Basnie.H Ch Andersen.rtf

(1227 KB) Pobierz
HANS CHRISTIAN

                                           

 

HANS CHRISTIAN

ANDERSEN

 

BAŚNIE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

2

 

KRZESIWO

Szedł sobie drogą żołnierz: raz, dwa! Raz, dwa! Na plecach miał tornister, a u boku szablę, bo

wracał właśnie z wojny do domu.

Na środku drogi spotkał starą czarownicę; była obrzydliwa, dolna warga zwisała jej aż na

piersi. – Dobry wieczór, żołnierzu! – powiedziała. – Jaką piękną masz szablę, jaki duży tornister!

Prawdziwy żołnierz z ciebie! Dam ci tyle pieniędzy, ile tylko zechcesz.

– Dziękuję ci, stara czarownico! – odpowiedział żołnierz.

– Widzisz tamto duże drzewo? – spytała czarownica wskazując mu drzewo stojące na uboczu.

– Jest ono zupełnie puste w środku. Wdrapiesz się na jego wierzchołek, a wówczas zobaczysz

otwór, przez który się wśliźniesz głęboko do środka. Obwiążę cię w pasie sznurem, a kiedy

zawołasz, będę cię mogła wciągnąć z powrotem na górę.

– A po cóż mam wleźć do tego drzewa? – spytał żołnierz.

– Po pieniądze! – powiedziała czarownica. – Musisz wiedzieć, mój żołnierzu, że jak

wejdziesz do środka, znajdziesz się w dużym korytarzu, będzie tam jasno, bo pali się tam

przeszło sto lamp. Potem zobaczysz troje drzwi. Możesz je otworzyć, klucze tkwią w zamkach.

Wejdziesz w pierwsze drzwi. Tam na środku izby, na skrzyni, siedzi pies, ma on oczy jak

filiżanki, ale nic się nie bój. Dam ci mój fartuch w niebieskie paski, rozłożysz go na podłodze;

potem podejdziesz szybko do psa, posadzisz go na fartuchu, otworzysz skrzynię i wyjmiesz tyle

pieniędzy, ile zechcesz; będą to same miedziaki. Jeśli zechcesz mieć srebrne pieniądze, musisz

iść do sąsiedniej izby; siedzi tam pies z oczyma jak młyńskie koła, ale nic się nie bój, posadź go

na moim fartuchu i bierz pieniądze! Jeśli zechcesz złota, to możesz je także mieć, i to tyle, ile

zdołasz udźwignąć, ale musisz wejść do trzeciej izby. Pies, który siedzi na skrzyni ze złotem, ma

dwoje oczu, a każde z tych oczu jest tak wielkie jak Okrągła Wieża w Kopenhadze. To jest

dopiero pies! Ale nic się nie bój! Posadź go tylko na moim fartuchu, a nic ci nie zrobi; potem łap

ze skrzyni tyle złota, ile ci się podoba!

– To byłoby wcale nieźle – powiedział żołnierz – ale co ci mam dać za to, stara czarownico,

bo czegoś przecież na pewno będziesz chciała!

– Nie – odrzekła czarownica – nie chcę ani grosika! Przynieś mi tylko stare krzesiwo, którego

zapomniała moja babka, kiedy ostatni raz tam była.

– Zgoda – powiedział żołnierz. – Przewiąż mnie sznurem.

– Tu masz sznur – powiedziała czarownica – a tu mój niebieski fartuch w paski.

A więc żołnierz wlazł na drzewo, dał się spuścić na sznurze do środka i oto, jak mu wiedźma

powiedziała, stał już w długim korytarzu, gdzie płonęły setki lamp.

Otworzył pierwsze drzwi. Brrr! Siedział tam pies z oczami jak filiżanki i gapił się na niego.

– Podobasz mi się, bratku – powiedział żołnierz, posadził go na fartuchu czarownicy i wziął

tyle miedziaków, ile zmieściło mu się w kieszeni. Potem zamknął skrzynię, posadził na niej psa

z powrotem i poszedł do drugiego pokoju. I doprawdy! Siedział tam pies z oczyma jak młyńskie

koła.

– Nie patrz tak na mnie! – powiedział żołnierz. – Jeszcze cię oczy zabolą! – i posadził psa na

fartuchu wiedźmy; a gdy zobaczył tyle srebra w skrzyni, wyrzucił wszystkie miedziaki i napchał

sobie kieszenie i tornister samym srebrem. Potem przeszedł do trzeciej izby. Ach, to było

okropne! Pies miał doprawdy dwoje oczu tak wielkich jak Okrągła Wieża w Kopenhadze, a

kręciły się one w głowie niby koła.

– Dobry wieczór! – powiedział żołnierz i sięgnął do czapki, gdyż nigdy przedtem nie widział

3

 

takiego psa; ale gdy mu się trochę przyjrzał, pomyślał sobie, że to wystarczy, posadził go na

podłodze i otworzył skrzynię. Ach, mój Boże! Ileż tam było złota! Za te pieniądze mógł kupić

całą Kopenhagę i wszystkie świnki z cukru od przekupek, wszystkich ołowianych żołnierzy i

wszystkie baciki, i konie na biegunach z całego świata. To były pieniądze! Wtedy żołnierz

wyrzucił wszystkie srebrne pieniążki, którymi miał napełnione kieszenie i tornister, a na to

miejsce nabrał złota; wszystkie kieszenie, tornister, czapka i buty tak były pełne, że ledwo mógł

się poruszać. Teraz miał pieniądze! Posadził psa z powrotem na skrzynię, zatrzasnął drzwi za

sobą i zawołał w górę:

– Wyciągnij mnie teraz na górę, ty stara wiedźmo!

– A masz krzesiwo? – spytała czarownica.

– To prawda! – powiedział żołnierz – zupełnie zapomniałem! – Wrócił i zabrał krzesiwo.

Wiedźma wciągnęła go na górę i oto stał już znowu na drodze, z kieszeniami, tornistrem, butami

i czapką pełnymi pieniędzy.

– Po co ci to krzesiwo? – spytał żołnierz.

– Nic ci do tego, masz pieniądze! – powiedziała wiedźma – a teraz dawaj krzesiwo!

– Gadu! Gadu! – zawołał żołnierz – w tej chwili mi powiesz, po co ci to krzesiwo! Inaczej

utnę ci głowę tą szablą!

– Nie – powiedziała czarownica.

Wtedy żołnierz odrąbał jej głowę. Miała za swoje! Żołnierz zawiązał całe swoje złoto w jej

fartuch, zarzucił sobie, jak węzełek, na plecy, wsadził krzesiwo do kieszeni i ruszył prosto do

miasta.

Piękne to było miasto. Wstąpił tam do najpiękniejszej gospody, zażądał najlepszych pokojów

i potraw, bo był przecież bardzo bogaty teraz, gdy miał tyle pieniędzy.

Służący, który wziął mu buty do czyszczenia, dziwił się co prawda trochę, że taki bogaty pan

nosi takie śmieszne, stare buty, ale on nie zdążył jeszcze kupić nowych; na drugi dzień kupił

sobie buty, w których można było się pokazać, i takie piękne ubranie! Teraz z żołnierza zrobił

się wytworny pan. Ludzie opowiadali mu o wszystkich cudach miasta, o swoim królu i o tym,

jaką śliczną księżniczką jest jego córka.

– Gdzie ją można zobaczyć? – spytał żołnierz.

– Nie można jej wcale zobaczyć – powiedzieli wszyscy razem – mieszka w wielkim, krytym

miedzią pałacu, otoczonym mnóstwem murów i wież. Nikt prócz króla nie może do niej

wchodzić, bo wywróżono jej, że wyjdzie za mąż za zwykłego żołnierza, a o tym król nie chce

słyszeć!

„Chciałbym ją zobaczyć” – pomyślał żołnierz; ale to przecież było niemożliwe.

Tymczasem więc pędził wesołe życie, chadzał do teatru, zwiedzał ogród królewski, a

biednym dawał zawsze dużo pieniędzy, co było bardzo ładnie z jego strony: pamiętał bowiem z

dawnych czasów, jak to niedobrze być bez grosza!

Teraz był bogaty, miał piękne ubrania, wielu przyjaciół, którzy mówili mu, że jest dobrym

człowiekiem i prawdziwym panem, a to się podobało żołnierzowi.

Ale pieniędzy wydawał codziennie dużo, a nowych nie przybywało, więc wkrótce wydał już

prawie wszystko. Zostały mu tylko dwa szylingi; musiał wyprowadzić się z pięknych pokojów,

w których mieszkał, zajął maleńką nędzną izdebkę na poddaszu, sam czyścił sobie buty i

zeszywał je igłą do cerowania, a żaden z przyjaciół go nie odwiedzał, bo za wysoko było

wchodzić.

Pewnego razu był ciemny wieczór, a żołnierz nie miał pieniędzy nawet na świecę, wtedy

4

 

przypomniał sobie nagle, że w krzesiwie przyniesionym z dziupli, do której spuściła go

czarownica, był mały ogarek; wyjął więc krzesiwo i ogarek, ale w tej samej chwili, gdy uderzył

o krzemień, iskry posypały się z krzesiwa, drzwi otworzyły się z trzaskiem, stanął przed

żołnierzem pies z oczyma jak filiżanki, którego widział w dziupli drzewca, i spytał:

– Co mi rozkaże mój pan?

– A to ci historia! – powiedział żołnierz. – A to dopiero zabawne krzesiwko, mogę mieć z

niego, co zechcę. Przynieś mi trochę pieniędzy! – rozkazał psu, i hyc! już psa nie było! hyc! już

był z powrotem i dźwigał w pysku dużą torbę pełną miedziaków!

Teraz żołnierz wiedział już, jakie to cudowne krzesiwa! Kiedy uderzał w nie raz, zjawił się

pies, który siedział na skrzyni z miedziakami; gdy uderzył dwa razy, przychodził ten, który miał

srebro, a za trzykrotnym uderzeniem krzesiwa zjawiał się pies, który miał złoto.

Więc żołnierz wprowadził się z powrotem do pięknych pokojów, sprawił sobie znowu śliczne

stroje i znowu pamiętali o nim wszyscy jego serdeczni przyjaciele i bardzo go kochali.

Pewnego razu żołnierz pomyślał sobie: „To jest jednak śmieszne, że nie mogę zobaczyć

księżniczki. Wszyscy mówią, że jest prześliczna; co z tego, kiedy wciąż siedzi zamknięta pod

miedzianym dachem w zamku z tyloma wieżami? Ale gdzie jest moje krzesiwo?” Zakrzesał

ognia, hyc! już stał przed nim pies z oczyma jak filiżanki.

– Jest teraz co prawda północ – powiedział żołnierz – ale tak bardzo chciałbym zobaczyć

księżniczkę, chociaż na chwileczkę!

Pies wypadł natychmiast za drzwi i zanim się żołnierz obejrzał, już był z powrotem, a na

grzbiecie niósł księżniczkę; spała i była śliczna, że od razu można było poznać, iż jest to

prawdziwa księżniczka; a żołnierz nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie pocałować, bo to był

prawdziwy żołnierz.

A pies wrócił z księżniczką do zamku, a gdy nastał ranek i król i królowa pili herbatę

poranną, księżniczka opowiadała, że miała tej nocy dziwny sen o psie i o żołnierzu. Pies niósł ją

na grzbiecie, a żołnierz ją pocałował.

– To byłaby dopiero ładna historia! – zawołała królowa.

Następnej nocy jedna ze starych dam dworu czuwała przy łóżku księżniczki, aby się

przekonać, czy to był sen, czy też coś innego.

Żołnierz tęsknił bardzo za widokiem ślicznej księżniczki, więc pies zabrał ją znowu i biegł z

nią, jak najszybciej go nogi niosły, ale stara dama dworu włożyła kalosze i biegła za nimi; gdy

zobaczyła, że znikają w bramie dużego domu, pomyślała: „No, teraz już wiem, gdzie to jest”, i

kawałkiem kredy nakreśliła na bramie duży krzyż. Potem wróciła do domu i położyła się z

powrotem, a pies odniósł księżniczkę. Kiedy pies zobaczył, że na bramie domu, w którym

mieszkał żołnierz, narysowano kredą krzyż, wziął kawałek kredy i tak samo naznaczył bramy

wszystkich domów w całym mieście; było to bardzo mądre, gdyż w ten sposób dama dworu nie

mogła znaleźć właściwych drzwi, ponieważ na wszystkich były krzyże.

Wczesnym rankiem król i królowa, dama dworu i wszyscy oficerowie przyszli, by zobaczyć

to miejsce, gdzie była w nocy księżniczka.

– To tu! – powiedział król, gdy ujrzał pierwsze drzwi oznaczone krzyżem.

– Nie, to tu, mój drogi mężu! – powiedziała królowa wskazując drugie drzwi oznaczone

krzyżem.

– Ale tu jest także krzyż, i tu, i tu! – zawołali wszyscy; gdziekolwiek spojrzeli, widzieli drzwi

oznaczone krzyżem. Więc zrozumieli, że szukanie na nic się nie zda.

Ale królowa była bardzo mądrą kobietą, umiała ona nie tylko jeździć karetą.

5

 

Wzięła więc swe duże, złote nożyczki, pokrajała nimi kawałek jedwabiu na części i uszyła z

nich śliczny woreczek, mieszek ten napełniła drobną kaszą i przywiązała księżniczce na plecach,

a gdy wszystko było gotowe, wycięła w woreczku otworek, tak aby kasza znaczyła całą drogę,

którą będzie jechała księżniczka.

W nocy zjawił się znowu pies, wziął księżniczkę na grzbiet i pobiegł z nią do żołnierza, który

ją tak bardzo kochał i tak chciał być księciem, by móc się z nią ożenić.

Pies nie zauważył wcale kaszy, która sypała się od zamku aż do okna żołnierza, dokąd dostał

się po murze razem z księżniczką.

Rano król i królowa już wiedzieli, gdzie była ich córka, schwytali żołnierza i wsadzili go do

więzienia.

Siedział więc. Och, jak tam było ciemno i nudno!

Powiedzieli mu: „Jutro cię powieszą”. Nie była to bardzo zabawna wiadomość, a krzesiwa

zapomniał w gospodzie. Rankiem mógł widzieć przez żelazne kraty okienka lud śpieszący z

miasta, aby przyglądać się, jak go będą wieszali. Słyszał werble bębnów i widział maszerujących

żołnierzy. Wszyscy ludzie pędzili, a wśród nich mały szewczyk w skórzanym fartuchu i

pantoflach; biegł tak szybko, że jeden pantofel spadł mu z nogi i uderzył o mur, za którym

siedział żołnierz i wyglądał zza krat.

– Słuchaj, szewczyku! – zawołał żołnierz. – Nie śpiesz się tak bardzo i tak nic z tego nie

będzie, póki ja nie przyjdę; jeżeli pobiegniesz tam, gdzie ja mieszkałem, i przyniesiesz mi

krzesiwo, dostaniesz cztery szylingi. Ale musisz wziąć nogi za pas!

Szewczyk chciał bardzo zarobić cztery szylingi, pobiegł po krzesiwo, przyniósł je

żołnierzowi, no a teraz posłuchajcie!

Za miastem zbudowano wysoką szubienicę, wokoło stali żołnierze i setki tysięcy ludzi. Król i

królowa siedzieli na wspaniałym tronie, właśnie na wprost sędziów i całej rady.

Żołnierz stał już na drabinie; ale gdy mieli mu założyć stryczek na szyję, powiedział, że

przecież przed wykonaniem wyroku powinno się spełnić każde niewinne życzenie grzesznika.

On zaś pragnie wypalić fajkę, będzie to przecież ostatnia fajka w jego życiu.

Król nie chciał mu tego odmówić, żołnierz wyjął swe krzesiwo i zakrzesał ognia: raz! dwa!

trzy! I oto już stały przed nim trzy psy: i ten z oczami jak filiżanki, i ten z oczami jak koła

młyńskie, i ten z oczami jak Okrągła Wieża.

– Ratujcie mnie przed powieszeniem! – powiedział żołnierz. Wtedy psy rzuciły się na

sędziów i na całą radę, schwyciły jednego za nogi, drugiego za nos i podrzucały tak wysoko w

powietrze, że upadli na ziemię i rozlecieli się na kawałki.

– Nie chcę! – powiedział król, ale już największy pies schwycił i jego, i królową, i podrzucił

do góry jak innych. Wtedy to przestraszyli się żołnierze i cały lud, i krzyknęli:

– Drogi żołnierzu, bądź naszym królem, weź sobie śliczną księżniczkę!

I wsadzili żołnierza do karety króla, a wszystkie trzy psy tańczyły przed nią i wołały: „Hura!”,

chłopcy gwizdali na palcach, a żołnierze prezentowali broń. Księżniczka wyszła z zamku o

miedzianym dachu i została królową, a to jej się bardzo podobało.

Wesele trwało cały tydzień, a psy siedziały przy stole razem ze wszystkimi i wytrzeszczały

oczy.

 

 

 

 

6

 

KSIĘŻNICZKA NA ZIARNKU GROCHU

Był sobie pewnego razu książę, który chciał się ożenić z księżniczką, ale to musiała być

prawdziwa księżniczka. Jeździł więc po całym świecie, żeby znaleźć prawdziwą księżniczkę,

lecz gdy tylko jakąś znalazł, okazywało się, że ma jakieś „ale”. Księżniczek było dużo, jednakże

książę nigdy nie mógł zdobyć pewności, że to były prawdziwe księżniczki. Zawsze było tam coś

niezupełnie w porządku.

Wrócił więc do domu i bardzo się martwił, bo tak ogromnie chciał mieć za żonę prawdziwą

księżniczkę.

Pewnego wieczora była okropna pogoda; błyskało i grzmiało, a deszcz lał jak z cebra; było

strasznie. Nagle zapukał ktoś do bramy miasta i stary król wyszedł otworzyć.

Przed bramą stała księżniczka. Ale, mój Boże, jakże wyglądała, co uczyniły z niej deszcz i

słota! Woda spływała z włosów i sukien, wlewała się strumykiem do trzewiczków i wylewała się

piętami, ale dziewczynka powiedziała, że jest prawdziwą księżniczką.

„Zaraz się o tym przekonamy” – pomyślała stara królowa, ale nie powiedziała ni słowa,

poszła do sypialni, zdjęła całą pościel, na spód łóżka położyła ziarnko grochu i ułożyła jeden na

drugim dwadzieścia materaców na tym ziarnku grochu, a potem jeszcze dwadzieścia puchowych

pierzyn na tych materacach.

I na tym posłaniu miała spać księżniczka.

Rano królowa zapytała ją, jak spędziła noc.

– O, bardzo źle! – powiedziała księżniczka – całą noc oka nie mogłam zmrużyć. Nie

wiadomo, co tam było w łóżku. Musiałam leżeć na czymś twardym, bo mam całe ciało brązowe i

niebieskie od sińców. To straszne!

Wtedy mieli już pewność, że była to prawdziwa księżniczka, skoro przez dwadzieścia

materaców i dwadzieścia puchowych pierzyn poczuła ziarnko grochu. Taką delikatną skórę

mogła mieć tylko prawdziwa księżniczka.

Książę wziął ją za żonę, bo teraz był pewny, że to prawdziwa księżniczka, a ziarnko grochu

oddano do muzeum, gdzie jeszcze teraz można je oglądać, o ile go ktoś nie zabrał.

Widzicie, to była prawdziwa historia!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

7

 

CALINECZKA

Była sobie pewnego razu kobieta, która bardzo, bardzo pragnęła mieć malutkie dziecko, ale

nie wiedziała, skąd je wziąć. Poszła więc do starej czarownicy i powiedziała jej:

– Pragnęłabym z całego serca mieć małe dziecko, czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd je mogę

wziąć?

– Znajdziemy na to radę – powiedziała czarownica. – Masz tu ziarnko jęczmienia, nie z tego

gatunku, który rośnie na chłopskim polu, ani z tego, który jedzą kury. Wsadź je do doniczki,

zobaczysz, co z tego wyrośnie!

– Dziękuję ci – powiedziała kobieta i dała czarownicy dwanaście groszy. Potem poszła do

domu, zasadziła ziarnko jęczmienia i natychmiast wyrósł piękny, duży kwiat, który wyglądał jak

tulipan, ale płatki miał stulone tak, jak gdyby kwiat był jeszcze w pączku.

– Jakiż to piękny kwiat! – powiedziała kobieta i pocałowała śliczne czerwone i żółte płatki. I

w chwili kiedy składała ten pocałunek, rozległ się jak gdyby wystrzał i kwiat otworzył się od

razu. Był to prawdziwy tulipan, ale w środku kwiatu siedziała na zielonym słupku maleńka

dziewczynka, śliczna i delikatna. Miała nie więcej niż cal wysokości i dlatego nazwano ją

Calineczką. Pięknie polakierowana łupina włoskiego orzecha służyła jej za kołyskę, błękitne

płatki fiołków zastępowały materace, a płatek róży – kołdrę. Spała tam w nocy, a w dzień bawiła

się na stole, gdzie kobieta postawiła talerz, a naokoło zrobiła wianek z kwiatów, których łodygi

leżały w wodzie; po talerzu pływał wielki płatek tulipana, a Calineczka mogła na nim siedzieć i

pływać z jednego brzegu talerza na drugi, a zamiast wioseł miała dwa białe końskie włosy.

Wyglądało to prześlicznie. Calineczka umiała także śpiewać tak pięknie i wdzięcznie jak nikt na

świecie.

Pewnej nocy, gdy leżała w swoim ślicznym łóżeczku, przyszła wstrętna ropucha; wskoczyła

przez okno, bo szyba była stłuczona. Ropucha była brzydka, duża i mokra, wskoczyła na stół,

gdzie Calineczka spała pod czerwonym płatkiem róży.

– Piękna byłaby z niej żona dla mego syna! – powiedziała ropucha, wzięła skorupę orzecha,

gdzie spała Calineczka, i razem z nią zeskoczyła z okna do ogrodu.

Przepływała tam szeroka rzeka, brzeg jej był bagnisty, tu mieszkała ropucha ze swoim synem.

Och, jakiż był brzydki i wstrętny, zupełnie jak jego matka. „Kwa, kwa, brekekekeks!”, to było

wszystko, co potrafił powiedzieć, kiedy zobaczył śliczną maleńką dziewuszkę w łupinie orzecha.

– Nie mów tak głośno, bo się obudzi – powiedziała stara ropucha. – I jeszcze nam ucieknie,

bo jest lekka jak łabędzi puch. Posadzimy ją na rzece, na dużym liściu lilii wodnej, tam jej

będzie dobrze. Ona jest taka lekka i mała, że liść ten jest dla niej całą wyspą. Stamtąd nam nie

ucieknie. A my tymczasem doprowadzimy do porządku odświętną izbę pod bagnem, gdzie

zamieszkacie po ślubie.

Na rzece rosło mnóstwo wodnych lilii z szerokimi liśćmi, które wyglądały, jakby pływały po

wodzie. Liść leżący najdalej był największy, do niego podpłynęła ropucha i postawiła na nim

łupinkę orzecha z Calineczką.

Biedna, mała istotka obudziła się wczesnym rankiem i kiedy zobaczyła, gdzie się znajduje,

zaczęła gorzko płakać, bo liść otoczony był ze wszystkich stron wodą i nie mogła się wydostać

na ląd.

Stara ropucha siedziała na dole w bagnie i zdobiła izbę trzciną i żółtymi płatkami nenufarów;

wszystko musiało być piękne dla nowej synowej; potem podpłynęła razem ze swoim wstrętnym

synem do liścia, na którym stała Calineczka. Chcieli zabrać jej śliczne łóżko i wstawić do pokoju

8

 

młodej pary, zanim ona sama się tam zjawi. Stara ropucha skłoniła się głęboko w wodzie przed

Calineczką i powiedziała:

– Oto widzisz mego syna, zostanie on twoim mężem, a zamieszkacie z przepychem na dole,

w bagnie!

– Kwa, kwa brekekekeks! – to było wszystko, co potrafił powiedzieć syn.

Potem wzięli śliczne małe łóżeczko i odpłynęli z nim, a Calineczka siedziała sama na

zielonym listku i płakała, bo nie chciała zamieszkać u wstrętnej ropuchy ani zostać żoną jej

ob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin