Dzień szósty.doc

(1469 KB) Pobierz
Dzień pierwszy (Sobota 02

Dzień szósty (Czwartek 07.08.2008)

Obudziłem się wcześnie rano i słyszę, że sąsiedzi jeszcze mocno śpią to co będę sam wstawał, tak będę leżał. Po chwili znowu zmorzył mnie sen. Moje spanie obudził krzyk Nocka,. Co on tak krzyczy z rana, nic nie mogę z tego zrozumieć, wychylam głowę z namiotu a on mówi, że złodzieje. Rozglądam się, nikogo nie ma, to go pytam, czy jaja sobie robi z rana a on na to, że nie i że złodzieje byli. Wszyscy powyskakiwali z namiotów a Nocek cały zdyszany mówi, że budzi się rano i patrzy jak ktoś wisi nad nim i grzebie mu w portfelu. Gdy krzyknął, złodziej rzucił mu portfelem w twarz i zabrał się do ucieczki. Nocek niewiele myśląc wyskoczył z namiotu i tak jak spał pobiegł boso po mokrej od rosy trawie za złodziejem. Niestety bose nogi na mokrej trawie nie mają dobrej przyczepności i Nocek nie był w stanie dogonić złodzieja, gdy w końcu wyostrzył mu się wzrok po śnie to zauważył przed tym złodziejem biegnących jeszcze dwóch rabusiów, którzy zaraz wskoczyli do bordowego Opla. Opel ruszył z kopyta a ten ostatni złodziej wskoczył w biegu do jadącego samochodu, jak na gangsterskich filmach. Bosy Nocek był już bez szans, do tego było za daleko by odczytać rejestrację samochodu i tak złodzieje odjechali. Nocek wrócił do namiotów i wtedy właśnie nas obudził. Wstaliśmy wszyscy i każdy sprawdzał, czy mu nic nie zginęło. Nockowi na szczęście złodziej nie zdążył nic zabrać ale dwóch z nas niestety okradli ze wszystkich dokumentów, kart i pieniędzy.

Złodziei było czterech, jeden siedział w samochodzie a trzech nas okradało. Wszyscy to byli ciemnoskórzy Cyganie.

Okradzieni zaraz zadzwonili do kraju by poblokować karty. Ja poszedłem do stróża, który pilnował knajpy zapytać, czy coś widział. Okazało się, że samochód zajeżdżający na dolny parking widział i wychodzących z niego ludzi ale nie przypuszczał, że to złodzieje i że pójdą nas okraść. Poprosiłem go by zadzwonił na policję. Policja przyjechała po jakichś 15 minutach i wysłuchała całej relacji. Drugi policjant poszedł też porozmawiać ze słowackim stróżem. Funkcjonariusze spisali dane poszkodowanych i odjechali. Po jakichś 30minutach przyjechali znowu z kwitami, na które osoby okradzione mogą się poruszać.

Niezły kwas z samego rana, kto by przypuszczał, że nocleg w tym pięknym miejscu tak się skończy. W pierwszej chwili chcieliśmy wracać do kraju i zakończyć wyprawę ale jak emocje trochę opadły postanowiliśmy się nie dać i jechać dalej. Takie cygańskie złodziejaszki nie popsują naszej wyprawy. Ustaliliśmy, że reszta pomaga okradzionym i jedziemy dalej.

Po drodze rozglądaliśmy się, czy przypadkiem złodzieje nie wywalili gdzieś dokumentów do rowu. Niestety nic nie było i tak dojechaliśmy do Popradu. Tam w barze przy stacji benzynowej  zjedliśmy śniadanie. Humory trochę się poprawiły jak zobaczyliśmy obsługę stacji. Same pikne młode Słowaczki w przykusych szortach.

W oddali widać wysokie Tatry i tam postanawiamy się udać.

Są nawet tak ulubione przez nas serpentynki i wspinamy się ostro do góry. Krajobrazy zapierają dech w piersiach. Jak ktoś ma lęk wysokości to lepiej niech się tam nie wybiera.

Wspinamy się wyżej i wyżej aż do najwyższych partii gór ,do których można legalnie dojechać. Trafiliśmy na piękne miejsce przy jeziorku.

Jedziemy dalej, teraz prowadzi Lucjan, bo tu dawno temu był i zna trochę teren. Zaprowadził nas na kolejkę górską. Cjt7 aż się zaświeciły oczy z podekscytowania. Decyzja była szybka, zakładamy kaski i jedziemy wszyscy.

 

Po szaleńczej jeździe bez używania hamulców przyszła pora na małe conieco. Nie trzeba było szukać długo, zaraz przy kolejce była restauracja w stylu narciarskim z lat dwudziestych albo i jeszcze wcześniej. Zjedliśmy tam bardzo smacznie i już nie tak tanio bo pod samymi górami a okolica turystyczna kosztuje. Spotkał tez nas miły akcent ze strony właścicielki baru ,bo nie policzyła za posiłek naszym dwóm poszkodowanym. Było gratis na koszt firmy. To nie pierwszy raz, że cyganie kogoś okradli i sami Słowacy mają duży problem z nimi. Nie wszyscy są tacy ale spora część z nich to niestety złodzieje.

Jedziemy dalej rozkoszując się otaczającym nas pięknem. Asfalt w górach Słowacy mają bardzo dobry i można śmiało wykładać się w zakrętach. Lucjan po mistrzowsku przytarł dolny tłumik. Krajobrazy wokół nas są niesamowite. Kilka lat temu w Tatrach słowackich przeszła straszliwa burza, która wyniszczyła większość lasów w górach i teraz są przestrzenie połamanych drzew i tylko gdzieniegdzie ocalałe pojedyncze drzewka lub kawałki lasu. Pozostałą część zagospodarowały krzaki i kwiaty. Wszystko to robi niesamowite wrażenie i grę światła i barw a do tego te ogromne góry.

 

Większa część dnia upłynęła nam w Tatrach, pora ruszyć w kierunku Czech. Pogoda nam dopisuje, w wysokich górach jest trochę chłodniej ale na dole cieplutko i bardzo słonecznie.

Tyle co opuściliśmy Tatry a naszym oczkom znowu ukazały się piękne widoczki, bardzo podobne do bieszczadzkich. Spora ilość wijących się serpentyn w górach pokrytych bujną zielenią. Zakręt za zakrętem, góra za górą, już człowiek zaczął tęsknić za kawałkiem prostej.

Po dwóch godzinach zaczęło się robić coraz bardziej płasko ale nadal pięknie. Wypatrzyłem po drodze wóz opancerzony i można było nawet nim pojeździć ale niestety wiązało się to ze sporym upływem gotówki, której zbytnio już nie mieliśmy. Ruszamy dalej, nic tu po nas.

W pewnym momencie zostałem tylko z Cjt7, no to stajemy i czekamy na resztę. Coś ich nie widać to trzeba zawracać. Cjt7 położył sobie kask na motocyklu i przy wsiadaniu kask majestatycznie spadł na spory szpiczasty kamień. Jak pech to pech, kamień zrobił wgniecenie w kasku i małe pęknięcie na szybce. Cjt7 nie był zadowolony bo lubił ten kask. No ale reszty watahy nadal nie ma to jedziemy ich szukać. Daleko nie ujechaliśmy, zamelinowali się na pobliskiej żwirowni. Okazało się, że strzeliła jedna śruba w Romecie chyba Abu o ile dobrze pamiętam. Była to śruba trzymająca sanki pod silnikiem. Nie miało to większego strategicznego znaczenia i można było dalej jechać ale kilka śrubek było zabranych w zapasie to zanim zdążyliśmy dojechać z Cjt7 było już po wszystkim. Nowa śruba już trzymała przez resztę wyprawy. W przypadku gdy jest szczelina między mocowaniem sanek do ramy to przy skręceniu tego na siłę śruba potrafi strzelić. Wystarczy w tą szczelinę wsadzić podkładkę i dopiero skręcić a usterka już się więcej nie pojawi. Ważne, że jak do tej pory nic poważnego ze sprzętami się nie działo a wszystkie drobne mankamenty tylko urozmaicają naszą wyprawę, dzięki czemu każdy z nas czegoś nowego i przydatnego się nauczył. Sądzę, że mimo wszystko każdy z nas był miło zaskoczony, że przy ośmiu chińskich motocyklach tak naprawdę to nic takiego złego się nie dzieje, jadą do przodu nie grymasząc a o rozlatywaniu się w drobny mak, nie ma mowy. Mit, że te motocykle nadają się tylko do najbliższego sklepu po piwo można wsadzić między bajki.

Ruszamy szybko bo szkoda każdej chwili pięknego dnia.

Jedziemy i jedziemy przed siebie aż dotarliśmy do położonego za górami i lasami Słowackiego Morza.

 

 

Chwila przerwy na papieroska i panoramiczne foty. Był tez mały posiłek bo na brzegu rosła dzika jabłoń z całkiem dobrymi jabłkami, żal było nie skosztować.

Dzień zaczynał się już pomału chylić ku zachodowi a my mieliśmy jeszcze spory kawał drogi do przejechania. Dobrze, że sprzęty spisują się na medal i nie robią żadnych problemów.

Ujechaliśmy kawałek a tu znowu ciężko obojętnie przejechać i nie zrobić fotek. Piękny zamek idealnie wkomponowany w górę. Nazwy nie zapamiętałem, ale fotkę mam.

Tubylec poradził nam by w stronę granicy czeskiej pojechać skrótem ,ale niestety mimo usilnych starań nie udało nam się trafić na ten skrót i sypaliśmy główną aż do Żyliny.

Znowu prowadziłem peleton, po drodze był jakiś camping i bar dla motocyklistów ale ja go nie zauważyłem a chłopaki zamiast mnie zatrzymać to powiedzieli mi o tym dopiero w połowie drogi do Żyliny. Decyzja padła, że nie wracamy, tylko jedziemy dalej i na najbliższym campingu się zatrzymujemy. Niestety najbliższym campingiem okazał się camping w Żylinie a właściwie to gdzieś na dalekich peryferiach. Błądząc w nocy w końcu dotarliśmy do tego campingu. Okazał się niestety okrutnie drogi, co najmniej jak hotel czterogwiazdkowy. Każdy z nas wyciągnął całą kasę, którą posiadał ale niestety nie starczyło. Pani na recepcji była nieugięta i interesowała ją tylko gotówka. Korony albo euro, a my byliśmy biedni jak myszy kościelne. Cóż było robić, najbliższy bankomat był niewiadomo gdzie i jak daleko to postanowiliśmy jechać w kierunku granicy. Czeskich koron nam nie brakowało to tam się prześpimy na campingu - a co tam.

Około godziny 22 przekroczyliśmy w zupełnych ciemnościach granicę słowacko-czeską ale po drugiej stronie granicy pustki. Nigdzie nie ma kompletnie nic, żadnego campingu, hotelu, motelu , nic, pustynia jakaś, czy co? Do tego nowy czarny asfalt bez pasów a na takie zasieki to lampa w moim Jinlunie jest za słaba. Musiałem zwolnić do prędkości spacerowej by przypadkiem w coś nie wydzwonić. Reszta miała fajnie i złośliwie oślepiała mnie dodatkowo w lusterku a Andrzej ze swoimi lightbarami oślepiał najbardziej. Niestety to głównie ja nalegałem by jechać dalej to teraz mam za swoje.

Po kilkudziesięciu kilometrach od granicy blisko Cieszyna, znalazł się Motel. Jesteśmy uratowani, no to zajeżdżamy pod motel, kilku poszło się zapytać. Wracają z kwaśnymi minami, nie ma miejsc. Do tego pani w recepcji powiedziała, że o tej porze (zbliżała się północ) to nigdzie już nas nie przyjmą. No to ładne kwiatki, wpakowaliśmy się na całego, trzeba będzie jechać całą noc.

Niedaleko za motelem schowana była stacja benzynowa no to chociaż napijemy się kawy by nie zasnąć za kierownicą.

Pije sobie kawę i patrzę a tu przed stacją jest kawalątek trawnika z ozdobnymi krzaczkami, kurcze namioty powinny się zmieścić. Podzieliłem się pomysłem z Cjt7 ale on odebrał to sceptycznie, że na pewno pani na stacji się nie zgodzi.

Raz kozie śmierć i zapytam. Pani zrobiła wielkie oczy i mówi, że nie, że nie może. Ona pracuje do siódmej, a później przychodzi szef i by jej się oberwało. Pani się waha i w tym momencie wkroczył do akcji Cjt7 a ja poszedłem zobaczyć ten trawnik czy się faktycznie nadaje. Wracam do stacji i moim zmęczonym oczom ukazuje się uśmiechnięta pani a przed chwilą miała kwaśną minę i uśmiechnięty Cjt7, który mówi mi, że pani się zgodziła ale do godziny siódmej mamy już być spakowani. No to ja poprosiłem panią, że jak zaśpimy to niech o szóstej nas obudzi.

Poszliśmy z Cjt7 oznajmić dobrą nowinę pozostałym, było trochę marudzenia, ale w końcu wszyscy się zgodzili. No to nie tracąc czasu rozbijamy namioty.

Po rozbiciu namiotów coś by zjeść i z tym też nie było problemu. Gotowe buły nafaszerowane wędliną można było po wyciagnięciu z lodówki podgrzać w mikrofali i zjeść coś ciepłego, do tego ciepła kawusia a na koniec równie tanie jak na Słowacji piwo.

Kulminacją szczęścia był jeszcze prysznic z którego sympatyczna pani Czeszka pozwoliła nam skorzystać.

Z niepozornego miejsca na nocleg zrobiła się całkiem sympatyczna baza noclegowa i to całkiem za darmo.

Noc była ciepła bez kropelki rosy a wokoło grały świerszcze i od czasu do czasu przejeżdżał pociąg.

Po napełnieniu brzuchów i wieczornej toalecie przyszła pora na sen.

Cjt7 stwierdził, że nie chce mu się rozbijać namiotu i śpi pod gwiazdami. Noc była ciepła, niebo gwieździste to niech sobie śpi, może nam go całego nie ukradną w nocy? W końcu to kawał dobrze zbudowanego chłopa, trzeba by ze czterech by go ruszyć z miejsca.

 

 

Podsumowanie dnia szóstego:

Przejechaliśmy 440km

Trafiła się jedna mała usterka. Urwała się śruba M8 mocująca sanki pod silnikiem. Na szczęście nie miało to wpływu na bezpieczeństwo motocyklisty, czy prowadzenie sprzęta.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin