Perry Steve & Stephani Obcy 03 - Wojna Samic.pdf

(717 KB) Pobierz
-
-
STEVE PERRY STEPHANI PERRY
OBCY
WOJNA SAMIC
7áumaczyá
Waldemar Pietraszek
Wydawnictwo “ORION”
Kielce 1994
Tytu³ orygina³u
ALIENS
THE FEMALE WAR
All rights reserved.
Copyrights © 1993 by Twentieth Century Film Corporation.
Aliens TM © Twentieth Century Film Corporation.
Cover art copyrights © 1993 by Dave Dorman.
Redaktor techniczny
Artur Kmiecik
Wszystkie prawa zastrzeĪone
For the Polish edition
Copyrights © by Wydawnictwo „ORION” Kielce
ISBN 83-86305-02-9
Dianie;
I Maáemu Kwiatuszkowi;
Witaj w klubie;
SCP
Moim przyjacioáom przyjacioáom wielbicielom, mojej Mamie i bratu,
W szczególnoĞci zaĞ memu wspóápracownikow,. który
Nauczyá mnie wiele w sztuce tworzenia
SDP.
 
819916990.013.png 819916990.014.png 819916990.015.png
-
-
ROZDZIAà 1
Ripley czuáa zaciskające siĊ kurczowo na jej szyi ramiona maáej dziewczynki. Ponownie
nacisnĊáa przycisk przy drzwiach windy.
Królowa byáa tuĪ za nimi. CzyĪby miaáy tu umrzeü? MyĞli przebiegaáy w jej gáowie
oszaáamiającymi falami. ZaczĊáa naciskaü guzik raz za razem. Wyglądaáo na to, Īe zginą tutaj w tym
piekielnym, wilgotnym, sztucznym szybie na planecie, której znaczna czĊĞü zamieniáa siĊ w pyá
podczas nuklearnej eksplozji.
- No, dalej, jedĨ! Podniosáa wyĪej dziewczynkĊ i obejrzaáa siĊ przez ramiĊ. Spojrzaáa w
ciemnoĞü. Para wydobywaáa siĊ z jakiejĞ pĊkniĊtej rury, dodając jeszcze gorących wyziewów do
zgniáej atmosfery mrowiska obcych. Czuáa, Īe tamta nadchodzi, prawie sáyszaáa Ğpieszne kroki
zbliĪającej siĊ matki; sáyszaáa pomimo ryczących syren alarmu. PrzecieĪ wáDĞnie zniszczyáa jej dzieci,
setki dzieci. Nie wątpiáa, Īe teraz królowa pragnie zgáadziü ją i maáą dziewczynkĊ.
Popatrzyáa w górĊ i zobaczyáa, Īe dno windy obniĪa siĊ powoli, ale ciągle jest jeszcze kilka
poziomów wyĪej. Teraz to tylko kwestia sekund...
GdzieĞ z tyáu rozlegá siĊ zawodzący krzyk, krzyk nieludzki i peáen wĞciekáRĞci. Ripley
odruchowo mocniej ĞcisnĊáa broĔ i podbiegáa do wbudowanej w ĞcianĊ drabiny. MoĪe uda jej siĊ
]áapaü windĊ na wyĪszym poziomie.
- Trzymaj siĊ mocno! - krzyknĊáa.
Królowa byáa tuĪ. Wyglądaáa jak inni obcy, lecz byáa znacznie wiĊksza, jakby napuchniĊta.
Nosiáa ogromną koronĊ, coĞ w rodzaju wielkiego czarnego grzebienia, który koáysaá siĊ w przód i w
tyá na potwornej gáowie. Druga mniejsza para ramion, sterczaáa wyciągniĊta w przód. Królowa
poruszaáa siĊ ku nim powoli, Ğliniąc siĊ i sycząc.
Ripley cofnĊáa siĊ. Dziewczynka naprĊĪ\áa swe drobne, spocone rączki.
Winda! Wreszcie nadjechaáa! Ripley ruszyáa biegiem.
Drzwi otworzyáy siĊ, wskoczyáa do Ğrodka. NacisnĊáa guzik w obáąkanym poĞpiechu...
Królowa biegáa w ich stronĊ... Drzwi zaczĊáy siĊ zamykaü... Jeszcze sekunda i potwór dostanie
siĊ do Ğrodka.
Ripley postawiáa dziewczynkĊ i wycelowaáa miotacz páomieni w zbliĪające siĊ monstrum.
OgieĔ przeleciaá przez zmniejszający siĊ otwór. Paliwo byáo na wyczerpaniu i tylko cienki sáaby
strumieĔ páomieni wydostaá siĊ na zewnątrz, ale to wystarczyáo , by powstrzymaü obcego.
Królowa jakby zawarczaáa. Grube pasmo Ğliny pociekáo z rozwartych szczĊk. CofnĊáa siĊ.
ZewnĊtrzne drzwi windy zatrzasnĊáy siĊ. Bezpieczne! Są bezpieczne!
Droga w górĊ byáa nieprzyjemna. Wybuchy targaáy caáym budynkiem, na dach zbyt wolno
poruszającej siĊ windy zwalaáy siĊ kawaáy gruzu. Ciągle jednak jechaáa w stronĊ lądowiska na
wierzchoáku budowli.
Kiedy drzwi otworzyáy siĊ ponownie, miáy kobiecy gáos poinformowaá, Īe pozostaáo im dwie
minuty na znalezienie bezpiecznego schronienia. Potem caáa przetwórnia przeniesie siĊ do niebytu.
Wybiegáy razem z windy i...
Gdzie, u diabáa jest ten statek?
Odleciaá! Ich koáo ratunkowe zniknĊáo. Ta cholerna maszyna, ten android, zdradziá!
Ripley krzyknĊáa z wĞciekáRĞci, potem przyciągnĊáa do siebie dziewczynkĊ. Páomienie byáy juĪ
wszĊdzie wokoáo, budynek trząVá siĊ, wydając najdziwniejsze odgáosy... Nagle jakiĞ nowy dĨwiĊk.
Ripley spojrzaáa w kierunku windy.
Nie! To nie moĪe byü to! Królowa nie umie obsáugiwaü dĨwigu! Nie potrafi!
819916990.001.png 819916990.002.png 819916990.003.png
-
-
Ale jest sprytna - odezwaá siĊ cichy gáosik w gáowie kobiety - widziaáDĞ, jak zareagowaáa, gdy
chciaáDĞ zniszczyü jej jaja. WidziaáDĞ, Īe z początku odesáDáa robotnice, trzymaáa je z dala od ciebie.
Z początku.
Ripley spojrzaáa na swój karabin. Licznik wskazywaá brak amunicji. Miotacz páomieni teĪ byá
pusty. Rzuciáa broĔ, chwyciáa dziecko i zaczĊáa siĊ cofaü.
Winda zatrzymaáa siĊ, drzwi powoli stanĊáy otworem. Ripley mocno przycisnĊáa do siebie
dziewczynkĊ.
- Nie patrz, kochanie - powiedziaáa zamknąwszy oczy.
- Ripley? W porządku? Ripley otworzyáa oczy i popatrzyáa na Billie - máodą kobietĊ siedząFą
naprzeciwko. Wyglądaáa na zakáopotaną, a lekki grymas zmarszczyá jej brwi. Ripley lubiáa ją,
polubiáa ją od pierwszej chwili, od momentu, kiedy ją zobaczyáa. Niezwykáe. Zaufanie byáo w
obecnych czasach czymĞ niespotykanym, przynajmniej dla niej. Lecz historia dzieciĔstwa Billie byáa
tak podobna do jej wáasnej...
- Tak - odpowiedziaáa i westchnĊáa. - Przepraszam. Zaraz dojdĊ do siebie. Swoją drogą,
ostatnia rzecz jaką pamiĊtam jest uáRĪenie siĊ do snu po LU-426. Byáam tam ja, jeden z ĪRánierzy i
cywil, oraz maáa dziewczynka. MyĞOĊ... sądzĊ, Īe statek musiaá odnieĞü w czasie drogi jakieĞ
uszkodzenia. Nic wiĊcej nie pamiĊtam. Obudziáam siĊ w táumie uchodĨców na Ziemi szeĞü tygodni
temu. Wszyscy byliĞmy w drodze tutaj. Wydawaáo siĊ to dobrym pomysáem - wszystko wokoáo siĊ
waliáo. Tak wiĊc jestem tutaj tylko okoáo miesiąca dáXĪej niĪ wy.
Billie pokiwaáa gáową. - Co mówią lekarze o utracie pamiĊci? To fizyczne czy psychiczne
uszkodzenie? - Nie byáam u lekarzy - powiedziaáa Ripley lekko siĊ uĞmiechając. - Poza tym, czujĊ siĊ
dobrze. Wstaáa i zaáRĪ\áa rĊce za gáowĊ.
- Chcesz pójĞü ze mną na obiad? Gdy száy do stoáówki, Billie przyglądaáa siĊ starszej kobiecie.
To wáDĞnie ona byáa pierwszą osobą, przynajmniej pierwszą znaną osobą, która spotkaáa siĊ z
obcymi i przeĪ\áa. Billie byáa zafascynowana sposobem bycia Ripley. Byáa zrelaksowana, spokojna,
wyciszona. Wydawaáo siĊ to niezwykáe w poáączeniu z tym, co przeszáa. Zwáaszcza, Īe Billie miaáa
Záasne doĞwiadczenia z obcymi. Wiedziaáa, co to znaczy. Nawet po dwóch tygodniach tutaj
wydawaáo jej siĊ, Īe minĊáy juĪ miliony lat.
Száy korytarzem w stronĊ najbliĪszej stoáówki. Jedną ze Ğcian stanowiáa przezroczysta páyta,
przez którą widaü byáo dwoje máodych trzymających siĊ za rĊce. Sądząc po identyfikatorach, oboje
byli technikami medycznymi. Dalej Billie ujrzaáa panoramĊ prawie caáej stacji. Dáugie rury
przechodziáy w sfery i szeĞciany, jakby záRĪone z klocków przez gigantycznego dzieciaka.
Wstrząsnąá nią zimny dreszcz, gdy przechodziáy obok jednego z wáazów. StacjĊ wykonano z
grubego plastiku i tanich ksiĊĪycowych metali; ciepáo wtáaczane do korytarzy jednoczeĞnie uciekaáo
w niektórych miejscach na zewnątrz.
Oczywiste byáo, Īe najnowsze dobudówki byáy znacznie gorsze - nie osáoniĊty niczym plastik,
obskurne pomieszczenia z nĊdznymi urządzeniami i sáabym oĞwietleniem. Zostaáy pozlepiane razem,
by przyjąü napáywających z Ziemi uciekinierów. W tej chwili Orbitalna Stacja WejĞciowa byáa
schronieniem dla 17 000 ludzi, prawie dwukrotnej liczby jaką przewidziano na początku. WiĊcej
miejsca juĪ nie byáo. Jak powiedziaáa Ripley, wszystko zaczyna siĊ waliü.
ChociaĪ byáo jeszcze stosunkowo wczeĞnie, sala byáa zatáoczona. W poáudnie przybyá
transport warzyw z hydroponicznych ogrodów, a wieĞci rozchodziáy siĊ tu szybko.
Billie i Ripley wziĊáy po maáej surówce z marchewki i gáówce saáaty oraz jakieĞ sztuczne
miĊso. Usiadáy przy jednym z maáych stolików obok wyjĞcia. Mimo táumów, byáo spokojnie -
wiĊkszoĞü ludzi przebywających tu straciáa przyjacióá i rodziny. Wszyscy wrĊcz wstydzili siĊĞmiaü
lub beztrosko spĊdzaü czas. Billie to rozumiaáa.
819916990.004.png 819916990.005.png 819916990.006.png
-
-
Sama wiĊkszoĞü swego Īycia spĊdziáa w róĪnych oĞrodkach psychiatrycznych, próbując
udowodniü lekarzom, Īe obcy naprawdĊ istnieją. PowaĪna atmosfera stacji nie byáa dla niej czymĞ
niezwykáym, przeciwnie wydawaáa siĊ znajoma. OczywiĞcie nie czuáa siĊ tu jak w domu, ale tak
naprawdĊ nigdy go nie miaáa. Tu przynajmniej jej Īyciu nic nie zagraĪa. To byáo coĞ. Po podróĪy z
Wilksem bezpieczna przystaĔ wydawaáa siĊ nierealnym snem.
Ripley wziĊáa miĊsa do ust . Wykrzywiáa twarz. - Smakuje jak Ğcinki izolacji.
Billie spróbowaáa i kiwnĊáa gáową.
- Przynajmniej jest gorące - stwierdziáa.
Jadáy powoli, kaĪda skoncentrowana na wáasnym daniu. - WiĊc Ğnisz o niej? O matce obcych?
Billie spojrzaáa zaskoczona na Ripley.
Ta przyglądaáa jej siĊ uwaĪnie.
- Bo ja tak - powiedziaáa. - Przynajmniej tak byáo, zanim straciáam pamiĊü.
Uniosáa do ust kolejny kĊs jedzenia.
- Ja... ech. Tak, ja takĪe. Sáyszaáam, Īe inni teĪ mają sny... wyrzuciáa z siebie Billie.
RzeczywiĞcie sáyszaáa opowiadania, w szczególnoĞci o fanatykach, którzy sny o obcych zamienili w
pewien rodzaj religii. Nazywali siebie WybraĔcami, którzy wiedzą, Īe DzieĔ Sądu juĪ nadszedá.
Usiáowaáa zachowaü spokój co do swoich snów, ale ostatnio...
- Mam je czĊsto - wyznaáa. - Prawie kaĪdej nocy. Ripley pokiwaáa gáową.
- To samo jest ze mną. Zaczynają siĊ od wyznaĔ miáRĞci, a potem zamieniają w... CzujĊ w tym
pewien związek. To są przekazy. Wiem, gdzie ona siĊ znajduje, wiem, Īe chce przygarnąü wszystkie
swoje dzieci. Królowa królowych, nadrzĊdna siáa wszystkich cholernych potworów. Wiem, gdzie ją
znaleĨü !
OdsunĊáa gwaátownie talerz.
- I wiem jak ją zniszczyü - dodaáa.
- Czuáam, Īe nie jestem jedyną , która Ğni, ale nie miaáam czasu, by o tym myĞleü. Tu w stacji
nie ma moĪliwoĞci zorganizowania sesji terapii grupowej.
Ripley uĞmiechnĊáa siĊ z gorzką ironią.
- MyĞOĊ, Īe wiem czego ona oczekuje i mam pewien pomysá. Musimy znaleĨü wiĊcej takich,
którzy Ğnią o niej... co z Wilksem?
- Wiem, Īe ma sny - Billie wzruszyáa ramionami - lecz nie sądzĊ, Īeby to byáy takie same
koszmary, jak nasze. Nie wiem za duĪo. On o tym nie mówi. MoĪemy go przecieĪ zapytaü.
Rozejrzaáa siĊ wokoáo, chociaĪ wiedziaáa, Īe poszedá gdzieĞ popracowaü. Od dwóch tygodni, odkąd
byli w stacji, Wilks spĊdzaá wiĊkszoĞü czasu w sali gimnastycznej lub na innych, równie
wyczerpujących zajĊciach.
- Przypuszczam, Īe spotkam go póĨniej ,w barze.
- Chciaáabym siĊ doáączyü - zaproponowaáa Ripley - jeĪeli... jeĪeli nie bĊdzie to wam
przeszkadzaáo.
Wydawaáo siĊ, Īe szczególnie starannie dobraáa ostatnie sáowa.
- Nie ma sprawy. BĊdzie nam miáo.
Billie uĞmiechnĊáa siĊ, a Ripley odwzajemniáa uĞmiech. Billie poczuáa, Īe coraz bardziej lubi tĊ
kobietĊ.
Wilks trenowaá na rowerze przez wiĊcej niĪ godzinĊ. Pot oblewaá mu caáe ciaáo. Patrzyá na
maáego cháopca siedzącego w rogu. GáowĊ trzymaá podpartą na rĊkach, a wzrok miaá wlepiony w
ekran przed sobą. Pedaáowanie pod obciąĪeniem dziewiątego stopnia dawaáo siĊ nieĨle Wilksowi we
znaki. Czy mógá widzieü tego cháopca wczeĞniej?
Sala, w której üwiczyá, byáa jedną z mniejszych w Stacji, ale wolaá ją od innych. W duĪych
mogáo pomieĞciü siĊ nawet dwieĞcie osób, a zbyt wielu ludzi pocących siĊ w jednym miejscu nie
miaáo dobrego wpáywu na jakoĞü powietrza. Poza tym nie lubiá táumów.
819916990.007.png 819916990.008.png 819916990.009.png
-
-
Dzieciak miaá moĪe dziesiĊü, moĪe jedenaĞcie lat, byá szczupáy, blady i miaá ciemne wáosy.
Jego twarz wyraĪDáa caákowitą obojĊtnoĞü. Patrzyá w pustkĊ, podbródek opará na kolanach. CoĞ w
sylwetce cháopca przypominaáo Wilksowi jego samego z czasów, kiedy miaá dziesiĊü lat. MoĪe
budowa ciaáa i ciemne wáosy... moĪe to zapatrzenie. Mógáby siĊ do niego przyáączyü.
Wilks wychowaá siĊ w maáym miasteczku na Ziemi, na poáudniu Stanów Zjednoczonych.
Opiekowaáa siĊ nim ciotka; matka umaráa na raka piersi, kiedy miaá piĊü lat. Ojciec zostawiá ich rok
wczeĞniej. Ciotka Carrie byáa miáa, ale nie poĞwiĊcaáa mu zbyt wiele czasu. Pracowaáa na nocnej
zmianie w domu wypoczynkowym, co byáo mu raczej obojĊtne. Maáy Davey Arthur Wilks miaá co
jeĞü i w co siĊ ubraü. Tak ciotka pojmowaáa odpowiedzialnoĞü za losy cháopca.
Carrie Green nie rozumiaáa zbyt wiele w ogóle, a z pewnoĞcią nie rozumiaáa potrzeb maáego
cháopca.
Nie rozmawiali teĪ zbyt wiele o rodzicach - matka byáa ĞwiĊWą, która nie zajmowaáa siĊ niczym
poza kochaniem Daveya, ojciec zaĞ nieobliczalnym skurwysynem, który nie robiá nic poza wáasnymi
interesami. Dawid, który nienawidziá imienia Davey, nie byá zbyt przekonany co do obu postaci.
Prawie nie pamiĊtaá ich obojga. Wiedziaá, Īe matka nie wróci juĪ nigdy; ale czĊsto Ğniá o ojcu, który
pewnego dnia zjawi siĊ z uĞmiechem na jego drodze i zabierze go gdzieĞ, gdzie bĊGą razem mieszkaü
i bawiü siĊ. Jego TatuĞ byá przystojny, silny i sprytny, i nic od nikogo nie potrzebowaá.
Wydarzyáo siĊ to w dwa dni po jego jedenastych urodzinach. Dawid leĪDá na podáodze maáego,
zaniedbanego pokoju i czytaá nowy komiks z Danno Kruisem. Danno byá w trakcie rozprawiania siĊ
z naprawdĊ niebezpiecznymi facetami, kiedy cháopiec usáyszaá pukanie. Ciotka Carne w sypialni
„leczyáa swe zmĊczone oczy”, wiĊc Dawid, spodziewając siĊ domokrąĪcy, odezwaá siĊ zapraszająco.
W drzwiach stanąá wysoki mĊĪczyzna z zawiniĊWą w kolorowy papier paczką.
- Dawid? Twarz tego czáowieka rozpaczliwie domagaáa siĊ golenia, a
ubranie byáo stare i znoszone. - Tak, dlaczego... - Cháopiec cofnąá siĊ o krok. Nie znaá tego
dziwnego przybysza o jasnych báĊkitnych oczach...
- Aaa... tak... czeĞü. Wiedziaáem, Īe są twoje urodziny i... wiesz... byáem w mieĞcie. Dla ciebie.
Obcy wyciągnąá paczkĊ w jego kierunku.
Dawid wziąá ja i spojrzaá na nieznajomego. - Kim pan jest?
- O, rany. - mĊĪczyzna uĞmiechnąá siĊ. - Mam na imiĊ Ben. Jestem... byáem przyjacielem twojej
mamy - Ben popatrzyá na zegarek, potem znów na Dawida. - SzczĊĞcia w dniu urodzin, Davey.
6áuchaj, muszĊ juĪ lecieü. Mam spotkanie... Wiesz jak to jest.
Popatrzyá na Dawida tak jakoĞ bezradnie.
Dawid przyglądaá mu siĊ. Nie mógá wykrztusiü ani sáowa. Jego ojciec miaá na imiĊ Ben. ĝcisnąá
mocniej paczkĊ. Papier zatrzeszczaá pod naciskiem. Ben!
0ĊĪczyzna odwróciá siĊ i wyszedá . Dawid staá nieruchomo, dopóki nie zamknĊáy siĊ drzwi.
Usiáowaá sobie wmówiü, Īe to nieprawda, Īe ten Ben nie jest jego tatusiem. Nie mógá byü. Nie
mógáby przecieĪ przyjĞü tutaj, rzuciü mu prezent i tak po prostu wyjĞü. Zostawiü go. Nie mógáby
tego zrobiü.
- Davey?
Ciotka podniosáa siĊ z kanapy i podeszáa do niego. - Czy ktoĞ tu byá? Co ty tam masz?
Cháopiec spojrzaá na nią i pokrĊciá gáową. - To nic waĪnego - powiedziaá.
Wrzuciá prezent do báyszczącego pojemnika na popióá, który ciotka trzymaáa razem z antycznym
piecem na drewno.
Wilks potrząsnąá gáową. Znów byá w sali gimnastycznej Jezu. Niektóre z tych starych taĞm
pamiĊci byáy tak trudne do wymazania. Popatrzyá na cháopca.
- Hej, cháopcze. Nie wyüwiczysz sobie Īadnych miĊĞni, jeĞli bĊdziesz tak siedziaá na tyáku.
Malec spojrzaá na niego niczym przestraszony ptak.
- PodejdĨ tu. PokaĪĊ ci jak dziaáa ta maszyna.
819916990.010.png 819916990.011.png 819916990.012.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin