Szlama.doc

(1028 KB) Pobierz

Szlama

 

By Sonka

 

http://mirriel.ota.pl/forum/viewtopic.php?f=2&t=268&st=0&sk=t&sd=a

 

 

PROLOG

 

Gwiazdy okalały księżyc jasno świecący na niebie.

Noc była spokojna... Do czasu.

Rozległ się przeraźliwy krzyk, który jak syrena zmącił ów spokój, przerywając jednocześnie jej ciszę.

Potem drugi, wyższy.

A za nim kolejne.

Straszne, nieludzkie, mrożące krew w żyłach wrzaski przeplatały się z niezrozumiałymi słowami.

Cały ten horror trwał około pięciu minut.

Po nich nastała cisza.

Gwiazdy okalały księży jasno świecący na niebie.

 

***

 

Słońce świeciło jasno na niebie, mimo, że dochodziła już piąta po południu. Przed żółtym domem zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej niska szesnastolatka. Jej gęste włosy rozwiewał lekki, ciepły wiaterek. W ręku trzymała klatkę z rudym kotem.

Taksówkarz wystawił jej bagaże na chodnik.

- Szesnaście funtów i siedemdziesiąt dwa pensy - oznajmił.

Dziewczyna wygrzebała z plecaka portfel i zapłaciła wymaganą kwotę. Chwilę później została sama z bagażami na pustej ulicy. Odwróciła się w stronę swego rodzinnego domu.

- Nareszcie – powiedziała. Przeszła parę kroków, gdy dotarła do niej niezwykła cisza panująca na Summer Street: żaden pies nie szczekał, nie słychać było żadnej kosiarki, żadnej muzyki, żywego ducha na zewnątrz. Za to cały normalny zgiełk zastąpiła nieprzyjemnie dźwięcząca w uszach cisza.

Spojrzała na niebo. Żadnego znaku, tylko białe obłoczki leniwie przemykające po błękitnym tle.

Odetchnęła z ulgą.

„ Ale przecież jest jasno. Nie widać.” - w jej głowie odezwał się cichy głosik rozsądku.

Wyciągnęła szybko różdżkę z plecaka i biegiem zerwała się w stronę domu.

Drzwi były uchylone.

Wpadła do środka z wyciągniętą przed siebie różdżką. Rozejrzała się po wąskim holu.

Żadnych podejrzanych śladów.

- Mamo? Tato? - krzyknęła przerażona, lecz odpowiedziała jej tylko cisza.

Serce zaczęło jej mocniej bić.

Przeszukała cały dół: jadalnię, salon, bawialnię, kuchnię, łazienkę. Zajrzała nawet do ogrodu. Nigdzie ani śladu rodziców.

„Piętro” - pomyślała i w chwilę później zdyszana dotarła na górę.

W łazience pusto. W sypialniach również.

Zrezygnowana oparła się o ścianę w przedpokoju.

- Mamo? Tato? - Spytała drżącym głosem.

Znowu cisza. Nikt się nie odezwał.

- Tylko spokojnie... Myśl trzeźwo. Nie ma ich w domu. Pewnie gdzieś pojechali... Tak. Na pewno - Mówiła do siebie starając się przekonać, że tak właśnie było. Jednak za bardzo jej to nie wychodziło.

„Nie, nie pojechali. Przysłali by rano Cass... Zawsze tak robią, gdy nie będzie ich w domu. Zawsze mnie powiadamiają...” - Odezwał się znowu głosik.

Szesnastolatka poczuła jak po policzkach spływają jej łzy.

- Piwnica! - wykrzyknęła.

„Tylko tam nie sprawdzałam” - pomyślała zbiegając po schodach. Bicie jej serca przerwało raz po raz nieprzyjemną ciszę. Dobrnąwszy do białych drzwi pod schodami otworzyła je.

- Mamo? Tato? - jej pytanie zawisło w mroku.

Cisza ponownie zadźwięczała w uszach.

Dziewczyna wymacała włącznik i po chwili piwnicę zalało mdłe światło sączące się z żarówki. Zeszła po schodach trzymając różdżkę w pogotowiu. W końcu stanęła na betonowej, teraz zbryzganej krwią, podłodze. Przeszła po miedzy rzędami półek z konfiturami, kompotami i różną inną marynowaną żywnością.

Omal nie zemdlała gdy w rogu, za tym wszystkim zobaczyła dwa bezwładne ciała.

Powoli podeszła do sylwetek.

To byli jej rodzice.

Martwi rodzice.

Ich ciała były zmaltretowane, pocięte jakby skalpelem. Pełno krwi wokół. Dziewczyna zachwiała się z ważenia.

Usiadła przy nich i patrzyła na twarze, które tak kochała. Twarze zastygłe w niemym przerażeniu, z oczami wyrażającymi cierpienie. Odłożyła różdżkę na podłogę i przytuliła się do ich zimnych ciał i rozpłakała się.

Nie wiedziała ile dokładnie czasu spędziła w tym mdłym świetle, przy ciałach swych zamordowanych rodziców.

Pięć minut? Dziesięć? Godzinę? Dwie?

Gdy w końcu wstała okryła ciała kocami*. Dopiero, gdy sięgnęła po różdżkę zauważyła czarną kopertę.

Podniosła ja drżącą ręką. Koperta wyrwała się i zawisła w powietrzu przed zszokowaną szesnastolatką. W chwilę później w powietrzu zaczęły pojawiać się litery, jakby pisała je niewidzialna ręka.

Litery ułożyły się w krwistoczerwone słowa:

„Ciebie to również spotka, szlamo!”

Pociemniało jej w oczach.

++++

 

*czasami w piwnicach są stare koce; w piwnicy tej dziewczyny również tak było

 

 

Rozdział I

- Gdzie Hermiona? - spytał wysoki, rudowłosy chłopak.

- Nie wiem... - odpowiedział Harry .

Pociąg mknął po torach od ponad godziny. Pogoda na zewnątrz pod psem, o czym zaświadczyć mogą choćby ciężkie krople uderzające o szyby Hogwardzkiego Ekspresu.

Chłopcy byli w ponurych nastrojach. Nie ze względu na pogodę: już od paru dni lało jak z cebra, więc trudno było się spodziewać, że pierwszego września zrobi się słonecznie. Nie przygnębił ich nawet koniec wakacji, choć większość uczniów głośno ubolewało z tego powodu (słychać było na przykład „No i znowu dziesięć miesięcy ze Snape`em na karku...”).

Tę dwójkę to jednak nie za bardzo obchodziło. Martwili się bowiem o swoja przyjaciółkę. Nie widzieli jej od zakończenia roku szkolnego... Czyli od dwóch miesięcy. Co prawda dostali od niej listy z zapewnieniem, że nic jej nie jest (powiadomiono ich bowiem o masakrze na Summer Street - z resztą kto o tym nie słyszał) i z prośbami aby się o nią nie martwili, ale nie za bardzo dawali temu wiarę.

Chcieli się z nią spotkać parę razy, ale pani Weasley powstrzymywała ich od tego mówiąc, że to „nie możliwe w dzisiejszych czasach.. .Szczególnie... dla Harry` ego” Ron skwitował to zwykle stwierdzeniem, że Harry mógł ostatnim razem rozwalić Voldemorta na kawałeczki, co nieco rozładowywało napiętą sytuację.

Nie mieli więc wyboru, musieli pozostać w Grimmlaud Place 12 i wcale nie byli z tego powodu szczęśliwi. Mieli nadzieję, że spotkają ją chociaż w drodze do Hogwartu.

Niestety... Dziewczyny nie było a oni od ponad godziny siedzieli w przedziale snując makabryczne historie związane z powodami, dla których nie przybyła na peron.

- Mama wiedziała - przerwał ciszę Ron.

Harry kiwnął tylko głową.

Był pewien, że pani Weasley znała informacje na temat miejsca pobytu i samopoczucia Hermiony, ale zapewne nie chciała o tym chłopcom mówić... Z resztą, Harry się jej wcale nie dziwił (szczególnie, gdy widział stosunek Rona do całej tej sytuacji).

- Ale, dlaczego nie powiedziała? – pytanie zawisło w powietrzu pozostawione bez odpowiedzi.

- Zagramy w szachy? – Zaproponował chłopak o kruczoczarnych włosach.

Ron spojrzał na niego spode łba.

- Chyba, że nie chcesz... - dodał szybko.

Rudzielec odwrócił się w stronę okna. W przedziale słychać było teraz tylko pochrapywanie Hedwigi i Świstoświnki.

Pół godziny później drzwi przedziału rozsunęły się i w wejściu stanęły najmniej porządane w tej chwili osoby - Dracon Malfoy wraz ze swoimi „ochroniarzami”: Gregory`m Goyle`m i Vincentem Crabbe`m.

Harry zauważył, że Malfoy zmienił się przez wakacje: rysy twarzy wyostrzyły się zmieniając ją w bardziej męską, włosy sięgały mu ramion, oczy nabrały niezwykłego blasku; urósł. Tylko jedna rzecz pozostała taka, jaką Chłopiec, Który Przeżył pamiętał sprzed wakacji: charakterystyczny, szyderczy uśmieszek, który widniał teraz na jego twarzy.

- Och... Kogo my tu mamy? Cudowny Potter i jego wierny towarzysz Weasley – zakpił. ”Ochroniarze” zachichotali. Blondyn rozejrzał się po przedziale - Kogoś... Mi... Tu... Brakuje?! - zmarszczył nos jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach.

Obydwaj Gryfoni rzucili mu mordercze spojrzenia.

- Granger - szepnął Goyle.

-No właśnie... Szlamy doskonałej - zaśmiał się Dracon .

Ron wstał i rozwścieczony ruszył w kierunku Malfoy`a. Harry złapał go w ostatniej chwili za szatę i chłopak upadł na dygocząca podłogę.

Dracon uśmiechnął się prezentując białe zęby. Crabbe i Goyle zarechotali.

- Gdzież to podziała się nasza kochana Granger? - spytał szyderczo.

- A CO CIĘ TO? - ryknął Ron próbując się podnieść, lecz Harry pchnął go z powrotem na podłogę.

- Spokojnie, Weasley - Draco uśmiechnął się szerzej obserwując jak Ron ponownie próbuje wstać.

- Nie twoja sprawa – Harry chłodno odpowiedział na zadane pytanie.

Malfoy prychnął.

- No tak... Mogłem się tego spodziewać - mruknął i odwrócił się. Już chciał wyjść, gdy usłyszał:

- Daj jej spokój na ostatnim roku.

Blondyn odwrócił się zaskoczony. Potter wpatrywał się w niego z niechęcią.

- A niby dlaczego? - spytał obojętnie.

-JUŻ TY DOBRZE WIESZ! - Ron próbował się podnieść po raz trzeci, ale znowu został powalony przez Harry` ego na podłogę.

Dracon uniósł brwi ze zdziwienia.

-Czyżby? - Spytał i wyszedł zamykając za sobą drzwi przedziału.

 

 

***

 

Nie miała zielonego pojęcia jak znalazła się w Hogwarcie.

Dwa miesiące temu obudziła się w Skrzydle Szpitalnym, w łóżku przy oknie, a obok niej, na fotelu siedział Dyrektor Dumbledore. Powiadomił ją tylko, że za wszystko odpowiadał Snape i poprosił by nie zadawała pytań. Mniej więcej od tego momentu Hermiona zamieniła całkowicie swój stosunek do Mistrza Eliksirów, mimo tego, że profesor nadal traktował ja jak powietrze (tak jej się przynajmniej wydawało).

Od dwóch miesięcy nie opuszczała również terenu zamku: nie odwiedziła Hogsmeade, nie zawitała na Pokątnej. Praktycznie całe wakacje spędziła w zamku. Nie żeby żałowała. Bardzo jej się podobało w zamku i przy okazji dużo się o nim dowiedziała (coś poza wiedzą, którą posiadała po przestudiowaniu „Historii Hogwartu”). Jednak to nie było to samo, co z rodzicami. Pobyt w Hogwarcie ze świadomością, że została na świecie sama nie należał do najmilszych, (choć oczywiście miał swoje zalety).

Przez pierwszy miesiąc praktycznie się nie odzywała, rzadko jadała i spała. Od totalnego załamania chroniły ją tylko mugolskie środki uspokajające, które zażywała po kryjomu. Hermiona wiedziała również, że wszyscy się o nią martwią: Weasley`owie, Harry, Hagrid, nauczyciele, Dumbledore a Pani Pomfery załamywała ręce za każdym razem, kiedy spoglądała na jej wychudzone ciało. Zaświadczyć mogły o tym listy i paczki, które dostawała każdego ranka. Nie chciała się jednak z tymi ludźmi spotykać. Unikała ich jak ogień wodę. Dnie spędzała w bibliotece a noce upływały jej na wspomnieniach z przeszłości.

Dopiero w drugim miesiącu zaczęła powoli wracać do normalności: chodziła na posiłki, rozmawiała z nauczycielami, przesypiała większość nocy spokojnie( nadal jednak bywały takie, podczas których budziła się z krzykiem).Rozpoczęła również naukę gry w Quiddicha (pani Hooch była taka miła, że poświęcała jej każde popołudnie), a od czasu do czasu wyprawiała się z Hagridem do Zakazanego Lasu by odwiedzić Graupa i jego uroczą małżonkę – Sylvę.

Teraz zbliżała się godzina, gdy zamek zapełni się uczniami a ona rozpocznie oficjalnie siódmy, ostatni rok nauki w Hogwarcie.

To będzie bardzo ciężki rok: czekają ją Owutemy, mnóstwo nauki, oraz codzienne spotkania z Malfoy`em. Co do pierwszych dwóch kwestii to była pewna, że sobie poradzi.

Ale Malfoy?

Podczas tych bezsennych nocy wiele o nim myślała. Wiedziała, że Malfoy był Śmierciożercą... Trudno, aby tak nie było...Jego rodzina zawsze trzymała się po tej „złej” stronie. Miała przeczucie, że on również maczał palce w masakrze na Summer Street. Nie, to nie przeczucie...Tego jednego była pewna jak niczego na świecie i za to nienawidziła tego chłopaka. Chciała się na nim zemścić, najlepiej zabić tak, jak zapewne on zabijał jej rodziców. Chciała się rozkoszować jego cierpieniem, jak zapewne on to robił.

Jednocześnie jednak bała się spotkania z nim. Obawiała się swej reakcji na jego pokrętny uśmieszek.

„Musisz być silna, Hermi... Nie możesz się dać temu Śmierciożercy. On nie jest wart twojej uwagi... Mimo wszystko, nie jest jej wart.” – myślała - „Nie wolno ci... Nie wolno”.

Poczuła jak łzy spływają jej po policzku. Starła je rękawem.

„Dasz sobie radę, jesteś silną dziewczyną.” - przypomniały jej się słowa wypowiedziane przez profesor McGonagall, gdy ta odwiedziła ją pierwszy raz po tamtym pamiętnym popołudniu w Skrzydle Szpitalnym.

- Dasz sobie radę... - powtórzyła niczym echo.

 

 

Rozdział II

 

Słońce chyliło się ku horyzontowi odbijając się w tafli jeziora.

Hermiona stała u wrót zamku czekając na przyjaciół. Już z daleka widziała powozy leniwie jadące w stronę zamku.

Westchnęła.

Za chwilę wszystko się rozpocznie, cały ten coroczny harmider. A było tak spokojnie.

Tymczasem z pierwszych powozów, które zatrzymały się przed schodami, zaczęli wysiadać ludzie. Dziewczyna uniknęła ich ciekawskich spojrzeń wpatrując się w kamienne schody.

Nagle ktoś rzucił się jej na szyję o mało nie zwalając z nóg. Świat przysłoniła się jej burza rudych włosów.

- Jak ja za tobą tęskniłam - to Ginny uścisnęła ją bardzo mocno.

- Ja za tobą też - odpowiedziała rozcierając sobie szyję Hermiona.

- A jak...- najmłodsza z Weasley` ów zawahała się.

- Dobrze - przerwała jej szybko dziewczyna.

- Cieszę się...Och...Muszę już iść...Ron z Harry` m są gdzieś tam - machnęła ręką w stronę nadjeżdżających powozów.

- Okej...W takim razie do zobaczenia na uczcie - pożegnała się z Weasley` ówną, która w chwilę później zniknęła w wejściu. Hermiona spojrzała teraz w dół, gdzie zatrzymał się kolejny powóz.

Wysiadł z niego, o zgrozo, Malfoy ze swym fan klubem: Crabbe `m, Goylem i Parkinson klejącą się do jego boku. Hermiona postanowiła ich zignorować jednak to okazało się niemożliwe.

- Proszę, proszę...Kogo my tu mamy - rozległ się nudny głos przeciągający sylaby.

Hermiona podniosła głowę: stała w twarzą w twarz z Draconem Malfoy`em. Zmierzyła chłopaka nienawistnym spojrzeniem i zmusiła się do odwrócenia wzroku.

- Mogłabyś się chociaż przywitać - odezwała się Pansy.

- Nie. Mam. Z. Kim - wysyczała Gryfonka zerkając na Ślizgonkę z niechęcią.

- Co ty nie powiesz, szlamo - prychnęła.

Rozległo się plaśnięcie i wrzask. Pansy trzymała się za policzek i zszokowana patrzyła na zbiegającą ze schodów dziewczynę.

- Suka - mruknął Goyle.

- Co za debilka! - krzyknęła oburzona Ślizgonka oglądając jednocześnie policzek w lusterku -Nie będzie siniaka...Całe szczęście... - dodała wkurzona.

 

Dracon nie był zaskoczony reakcja Hermiony. Przecież ona i jego dziewczyna, delikatnie mówiąc, nie przepadały za sobą. Poza tym słówko "szlama" w czarodziejskim świecie nie miało zbyt dobrego znaczenia i traktowano je na równi z przekleństwem, a więc po części Granger miała prawo przyłożyć Pansy.

- Idziemy? Czy zamierzasz tu ślęczeć przez resztę dnia? - spytał Crabbe.

Dracon ruszył ku wejściu bez słowa. Jego paczka poszła za nim.

 

Hermiona tymczasem zatrzymała się na ostatnim stopniu. Czuła na swoim karku wzrok Malfoy` a. Wiedziała dobrze, że cała czwórka jeszcze stoi w wejściu - słyszała epitety pod swoim adresem. Jednak, gdy w końcu zdecydowała się odwrócić i powiedzieć coś niemiłego już ich nie było.

Ech...Przynajmniej wyładowała na kimś swoją wściekłość. A że akurat trafiła na Parkinson to już inna historia. I tak za nią nie przepadała, więc przyłożenie jej plaskacza usatysfakcjonowało ją po części.

Lecz to starcie z Malfoy` em...Patrzenie mu w oczy ze świadomością, że to on jest winny jej tragedii kosztowało ją bardzo dużo wysiłku. Musiała wykorzystać w tym momencie całą swoją energię, by kontrolować swoje gesty wobec niego. Zbyt wysokie koszta...Tak...Ale to dopiero początek, zaledwie pięciominutowe starcie. A przecież przed nią cały rok szkolny, całe godziny spędzone na lekcjach ze Ślizgonami. Panowanie nad sobą będzie ją kosztowało jeszcze więcej wysiłku...Będzie dla niej jeszcze trudniejsze.

`Nie martw się na zapas." powiadała mama.

Mama...

- Hermiona! - to Ron wysiadł z powozu, przed którym stali już Harry z Neville` m.

Cała trójka zmieniła się przez wakacje: każdy z nich stał się niemalże dojrzałym mężczyzną.

- Ale schudłaś...- to była pierwsze zdanie Neville `a - Cześć tak w ogóle - dodał szybko jakby zawstydzony tym, co przed chwilą powiedział.

- Witam - każdego pocałowała w policzek na przywitanie - Cieszę się, że was widzę -próbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady.

"Za wcześnie" pomyślała.

Ruszyli po schodach do góry.

- Gdzie ty się podziewałaś?! Mama nie chciała powiedzieć... - spytał Ron.

- W Hogwarcie -wyjaśniła.

- Spędziłaś tu całe wakacje? - zdziwił się Harry.

Znaleźli się w Wielkiej Sali. Przy stołach siedziała już część uczniów, śmiejących się i wspominających minione już wakacje.

Czwórka przyjaciół zajęła miejsca mniej więcej na środku stołu Gryffindoru: Harry i Hermiona usiedli obok siebie, a Neville i Ron naprzeciwko nich.

- A jak wam minęły wakacje? - zapytała chcąc uniknąć dalszych pytań o swoje samopoczucie.

- Wiesz jak to jest...Tydzień u Dursley` ów, a reszta na Grimmlaud Place 12 - oznajmił znudzonym głosem Harry.

- Akurat - prychnęła Hermiona - Panie Potter, proszę nie wciskać mi kitu, bo nie uwierzę -Powiedziała parodiując ton Snape`a.

- Jakbym śmiał, pani profesor! - Harry udawał oburzonego.

Cała czwórka zaśmiała się głośno.

- Ech...No nie było aż tak źle - Ron uśmiechnął się słodko - Przez tydzień mieszkaliśmy na Pokątnej, gdzie pomagaliśmy bliźniakom zmieniać wystrój ich sklepu...

- Znowu? - zdziwiła się Hermiona - Po raz trzeci w ciągu dwóch lat?

Bliźniacy mieli naprawdę szalone pomysły. Gdy Hermiona po raz pierwszy zawitała na Pokątną 93, gdzie mieścił się lokal Weasley` ów, była zszokowana. Zdawało jej się, że weszła do wielkiego kotła: wszystko, począwszy od sufitu, poprzez regały a skończywszy na podłodze, było czerwone. W ubiegłą zimę bracia ponownie przemalowali pomieszczenie: na żółto- złoto- czerwono ( na cześć spektakularnego zwycięstwa Gryfonów ze Ślizgonami - jak też później wyjaśnili ). Dziewczyna zastanawiała się, co też teraz wymyślili.

- Tak - mruknął Harry. Ron wygrzebał z kieszeni płaszcza zdjęcie.

- Zrobili je specjalnie dla ciebie - wyjaśnił podając fotografie zaskoczonej przyjaciółce.

Hermiona spojrzała na nie i nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

- Róż?! - wydukała dusząc się ze śmiechu.

Rzeczywiście. Wyglądało na to, że Fredowi i George`owi już zupełnie odbiło: sztandarowe kolory Gryffindoru zastąpił jaskrawy róż, fiolet i błękit. Takie zestawienie kolorów tak raziło ją w oczy, że dopiero po chwili zauważyła, że na środku pomieszczenia stoją sami bliźniacy. Odziani w identyczne jadowicie zielone płaszcze uśmiechali się do niej łobuzersko.

- Ech...Nic się nie zmienili - westchnęła.

Ron chciał coś powiedzieć, ale do Wielkiej Sali weszła McGonagall, która nie wyglądała na zadowoloną, a za nią podążała gromadka przerażonych pierwszoroczniaków.

- Mieli mały wypadek z Irtkiem... - westchnął ktoś za nimi.

- Cześć Nick! - przywitał się Neville.

- Witajcie...No...Ostatni roczek przed wami, co? - mrugnął do nich.

Chłopcy wyszczerzyli zęby, Hermiona kiwnęła.

- Jak ten czas leci...Ach jak leci - stwierdził duch spoglądając na nowych uczniów - I pomyśleć, że jeszcze siedem lat temu to wy tam staliście ...Och.... Jak leci...- westchnął.

W Wielkiej Sali zapadła cisza, ponieważ Tiara Przydziału została już ustawiona na stołku. Po chwili zaczęła wyśpiewywać w skrócie historii powstania zamku, domów oraz zasad panujących w Hogwarcie. Jak zwykle w piosence nie pominęła również swojej skromnej postaci. Na końcu wyśpiewała prośbę o pozostaniu w splocie, jaka połączyła cztery domy przed wiekami.

Gdy skończyła sala rozbrzmiała wiwatami, a sam kapelusz schylił się przed każdym z czterech domów, po czym znieruchomiał. McGonagall wyjaśniła pokrótce zasady przydziału i zaczęła wyczytywać nazwiska.

- Alien, Kevin!

Niski, czarny chłopiec usiadł na krześle.

- Gryffindor! - ryknęła Tiara.

Gryfoni zaklaskali. Kolejne dzieci siadały na krzesełku i z przerażeniem zakładały Tiarę na głowy.

- Mój pasożyt jest głodny - odezwał się Ron, gdy Mia Monet trafiła do Ravenclawu.

- Och Ron! Ty zawsze o jednym - żąchnęła się Hermiona.

- No co? - Ron zrobił niewinną minę.

Pozostała trójka wymieniła między sobą rozbawione spojrzenia.

- Poly, Magic!

- Slytherin!

- Gdzie jest Snape? - spytał Harry.

Neville i Ron spojrzeli na stół nauczycielski.

- Wywalili go! - zapiszczał uradowany Neville.

-Wspaniale by było...- rozmarzył się Ron.

- Ale nie jest - wtrąciła Hermiona.

- Hę? Przecież nie widać go na uczcie wiec z całą pewnością mogę stwierdzić, że Dumbel wywalił go na zbity pysk i nie ma go w zamku - zezłościł się rudzielec.

- Jest - oznajmiła chłodno dziewczyna,.

- A gdzie? - dopytywał się Ron - Widzisz jego cudowną osobę przy stole nauczycielskim?

Od odpowiedzi wyratował ją profesor Dumbledore, który powstałby coś powiedzieć.

- Witam was w nowym roku szkolnym. Na razie nie będę was głodził, dlatego, kochani moi, jedzcie - i na stołach pojawiło się jedzenie: ryże wszelkiego rodzaju, puddingi, kanapki , ciasteczka, ciasta, dzbany z sokiem dyniowym itp.

Równocześnie w Wielkiej Sali zapanował gwar: uczniowie opowiadali sobie o wakacjach, obawach związanych z nadchodzącym rokiem, planach na zmianę image` u czy też ( w przypadku uczniów siedzących przy "nowych") niesamowitych legendach z życia szkoły (głównie o pamiętnej ucieczce braci Weasley` ów sprzed dwóch lat).

Hermiona nałożyła sobie ciasta na talerz.

- Oj! O co ci chodzi?! Już mówiłam, że jest i tyle ci powinno wystarczyć - ucięła, gdy zauważyła jak chłopak wpatruje się w nią wyczekująco.

- Ale...- zaczął Ron, lecz dziewczyna uciszyła go jednym spojrzeniem wiec zajął się puddingiem na swoim talerzu.

- Nie ma też nowego nauczyciela OPCM - zauważył Harry.

Hermiona zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego.

No tak...

Słyszała jak Dumbledore rozmawiał o nauczycielce z McGonagall...i właściwie to tylko z nią. Nawet Snape nie miał zielonego pojęcia, kto po raz szesnasty z rzędu sprzątnął mu sprzed nosa owo prestiżowe stanowisko - ciągle bowiem zamęczał Dumbledora pytaniami.

Dziewczyna miała tylko nadzieję, że będzie o niebo lepsza od swych poprzedników (nie liczyła Lupina bo według niej to najlepszy nauczyciel na tym stanowisku w całej historii tej szkoły).Chciała się bowiem nauczyć czegoś na lekcjach, a nie tylko zarywać noce i błagać o pomoc Harry` ego, którego uważała za speca od OPCM ( w końcu stanął pięć razy w twarzą w twarz z Voldemortem a to nie lada wyczyn!).

Ale czy będzie lepszy czy gorszy to i tak nie miało większego znaczenia, skoro i tak i tak będzie musiała wkuwać po nocach.

W końcu chciała zostać aurorem, a do tego trzeba posiadać odpowiednią wiedzę magiczną, wykraczającą poza standardy, których nauczano w szkole. Zresztą rodzicom zależało...

Ukryła twarz w dłoniach.

`Nie będziesz teraz płakała ` skarciła siebie w duchu. Wspomnienia o rodzicach nadal wywoływały u niej płacz, mimo, że od czasu, gdy znalazła ich ciała w piwnicy minęły już dwa miesiące.

- Hermiono? - Harry nachylił się nad nią.

Otarła ukradkiem łzy i spojrzała na Harry` ego. Chłopak nic nie powiedział.

Gdy talerze zalśniły złotem a ze stołów zniknął ostatni okruszek ciasta Dumbledore powstał.

- Mam nadzieje, że wszyscy się już najedli - rozejrzał się z uśmiechem po sali -Więc teraz czas na parę ogłoszeń. Po pierwsze...Wiecie zapewne, że Ministerstwo Magii pozwoliło na używanie czarów w wakacje, poza szkołą oraz w wypadkach zagrożenia życia. Jest to konieczne w czasach, gdy na każdym kroku czyha na nas zagrożenie - Hermionie zdawało się, że dyrektora sekundę zatrzymał wzrok na stole Slytherinu - Pan minister zgodził się również na reaktywowanie Klubu Pojedynków, który poprowadzony zostanie przez profesora Snape `a oraz naszą nową nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią - po Wielkiej Sali przetoczył się pomruk niezadowolenia na słowo "nauczycielkę". Większość uczniów pamiętała poprzednią nauczycielkę i jej niekonwencjonalne sposoby nauczania oraz odrabiania szlabanów. Dyrektor zdawał się tego jednak nie zauważyć, ponieważ ciągnął dalej - Oczywiście przypominam o zakazie zapuszczania się do Zakazanego Lasu. A teraz cichłabym wam przedstawić Jessicę Vegas - dokładnie w tym samym momencie zmaterializowała się* przy nim wysoka postać odziana w czarny płaszcz, niemalże identyczny, jakie nosili Śmierciożercy.

Uczniowie z mieszaniną strachu i zainteresowania obserwowali jak kobieta zdejmuje ów płaszcz. Nowa nauczycielka okazała się jedną z najpiękniejszych nauczycielek, jakie kiedykolwiek nauczały w Hogwarcie: jej blond włosy sięgały pasa, miała ogromne szafirowe oczy i była szczupła. Cała spowita w biel.

Hermionie przywodziła na myśl Galadier z książek Tolkiena.**

Po pierwszym szoku rozległ się aplauz (najgłośniej wiwatowała męska część szkoły).

- Panno Vegas, miło mi panią po....- Dumbledore urwał, bo do sali wkroczył Snape.

Na widok Białej Damy - jak przechrzciła ją Hermiona - oczy mu rozbłysły, a na twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek.

- On ją zna - wyszeptał Ron.

Snape tymczasem ruszył w stronę podwyższenia zatrzymując się tylko przy Hermionie.

- Zostań po uczcie - powiedział, po czym ruszył w dalszą drogę.

- Jak już mówiłem - zaczął Dumbledore, gdy Snape zajął w końcu miejsce - Bardzo mi miło powitać panią profesor w Hogwarcie - uśmiechnął się do Vegas.

Sala rozbrzmiała wiwatami.

- Kochani moi...Wiem, że najchętniej zostalibyście tutaj na noc, - rozległo się kilka śmiechów - ale jutro czeka was pierwszy dzień, a więc zmykajcie i śpijcie dobrze- po czym usiadł.

Rozległo się szuranie odsuwanych krzeseł i uczniowie ruszyli do wyjścia.

- Poczekać na ciebie? - spytał Ron.

- Nieee...Przyjdę później.

- Okej...To dozo baczenia.

Hermiona odprowadziła ich wzrokiem do wyjścia, a potem wstała i ruszyła ku stołowi nauczycielskiemu.

 

* Później wyjaśnię fakt możlwości teleportacji przez panne Vegas w Wielkiej Sali.

** Hermiona była mugolką, a więc wczesniej mała styczność z klasykami brytyjskiej literatury.

 

Rozdział III

 

Reakcje nauczycieli na nową koleżankę po fachu były różne: od wylewnej sympatii ( McGonagall, Sprout i Sninistry) poprzez umiarkowane zainteresowanie ( Flitwick), a skończywszy na totalnej ignorancji (o ostatnie w przypadku Snape` a)

- Panie profesorze?- zwróciła się do Mistrza Eliksirów.

Mężczyzna zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale - zwrócił się do Vegas, która prowadziła ożywioną konwersację z wicedyrektor McGonagall - chciałbym pani kogoś przedstawić - wskazał na Hermionę. Szafirowe oczy Vegas zwróciły się ku niej.

- To... - zaczął Snape

- Hermiona Granger - dokończyła Vegas uważnie przyglądając się szesnastolatce - Słyszałam o tobie - dodała uśmiechając się promiennie.

"A kto nie słyszał... " pomyślała dziewczyna ze złością. "Przynajmniej wiadomo, że babka jest nietaktowna"

Vegas nadal uśmiechała się szeroko do uczennicy. Hermiona kątem oka zobaczyła, że Snape nie wygląda na zachwyconego - nie lubił, gdy jego wypowiedź była przerywana. Zapewne i sama obecność panny Vegas w Hogwarcie musiała działać mu na nerwy.

- Panna Granger jest najlepszą uczennicą w szkole - wtrąciła McGonagall.

- I jest jedyną osobą, rzecz jasna oprócz Pottera, w Hogwarcie, która potrafi wyczarować pełną formę Patronusa - zapiszczał Flitwick.

To ostatnie zdanie nie było zgodne z prawdą: oprócz Hermiony i Harry`ego Potronusa potrafili wczarować wszyscy członkowie Gwardii Dumbledore`a, założonej dwa lata temu jako bunt przeciwko metodom nauczania OPCM propagowanym przez Ministerstwo Magii i jego przedstawiciela w Hogwarcie - pamiętną żabo-kobietę, Dolores Umridge. Nauczyciele ( no może oprócz Dumbla) jednak nie mieli o tym zielonego pojęcia, a Gryfonka wcale nie zamierzała ich uświadamiać.

Mimo wszystko zawstydziła się taką ilości pochwał.

- Ta aa......

Zgłoś jeśli naruszono regulamin