Bulyczow Kir - Są wolne miejsca.pdf

(143 KB) Pobierz
Kirył Bułyczow - Są wolne miejsca
M
ł
odzieniec w starannie odprasowanym
granatowym garniturze z ciemnym krawatem
stanął w drzwiach i zapytał:
- Który z panów jest, za przeproszeniem, Lwem
Chrystoforowiczem? Obróceni w stronę gościa stali
w gabinecie dwaj mężczyźni. Jeden był może nie
gruby, ale krępy. Łysa głowa fascynowała
szlachetnością linii. Maleńkie, jaskrawo-niebieskie
oczy patrzyły na młodego człowieka wnikliwie i
uważnie. Drugi był młodszy, zarośnięty, chudy, i
wiecznie podniecony.
- Pan jest Lwem Chrystoforowiczem? - zapytał
młodzieniec zarośniętego, który jakoś bardziej
wyglądał mu na geniusza.
Ale zarośnięty z uśmiechem wskazał oczami
łysego, który powiedział ostro, jak powiedziałby
Sherlock Holmes:
- Profesor Minc to ja. A pana niedawno
postawiono na kierowniczym stanowisku i spotkał
się pan z nieprzewidzianymi trudnościami,
nieprawdaż?
Młodzieniec potulnie przytaknął.
- I trudności okazały się tak wielkie, że nie jest
pan sobie w stanie z nimi poradzić. I ktoś znajomy,
najprawdopodobniej kierownik naszego
przedsiębiorstwo budowlanego, Korneliusz Udałow,
poradził panu pójść do dobrego wujaszka Minca i
poprosić, żeby wynalazł beton bez cementu, bo
akurat cementu panu nie dowieźli, a plan się wali.
Było tak czy nie?
Młodzieniec odpowiedział:
- Prawie tak.
Dlaczego "prawie"? - Zdziwił się Minc. - Zawsze w
takich sprawach mam rację.
- Przyjść do pana poradził mi Misza Standal z
gazety miejskiej, nie kieruję budową, tylko hotelem
"Gęś".
- Być nie może! - wykrzyknął Minc. - Iwana
Prokofiewicza zdjęli !
- Najwyższa pora - zauważył zarośnięty Grubin. -
Niech pan siada, I po co stać.
Grubin podsunął młodzieńcowi krzeło, ale ten
odmówił.
- Nasiedziałem się - powiedział. Trzeci dzień
przejmuję dokumentację.
- Do niczego się panu nie przydam - wtrącił Minc.
- Hoteli budować nie potrafię, a jeśli chodzi o
dokumentację, to ze mnie całkowity profan.
- Proszę mnie najpierw wysłuchać! zakwilił młody
dyrektor. - Nazywam się Fiodor Fiodorowicz
Łastoczkin, pracowałem w rozpowszechnianiu
filmów, a teraz rzucili mnie na usługi. Mówią:
trzeba. Zgodziłem się. Hotel nieduży, pretendentów
do łóżka wielu, obsługa kuleje. Zresztą co wam
będę mówił, sami wiecie.
- Wiemy, wiemy - opowiedział Grubin. -
Wywieszkę "Nie ma wolnych miejsc" to macie
przynitowaną na stałe.
- W zasadzie ma pan rację. Ale co to zmienia?
Przez dwa dni tłumaczyłem brak mięsa błędami
poprzedniej dyrekcji, a dzisiaj wzywa mnie
Białowielski i powiada, że pojutrze w naszym
mieście nastąpi otwarcie sympozjum na temat
hodowli raków i znaczenie tego wydarzenia
wykracza daleko poza granice naszego obwodu. Dla
uczestników sympozjum trzeba zabezpieczyć
dwadzieścia osiem luksusowych pokojów. Ja w
hotelu mam ich wszystkiego trzydzieści trzy. A
wszyscy klienci mają delegację, wszyscy w
pretensjach. Do tego jeszcze w holu koczuje na
walizkach coś z piętnaście sztuk. Opowiedziałem to
wszystko mojemu przyjacielowi, Miszy Stendalowi,
a on na to: pomóc ci może jedynie profesor Minc.
To prawdziwy geniusz. No to przyszedłem.
Fiodor popatrzył na Minca wzrokiem pełnym
męki. I Mincowi drgnęło serce. Jeszcze przed
chwilą był przekonany, że kolejnemu petentowi
pokaże drzwi. Ale młodzieniec rzeczywiście
znajdował się w krytycznej sytuacji. I pobudki miał
szlachetne. W sumie to ważne znaleźć dodatkową
powierzchnię mieszkalna...
A do tego: wspaniały intelekt profesora Minca
zetknąwszy się z nie rozwiązanym problemem,
zaczął aktywnie pracować niezależnie od woli
swego posiadacza. Wynajdując i odrzucając tysiące
wariantów, starał się znaleźć rozwiązanie, nie
pozwalając Lwu Chrystoforowiczowi spokojnie spać
i przyjmować posiłków.
- Nie - usłyszał Lew Chrystoforowicz głos Saszy
Grubina. - Tu ci, Fiedia, i profesor Minc nie
pomoże. Jeszcze nikomu nie udało się zatrzymać w
naszym hotelu ot, tak sobie. To nie problem
naukowy, tylko społeczny.
- Problemy, których by nauka nie potrafiła
rozwiązać nie istnieją - surowo odpowiedział
profesor Minc. Wszystko na tym świecie jest ze
sobą powiązane.
- Oho - powiedział Sasza Grubin - coś mi się
wydaje, że całe moje gadanie na nic. Czuje moje
serce, że pan się weźmie za ten hotel.
- I to bez zwłoki - powiedział Minc. - Jesteście
wolni. Rozpoczynam proces myślowy.
- A kiedy mam przyjść po odpowiedź? - z nadzieją
w głosie zapytał dyrektor hotelu.
- Sympozjum jest pojutrze? No to jutro po
obiedzie.
Nazajutrz o trzeciej Fiodor Łastoczkin stał już
pod oknem profesora. Nerwowo zacierał ręce,
patrzył w górę, ale w sumie zachowywał się
nienatrętnie. Wreszcie głowa profesora pojawiła się
w oknie, słońce odbiło się w łysinie i lustrzany
zajączek poleciał w chmury.
- Czemu pan, nie wchodzi? - krzyknął profesor.
- Bałem się panu przeszkadzać odpowiedział
dyrektor hotelu.
- Już można - oznajmił Minc. Jabłko spadło.
Siedzieli w gabinecie Minca od trzeciej do
dziewiątej. Z pokoju dobiegały głosy to podniesione
w sporze, to przycichające refleksja. Po sześciu
godzinach kryzys hotelowy w Wielkim Guslarze
został rozwiązany. A Fiodor poszedł do siebie, tuląc
czule do piersi ciężką metalową skrzynkę z
urządzeniem, które Lew Chrystoforowicz
konstruował w innym co prawda celu, ale mądrze
je przystosował do rozgęszczania lokatorów.
Było już ciemno, kiedy Fiodor wszedł do żółtego
budynku, dawnego hotelu "Promenada" służącego
przyjezdnym kupcom, a teraz po dobudowaniu
drugiego piętra i wymianie aksamitnych portier na
nylonowe zasłony - będącego siedzibą miejskiego
hotelu "Gęś" - agendy przedsiębiorstwa usług
komunalnych.
W holu, pod ogromną, nadnaturalnej wielkości
kopia obrazu Riepina "Iwan Groźny zabijający
swego syna, Iwana" mrowili się jak pogorzelcy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin