Orwig Sara - Wybór panny młodej.rtf

(274 KB) Pobierz
SARA ORWIG

SARA ORWIG

Wybór panny młodej

Tytuł oryginału: The Bride's Choice

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- To jest ostatnia wola Elnory Roseanne Tangney Siever.

Caleb Duncan wsłuchiwał się w monotonny głos Willarda Masona i nie mógł się nadziwić, że Elnora skorzystała z usług innego prawnika i napisała nowy testament. Cal, odkąd otworzył praktykę, był adwokatem całej jej rodziny. Sieverowie byli starymi przyjaciółmi jego dziadków. Jesz­cze przed tygodniem widział się z Elnora na obiedzie. Nie miał pojęcia, że zatrudniła innego prawnika.

Rzucił teraz okiem na trójkę siedzących po jego prawej stronie ludzi. Byli to: siwowłosy Stoddard Tamblin, stary lokaj i szofer Elnory, Gladys Wicklund, jej wierna służą­ca. I Juliana Aldrich, była dama do towarzystwa i przyja­ciółka.

Na tej ostatniej jego spojrzenie zatrzymało się na dłużej. Juliana Aldrich była przystojną, wysoką i szczupłą kobietą. Miała włosy koloru dojrzałego zboża, upięte w kok. Cal skrzywił się z niesmakiem. Ta piękna spryciara była tu oso­bą zupełnie zbędną. Podczas studiów pracowała u Elnory jako dama do towarzystwa, zdobyła jej sympatię i wieczną przyjaźń.

Cal przypomniał sobie, że Elnora kilkakrotnie chciała zmienić swój testament i uczynić spadkobierczynią także Julianę. Zawsze jakoś udawało mu się jej to wyperswado­wać. W każdym razie tak mu się wydawało. Teraz instynkt podpowiedział mu, czemu Elnora zatrudniła Masona i na­pisała nowy testament. Był wściekły. Nie mógł uwierzyć, że rzeczywiście zrobiła coś tak idiotycznego. Przecież Willard Mason też by jej to wyperswadował.

Przyglądając się Julianie, Aldrich napotkał chłodne spo­jrzenie jej błękitnych oczu. Nie spuścił wzroku i dalej uważnie słuchał niskiego głosu Willarda Masona.

- „Ja, Elnora Siever, zamieszkała w hrabstwie Colby w stanie Teksas, będąc w pełni sił fizycznych i umysło­wych, pragnąc zadysponować swoją własnością, oznaj­miam niniejszym, że ten testament jest wyrazem mej ostat­niej woli”.

Juliana była bardzo zdziwiona, że Elnora uczyniła ją jedną ze swych spadkobierczyń. Nie myślała ani przez chwilę, że mogłaby coś po niej odziedziczyć. Krążyły jej po głowie różne symboliczne raczej sumy, była jednak pewna, że obdarowana zostanie jakąś sentymentalną pa­miątką. Może ulubioną pozytywką Elnory czy którąś z książek.

Chyba jednak była to jakaś spora suma, a Caleb Duncan wyraźnie nie był tym zachwycony. Traktował ją oschle i chłodno, choć wobec Gladys i Stoddarda był miły i uprzejmy. A może po prostu miał pretensje do Elnory? Był przecież jej adwokatem. Dlaczego więc poprosiła Willarda Masona, by to on spisał jej ostatnią wolę? Czyżby Cal Duncan czymś się jej naraził?

Jakby czując, że o nim myśli, Cal odwrócił się na­gle i spojrzał jej prosto w oczy. Ubrany w granatowy gar­nitur w drobne prążki, śnieżnobiałą koszulę i brązowy kra­wat, wydawał się spokojny i pewny siebie. Kiedy jed­nak przyjrzała mu się bliżej, zauważyła rozbiegane spo­jrzenie i mocno zaciśnięte usta. Było w nim coś niebezpiecznego.

Tym „czymś” były również ocienione gęstymi rzęsami oczy Cala. Juliana nieoczekiwanie dostrzegła w nim mężczyznę. Jej reakcja była gwałtowna, czysto fizyczna. I rów­nie nie chciana, jak wirus grypy.

By uniknąć świdrującego spojrzenia Duncana, spuściła wzrok na skórzaną teczkę, stojącą obok jego krzesła i na wyłożoną dębową boazerią ścianę za jego plecami. Wsłuchała się w słowa Masona.

- „Mój pracownik, Stoddard Tamblin, ma do końca życia otrzymywać tę samą pensję. Dostanie także mego cadillaca, bo od lat o niego dba. Za wierną służbę otrzyma dodatkowo dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Może też nadal mieszkać w swym domu w Green Oaks”.

- Wielkie nieba! - krzyknął Stoddard, wachlując się swą znoszoną czapką i przeczesując palcami siwe włosy. - Niech pamięć panny Siever będzie błogosławiona.

- Niech tak będzie - mruknęła pod nosem Gladys, po­prawiając na nosie okulary.

Caleb Duncan ostro spojrzał na Julianę. Tym razem jego gniew był aż nadto wyraźny. Nie był zadowolony z testa­mentu Elnory. Juliana uniosła głowę. Cokolwiek Elnora jej zostawiła, miała do tego prawo i pan Caleb Duncan będzie się musiał z tym pogodzić, czy mu się to podoba, czy nie. Nagle uświadomiła sobie, że wdała się z nim w swego rodzaju pojedynek na spojrzenia. Nie miała jednak zamiaru pierwsza spuścić wzroku. Caleb uniósł lekko brwi i zmru­żył oczy. Nie zrażona Juliana patrzyła mu prosto w twarz.

Cal uniósł dłoń i Juliana mimo woli na nią spojrzała.

Kiedy opuścił rękę, zorientowała się, że to jednak ona pierwsza przymknęła powieki. Podejrzewała, że specjalnie ruszył ręką, by ją do tego zmusić. Zacisnęła usta i odwró­ciła się do rozpromienionego Stoddarda.

- „Gladys Marie Thomas Wicklund... - czytał dalej Mason, oznajmiając dla Gladys taką samą darowiznę, jaką obdarowany został Stoddard, oczywiście oprócz cadillaca.

- Jezus Maria! - krzyknęła wierna służąca.

Juliana nieszczególnie się zdziwiła hojnością swej przy­jaciółki. Elnora była pełną miłości, uczciwą osobą, a oboje służący od lat wiernie dla niej pracowali. Uśmiechnęła się do kręcącej z niedowierzaniem głową Gladys.

Czując na sobie czyjś wzrok, rozejrzała się dokoła i na­tychmiast tego pożałowała. Napotkała bowiem pełne dez­aprobaty spojrzenie Caleba Duncana.

- „Życzę sobie, by Juliana Aldrich zaopiekowała się moim najdroższym kotem, Snookumsem - czytał dalej Mason. - Wiem, że Juliana kocha Snookumsa, a Snookums kocha Julianę...”

Juliana była pewna, że jej trzej rozbrykani siostrzeńcy tak samo polubią tego ogromnego, białego, puszystego zwierzaka.

Znów napotkała pełne gniewu spojrzenie. Dlaczego Ca­leb Duncan ma jej za złe, że odziedziczyła Snookumsa?

- „Julianie Lou Aldrich - przeczytał prawnik i spojrzał na nią uważnie. Juliana splotła mocno ręce. - Julianie Lou Aldrich - powtórzył Mason, czytając wolno i dobitnie - która była dla mnie jak córka, chciałabym coś zostawić. Chcę także zapisać coś Calebowi Johnowi Duncanowi, człowiekowi, który był jak syn dla mego drogiego zmarłe­go męża Lawrence'a i dla mnie. Jeśli tych dwoje ludzi, tak drogich memu sercu, a tak samotnych na tym świe­cie...”

Juliana myślała, że się przesłyszała. Wychowując trzech osieroconych siostrzeńców, nie była przecież samotna. Znów skupiła się na słowach Willarda Masona.

- Jeśli tych dwoje ludzi zechce się pobrać, moim ży­czeniem jest, by otrzymali pozostałą część mego majątku, mój dom i jego wyposażenie, Green Oaks...

Pobrać się... całość majątku...

Serce Juliany biło jak oszalałe, wciąż dźwięczały jej w uszach słowa Masona.

- Cholera! - wykrzyknął siedzący obok niej męż­czynna.

Juliana spojrzała na Caleba Duncana; jego ciemne oczy wbiły się w nią jak sztylety. Zakręciło jej się w głowie, cały pokój zawirował. Po raz pierwszy w życiu zemdlała.

- Dochodzi do siebie - oznajmił jakiś męski głos.

- Doznała szoku, biedaczka. - Gladys mokrym ręczni­kiem otarła czoło Juliany.

- Już nie jest biedaczką - zauważył Stoddard, kiedy przenosili ją na kanapę. - Trzeba Bogu dziękować, że pan­na Siever tak o nas wszystkich zadbała.

- Tylko jeśli się pobiorą. Czy państwo się znacie? - spytała zaciekawiona Gladys.

- Raczej nie - zabrzmiała chłodna odpowiedź.

- O Boże, ależ marzycielka z tej panny Siever!

Głosy i słowa wirowały wokół Juliany. Zobaczyła po­chyloną nad sobą Gladys. Za nią stał wsparty pod boki Caleb Duncan. W jego oczach malowała się wściekłość. Juliana przypomniała sobie o testamencie. Małżeństwo. Było to absurdalne, niemożliwe i bezsensowne. Przez jed­ną króciutką chwilkę pomyślała o pieniądzach Elnory. Co, dzięki ich małej choć części, mogłaby zrobić dla chłopców!

Potrząsnęła gwałtownie głową.

- Mam nadzieję, że Elnora jakoś zadysponowała swym majątkiem, na wypadek gdybyśmy się nie pobrali, bo nie ma mowy, żeby...

- Owszem, tak - rzekł Willard Mason. - Jeśli czujesz się lepiej, będziemy kontynuować.

Caleb Duncan obrzucił Julianę ponurym spojrzeniem i wrócił na swoje miejsce. Przeszedł przez pokój pewnym krokiem człowieka w znakomitej formie fizycznej. Czarne gęste włosy kręciły mu się lekko na skroniach i Juliana musiała przyznać, że jest bardzo pociągający. Pomyślała o swej zmarłej przyjaciółce, Elnorze, niepoprawnej romantyczce.

- Już mi lepiej - oznajmiła, wstając. Miała nadzieję, że jej głos brzmi chłodno i zdecydowanie. - Ten zapis był dla mnie ogromnym zaskoczeniem.

Wracając na miejsce, unikała ponurego spojrzenia Caleba Duncana.

Gladys i Stoddard przyglądali się Julianie i Calebowi, jakby ci dwoje byli jakimiś dziwnymi stworami.

- Bardzo was przepraszam. Nigdy mi się to jeszcze nie zdarzyło. - Juliana usiadła na krześle i skrzyżowała nogi. Zauważyła, że Caleb się w nie wpatruje.

Caleb rzeczywiście na nią patrzył, przypominając so­bie jej zdjęcie, które widział w gazecie przed dwoma mie­siącami. Uratowała bank przed napadem. Została postrze­lona w ramię, ale nie straciła pieniędzy. Choć niedo­szły złodziej uciekł, dzięki Julianie Aldrich nikomu nicze­go nie ukradł. Najwyraźniej wyżej ceniła pieniądze niż życie.

- Gotowa? - spytał spoglądając na nią Mason. Kiedy skinęła głową, wrócił do odczytywania testamentu.

- „Jeśli Caleb i Juliana się pobiorą, mam nadzieję, że zamieszkają w Green Oaks, żeby Snookums mógł nadal przebywać w jedynym domu, jaki zna. Małżeństwo ma zostać zawarte w ciągu sześciu miesięcy od dnia odczyta­nia tego testamentu. Małżeństwo między Calebem a Julianą musi przetrwać rok, w przeciwnym razie wszystko, co im zapisałam, wróci do masy spadkowej. Po roku będą mogli zrobić z moim majątkiem, co zechcą, niezależnie od tego czy pozostaną małżeństwem, czy się rozwiodą. Przez ten rok zarządcą całego majątku będzie Caleb John Dun­can...”

Juliana przestała już śledzić słowa Masona, czytającego o funduszu powierniczym, akcjach, obligacjach i temu po­dobnych. Słuchała, ale wciąż nie mogła się otrząsnąć ze zdziwienia, że Elnora postawiła taki warunek. Znała dobrze swoją przyjaciółkę i wiedziała, że była bardzo romantycz­na i lubiła psoty. Tylko ona mogła uznać coś podobnego za znakomity pomysł, możliwy do zaakceptowania przez dwoje kochanych przez nią ludzi. Nawet jeśli byli sobie zupełnie obcy. A ze spojrzeń, jakie rzucał w jej kierunku Caleb Duncan, jasno wynikało, że czuje do niej niechęć. Przyczyną tej złości był na pewno testament. Juliana unios­ła wyżej głowę. Gna też nie ma zamiaru za niego wycho­dzić. Za żadne pieniądze.

Znów przemknęła jej przez głowę myśl, jak bardzo musi oszczędzać i ile mogłaby zdziałać dobrego dla swych sio­strzeńców, gdyby dysponowała odpowiednimi środkami. Odrzuciła ją natychmiast i próbowała skupić się na sło­wach Masona.

Niestety - adwokat nadal wymieniał składniki majątku Elnory, więc szybko przestała go słuchać i jej myśli skupiły się na propozycji małżeństwa. Dopiero kiedy odchrząknął, wróciła do rzeczywistości.

Mason wygładził dokument i czytał dalej:

- „W razie gdyby moi ukochani przyjaciele nie zdecy­dowali się na ślub, ale po należnym namyśle, sześć mie­sięcy po odczytaniu niniejszego testamentu Green Oaks i jego wyposażenie staną się domem dla bezdomnych ko­tów. Snookums będzie w nim mieszkał, a prowadzić go będzie zarząd złożony z trzech weterynarzy...”

Cal słuchał w pełnym złości milczeniu. Całe pieniądze Elnory przeznaczone będą dla tej puchatej kulki, Snookumsa i bandy bezdomnych kotów. A przecież wystarczyłoby ich na wybudowanie schronisk dla wszystkich kotów Te­ksasu. Cal aż się zatrząsł na myśl, jak bardzo potrzebuje pieniędzy i co zrobiłby z taką sumą. Zamiast tego wszy­stko przeznaczone będzie na schronisko dla kotów. Nic dziwnego, że Elnora poszukała sobie innego adwokata! Willard Mason skończył czytać i spojrzał na zgroma­dzonych.

- Umówiłem się z sędzią Dooleyem za dwa dni o dzie­siątej rano. Możemy się wszyscy spotkać tu w moim biurze i pójść do sądu razem. Czy są jakieś pytania?

Odpowiedział na kilka pytań Gladys i Stoddarda, popro­sił Gladys; by na razie opiekowała się Snookumsem, i wrę­czył każdemu kopię testamentu Elnory.

- Elnora prosiła mnie, bym dał ci tę kopertę, Cal - do­dał na zakończenie. - Jak widzisz, jest na niej zastrzeżenie, że możesz ją otworzyć dopiero za rok.

Cal przyjął kopertę i schował ją do teczki. Gladys i Stoddard wyszli pierwsi.

- Wy dwoje musicie się na coś zdecydować - zwrócił się do Cala i Juliany. - Macie jednak na to kilka miesięcy.

Cal spojrzał na niego ponuro.

- Chyba już wiemy....

- Zaczekaj - przerwał mu Mason. - Musicie się nad tym zastanowić. Obiecałem Elnorze, że nie przyjmę od was pochopnej odpowiedzi. Chciała, żebyście przemyśleli jej ofertę. Jest to całkiem spory majątek i była pewna, że dzię­ki tym pieniądzom uczynicie wiele dobrego.

Juliana zauważyła uniesione brwi Caleba Duncana i je­go lodowate spojrzenie.

- Pomyślcie o tym - powtórzył Mason. - Spotkamy się tutaj znowu we środę rano.

Otworzył drzwi swojego gabinetu. Juliana wyszła pierwsza. Minęła biurko recepcjonistki i wyszła na korytarz. Caleb podążył za nią.

- Próbował pan to Elnorze wyperswadować, prawda? - spytała, kiedy byli już sami.

- Oczywiście - odparł krótko. - Nie omawialiśmy jed­nak żadnych szczegółów... w rodzaju zapisania wszystkie­go kotom.

- Przynajmniej jest pan szczery. Ale nie mam pojęcia, czemu jest pan na mnie taki zły. Nie wiedziałam nic ojej zamiarach.

Gdyby nie lekkie zmrużenie oczu i mocniejsze zaciśnię­cie ust, nie wiedziałaby, że w ogóle zareagował na jej py­tanie.

- Myślę, że Elnora popełniła błąd - warknął, ujmując się pod boki.

- To, co pan myśli, jest nieistotne - zauważyła ostro Juliana.

- Właśnie, niestety.

- Jesteśmy sobie zupełnie obcy, więc proszę przestać się na mnie złościć.

- Po pierwsze uważam, że Elnora powinna przezna­czyć te pieniądze na jakieś badania medyczne, na dzieci, które potrzebują pomocy, na szpital dziecięcy czy też na różne inne szlachetne cele - wyjaśnił gniewnie. - Za te pieniądze można by założyć domy dla bezdomnych zwierząt na całym Południowym Zachodzie. Przeznaczenie wszystkiego na jedno schronisko dla kotów tu, w Colby, to absurd.

Juliana była gotowa przyznać mu rację, nie miała jednak zamiaru o tym mówić.

- To jednak nie wyjaśnia, czemu kieruje pan swój gniew przeciwko mnie - odparowała.

Była pewna, że za jego reakcją kryje się coś jeszcze. Że z jakichś osobistych powodów patrzy na nią tak, jakby chciał ją udusić.

- Zastanawiam się, czy pracując u niej, nie próbowała pani wykorzystać jej miękkiego serca i namówić ją na coś takiego. - Caleb świdrował ją wzrokiem. - Kilka razy pro­ponowała mi, bym się z panią umówił.

- Co takiego?! - przerwała mu z wściekłością. - Co pan sobie wyobraża? Nie pracowałam u Elnory, żeby po niej dziedziczyć. Poza tym byłam pewna, że ona i Lawrence już dawno temu spisali swoją ostatnią wolę. Przez ostat­nich kilka lat rzadko ją widywałam.

- Dobre sobie! Kobieta, która ryzykując życie dla kilku dolarów stawia opór uzbrojonemu bandycie, musi bardzo potrzebować pieniędzy - zauważył krótko.

Juliana zrozumiała, że to właśnie może być powodem jego niechęci do niej.

- Proszę posłuchać, sądowy gryzipiórku. Pracowałam ciężko na te pieniądze, które tamten kretyn chciał mi za­brać. Myślał, że wystarczy wycelować we mnie pistolet i wziąć, co mu się podoba.

Caleb Duncan jeszcze bardziej zmrużył oczy i mocniej zacisnął szczęki, ale ona nawet tego nie zauważyła. Trzęsąc się z wściekłości, zrobiła krok w jego kierunku.

- Zarobiłam ciężką pracą każdego dolara, którego mia­łam w torebce. Ani mi się śniło oddawać komukolwiek tych pieniędzy. Szanowny pan być może został wychowa­ny w dostatku i nie rozumie, co to znaczy ciężko pracować na życie. Jest pan prawnikiem, więc na pewno zarabia więcej niż ja. Gdyby lepiej mi się wiodło, może zrezyg­nowałabym ze stawiania oporu.

Oddychała ciężko i miała ochotę walnąć, go w tę aro­gancką gębę.

Cal zbliżył się do niej i uniósł palcem jej brodę.

- Sądowy gryzipiórku? - powtórzył z wyraźnym zacie­kawieniem. Przyglądał jej się uważnie, - Może tym razem rzeczywiście wyciągnąłem zbyt pochopne wnioski.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin