Dolega-Mostowicz Tadeusz - Pamietnik Pani Hanki.pdf

(1312 KB) Pobierz
20705470 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
20705470.001.png 20705470.002.png
TADEUSZ DOŁĘGA-MOSTOWICZ
Pamiętnik
PANI HANKI
Wydawnictwo „Tower Press”
Gdańsk 2001
1
PRZEDMOWA
Uważam, że pamiętnik p. Hanki Renowickiej w zupełności na druk zasługuje. Wart jest
rozpowszechnienia jako po prostu dokument obyczajowości i psychiki dzisiejszej kobiety
kulturalnej oraz jej środowiska.
W czasach gdy pochłaniamy setki tomów przeróżnych biografii, autobiografii i powieści
autobiograficznych pisanych przez robotników, chłopów, girlsy, byłych przemytników,
polityków itp. – nie widzę powodu, dlaczego mielibyśmy się wyrzec sposobności poznania
pamiętnika kobiety należącej do warstw wyższych, do tych „dziesięciu tysięcy”, które w
naszym kraju nadają ton i charakter epoce. Sądzę, że dokument ten może być równie
interesujący, a uzupełniając literacki pejzaż autentyzmu przyda się przyszłemu historykowi
obyczajów pierwszej połowy dwudziestego wieku.
Oddając go w ręce czytelnika pragnę zaznaczyć, że najwyższą zaletą pamiętnika jest
zdumiewająca jego szczerość, szczerość, której nie zdołali osiągnąć nawet tak wielcy
pamiętnikarze jak – toute proportion gardee – Jan Jakub Rousseau. Pani Renowicka
wprawdzie nie występuje tu pod prawdziwym nazwiskiem, użyty jednak pseudonim nie zdoła
ukryć jej osoby przed domyślnością ludzką. Osoba jej jest zbyt dobrze znana w niektórych
sferach i przez nie niewątpliwie zostanie rozpoznana, wziąwszy pod uwagę choćby to, że
wypadki i ludzie, o których chodzi, dla nikogo nie są tajemnicami.
Spełniwszy w tych kilku zdaniach obowiązek prezentacji oddaję głos p. Renowickiej.
2
Mój pamiętnik
Mój Boże! Któraż z nas kobiet nie jest najgłębiej przekonana, że jej osobiste przeżycia, jej
myśli i uczucia są czymś tak oryginalnym i fascynującym, że zasługują na druk. Szczęściem
jest móc podzielić się z wszystkimi ludźmi na świecie swoimi tajemnicami, poruszyć ich
serca, czuć wokół siebie ciepłą reakcję tych tysięcy dusz podobnie odczuwających jak ja. Do
tego dodać trzeba świadomość, że zwierzenia takie mogą być pożyteczne dla wielu, wielu
kobiet, które mogą się znaleźć w zbliżonych sytuacjach i, poznawszy już moje
doświadczenie, mądrzej i lepiej potrafią z nich wyjść.
To wszystko, co chcę opisać, zaczęło się w pierwszych dniach stycznia. Zaraz po Nowym
Roku. Jak dziś pamiętam, był to –
Wtorek
Od rana dręczyły mnie złe przeczucia. Wspomniałam nawet o tym Tuli, gdyśmy się o
dwunastej spotkały w „Simie”. Nie zwróciłam nawet na to uwagi, że miała fatalnie dobraną
woalkę do kapelusza. Jacek nie odesłał mi samochodu i wszystkie sprawunki musiałam
załatwiać taksówką. Gdy wróciłam do domu, było już oczywiście po czwartej. Nie miałam
wątpliwości, że Jacek zjadł obiad beze mnie, i po to właśnie weszłam do jego gabinetu, by mu
z tego powodu zrobić lekką wymówkę. W ostatnich czasach, mówiąc ściśle od Bożego
Narodzenia, stał się mniej uważny i mniej delikatny niż dawniej. Zdaje się, że trapiły go
jakieś zmartwienia.
Jacka w gabinecie nie było. Jego bonżurka leżała nietknięta na brzegu tapczanu. Nie był na
obiedzie, nie wrócił jeszcze z konferencji. Właśnie konstatowałam to w myśli, gdy mój wzrok
zatrzymał się na biurku. Leżała tam nietknięta popołudniowa korespondencja. Machinalnie
wzięłam ją do ręki.
Proszę mi wierzyć, że nigdy nie otwieram listów męża, od czasu gdy mi się rozdarła
koperta, i to w tak fatalny sposób, że Jacek to zauważył. Nie powiedział wówczas ani słowa,
lecz wstyd mi było bardzo. Mógł mnie przecież posądzić, że go śledzę, że go podejrzewam o
zdradę i że w ogóle zdolna jestem do brzydkich postępków.
Tym jednak razem postanowiłam złamać swoje zasady. Błogosławię tę decyzję, gdyż
postąpiłam słusznie.
Był to list w długiej, eleganckiej kopercie, zaadresowany dużym, eleganckim pismem.
Nosił stempel warszawski. Gdyby nawet koperta nie pachniała dobrymi perfumami, od razu
poznałabym, że jest to list kobiecy.
Nigdy nie byłam zazdrosna i brzydzę się tym uczuciem. Rozsądek jednak nakazywał mi
poznać niebezpieczeństwo, które mi grozi, a o którym ostrzegła mnie moja niezawodna
intuicja. Zachowując wszystkie ostrożności odkleiłam kopertę. List był krótki. Brzmiał, jak
następuje:
Mój Drogi!
3
Przeczytałam uważnie Twoje argumenty. Może i przekonałyby mnie, gdyby nie wchodziły
tu w grę uczucia. Przecież dlatego tu przyjechałam, dlatego szukałam Cię, że Cię zapomnieć
nie mogę.
Ja również nie chcę skandalu. Nie zależy mi na tym, by zobaczyć Cię za kratkami
więziennymi. Ale nie mam też ani zamiaru, ani najmniejszej ochoty wyrzekać się męża.
Być może, nie postąpiłam wówczas ładnie, opuszczając Cię bez pożegnania, ale tak, jak Ci
pisałam w pierwszym liście, skłoniły mnie do tego okoliczności niezwykłej wagi. Wprawdzie
używam teraz swego panieńskiego nazwiska, nie zmienia to jednak faktu, że jestem Twoją
żoną i że, mówiąc po prostu, popełniłeś bigamię, żeniąc się z Twoją obecną towarzyszką. To
są zbyt poważne kwestie, byśmy je mieli roztrząsać listownie. Toteż proszę Cię, byś mnie
odwiedził w hotelu. Będę na Ciebie czekała między godziną 11 a 12 jutro rano.
Zawsze, a przynajmniej znowu
Twoja B.
Przeczytałam ten list niezliczoną ilość razy. Czyż trzeba dodawać, że byłam wstrząśnięta,
że byłam nieprzytomna, że byłam zdruzgotana! W trzy lata po ślubie dowiedzieć się, że się
zostało haniebnie oszukaną, że mój mąż nie jest moim mężem, a ja nie jestem jego żoną, że
człowiek, z którym mieszkałam pod jednym dachem, lada chwila może znaleźć się w
więzieniu, że tylko od kaprysu jakiejś wstrętnej baby zależeć może mój dom, moja opinia,
moja pozycja towarzyska!... To przecie straszne!
Sporo minęło czasu, zanim oprzytomniałam o tyle, że zdołałam zebrać dość uwagi, by
starannie zakleić list. Sama nie wiedziałam, co począć. W pierwszej chwili chciałam jechać
szukać Jacka i zażądać od niego tłumaczeń, potem przyszło mi do głowy, by natychmiast
spakować swoje rzeczy i przenieść się do rodziców, zostawiając resztę na głowie ojca,
wreszcie zatelefonowałam do mamy, na szczęście jednak ugryzłam się w język i nie
powiedziałam jej ani słowa o moim tragicznym odkryciu.
Ach, jakże samotnie czułam się na świecie! Nie miałam nikogo, dosłownie nikogo, przed
kim mogłabym wypłakać się teraz, do kogo mogłabym się zwrócić o radę. Żadna z moich
przyjaciółek nie potrafiłaby utrzymać języka za zębami i nazajutrz cała Warszawa trzęsłaby
się od plotek. Pozostawał Toto.
Oczywiście mogłabym mu zaufać pod każdym względem. Jest najprawdziwszym
dżentelmenem. Ale cóż on mi tu pomóc może? I tyle razy mówił mi, że nie powinniśmy się
wzajemnie obarczać naszymi troskami. Zapewne, jest to trochę egoistyczne z jego strony, ale
zupełnie słuszne. Nie, nie wspomnę mu ani słowem. Zresztą spaliłabym się ze wstydu. Z
moich dawnych dobrych przyjaciół, którzy mogliby mi poradzić, też nikogo nie było w
Warszawie. Maryś Walentynowicz malował i polował gdzieś w Kanadzie, Jerzy Zalewski
nudził się w Genewie, d’Aumerville miał właśnie urlop, a Dołęga-Mostowicz siedział na wsi.
Cieszę się, że pani Renowicka zalicza mnie do swych dawnych przyjaciół. Dla uniknięcia jednak
wszelkich nieporozumień i sugestyj, które mogłyby się nasunąć Czytelnikowi, zaznaczam, że przyjaźń
nasza, aczkolwiek istotnie dawna, gdyż datująca się od czasu gdy p. Hanka zaledwie ukończyła
gimnazjum, miała zawsze podkład niejako braterski. W styczniu 1938 roku istotnie bawiłem na wsi i o
nieszczęściu, które spadło na dom państwa Renowickich, dowiedziałem się znacznie później.
(Przypisek T.D.M.)
Oczywiście nie poszłam na fajf do Dubieńskich, chociaż przysłali mi nową suknię, w
której mi wyjątkowo do twarzy. Trzeba ją będzie tylko skrócić. Niewiele. O jakieś pół palca.
Mój Boże! Byłaby to pierwsza w Warszawie suknia paryska w tym karnawale. W piątek na
pewno już panie z ambasady francuskiej pokażą się w nowych modelach. Od pewnego czasu
prześladuje mnie pech.
Wreszcie postanowiłam nic nie robić i czekać na powrót Jacka. Nie wiedziałam jeszcze,
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin