Dzień ósmy.doc

(1364 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (Sobota 02

Dzień ósmy (Sobota 09.08.2008)

Pranek w Karkonoszach przywitał mnie deszczem. Noc była bardzo zimna ale namiocik nie przemókł. Robali w środku o dziwo nie było, tylko jakiś gigantyczny ślimak wdrapywał się na mój namiot, ale to po zewnętrznej stronie. Zaczęło się wypogadzać to pora wstawać. Zanim zdążyłem się ubrać to Cjt7 dotarł ze świeżutkimi bułeczkami z pobliskiego sklepu. Na śniadanie była zupka chińska jak na prawdziwego chinersa przystało ze świeżutką bułeczką posmarowaną masełkiem.

Dom Bubera położony był w malowniczym miejscu, między górami i do tego jeszcze to czyste górskie powietrze.

Abu poszedł zobaczyć w dziennym świetle co też dzieje się z jego tłumikiem. Odkręcił śrubę mocującą a tu cały tłumik spadł na ziemię. Pod wpływem drgań wzdłuż spawu puściła blacha łącząca tłumik z rurą od kolektora. Abu odpalił swojego sprzęta bez rury i od razu na jego ustach pojawił się uśmiech. Motocykl chodził jak rasowy Harley. Stwierdził, że wcale nie będzie zakładał tej rury, tak będzie teraz jeździł. Oba wydechy są połączone pod silnikiem to spokojnie nic złego się nie będzie działo z silnikiem i można śmiało śmigać bez jednej rury. Stożkową osłonę przymocowaliśmy przy pomocy opasek i wydech nabrał rasowego wyglądu, jak by właśnie taki miał być od urodzenia. Nie musze już wspominać, że od tej pory wszystkie laski oglądały się tylko za Abu. Motorek zyskał dodatkowej mocy a przy zjeździe z góry jak się zrobiło przygazówkę, a później zamknęło przepustnicę to strzelał z wydechu, jak stary wyjadacz na zlocie.

Została jeszcze dzwoniąca osłona w Romecie Andrzeja. Buber miał kolegę, u którego w komfortowych warunkach mogliśmy pospawać tą osłonę.

Niestety jak się później okazało nie na długo to pomogło, pod koniec dnia znowu szczep puścił. Przypuszczam, że ta przypadłość dolnych tłumików w Romecie spowodowana jest tym, że silnik zamocowany jest na tulejkach stalowo-gumowych i siły od drgania skupiają się właśnie na dolnym tłumiku rozwalając miejsce mocowania rury z tłumikiem. Blacha tam ma ze 2mm grubości a i tak pęka. W Jinlunach gdzie silniki są mocowane na sztywno nic takiego z tłumikami się nie dzieje. Przynajmniej do tej pory nie zetknąłem się z tą przypadłością.

 

Na pierwszym zdjęciu silnik od Rometa wygląda jak by miał conajmniej z 1000 pojemności.

Dołączył do nas ojciec Bubera na Virago, bardzo ciekawa osobowość. Można było z nim rozmawiać godzinami. Dzień robi się coraz ładniejszy po deszczowej nocy i Buber prowadzi nas do Karpacza. W pierwotnym planie mieliśmy jechać z powrotem do Czech by zobaczyć skalne miasta, na które brakło wczoraj czasu, ale że zmęczenie po wczorajszym dniu dawało trochę w kość to wybraliśmy krótszą trasę z dużą ilością zwiedzania. Winkli mieliśmy powyżej uszu to dzisiaj lansik po okolicy.

W Karpaczu trzeba było trochę przejść z buta by zobaczyć osobliwą Świątynię Wang.

 

 

 

Chwila dla fotoreporterów uwieczniających tą ulotną chwilę.

 

 

 

 

Humory jak widać dopisywały na całego, ci co mieli niedosyt zwiedzania we wczorajszym dniu, dzisiaj mogli to sobie odbić z nawiązką.

W oddali zza chmur wyskoczyło na Śnieżce schronisko. Wygląda jak by ufoludki tam wylądowały, a nie, że to górskie schronisko. Podczas burzy z piorunami musi tam być czadowo.

Buber prowadzi nas dalej przez Jelenią Górę i w pewnym momencie moje plecy mnie wyprzedziły, patrzę w lusterko a tu nikogo więcej nie ma. Liczę wszystkich jadących przede mną , cholera doliczyłem się tylko ośmiu, dwóch brakuje. Wszystko dobrze jak jedziemy prosto przez miasto, ale Buber skręcił w lewo na skrzyżowaniu a peleton za nim. No to ja zostaje na krzyżówce czekając na maruderów, nie mylić z marauderami . Patrzę a na następnej skręcają w prawo i nikt nie został by pokazywać dalszy kierunek jazdy. Zostałem sam, no nic pewnie się zaraz skapną, że jest nas mniej i ktoś zawróci. Czekam dobry kawał czasu a tu nikogo nie ma, nikt nie zawrócił ani też nie przyjechało tych dwóch co zaginęło.

Za chwile i mnie tu trzeba będzie szukać. Jestem bez mapy a co lepsza to moja komórka właśnie się ładuje u Bubera w chacie. Zginę tu jak ciotka w Czechach. Zaczęły mnie już ponosić nerwy, odpaliłem maszynę i ruszam w pościg za peletonem. Ile wtedy przepisów nałamałem to sam nie wiem (pewnie w swoim czasie coś przyjdzie z fotoradarów). Jadę po krzyżówkach na czuja instynktownie i udało się są zobaczyłem koniuszek ostatniego motocykla no to rura środkiem między puszkami. Dogoniłem ich i trąbię, chłopaki ładnie ustępują mi miejsca, został tylko Shipp równolegle jadący na jednym pasie z Buberem, który prowadził. Widzę, że Shipp odsuwa się od Bubera robiąc mi miejsce, no to się wciskam by Buberowi powiedzieć, że dwóch od dłuższego czasu brakuje i trzeba ich poszukać a tu nagle Shipp delikatnie odbił na prawo i zahaczyłem gmolem o jego prawy kierunkowskaz.. było głośne chruzzz i kierunkowskaz zrobił ładną dziurę w kufrze Yuki Shippa. Shipp się na mnie drze, gdzie się ryje! W pierwszej chwili myślałem, że ja spokojny człowiek mu lutne za takie triki na drodze ale się szybko opanowałem, że to przecież moja wina i wrzeszcze do niego, że mu odkupie nowy kufer. No i tak sobie krzyczymy na siebie, a Shipp dalej się nie usuwa, mi ciągle rośnie ciśnienie. Buber widząc co się dzieje zwolnił i zrównał się ze mną, wtedy mogłem mu wyjaśnić na czym polega problem.

Zajechaliśmy na parking pod Lidlem, Buber pojechał szukać zaginionych a my z Shippem mieliśmy chwile by dokończyć to co ja zacząłem. Okazało się, że Shipp wcale mnie nie widział, że się chcę wcisnąć ani nie słyszał mojego klaksonu i to tylko czysty przypadek, że na chwile oddalił się do Bubera a potem odrobinę przybliżył i wtedy ja zahaczyłem o jego kierunek. Zrobiło mi się głupio i chciałem odkupić Shippowi ten przeklęty kufer albo chociaż dać kasę na naprawę ale Shipp chciał tylko trzy piwa i będzie po sprawie. Niemniej jednak było mi głupio przez cały następny dzień. To nie w moim stylu taranować komuś motocykl.

Jedzie i Buber ze zgubami a za nim Nocek i Andrzej. Okazało się, że Nocek herbu ciężka noga wciskając biegi urwał mocowanie cięgna zmiany biegów i nie chciał piłować całej drogi na dwójce. Szybko sobie jednak z Andrzejem poradzili i zanim Buber zdążył do nich dojechać to już cięgno było pospawane u przypadkowo napotkanego spawacza.

Wszystko dobrze się skończyło, tylko ten rozwalony kufer Shippa gryzł moje sumienie.

Nie wiem, czy to zmęczenie, czy co, ale jak by wszyscy zastosowali się do lekcji jazdy po mieście, wygłoszonej przez Shippa w Barejowie to oszczędziło by mi to sporo niepotrzebnych nerwów i plamy na honorze.

Nie ma to tamto, jedziemy dalej wąską krętą drogą stromo do góry aż na sam szczyt, gdzie znajduje się malowniczo położone lotnisko Aeroklubu Jeleniogórskiego.

Z lotniska rozciąga się panoramiczny widok na całą jeleniogórską okolicę.

Na lotnisku właśnie kołował ANtek. Ojciec Bubera jest pilotem i instruktorem, w szkole lotniczej. Zna wszystkich w Aeroklubie i zaraz poprosi swojego kolegę, który właśnie siedzi za sterami ANtka i będziemy latać. Niestety w momencie kiedy kończył to mówić samolot nam odleciał bezpowrotnie a tak niewiele brakowało by pozwiedzać karkonoskie przestworza.

Obok lotniska jest fajna knajpka w której napełniliśmy nasze układy pokarmowe przed wyruszeniem w dalszą drogę.

Jedziemy dalej wąską krętą dróżką w kierunku poniemieckiej zapory. W pewnym momencie na ostrym wąskim zakręcieCjt7 niepotrzebnie testował efektywność swojego przedniego hamulca co zaowocowało chwilą relaksu w miękkim igliwiu. Na szczęści Cjt7 nic złego się nie stało a motocykl tylko odrobinę oberwał. Pękła obudowa lampy, owiewka się rozleciała w drobny mak i pęknięcie na szybce kasku weszło w stadium bardziej zaawansowane.

Była chwila strachu a wyszło tak jak by Cjt7 odrobinę się zmęczył i postanowił odpocząć w miękkim igliwiu razem z Jelonkiem. Najlepsze było to, że motocykl po tym kosmetycznym zabiegu tylko zyskał na wyglądzie.

Nie tracimy czasu i jedziemy dalej. Po drodze mijamy zabytkową stację PKP lądujemy na również zabytkowej zaporze, zrobionej całej z bloków kamiennych. Prawdziwy majstersztyk. Zasuwy napędzane ręcznie działają bezbłędnie do dnia dzisiejszego.

Po jakimś czasie do naszego kluby dołączyła nowa członkinia, która przyjechała również na chińskim motocyklu. Nockowi tak się ten sprzęt spodobał, że postanowił się zamienić.

Dnia jeszcze trochę zostało to nasz  przewodnik nie marnuje czasu i prowadzi nas w kolejne interesujące miejsce. Perła zachodu  położona w malowniczym otoczeniu wody i leśnej zieleni ukazała się naszym oczom. Ciekawe jakie było pochodzenie tej nazwy, może ze wzglądu na wszechobecne, panujące piękno?

Na dole jest wąska kładka prowadząca na drugi brzeg a obok stoi chyba zabytkowy hotelik  z wieżą, która nosi tą dumną nazwę Perła Zachodu. Mam nadzieje, że nic nie pokręciłem i to co pisze jest zgodne z prawdą. Chłopaki podziwiają widoki z góry a ja postanowiłem zwiedzić kładkę i zobaczyć jak to wszystko wygląda z perspektywy raka siedzącego w tym jeziorku.

 

 

Kładka była bardzo już leciwa, deski trzeszczały i lepiej było patrzeć gdzie się stawia stopę.

Dzień nieubłaganie uciekał i po krótkiej naradzie przewodnik zarządził ostatni punkt do zwiedzania, czyli jak przystało na prawdziwych traperów, był to największy market w mieście. Tam zakupiliśmy konia z kopytami na ognisko i coś do gaszenia żaru. Trochę przesadziliśmy bo nawet połowy nie udało się skonsumować a do tego żona Bubera przygotowała dla nas pyszny żurek i wyśmienitą sałatkę.

Dzień pełen wrażeń kończymy biesiadowaniem przy ognisku. Shipp znowu sypał kawałami z rękawa ale inni też nie byli gorsi aż biesiada przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych.

 

Ja musiałem przestawić swój namiot bo po zapadnięciu zmroku kilku chciało go sforsować w poprzek. Ratując dobytek przeniosłem się trochę wyżej, tam już nikt się nie doczołga.

Śpiewy hulanki i swawole do białego rana, czegóż chcieć więcej po pięknym dniu spędzonym w siodle narowistego rumaka?

Podsumowanie dnia ósmego:

Dzisiaj przejechaliśmy tylko 110km ale za to zwiedzania było sporo

Usterki: W Cruiserze uszkodziło się mocowanie cięgna zmiany biegów. Przydrożna spawarka załatwiła sprawę.

Resztę usterek to sami sobie zafundowaliśmy albo komuś sprezentowaliśmy tak jak w moim przypadku ale tego nie ma co barć pod uwagę bo to nie wina samego sprzętu.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin