11 rozdzial beta.pdf

(114 KB) Pobierz
185964787 UNPDF
Zbyt szybki by żyć,
zbyt młody by umrzeć
autor: klaudia7161
beta: martyska1985
Moje kochane kisielki!! Przepraszam!!!!!! Czekaliście
tak długo, a ja jeszcze zatrzymałam rozdział w takim
momencie xD Wiecie, że Was kocham, więc napisałam ten
oto rozdział^^ Jaki jest sami oceńcie:) Pozdrawiam i
zapraszam!:)
185964787.001.png
Rozdział 11
BPOV
Staliśmy wszyscy w pokoju w którym panował półmrok. Ja i Ross
pośrodku, lecz to na mnie była skupiona większa uwaga. Wciąż
zastanawiałam się dlaczego powiedziałam te głupie, dwa słowa
„Tworzycie mafię”. Co mnie wzięło na takie wyznania? Owszem,
chciałam znać prawdę i nawet się jej dowiedziałam, ale co teraz z nami?
Wiem, że tak jak słusznie podejrzewałam Cullenowie tworzą mafię i to
dość niebezpieczną. A na dodatek mój własny brat jest jej częścią. Mam
nadzieję, że z tego powodu nic nam nie zrobią. Ale czego mogę się po nich
spodziewać? Są kryminalistami, nawet Emmett, którego myślałam, że
znam, ale myliłam się. Mój braciszek nigdy by czegoś takiego nie zrobił,
mój starszy braciszek, który zawsze się mną opiekował i mnie bronił.
Teraz stał przede mną obcy człowiek za nic nie mogłam w nim sobie go
przypomnieć.
–Nie boisz się nas? - zapytał Edward z lekką pogardą w głosie.
Zauważyłam także, że mimo wszystko to pytanie było jakby dla niego
ważne, jakby mu na nim zależało
A czy powinnam? – zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie.
–To zależy – odpowiedział mówiąc ponurym głosem. Lecz to mnie nie
przeraziło, z całego serca chciałam wiedzieć czy bycie kochającą siostrą
i posiadanie brata, który mnie kocha jest możliwe. Że jego „zawód”
stanowi dużą przeszkodę było niewątpliwe. Nie wiedziałam co bym
poczęła gdybym nie była już dla niego ważna, potrzebna. Dla niego tu
przyjechałam, chciałam aby mi pomógł, abym mogła z nim
porozmawiać, wygadać się. Owszem miałam Rosalie – moją najlepszą
przyjaciółkę, którą traktowałam jak siostrę, ale potrzebowałam
braterskiej miłości. Chciałam aby znów odgonił ode mnie chłopaków,
którzy potem spoglądali na mnie tylko z tęsknotą. Oczekiwałam od
niego pomocy w tej nowej sytuacji w której się znalazłam – ponownym
ślubie mamy. I co najważniejsze śmierci ojca. Zginął wiele lat temu, ale
ja wciąż go opłakiwałam w rocznicę jego śmierci. Myślę, że to nie było
dziwne, że każdy by tak zrobił może nawet nie płacząc, ale
wspominając jakże bliską mu osobę.
–Od czego?
–Zadaj sobie najbardziej podstawowe pytanie. Czym się zajmujemy?
–Może ty mi powiesz? Albo lepiej nie chcę to usłyszeć od Ema –
odwróciłam się w jego stronę. Staliśmy twarzą w twarz. Widziałam, że
się waha, nie wiedział czy powinien więc spojrzał na Carlisla i
najwidoczniej tamten dał mu pozytywny znak ponieważ wziął głęboki
wdech i w jednej chwili spojrzał na mnie z taką czułością, jakiej nie
widziałam przez kilka dobrych lat.
–Od czego by tu zacząć? - podrapał się z tyłu głowy z głupawym
uśmiechem na ustach. Był to jego znak rozpoznawczy.
–Może ja zacznę, a ty dodasz rzeczy, których nie wymieniłam – byłam
twarda – jesteście przestępcami może nawet mordercami, grozi nam
przy was niebezpieczeństwo na które już nas mimo wszystko
naraziliście i w dalszym ciągu narażacie. I to w pierwszym dniu
naszego pobytu. Lecz mimo wszystko nie mogę was opuścić nawet
gdybyście mi grozili. Tu jesteś ty. Część mojego życia bez której nie
mogę żyć. Potrzebuję ciebie Emmett – zwróciłam się do niego
łamiącym głosem – Em nie opuszczaj mnie dla ciebie zrobię wszystko
mogę się nawet stać taką jak ty jeśli tylko będziemy razem – łza
spłynęła mi po policzku. Emmett odszedł od „swojej rodziny” i
podszedł do mnie. Powoli wyciągnął w moją stronę rękę i starł
delikatnie łzę z mojego policzka. Następnie podszedł jeszcze bliżej i
mocno przytulił. Staliśmy tam w niedźwiedzim uścisku. Korzystałam z
chwili bo to mogła być nasza ostatnia.
–Zapomniałaś o jednym. Przemycamy jeszcze narkotyki i niektórzy z
nas ścigają się w nielegalnych wyścigach – uśmiechnęłam się na
samą myśl, że ktoś podziela moją pasję lecz zaniepokoiło to, że
łamie prawo. Za pewne to Edwardzioch. Na samą myśl o nim
uśmiech znikł z mojej twarzy
– ale zapomniałaś o najważniejszej rzeczy – jego twarz nabrała bardzo
poważnego wyrazu. Spodziewałam się najgorszego
– zapamiętaj sobie nigdy cię nie opuszczę. Choćby cała mafia stanęła
przeciwko mnie. Będę z tobą zapamiętaj to sobie. A poza tym nie
pozwoliłbym żebyś się zmieniała, kocham cię taką jaka jesteś – po
tych słowach przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie, a ja jak głupia
zaczęłam płakać.
–Kocham cię mój duży jełopie
–Ja ciebie też. Nie przeraża cię to co robimy? - zapytał się pełen nadziei,
że jednak nie
–Trochę za pewne tak, ale jesteś moim braciszkiem
Cała sprawa potoczyła się całkiem inaczej niż się spodziewałam.
Myślałam, że Emmett nie będzie chciał mnie już znać albo coś w tym
stylu, ale myliłam się. Jak mogłam zwątpić w mojego brata? Powiedział,
że nie muszę się zmieniać, to prawda. Znał on starą Bellę, która nie radziła
sobie z niczym, miała ciągłe problemy i zawsze prosiła o pomoc. To
zmieniło się kiedy poznałam Rosalie, imponowała mi swoim wyglądem,
inteligencją oraz samodzielnością. Poznałyśmy się i zaprzyjaźniłyśmy.
Zmieniła mnie na lepsze. Teraz nie jestem już cichą myszką, która się
wszystkiego boi lecz silną i niezależną kobietą, która robi to na co ma
ochotę i co sprawia jej przyjemność. Takiej Belli Emmett jeszcze nie znał,
ale sądziłam, że coś podejrzewał, że się zmieniłam się nie tylko
psychicznie, ale i zewnętrznie. To można było stwierdzić od razu. Kiedyś
nosiłam się w ubraniach bez wyrazu, samych nudnych kolorach. Nie
wspomną już o dekoltach. Tak samo jak ja diametralnej zmianie uległa
moja szafa. Byłam ubrana w czarną bluzkę na ramiączkach, skórzaną
kurtkę jak na motocyklistkę przystało, granatowe jeansy oraz długie czarne
kozaki. Mój styl był czasami wyzywający, czasami lolitkowaty, a niekiedy
chodziłam ubrana jak emo. To się zdarzało najczęściej wtedy kiedy
dopadały mnie te dni .
–Rosalie mam nadzieję, że ty także tak czujesz – powiedział pełen
nadziei Jasper
–Już raz cię straciłam nie chcę aby stało się to po raz kolejny –
odpowiedziała mu Ros i przytuliła do siebie
–Też się cieszę, że się cieszycie i możemy teraz cieszyć się razem, ale
myślę, że nie tylko ja jestem głodna – zmieniła diametralnie temat Alice
Miała rację nawet nie zwróciłam uwagi na porę dnia. Już dawno
powinniśmy zjeść śniadanie. Brzuch zaczął mi burczeć co nie umknęło
uwadze Edwarda, który zaczął się śmiać.
–Bardzo śmieszne. Człowiek nie może być głodny? - zapytałam się go z
wyrzutem
Już miał mi odpowiedzieć jakąś ciętą ripostę, ale to jemu zaburczał
brzuch. Wszyscy w pokoju wybuchliśmy śmiechem.
–Jak widać można – powiedziałam wychodząc z Emmettem pod rękę,
który jak podejrzewałam prowadził mnie do kuchni.
Gdy weszliśmy do pomieszczenia Rosalie rozdziawiła buzię ze
zdziwienia. Zrobiłam to samo. Ujrzałyśmy bogato zdobioną jadalnię. Z
sufitu zwisał duży żyrandol. Świtało, które się w nim odbijało wyglądało
bajecznie. Wszystkie kolory tęczy odbijały się od kryształków tworząc
cudowny efekt. Czułam się jakbym była w jakimś zamku, który był
urządzony w przepychu, ale z dużym wyczuciem gustu. Naprzeciwko nas
od sufitu, aż do podłogi były widoczne okna, a na ścianach obrazy.
Centralnie pod żyrandolem stał już zakryty stół. Dużą uwagę przykuł
czarny fortepian ustawiony na małym wzniesieniu w po lewej stronie
pokoju.
–Widzę, że zauważyłaś go – powiedziała Esme – Edward gra na pianinie
od piątego roku życia – dodała dumnie. Wiedziała, że ten fakt mnie
zadziwi jeszcze bardziej niż sam pokój.
Jak ktoś taki jak on może robić coś tak pięknego? Zawsze
podziwiałam ludzi za to jakie tworzą melodie, kochałam to. Najwyraźniej
zmienię zamiłowania.
Mój tok myślenia prawdopodobnie zauważył Edek ponieważ zaraz
po tym uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Aż mi zabrakło tchu.
Nienawidzę tego chłopa za to jaki ma charakter i za to co mu się udaje ze
mną robić.
–Usiądźmy – zaproponowała Esme. Chyba widziała tą sytuacje bo
wysłała Edwardowi karcące spojrzenie.
Zasiedliśmy do stołu. Alice przypatrywała mi się dziwnie. Siedziała
naprzeciwko mnie z wielkim bananem na ustach. Zaraz obok mnie po
prawej stronie zasiadała Ros z Jasperem u boku. Emmett obok Alice, a
Esme po jej lewej stronie. Koło matki rodzeństwa siedział Carlisle. Nie
zauważyłam tylko Edwarda.
Śmiech Alice zaczynał przenosić się na Emmetta zauważyłam, że nie
patrzy się teraz na mnie tylko na coś co siedzi koło mnie. Odwróciłam
głowę w tą stroną z której coś tak bardzo rozśmieszało Alice. Zatkało
mnie.
Kilka centymetrów od mojej twarzy była twarz Edwarda. To jak
patrzył na mnie... tego nie dało się opisać. Zatopiłam się w jego cudnych,
zielonych oczach. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Zauważyłam, że
pod wpływem światła mają różne odbłyski. Raz miały kolor zielono -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin