Jacques Derrida - Co to jest terroryz.pdf

(182 KB) Pobierz
28378967 UNPDF
Jacques Derrida
Co to jest terroryzm?
* Jacques Derrida zmarły 9 października 2004 w Paryżu filozof francuski wykładający w Stanach
Zjednoczonych i Francji, jeden z największych myślicieli współczesnych (w wielkiej ankiecie
filozofów, uczonych i publicystów przeprowadzonej przez New Statesman został zaliczony do
dziesiątki najbardziej wpływowych i oryginalnych „siewców myśli” na świecie). Uważany przez
niektórych za „papieża postmodernizmu” był wyznawcą metody „dekonstrukcji” tekstów kultury -
ujawniającej ich ukryte sensy i intencje. Wszystko w ludzkim świecie jest „tekstem”, warto więc -
mówił - przyjrzeć się mechanizmom mowy zmieniającym słowa w rzeczy, tak jakby istniały
naprawdę, a nie tylko w języku. Derrida nie twierdzi, że wszystko może znaczyć cokolwiek, lecz
raczej, że znaczenia nie są nigdy ostateczne i stabilne. Dekonstrukcja nie musi być destrukcją, ma
nas za to uczulić na bogactwo sensów, ich wewnętrze powiązania lub sprzeczności. Zalicza się go
do nurtu „antyfilozofii”, która chce wyzwolić człowieka z metafizycznego „kaftana
bezpieczeństwa”, chodzi o wolność od narzucanych interpretacji świata. Jego dzieła uchodzą za
bardzo trudne (jak u Heideggera), wymagające czasem wielokrotnej lektury. Poniższy tekst
publicystyczny jest zapisem rozmowy z Giovanną Borradori przeprowadzonej w Nowym Jorku na
temat „konceptu 11 września”.
28378967.005.png 28378967.006.png
Giovanna Borradori : Czy - bez względu na to czy wydarzenie 11 września 2001 było niezwykle
ważne czy nie – filozofia może pomóc zrozumieć nam co się stało?
J.D .: Bez wątpienia takie „wydarzenie” wymaga odpowiedzi filozoficznej. Lepiej nawet, ono
wymaga odpowiedzi, która podważy pewne radykalne założenia konceptualne tak zakorzenione w
dyskursie filozoficznym. Koncepty, według których często opisywano, nazywano, kategoryzowano
to „wydarzenie” ujawniają „sen dogmatyczny”, z którego może nas obudzić tylko nowa refleksja
filozoficzna, myślenie szczególnie o filozofii politycznej i jej dziedzictwie. Bieżący dyskurs
mediów i oficjalna retoryka zbyt łatwo polega na takich konceptach jak „wojna” i
„terroryzm” (narodowy bądź międzynarodowy).
Na przykład bardzo użyteczna byłaby lektura krytyczna Carla Schmitta [1]. Z jednej strony chodzi
o wzięcie pod uwagę, najdalej jak to możliwe, różnicy między wojną klasyczną (jako bezpośredniej
i wypowiedzianej konfrontacji dwóch wrogich państw, zgodnie z europejską tradycją prawną) a
„wojną domową” i „wojną partyzancką” (w jej formach współczesnych, choć Schmitt przyznaje, że
pojawia się ona od początku XIX wieku).
Ale, z drugiej strony, musimy też uznać, przeciwko Schmittowi, że rozlewająca się teraz przemoc
nie wynika z wojny (wyrażenie „wojna z terroryzmem” należy do najmniej jasnych, trzeba więc
zanalizować to pomieszanie pojęć jak też interesy którym służy to retoryczne nadużycie). Bush
mówi o „wojnie”, ale nie jest zdolny do wyznaczenia wroga, któremu mógłby tę wojnę
wypowiedzieć. Afganistan, jego ludność cywilna i wojsko, nie były wrogiem Ameryki, powtarzano
to wielokrotnie.
Nawet jeśli przypuścić, że „ben Laden” jest suwerennym decydentem, wszyscy wiedzą, że ten
człowiek nie jest Afgańczykiem, że jego własny kraj go odrzucił (zresztą właściwie bez wyjątku
przez wszystkie „kraje” i państwa), że formowały go Stany Zjednoczone i że przede wszystkim
„ben Laden” nie jest jedyny. Państwa, które mu niebezpośrednio pomagają nie robią tego jako
państwa. Żadne państwo jako takie nie popiera go publicznie. Trudno zidentyfikować państwa,
które jako takie udzielają schronienia (harbour) grupom „terrorystycznym”.
28378967.007.png 28378967.008.png
Stany Zjednoczone i Europa, Londyn i Berlin są również sanktuariami „terrorystów” z całego
świata, miejscami ich szkolenia i wymiany informacji. Żadna geografia, żadne przypisanie
„terytorialne” już od dawna nie jest odpowiednia dla określenia miejsc powstawania nowych
technologii przemocy i agresji. (Chodzi na przykład o rodzaj wielkich zagrożeń pochodzenia
anonimowego i nie państwowego, o agresje typu „terrorystycznego”, które nie potrzebują
samolotów, bomb, samobójców: wystarczy do systemu informatycznego o wartości strategicznej
wprowadzić i zainstalować wirusa by sparaliżować gospodarczy, wojskowy bądź polityczny
potencjał jakiegoś kraju czy kontynentu. Można to zrobić z każdego zakątka Ziemi bez
angażowania wielkich środków i kosztów.)
Relacje między terytorium a terrorem zmieniły się, i trzeba wiedzieć, że z powodu rozwoju wiedzy,
tj. nauk technicznych. To właśnie techno-nauka zaciemnia różnicę między wojną a terroryzmem. Z
tego względu, w porównaniu z możliwościami destrukcji i chaosu, które drzemią w zapasie
przyszłości światowych sieci informatycznych, 11 września 2001 jawi się jako archaiczny teatr
przemocy, który ma trafić do wyobraźni. Wkrótce będzie można narobić większych nieszczęść, po
cichu, w sposób niewidzialny i bezkrwawy, atakując informatyczne networks, od których zależy
całe życie (społeczne, gospodarcze, militarne itd.) „wielkiego kraju” i największego mocarstwa
świata.
Kiedyś ktoś powie: „11 września” to były stare („dobre”) czasy ostatniej wojny. Panował jeszcze
wspaniały porządek: widoczny, olbrzymi! O wielkim obszarze, wielkiej randze! Tymczasem
nanotechnologie wszelkich rodzajów stają się dużo potężniejsze i coraz bardziej niewidzialne,
nieuchwytne, wnikające gdzie się da. Rywalizują w mikroświecie z mikrobami i bakteriami. Nasza
podświadomość jest już na to wrażliwa, już to wie i już nas przeraża.
28378967.001.png 28378967.002.png
T a przemoc nie jest „wojną” międzypaństwową i nie wygląda też na „wojnę domową” ani
„partyzancką” w sensie zdefiniowanym przez Schmitta, gdyż nie polega jak większość „wojen
partyzanckich” na formie jakiegoś narodowego powstania czy ruchu wyzwoleńczego, który ma
zamiar przejąć władzę w jakimś państwie (nawet jeśli jednym z głównych czy pobocznych celów
organizacji „ben Ladena” miałaby być destabilizacja Arabii Saudyjskiej i ustanowienie tam nowej
władzy państwowej). Jeśli więc mamy upierać się przy mówieniu o terroryzmie, ta nazwa obejmuje
już nowe koncepty i rozróżnienia.
G.B .: Myśli pan, że da się określić te rozróżnienia?
J.D.: To trudne jak nigdy. Jeśli nie chcemy ślepo ufać bieżącemu językowi, który najczęściej
pozostaje pokorny wobec retoryki mediów i werbalnej gestykulacji dominującej władzy
politycznej, musimy być bardzo ostrożni posługując się słowami „terroryzm” i szczególnie
„terroryzm międzynarodowy”. Co to przede wszystkim jest terror? Co go różni od strachu, trwogi,
paniki? Czyż przed chwilą sugerując, że wydarzenie 11 września było ważne tylko w tym sensie, że
trauma, którą wywołało w świadomości i podświadomości ludzi, nie polegała na tym co się stało
lecz na nieokreślonej groźbie przyszłości bardziej niebezpiecznej niż zimna wojna, nie mówiłem o
terrorze, panice i trwodze?
Czym terror sprowokowany, zorganizowany i zinstrumentalizowany różni się od tego strachu, który
cała tradycja, od Hobbesa [2] po Schmitta i nawet Benjamina [3] uważa za warunek panowania
prawa, dzierżenia suwerennej władzy i nawet za warunek istnienia samej polityki i państwa? W
„Lewiatanie” Hobbes mówi nie tylko o „fear”, ale też o „terrour”. Benjamin podkreśla, że państwo
właśnie za pomocą gróźb zawłaszcza monopol przemocy. Można pewnie powiedzieć, że nie każde
doświadczenie terroru musi być koniecznie efektem terroryzmu. Oczywiście, ale historia polityczna
słowa „terroryzm” odnosi się do Terroru rewolucji francuskiej, uprawianego w imię państwa,
zakładającego właśnie legalny monopol przemocy.[4]
Spróbujmy odnieść się do aktualnych czy ściśle prawnych definicji terroryzmu. Odniesienie się do
zbrodni przeciw ludzkiemu życiu przy jednoczesnym pogwałceniu praw (narodowych bądź
międzynarodowych) zakłada rozróżnienie między tym co cywilne i wojskowe (przyjęto, że ofiary
terroryzmu to cywile) oraz cel polityczny (zmienić bądź wpływać na politykę jakiegoś kraju
terroryzując jego ludność cywilną). Te definicje nie wykluczają więc „terroryzmu państwowego”.
28378967.003.png 28378967.004.png
Wszyscy terroryści świata twierdzą, że aby się bronić odpowiadają jedynie na terroryzm jakiegoś
państwa, które, unikając tego określenia, ukrywa się za wszelkimi rodzajami mniej lub bardziej
wiarygodnych uzasadnień swego postępowania.
Na przykład (i przede wszystkim) znamy oskarżenia wysuwane przeciwko Stanom Zjednoczonym,
które podejrzewa się o praktykowanie czy zachęcanie do państwowego terroryzmu. Z drugiej
strony, nawet w czasach wypowiadanych wojen międzypaństwowych, w formie starych praw
europejskich, terroryzm był banalnie częsty. Już na długo przed bardziej lub mniej masowymi
bombardowaniami obu ostatnich wojen światowych, zbrojne trwożenie ludności cywilnej było
klasyczną metodą. Od wieków.
Trzeba też powiedzieć co nieco o wyrażeniu „terroryzm międzynarodowy”, którym – na całym
świecie – posiłkuje się aktualny dyskurs polityczny. Można je odnaleźć w licznych oficjalnych
dokumentach ONZ. Po 11 września miażdżąca większość państw reprezentowanych w ONZ (może
nawet wszystkie, nie pamiętam, należy to sprawdzić) potępiła to, co od dziesiątków ostatnich lat
nazywa „międzynarodowym terroryzmem”.
Otóż jedna z debat transmitowanych przez telewizję z udziałem pana Kofi Annana musiała
przypominać liczne poprzednie debaty. W chwili gdy sekretarz generalny ONZ miał potępić
„terroryzm międzynarodowy” niektóre państwa wyraziły swoje obiekcje na temat jasności tego
konceptu i kryteriów, które pozwoliłyby go zidentyfikować. Tak jak w przypadku wielu pojęć
prawnych, których stawka jest bardzo ważna, to, co w tym koncepcie pozostaje niejasne,
dogmatyczne lub niewystarczająco zanalizowane, nie przeszkadza władzom państwowym
posługiwać się nim kiedy tylko zechcą.
Im bardziej jakiś koncept jest nieokreślony, tym łatwiej o jego oportunistyczne przywłaszczenie.
Zresztą bez żadnej filozoficznej debaty na temat „terroryzmu międzynarodowego” ONZ zezwoliła
administracji amerykańskiej użyć wszelkich środków, które ona uzna za właściwe, aby chronić
Stany Zjednoczone przed tym „terroryzmem”.
Bez sięgania zbyt daleko w przeszłość i nawet bez przypominania – jak się często ostatnio robi (i
słusznie), że w jednym kontekście terroryści mogą być chwaleni jako bojownicy wolności (na
przykład walczący przeciwko okupantowi radzieckiemu w Afganistanie) a w innym potępieni jako
terroryści (dziś często ci sami bojownicy, z tą samą bronią), nie powinniśmy zapominać o trudności
zdecydowania między tym co było „narodowe” i „międzynarodowe” w przypadku terroryzmu,
który zaznaczył historię Algierii, Irlandii Północnej, Korsyki czy Palestyny.
Nikt nie może zaprzeczyć istnieniu państwowego terroryzmu w czasie represji francuskich w
Algierii między 1954 a 1962. Terroryzm praktykowany przez algierską rebelię był długo uważany
za zjawisko wewnętrzne dopóki Algieria była traktowana jako integralna część narodowego
terytorium francuskiego. Dotyczyło to również ówczesnego terroryzmu francuskiego
(państwowego), który prezentowano jako policyjną operację bezpieczeństwa wewnętrznego.
Dopiero parę dziesięcioleci później, w latach dziewięćdziesiątych, francuski parlament przyznał
temu konfliktowi status „wojny” (więc konfliktu międzynarodowego), by zapewnić renty
protestującym „kombatantom”.
Konsekwencje tej ustawy? No cóż, należy pozmieniać wszystkie słowa używane do tej pory do
oznaczenia tego, co skromnie nazywano właśnie „wydarzeniami” w Algierii. Interwencja
wojskowa, operacja policyjna, państwowy terroryzm stały się nagle „wojną”.
W wielu regionach świata terroryści byli i są uważani za bojowników wolności i bohaterów
narodowej niepodległości. Czy terroryzm żydowskich grup zbrojnych, które doprowadziły do
Zgłoś jeśli naruszono regulamin