chłodnym zaciszu bibliotek. Podobnie myślał Tor. Mieszkaliśmy we trzech w słonecznym pokoju na dwunastym piętrze szarego wieżowca. Okna nasze wychodziły na jezioro spiętrzone szarym łukiem tamy. Tam właśnie w podmuchach wiatru przesuwały się na tle zielonych wzgórz żagle. Wan, ostatni z naszej trójki, twierdził, że widok ten

przeszkadza mu w myśleniu, i włączał pole rozpraszające światło w oknach, a wtedy odnosiliśmy wrażenie, jakby nagle nadpłynął biały obłok i otoczył nasz wieżowiec. Faktem jest, że Wan rzeczywiście intensywnie myślał. Nie kto inny, tylko on właśnie wymyślił metodę wygaszania fal asystentów podczas ćwiczeń w próżni ponad atmosferą i nadawania w ich imieniu bardziej pochlebnych opinii o nas do automatów sumujących. On właśnie tak zręcznie zakłócał pracę analizatora kontrolnego w czasie egzaminów, że nim automat po wielu pomyłkach podał wreszcie prawidłowy wynik, był on już sprawdzony dwukrotnie przez nasze podręczne automaty.

Gdy wieczorem, nagrzany Słońcem, wróciłem do pokoju, Tor męczył automat monotonnym pytaniem ,,kocha", „nie kocha", wyciągając coraz to nowe aspekty zagadnienia. Automat był wyraźnie przeciążony i palił czerwone światło, co zresztą bynajmniej nie zrażało Tora. Wan leżał na łóżku z zamkniętymi oczyma i rękoma pod głową. Okna pokoju matowiały bielą.

Chciałem się właśnie zabrać do oglądania ostatnich wydarzeń w wizotronii, gdy nagle Wan zerwał się z łóżka.

— Mam, znalazłem...!

Spojrzałem ku niemu, a Tor z wahaniem wyłączył automat.

— Pytanie pierwsze — głos Wana brzmiał uroczyście. — Czy zdacie egzamin u Pata?

— Nie — odpowiedziałem.

— Chyba nie — powtórzył Tor.

— Zero dla obu - zawyrokował Wan w stylu cerebroskopu.

— Właśnie że zdacie.

Tor wzruszył ramtonamr. Chciałem o coś zapytać Wana, ale

nie dał mi dojść do słowa.

— Nie przeszkadzaj. Pytanie drugie. Jak długo będziecie się musieli uczyć?

— Minimum dwa tygodnie — odpowiedział po chwili Tor. Skinąłem głową.

— Znowu zero. Ani chwili.

—Dobrze, ale jak...

— Czekaj. Pytanie trzecie. Jak nazwalibyście człowieka, który by wam powiedział, jak to zrobić?

— Geniuszem.

— Obrońcą uciśnionych.

— Jeden — stwierdził Wan. — Tym człowiekiem jestem ja. Należne mi tytuły wypiszcie drukowanymi literami na werbografie i powieście nad moim łóżkiem. Otóż idea jest tak prosta, że aż się dziwię, iż nikt na to poprzednio nie

— wpadł. Zastanawialiście się, z czym cerebroskop porównuje uzyskane od nas informacje... z wiadomościami nadchodzącymi z mnemotronów. Wystarczy więc podłączyć się do falowodu, zebrać informacje i przekazać je na urządzenie nadawcze o mocy naszego mózgu. Zostaną one zarejestrowane jako odpowiedź na problem. Jeśli sam w tym czasie nie będziesz myślał, odpowiedź będzie stuprocentowo trafna. I co wy na to?

— Pomysł doskonały, ale do realizacji potrzebna jest przecież znajomość budowy cerebroskopu. Skąd się tego

dowiesz? Przecież w żadnym z naszych mnemotronów nie ma nawet wzmianki na ten temat.

— To jest raczej trudność techniczna, nie umniejszająca wielkości idei...

— Trzeba ją jednak rozwiązać.

— Pomyślałem o tym. Budowę automatu poznamy w czasie dyżuru Maxa.

— Ależ on nie pozwala nawet zbliżyć się do urządzenia. Chodźmy tam lepiej podczas dyżuru innego asystenta.

— Pozwoli. Ty, Tor, pójdziesz do niego z tymi średniowiecznymi papierkami, znaczkami, tak to się bodaj że nazywa. Max przepada wprost za nimi. Możesz mu nawet dać kilka z nich. Chodzi o to, żeby nam nie przeszkadzał podczas oglądania aparatury.

— No tak, ale...

— Żadnych ale. Musisz dla dobra ogółu poskromić swą dziwaczną namiętność do naklejanych papierków. To przekreślało dalszą dyskusję. Do Maxa poszliśmy następnego dnia.

— Co, nie widzieliście jeszcze cerebroskopu? Nie martwcie się, zobaczycie go jeszcze — zaśmiał się zgrzytliwym śmiechem. To było powitanie.

— Widzieliśmy. Nic takiego rewelacyjnego. Trochę przewodów i krzesło pod hełmem. A z bliska obejrzymy go sobie przy najbliższej rozmowie z Patem — rozpoczął Wan.

— A obejrzycie, obejrzycie — Max zaśmiał się tym razem już naprawdę nie wiadomo z czego.

Wobec tak doskonale rozwijającej się konwersacji Wan przystąpił do istoty rzeczy.

Kolega — tu wskazał na Tora — dostał właśnie

z Europy kilka znaczków. Nie wie tylko, z jakiego okresu pochodzą...

— Tak, pokażcie je... — po raz pierwszy ujrzałem na twarzy Maxa coś w rodzaju wzruszenia.

Wan popchnął Tora, który z ociąganiem postąpił ku

Maxowi. Ruchem pełnym determinacji wyciągnął album. Max chwycił go, otworzył...

— O, ładne znaczki, bardzo ładne znaczki — słowo znaczki przeciąga z lubością. — Na przykład ten brunatny. Dzieło sztuki, no nie? — zwrócił się do nas.

— Oczywiście! — krzyknęliśmy w dwugłosie. Tor przygnębiony milczał.

— Wspaniałe dzieła starożytnych mistrzów... — ciągnął Max

swój monolog.

Był już na trzeciej stronie. Zostawiliśmy go pochylonego nad

wspaniałymi trójkątami z grzybami i podeszliśmy z Wanem

do cerebroskopu.

Właz do kabiny był uchylony. Wsadziłem głowę do środka.

Krzesełko, hełm, jakieś przełączniki, klawisze, wygaszone

światła kontrolne...

— Gdzieś tu musi być schemat — szepnął Wan schylając się,

by zajrzeć pod siedzenie. — Nie widzę. Tu jest jakaś tablica z gniazdkami. O, jest! — odchylił oparcie siedzenia, pod którym fosforyzował schemat. Przyglądaliśmy się mu obaj

w milczeniu.

— Tu, widzisz — palcem wskazałem miejsce na schemacie — należałoby podłączyć przewód.

— Zgoda, ale gdzie to może być w kabinie?

— Nie wiem... Chociaż popatrz. Tu jest centralny dzielnik impulsów. Podłączenie musi być zaraz za nim.

— Dzielnik impulsów masz tutaj — Wan wskazał paraboidalną bryłę opalizującą w przyćmionym świetle w głębi pod siedzeniem.

— W takim razie podłączymy się chyba tu — dotknąłem płyty z szachownicą włącz.

Nasze przypuszczenia okazały się trafne. W kilkanaście minut sprawdziliśmy wszystko.

— Pamiętaj. Drugie gniazdko, trzeci rząd i trzecie gniazdko, piąty rząd. Tylko ich nie pomyl.

— Drugie gniazdko, trzeci rząd, trzecie gniazdko, piąty rząd — powtórzyłem.

— Doskonale. Chodźmy już, w przeciwnym razie dorobek życia Tora stanie się własnością Maxa. Niepostrzeżenie stanęliśmy za nimi. Trójkąty zmieniły już właściciela i właśnie Max przekonywał Tora o bezsprzecznej wyższości rombów, które Tor miał otrzymać w zamian.

— A może byśmy tak obejrzeli cerebroskop — niespodziewanie z tyłu odezwał się Wan. Max zamilkł natychmiast i z wolna odwrócił głowę. Patrzył chwilę na Wana.

—— Nie, nie można... — powiedział to dziwnie normalnym głosem. Przerwał, milczał chwilę, a potem zwrócił się do Tora: — Weź te trójkąty. Obawiam się, że nie mógłbym

znaleźć rombów takich, żeby ci się podobały — powiedział to zupełnie cicho.

Tor aż zarumienił się z radości i zaczął ostrożnie przekładać odzyskane trójkąty z powrotem do swego albumu.

— A teraz idźcie stąd — Max powiedział to stanowczo. W milczeniu opuściliśmy laboratorium. Wyszliśmy na kamienne schody przed gmachem. Nagrzane czerwcowym słońcem promieniowały żarem upalnego południa.

— Pójdziemy chyba na przystań — zaproponowałem.

— Nie, pójdziemy do laboratorium podręcznego przygotować prototyp „negcerebroskopu", jak proponuję nazwać nasz wynalazek.

Poszliśmy do laboratorium i rozpoczęliśmy ciężką pracę. Ciemna głowa Tora tkwiła nieruchomo pochylona nad ekranami trzech mnemotronów. Wan i ja pracowaliśmy z automatycznym konstruktorem. Podaliśmy warunki ograniczające. Przede wszystkim „negcerebroskop" musiał być tak płaski, by można go było umieścić na elastycznym podkładzie i przypiąć do pleców.

— Rozumiesz, jego nie może być w ogóle widać. Jeśli będzie ci coś na plecach wystawało, nie powiesz przecież, że to garb, który ci wyrósł w czasie przygotowywania się do egzaminu...

— uzasadniał Wan pierwsze ograniczenie. Mieliśmy również trochę kłopotu z zasilaniem urządzenia. Proponowałem akumulator w bucie, jednakże zwyciężył projekt Tora — zasilanie układu kosztem cerebroskopu. Ostatecznie na dzień przed egzaminem wszystko było gotowe. Automat nie ważył wiele. Uciskał tylko łopatki. Z kieszeni wychodziły dwie pary przewodów, które należało włożyć do odpowiednich gniazdek. Ustaliliśmy, że pierwszy zdaje Wan.

Egzamin zaczynał się o dziewiątej. Po ósmej przyszli pierwsi studenci. Ich stalowoszare kombinezony kontrastowały z bladymi, zmęczonymi twarzami. Na ich tle Wan promieniował wprost optymizmem i dobrym samopoczuciem.

— Wan, co się tobie dzisiaj stało? Dostałeś list z Księżyca czy co?— Al, potężny chłopak rodem z Grenlandii, podszedł do Wana i podniósł rękę, by go przyjacielsko klepnąć w plecy.

— Chwileczkę — Wan powstrzymał jego rękę. — W dniu tak uroczystym głaszcze się mnie po głowie.

Zauważyłem zdziwiony wzrok Ala. Otworzył usta, jakby

chciał coś powiedzieć, zrezygnował jednak i odszedł swym

niedźwiedzim, lekko kołyszącym się krokiem.

Kilka minut przed dziewiątą przyszedł, a właściwie wpadł jak

zwykle z impetem Pat. Za nim wyciągając nogi spieszyli Max

i jeszcze dwu asystentów. Otworzyli laboratoriu-ri,

a tymczasem Pat liczył nas, wskazując kolejno każdego

palcem.

— Hm... siedemnastu... to do dwunastej powinniśmy skończyć. Czy wiecie — dodał z entuzjazmem — że istnieje projekt, by cerebroskopy stosować przy wszystkich egzaminach? Wspaniałe, nie? — z tym okrzykiem zniknął za drzwiami laboratorium.

— Jak dla kogo. Chyba nie mam już szans skończenia studiów. Z tymi automatami nie dam sobie rady — Kor mówiąc te słowa miał minę beznadziejnie smutną.

— Trzeba się uczyć. Jak się umie, to się zda... Kor spojrzał z niechęcią na Wana.

— Nie potrafię całymi nocami wkuwać wyprowadzeń na pamięć. Ty rzeczywiście masz teraz duże szansę?

— Oczywiście. Jestem za jak najszerszym wprowadzeniem cerebroskopu. Pomyślcie, jakie perspektywy otwierają się przed nami. W przyszłości każdy student będzie miał dla siebie cerebroskop i będzie mógł po zapoznaniu się z jakimkolwiek problemem natychmiast sprawdzić, czy opanował go w stopniu umożliwiającym wyzyskanie go w praktyce...

— Jeśli cerebroskopy zostaną udoskonalone, będzie to idealny sposób uczenia się, ale teraz? Chyba nie mówisz poważnie, Wan, że powszechne wprowadzenie cerebroskopu jest słuszne...

Powiedział to mały, blady, piegowaty chłopaczek, jeden ze zdolniejszych na naszym kursie. Wan chciał coś odpowiedzieć, ale uśmiechnął się tylko, bo nagle otwarły się drzwi i stanął w nich Pat:

— Proszę, proszę bardzo do środka — wykonał zapraszający ruch ręką. — Będziecie patrzeć, jak myślą wasi koledzy. Weszliśmy. Automat już pracował na biegu jałowym, rzucając na ekran jednostajną poziomą linię.

— Proszę, kto pierwszy do środka? — dalej zapraszał Pat. Chwilę staliśmy niezdecydowani. Wreszcie wystąpił Zoo. Po chwili siedział już w kabinie. Pat powtarzał sakramentalne reguły i wreszcie zadał pytanie:

— Jaki jest odpowiednik impulsu jednostkowego w sumie homofilamej?

Po zadaniu pytania Pat nacisnął klawisz i krzywe wystartowały. Zoo zgodnie z instrukcją nic nie mówił, w myśli rozwiązując problem. Światła zapalały się i gasły. Krzywe wiły się leniwie. Przez kilka minut panowała zupełna cisza. Szczękały tylko przerzucane przełączniki. Przez przeźroczysty wykrój kabiny widzieliśmy twarz Zoo. Zamknął oczy i myślał z wysiłkiem. Czasem tylko nieznacznie poruszał wargami, jakby coś szeptał do automatu. Wreszcie wolnym ruchem wyciągnął rękę i zatrzymał automat. Pat postawił następne pytanie, potem jeszcze jedno. Wreszcie Zoo z kroplami potu na czole wyszedł z kabiny.

— Otrzymałeś dostatecznie, ale minimalną ilością punktów

— stwierdził Pat po odczytaniu wyników. — Jak on tam odpowiadał? — zwrócił się do Maxa. — Ze swego miejsca widzisz, które informacje nadchodzące z mnemotronu są zgodne z jego wypowiedziami.

— Wydaje mi się, że odpowiadał nieźle — zawyrokował Max" po krótkim namyśle.

— No więc masz trzy... — powtórzył Pat. Zoo odwrócił się nagle i wyszedł, nie żegnając się z nikim. Następny zdawał Wiber. Po drugim pytaniu wyskoczył z Kabiny.

— Przepraszam, ale nie będę zdawał w tym automacie. To niesprawiedliwe. On analizuje myśli, których nigdy bym nie wypowiedział...

— Kolego, uspokójcie się. Jesteście zdenerwowani — Pat przemawiał do Wibera tak, jak mówi się do chorego.

— Profesorze, pod pewnym względem Wiber ma rację — Max przerwał Patowi. — Podłączony do analizatora widzę przecież jego myśli. Człowiek nie jest w stanie idealnie skupić się na temacie. Istnieją zawsze myśli uboczne, czasem nie nadające się do publikacji ze względu na bliźnich — Max urwał i zaśmiał się skrzekliwie.

Pat spojrzał na niego, lecz cokolwiek wyrażały jego oczy pod osłoną emulsji, twarz pozostała nie zmieniona. Potem odwrócił się do Wibera.

— Proszę do środka, będziemy kończyć egzamin.

— Nie będę zdawał w tym automacie.

— Kolego, naprawdę uspokójcie się i przyjdźcie na końcu albo jutro... Kto następny? — zwrócił się do nas, kończąc tym samym dyskusję.

Wtedy wystąpił Wan. Zniknął w kabinie. Pat powiedział to, co zwykle, a potem zadał pytanie. I wtedy zaczęło się. Światła zapłonęły, przygasły. Krzywe rozpędziły się na

ekranach, zmieniając błyskawicznie kształty. Nie zdążyliśmy ochłonąć ze zdumienia, gdy zamarły w bezruchu. Odpowiedź

była skończona.

Pat stal długą chwilę, wpatrując się z niedowierzaniem w ekrany, wreszcie podjął ui-cyzję i zadał następne pytanie. Znowu pomknęły krzywe i wynik pojawił się po kilkunastu sekundach. Pat skoczył ku kabinie. Bałem się, czy Wan zdąży odłączyć się od cerebroskopu.

— Kolego, jesteście geniuszem! — zawyrokował Pat

z emfazą. Wan skromnie spuścił oczy. — Nie widziałem

nigdy nic podobnego ani na Syriuszu, ani na Ziemi. Nigdy

nie przypuszczałem, że wśród moich studentów kryje się taki

demon myśli.

Oprócz nas dwu wszyscy patrzyli na Wana ze zdumieniem

pomieszanym z odrobiną lęku.

Niewiarygodne — powtarzał Pat. — Czegoś ty dotychczas dokonał, człowieku?!

— Nic... zdobywałem wiedzę...    ;

— To prawda, że i Einstein na politechnice nie błyszczał... ale taki umysł jak ty... Nie do wiary. Wan zawahał się.

— Przepraszam, profesorze, to był dla mnie kolosalny wysiłek myślowy. Czy... zdałem?

— Oczywiście, bardzo dobrze. Niemal maksymalna liczba punktów.

— Czy mógłbym w takim razie odejść? Chciałbym chwilę odpocząć.

— Ależ oczywiście, idź. Należy oszczędzać tak wspaniały

instrument, jakim jest twój mózg.

Wyszedłem z Wanem. W drzwiach słyszałem jeszcze słowa

profesora:

— ... no i widzicie. Cerebroskop może służyć również do

odkrywania geniuszy...

Zacząłem się zastanawiać, co będzie, jeśli trzech geniuszy

myśli zostanie odkrytych na jednym egzaminie. Ale

odpowiadać musiałem. Nie miałem wyboru.

Zresztą wypadki potoczyły się tak szybko. Wan ubrał mnie

w „negcerebroskop" i wszedłem powtórnie do

laboratorium.

Stanowczo za bardzo się denerwowałem.

Czułem, że moje kolana są jak z waty, w myśli nieustannie

powtarzałem: „drugie gniazdko, trzeci rząd, trzecie gniazdko,

piąty rząd". Niby przez mgłę słyszałem, jak zdawał Al, jak

Pat bez przerwy rozwodził się nad geniuszem Wana.

Wreszcie przyszła moja kolej. Wskoczyłem gwałtownie do

kabiny, zatrzasnąłem właz, wyjąłem wtyczki z kieszeni i nagle zrozumiałem, że nie przypomnę sobie numerów gniazdek. Zrobiło mi się gorąco. Za chwilę padnie pierwsze pytanie. Jeszcze chwila. Nic nie mogę sobie przypomnieć. To chyba było drugie gniazdko, trzeci rząd i trzecie gniazdko, czwarty rząd. Tak, chyba tak, zresztą nic innego nie wymyślę. Jak najszybciej włożyłem wtyczki w gniazdko, rozparłem się w fotelu i wdychając żywiczne powietrze, westchnąłem z ulgą. Teraz odpowiedź przyjdzie sama, tylko nie można o niczym myśleć.

Pat monotonnie powtarzał swoje formuły. Nie słuchałem nawet. Egzamin tak jakby już zdany. Dwa miesiące wakacji, woda, żagle... Wyobraziłem sobie jaskółki szybujące tuż nad wodą, niemal dotykające jej powierzchni... Nagle spostrzegłem, że pali się już światło odpowiedzi. Chyba wszystko w porządku. Automat trzaskał przełącznikami. Wtem wszystko ucichło. Przez przezroczysty wykrój zobaczyłem, jak moi koledzy zataczają się ze śmiechu. Coś się stało. Wyskoczyłem z kabiny.

— ... to, że jaskółki są kręgowcami i w jaki sposób budują gniazda, to chyba nie semantyka — perorował Max. Jeden Pat się .nie śmiał. Milczał, czerwony z gniewu.

— Chyba automat uszkodzony... — powiedziałem niepewnie.

— To geniusz Wana zniszczył cerebroskop — podsunął ktoś z boku.

— Przeciążył go widocznie — dodał inny głos z głębokim przekonaniem.

— Na uszkodzonym automacie nie będziemy zdawać.

— Właściwie nie wiadomo, czy od początku dobrze działał...

Ben umiał przecież zupełnie dobrze, a oblał...

Fala głosów podnosiła się z wolna.

Pat stał teraz blady. Coraz więcej spojrzeń kierowało się ku

niemu. Wreszcie przemówił:

— Bardzo was przepraszam. Oczywiście wszystkie oceny będą anulowane. Nie można decydować o wiadomościach studentów na podstawie tak zawodnie działającego urządzenia — mówił cicho, beznamiętnie. Z jego dotychczasowej energii nie zostało nawet śladu. Stał sam na uboczu, podczas gdy studenci ze śmiechem opuszczali salę.

— Kretyński geniuszu — powitał mnie Wan — wiesz, co zrobiłeś? Podłączyłeś się bezpośrednio do dyspozytorni cerebroskopu i sterowałeś go własnymi myślami. On wybierał informacje o zagadnieniach przez ciebie pomyślanych, a reszta szła tak, jak przewidywaliśmy. Powiedz szczerze, myślałeś o jaskółkach?

—Tak.

— To wyjaśnia wszystko. No, sądzę, że Pat nigdy nie wznowi swych prób po takiej kompromitacji — Wan zaśmiał się. — Zresztą zobaczymy.

Historia ta pozostała naszą tajemnicą. Minęło od tego czasu już parę lat i dzisiaj kończymy studia. Na Wana ciągle jeszcze patrzą podejrzliwie i pokazują go pierwszorocznym. — To ten, który myślał szybciej niż cerebroskop... A Pat przez ostatnie lata egzaminuje tak jak inni, ale niedawno słyszałem, że sprowadza z układu Syriusza nowy udoskonalony model cerebroskopu. Nam on w każdym razie już nie grozi. Niech się martwią przyszłe pokolenia studentów.

Szansa śmierci

— Proszę, niech wejdzie — powiedziałem do mego androida. Android zniknął w matowym polu siłowym wejścia, a ja podszedłem do okna. Poczułem na dłoniach ciepło Słońca, bc był lipiec i jeden z tych dni, na które pogodę zaplanowano bezchmurną. Tuż nad moją ręką spostrzegłem osę. Brzęczała, starając się przedrzeć na zewnątrz przez pole siłowe zastępujące szybę. Co chwila zanurzała się w polu i odrzucana jak piłka, znowu próbowała szczęścia...

— Chciałeś się ze mną zobaczyć — powiedział stając tuż za mną.

— Tak — odwróciłem się od okna i spojrzałem na niego z góry, bo był niższy ode mnie.

— Dziwisz się, że naprawdę jestem taki stary. Telewizofonia odmładza, a dotychczas widziałeś mnie tylko w ekranie.

— Wyglądasz tak, jak się spodziewałem, właśnie dokładnie tak — powiedziałem, ale to nie była prawda.

— A ty jesteś Goer, kierownik Eksperymentu? — zapytał, jakby się chciał upewnić, że jestem tym, dla którego tu przyleciał. Niewielu do nas przylatuje.

— Jestem Goer i chcę ci podziękować, żeś przybył.

— Ja też się wahałem, ale ostatecznie jestem tak stary — zaśmiał się bezgłośnie. Potem spoważniał nagle i zapytał:

— Czy... czy to się zawsze udaje?

— To jest Eksperyment i zresztą sama technologia jest okropnie skomplikowana.

— Tak, to musi być trudne. Przekazać wszystko, co się nawarstwiało tyle lat...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin