Inwazja islamu.doc

(42 KB) Pobierz
Inwazja islamu

Inwazja islamu

Walcząca z chrześcijaństwem zachodnia Europa staje się terenem inwazji islamu. Od kilku lat jesteśmy świadkami powstawania w wielu krajach Unii oficjalnych muzułmańskich struktur, organizacji reprezentujących wyznawców Allaha i będących partnerem dla władz krajowych. Coraz silniejsza jest obecność muzułmanów w Europie, władze nie mogą już tak, jak było to jeszcze kilkanaście lat temu, przechodzić obojętnie wobec zakorzeniającej się coraz mocniej nowej religii.

 

We Francji, w której żyje najwięcej (5 mln muzułmanów), w 1999 r. lewicowy wówczas rząd zainicjował powstanie tzw. Francuskiej Rady Kultu Muzułmańskiego (CFCM). Ujrzała ona światło dzienne w roku 2003, kiedy ministrem spraw wewnętrznych i kultu był Nicolas Sarkozy, zwycięzca ostatnich wyborów prezydenckich. Jej celem ma być koordynacja budowy meczetów, organizacja świąt religijnych, kształcenie imamów i nominacja muzułmańskich kapelanów przy szpitalach państwowych. Koncepcja powołania nad Sekwaną ogólnokrajowej organizacji muzułmańskiej spotkała się z krytyką, tym bardziej że w skład powołanej rady weszła Unia Francuskich Organizacji Islamskich (UOIF), bliska terrorystycznej organizacji Braci Muzułmańskich.

Podobne do francuskich oficjalne organizacje muzułmańskie powstały w innych, starych krajach unijnych. W 1997 r. powołano nad Tamizą Radę Muzułmanów Wielkiej Brytanii. Reprezentuje ona 350 organizacji i meczetów. Jej oficjalnym zadaniem jest reprezentowanie 1,6 mln muzułmanów żyjących w Zjednoczonym Królestwie. Ale podstawowym jej celem jest walka ze zjawiskiem islamofobii, występującym podobno w tym kraju. W praktyce oznacza to piętnowanie krytyki muzułmańskich obyczajów, np. noszenia czadorów czy faktu nieintegrowania się tej społeczności ze społeczeństwem lokalnym. Rozbieżności w widzeniu interesów kraju osiedlenia i angielskich muzułmanów najlepiej uwidoczniły się w czasie inwazji w Iraku, kiedy to islamskie organizacje Wielkiej Brytanii ostro potępiły udział jej wojsk u boku Stanów Zjednoczonych.

Trudności w integracji muzułmanów (1,2 mln osób) we Włoszech mają być przedmiotem zainteresowania powołanej w 2005 r. tzw. Muzułmańskiej Rady Konsultacyjnej. Rady organizacji muzułmańskich działają już od kilku lat w Belgii, Danii i Szwecji. Kilka dni temu została utworzona również podobna struktura w Niemczech.

Rozbudowa muzułmańskich instytucji postępuje nie tylko we Francji. W stolicy Szwajcarii, Bernie, ma powstać największe w Europie islamskie centrum ekonomiczne i kulturalne. W skład tzw. "platformy na rzecz islamu" wejdzie centrum kongresowe, czterogwiazdkowy hotel, muzeum, biura i meczet. Kompleks ten ma zająć powierzchnię 23 tys. metrów kwadratowych. Według rzecznika islamskich organizacji kantonu Bern, Farhada Afshara, profesora miejscowego uniwersytetu, celem inwestycji jest "wprowadzenie bogactwa kultury islamskiej do Szwajcarii". Zapewne dla uspokojenia lokalnej społeczności dodaje on, że "projekt ten stworzy liczne stanowiska pracy, bo w kompleksie biurowym będą mogły zainstalować się przedsiębiorstwa współpracujące z krajami islamskimi, a hotel będzie mógł przyjmować różnorodną klientelę". Koszt inwestycji szacuje się na 36,4 do 48,6 mln euro.

Głównym problemem, jaki stwarza muzułmańska emigracja dla Europy, jest jej duża odrębność kulturowa i brak integracji ze społeczeństwem, w którym żyje. Szereg rządów stara się bezskutecznie przyśpieszyć te procesy. Mają temu służyć m.in. powoływane krajowe muzułmańskie rady reprezentacyjne. Obecnie pomagają one jedynie integrować się tym społecznościom. Dobitnym przykładem na brak integracji emigracji muzułmańskiej były w 2005 roku zajścia na przedmieściach wielkich francuskich miast, dzielnicach skupiających młodzież muzułmańskiego pochodzenia. Obowiązująca w Europie zasada poprawności politycznej sprawia, że nie udaje się szczerze i otwarcie dyskutować o groźbie emigracji islamskiej dla Europy, również dlatego, że europejska lewica dostrzega w niej pozytywne elementy, sojusznika w marginalizacji chrześcijan w życiu społecznym i politycznym. Tego typu polityka jest sprzeczna z interesem chrześcijańskiej Europy, ale adepci jej laickiej wizji widzą ją jako kontynent wielokulturowy. Masowe przyjmowanie emigrantów, które obecnie obserwujemy w Hiszpanii, ma służyć realizacji tej polityki.

We Francji na groźbę masowego napływu muzułmańskich emigrantów i brak ich integracji, wskazują od lat Jean Marie Le Pen z Frontu Narodowego i Philippe de Villiers z Ruchu na Rzecz Francji. - Istnieje duża różnica między dawną i dzisiejszą emigracją. W czasach międzywojennych i tuż po wojnie ludzie przybywali nad Sekwanę po to, by stać się Francuzami. Dzisiaj państwo chce integrować wspólnoty obcokrajowców, pragnących jedynie korzystania z naszych zdobyczy socjalnych. Obecna emigracja, w większości muzułmańska, nie podziela praktycznie żadnych naszych wartości, a często brzydzi się naszą historią. Jesteśmy więc w obliczu wyzwania cywilizacyjnego - powiedział "Naszemu Dziennikowi" de Villiers. W sercu tego antagonizmu znajduje się kwestia religijna, dlatego że islam nie jest taką samą religią, jak inne. - Niesie on wizję świata diametralnie różną od naszej. Jego wizja kobiety jest radykalnie przeciwna naszemu postrzeganiu równości i godności człowieka. Dlatego powstrzymanie napływu imigracji muzułmańskiej jest czymś kapitalnym zarówno dla Francji, jak i całej Europy - przekonuje de Villiers. Z tej racji zarówno Front Narodowy, jak i Ruch na Rzecz Francji sprzeciwiają się włączeniu Turcji do Unii Europejskiej. Przeciwnikiem wejścia tego wielkiego kraju muzułmańskiego w skład UE są też niedawni rywale: Nicolas Sarkozy i Francois Bayrou. Ostatnie sondaże wykazują, że aż 75 proc. Francuzów opowiada się za "nie" Turcji w Unii.

Za wejściem Turcji do struktur unijnych optują często politycy, którzy widzą w tym szansę na zablokowanie koncepcji stworzenia Unii jako jednego wielkiego organizmu państwowego. Jest to jednak bardzo ryzykowna gra, bo samo jej przyjęcie spowoduje masowy napływ muzułmanów, którzy od wewnątrz będą mogli zdominować kulturowo Europę, jeżeli nie będzie ona w stanie podnieść się z obecnego upadku ideowego poprzez nawrót do swoich chrześcijańskich korzeni.

Franciszek L.Ćwik

 

 

Potrzeba jasnej polityki

Z Markiem Fromager, dyrektorem francuskiej sekcji organizacji

"Pomoc Kościołowi w Potrzebie", rozmawia Franciszek L. Ćwik

 

Czy Pana zdaniem można mówić o inwazji islamu w Europie?

- Problem jest bardzo złożony. Zwiększanie się ilości muzułmanów w Europie wynika z prostej prawidłowości matematycznej; zwiększa się imigracja z krajów muzułmańskich - wzrasta ilość wyznawców islamu.

Problem zachodniej Europy polega na jej słabości wobec tej religii, bo chrześcijaństwo zostało bardzo osłabione.

 

Gdzie upatruje Pan przyczyny spadku znaczenia chrześcijaństwa w Europie Zachodniej?

- Złożyło się na to wiele przyczyn. Jeżeli chodzi o Francję, to wierzącym rodzicom nie udało się przekazać wiary ich nielicznemu potomstwu. Duże znacznie miała też tzw. rewolucja 1968 r., występująca przeciw wszelkim zakazom i autorytetem, w tym i kościelnym. Stąd odrzucenie tego, co głosił Kościół. W imię wolności indywidualnej dokonała się relatywizacja "dawnych" norm moralnych. Jej konsekwencją było oddalenie się od Kościoła, bastionu "starego porządku". Reszty dopełnił konsumpcyjny model życia. Dla większości ludzi wiara i Bóg przestały być potrzebne, bo "wszystko" można było osiągnąć drogą kariery zawodowej. W tej koncepcji religia traktowana jest jako "niegroźny skansen", który należy sprowadzić do sfery życia prywatnego. Obecnie stajemy przed zjawiskiem masowej ignorancji dotyczącej katolicyzmu. Jeżeli nic się o nim nie wie, to podróż do Lourdes nic nie zmieni, bo niczego nie można zrozumieć. Dochodzi do tego, że większość ludzie nie potrafi zrozumieć historii i kultury swojego kraju ani Europy.

 

Czy nie sądzi Pan, że jest w tym też wina francuskiego Kościoła?

- Oczywiście. We Francji został źle zrozumiany duch II Soboru Watykańskiego. Po nim księża zaczęli mówić nie o Bogu, ale o społecznych problemach. Wprowadzono pewne dyskusyjne praktyki liturgiczne. To było przyczyną oddalenia się ludzi od Kościoła.

 

Czy nie jest to dobra sytuacja dl a islamu, który Europę traktuje jako teren swojej inwazji?

- Jest czymś naturalnym, że ludzie wierzący, w tym muzułmanie, chcą mieć domy modlitwy. W Europie respektującej wolność sumienia i wyznania jest to oczywiste. Gra nie jest jednak do końca uczciwa, bo w krajach muzułmańskich katolicy najczęściej nie mogą stawiać swoich kościołów i są nierzadko prześladowani. Muzułmanie przybywający do nas bardzo szybko o tym zapominają. Obserwuje się też niepokojące zjawisko chęci manifestacyjnego zaprezentowania swojej obecności. Powstają np. w centrach miast meczety większe od naszych katedr. Ostatnio sąd w Marsylii nie przychylił się na szczęście do koncepcji budowy wielkiego meczetu na terenach uzyskanych przez muzułmanów po preferencyjnie tanich cenach. Chodzi przecież o to, by wszystkich traktować tak samo.

 

A może właśnie nie o to chodzi? Czy nie sądzi Pan, że napływ muzułmanów do Europy jest na rękę zwolennikom uczynienia z niej kontynentu wielokulturowego, w celu jak największego ograniczenia chrześcijaństwa?

- Takie tendencje występują i nie trzeba ich lekceważyć. Często prowadzi się też podwójną grę. We Francji np. nie potrafiono albo nie chciano otwarcie powiedzieć, że noszenie islamskich chust jest tak samo jak w Turcji zabronione i sprzeczne z naszą tradycją. Żeby z nimi walczyć, uchwalono modyfikację ustawy o laickości zabraniającej ostentacyjnego noszenia symboli religijnych. Od tego momentu noszenie w szkole lub urzędzie dotychczas dozwolonego krzyżyka, stało się sprzeczne z prawem. Walcząc z islamskimi chustami zaatakowano inne religie, w tym katolicyzm.

 

Czy jest Pana zdaniem nadzieja na lepsze? Na odrodzenie się chrześcijaństwa w Europie i stworzenie bariery dla islamu?

- Mimo wielu niekorzystnych zjawisk jestem optymistą. Tym bardziej że od dawna nie sprawdzają się zapowiedzi szeregu "specjalistów" o śmierci Kościoła. Optymizmem napawa przede wszystkim postawa młodych katolików. Są oni co prawda nieliczni, ale bardzo zdecydowani, pewni siebie, wiedzą, czego chcą, są bojowi, w dobrym znaczeniu tego słowa. Jest to efekt pontyfikatu Jana Pawła II i kontynuacji tego dzieła przez Benedykta XVI.

 

Czego spodziewa się Pan po nowych władzach francuskich?

- By potrafili wprowadzić jasną, nowoczesną politykę, dostrzegającą znaczenie religii w życiu indywidualnego człowieka i całego narodu.

 

Dziękuję za rozmowę.

3

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin