Andrzej Philipiuk - Zabojca.pdf

(52 KB) Pobierz
Andrzej Pilipiuk - Zabojca
Andrzej Pilipiuk
ZABÓJCA
Jakub Wędrowycz wioskowy egzorcysta-amator drgnął nieznacznie, gdy nie wiadomo przez kogo
wystrzelona kula urwała mu kawałek ucha i zagłębiła się w ścianie szopy. Brwi jego uniosły się lekko
do góry. Rzadko się zdarzało, Ŝeby ktoś go chciał zastrzelić, a zwłaszcza w taki piękny jesienny
poranek, ale skoro ktoś właśnie usiłował to zrobić, nie było czasu do stracenia.
W następnym ułamku sekundy leŜał juŜ plackiem na ziemi, a jego własny rewolwer tkwił
odbezpieczony w spracowanej dłoni. Kolejny pocisk zagłębił się w drzwi dobre pół metra od jego
głowy. Jakub wydobył z kieszeni okulary i załoŜył je na nos. Chwilę później rozbryznęła się ziemia,
zasypując je duŜą ilością piasku. Zaklął wściekle i zaczął się czołgać. Strzelec usadowiony
niewiedzieć gdzie, ale w kaŜdym razie dość daleko, umilał mu czołganie, wystrzeliwując kolejne
pociski.
Głucho zabrzęczało trafione wiadro. Rozprysła się szyba w oknie szopy. Zadzwoniła rynna.
Egzorcysta doczołgał się do zapasowego wejścia do piwniczki i tam dopiero odetchnął z ulgą.
Kimkolwiek był ten, który strzelał, z całą pewnością chciał go zabić. Jakub przeŜył juŜ tyle zamachów
na swoje Ŝycie, Ŝe czuł to w kościach. Ściągnął z głowy czapkę i uniósł ją na kawałku kija przez
dymnik. Nic się nie stało. Gdy jednak wysunął ją przez drzwi piwniczki, niewidoczny snajper znowu dał
o sobie znać. Uderzenie kuli przebiło czapkę i wyrwało staruszkowi kij z ręki. Sądząc z poszarpanego
końca kija, strzelec uŜywał wrednego kalibru i paskudnie rozpryskowych pocisków. Poskrobał się lufą
rewolweru za uchem. Następnie zaryglował drzwi i wydobywszy z jakiegoś kąta butelkę bimbru,
pociągnął z lubością solidny łyk.
- Jeśli naprawdę chce mnie zabić, to zaraz tu będzie - wydedukował.
Pół flaszki później usłyszał skradające się kroki. Ktoś majstrował przy drzwiach wiodących do
piwniczki. Jakub czknął, poprawił tkwiący za paskiem majcher i odbezpieczywszy rewolwer, podkradł
się do drzwi. Ten po drugiej stronie wsadził w szczelinę ostrze ładnego niemieckiego
noŜyka, długości dobrych trzydziestu centymetrów i usiłował podwaŜyć nim zasuwę. Egzorcysta
popatrzył na ostrze i poskrobał się z frasunkiem po głowie. Ten tam na zewnątrz to był lepszy
fachowiec. Szkoda tylko, Ŝe zezulec.
Jakub zabezpieczył rewolwer i cofnął się z powrotem w głąb pomieszczenia. Łyknął jeszcze trochę, a
potem z dziury w ścianie wyciągnął lekko zardzewiałą pepeszę. ZałoŜył nowy talerz naboi, a potem
wycelował w drzwi i od niechcenia puścił serię. W drzwiach powstały liczne dziurki, skrobanie noŜem
ucichło.
Egzorcysta opuścił karabin i pogmerał nieznacznie palcem w uchu. Kanonada ździebko go ogłuszyła.
Łyknął sobie jeszcze łyk bimbru i ogłuszenie stopniowo przeszło. Coś ciekło mu za kołnierzyk. Krew.
Ta z ucha. Zdezynfekował ranę resztką zawartości butelki, a potem wdrapał się po schodkach i
odryglowawszy drzwi, otworzył je z rozmachem. Za drzwiami nie było nikogo. Było to o tyle dziwne, Ŝe
biorąc pod uwagę ilość kuł, które w nie wpakował, za drzwiami mogłaby leŜeć połowa wioski. A tu nie
było ani jednego zakichanego nieboszczyka. Jakub poskrobał się frasobliwie po głowie.
Niespodziewanie przestał się drapać i przyjrzał się tkwiącemu mu za paznokciem wydrapanemu
paprochowi. Paproch ruszał się. Zidentyfikowawszy go jako wesz, zlazł znów do piwniczki i polał
głowę bimbrem z drugiej butelki. Zapiekło. Popatrzył na swój zegarek. Zegarek stał od kilku lat, ale
przyzwyczajenie pozostało. Strzelanina z całą pewnością była słyszana we wsi i zaraz mógł się
spodziewać wizyty smerfów. Podniósł z ziemi nóŜ i obejrzał go uwaŜnie. NóŜ miał pokrytą gumą
rękojeść i był ostry jak brzytew. Jakub bez Ŝenady przywłaszczył go sobie.
- To się przyda - powiedział w przestrzeń.
Wylazł z loszku. Zamachowca nigdzie nie było widać. Nie było teŜ śladów krwi. Ba, na ziemi nie
odcisnęły się nawet ślady stóp. Z frasunkiem depnął mocniej nogą. Jego ślad był wyraźny. Niedawno
padało. To było dziwne i nawet coś mu przypominało. Poczłapał do domu. Zabrał stamtąd siodło i
osiodławszy swoją klaczkę, pojechał do
gospody w Wojslawicach. Po drodze rozglądał się uwaŜnie, ale nie wypatrzył niczego podejrzanego.
W gospodzie siedziało kilku jego kumpli od kieliszka i takich ogólnych. Było teŜ paru takich, z którymi
do kieliszka nie siadał nigdy. Jakub wziął kufel piwa i przysiadł się do stołu. Akurat mówił niejaki
Witkowski.
- No i ta skatina włazi mi z wiatrówką do kurnika i bach, bach w moje kury! No to ja za orczyk, job jewo
w łeb, aŜ się nogami nakrył.
- Fajo, fajno - powiedział Semen, którego teŜ tutaj dzisiaj przyniosło. - A słyszeliście juŜ o tym nowym
piwie? „Perła Mocna" się nazywa.
- Ja tam wolę wino - powiedział Miszczuk, miejscowy rzeźbiarz. - Wino to napój artystów.
142439600.001.png
- A mnie dzisiaj rano chcieli zabić - wtrącił Jakub niewinnie.
- A ja wam mówię, Ŝe wino jest niczego sobie, ale trzeba je tak jak denaturat przez skórkę od razowca,
to wtedy jest mniej szkodliwe. Bo jak czasem zajedzie siarą to aŜ... - nauczyciel wylany parę lat temu z
pracy w szkole wtrącił swoje dwa grosze.
- Denaturat to oślepi z wolna - powiedział Bardak, który sam ledwo co widział. - Ale spirytus salicylowy
jak się przepuści przez destylarkę, to nawet salicyl traci. Zostajo takie białe kryształki. Cienkie i długie.
- To co się pije? - zaciekawił się Semen.
- No jak to? Kryształki zostają z jednej strony, a esencja z drugiej.
- Prawie mnie zastrzelili - powiedział Jakub.
- A to łobuzy? - zdziwił się Tomasz. - Na pohybel.
Kilka szklanek uniosło się ku sufitowi i zaraz opadło w stronę gardeł. Wielkie mecyje, Ŝe ktoś chciał
sprzątnąć Jakuba. Ciągle coś mu się przytrafiało. A to gliny go ganiali, a to Ruscy z KGB porywali do
Moskwy. Miał szerokie znajomości.
- A ja wam mówię, Ŝe ajent dostał skrzynkę „Perły Mocnej" i schował na zaplecze dla swoich kumpli.
- Schował znaczy się? Uch, dawno juŜ nikt nie podpalił mu chyba stodoły...- obudził się drzemiący w
kącie Marek z Truścianki.
- Co dla kumpli? - wściekł się zza baru ajent. - Trza było powiedzieć, Ŝe chcecie spróbować!
- Ja! - wydarło się kilka gardeł. Ustawili butelki rządkiem na stoliku. Po jednej dla kaŜdego.
- Jaki toast? - zapytał Jakub.
W tym momencie przez okno wpadła kula i roztrzaskała cały rządek flaszek.
- K...a! Co jest? - wściekł się Bardak. - Jakub, to ciebie rano chcieli zabić? Co?
- No tak. MoŜe nie zabić, moŜe tak tylko dla postrachu.
- śe ciebie chcą zabić, to my tracimy tyle piwa! Won mi stąd, niech cię zabiją przed sklepem.
- Uch ty, zaraz ci mordę skuję, Ŝe cię rodzona chudoba nie pozna.
- Ty do mnie?
Krzesła i butelki zawirowały w powietrzu. Pospadały lampy. W oknach powstały dziury.
- Mam jeszcze jedną skrzynkę - darł się ajent, ale nikt go nie słuchał.
Kłąb splecionych ciał, na którego dnie znajdowali się Jakub i Bardak, przetaczał się po pomieszczeniu,
łamiąc stołki i krzesła. Kolejna kula wpadła przez drzwi i roztrzaskała pięciolitrową butlę Stolnicznej,
która królowała nad barem. Walczący przerwali na chwilę.
- No nie - powiedział Bardak. - Pobijemy się później. Najpierw trzeba sprawdzić, kto to. Macie broń?
Mieli wszyscy. Potłuczone butelki, łańcuchy od krów, siekiery, noŜe. Uzbrojona po zęby gromada
wysypała się przed gospodę. Dziesięć par ponurych oczu potoczyło ołowianym spojrzeniem najpierw
w prawo, potem w lewo. Na ulicy panował spokój. Kimkolwiek był tajemniczy strzelec, zniknął bez
śladu.
- Tam jest - krzyknął Semen, pokazując jakiegoś typka w szarym garniturze, który znikał w
perspektywie ulicy.
Typek niósł futerał na skrzypce, a ostatecznie od czasu do czasu
oglądało się róŜne filmidła. Dziesięć gardeł zawyło ponuro i wataha puściła się w ślad za nim.
Człowiek w garniturze odwrócił się lekko zdziwiony i na moment zamarł z przeraŜenia. A potem rzucił
się do ucieczki. Pobiegł prosto, przeciął główny trakt miasta i wypadł na placyk koło zrujnowanej
synagogi. Tam obejrzał się. Dzika banda zawyła ponownie. Nieznajomy znowu rzucił się do ucieczki.
Za synagogą stało kilka zrujnowanych poŜydowskich chałup. I właśnie do jednej z nich wbiegł.
Zaryglował nawet za sobą drzwi. Kumple Jakuba wybili wszystkie okna i nimi to właśnie wdarli się do
środka. Nieznajomy ze zdumiewającą, biorąc pod uwagę jego mizerną postać, energią, wdrapał się
tymczasem na strych i wciągnął za sobą drabinę.
- No i co dalej? - zdenerwował się Jakub.
- Wykurzymy drania - zawył któryś, podpalając zapalniczką tapetę.
- Ja bym raczej podszedł po gliny - powiedział egzorcysta, ale nikt go nie słuchał. Paliło się juŜ
wszystko. Podłoga i ściany, a uwięziony na strychu wzywał rozpaczliwie pomocy. Podpalacze opuścili
lokal dopiero wówczas, gdy zapaliły się na nich ubrania. Przed płonącą chałupą stały juŜ oba
wojsławickie radiowozy, a wóz straŜy poŜarnej właśnie przeciskał się od strony łąk pomiędzy
drzewami. Cokolwiek uwędzony snajper, który zlazł po dachu, właśnie wylewał swoje Ŝale.
- Ja to pół biedy, choć mało nie zaczadziałem. Ale moje skrzypce - otworzył futerał. – Tak wysoka
temperatura mogła je zniszczyć...O tam są ci bandyci!
Podpalacze rzucili się do ucieczki. Gliniarze nawet za nimi nie pobiegli. Ostatecznie musieli pomóc
przy gaszeniu i spisać protokół. Wataha tubylców zatrzymała się dopiero na Zamczysku.
- Cholera, to nie był ten - stwierdził Jakub. - Czy ktoś ma jeszcze jakieś pomysły?
W tej chwili nadleciała kolejna kula. Otarła się o kawał muru pozostałego z ruin stajni dworskiej i
zagłębiła się w nogę Tomasza. Tomasz zawył.
142439600.002.png
- Cholera Jakub, moŜe ty sobie juŜ idź, bo jeszcze nas skasuje przez pomyłkę zamiast ciebie! -
zdenerwował się Bardak.
- A pewnie, Ŝe pójdę. Nie potraficie mi pomóc, to się obędę.
Ruszył w stronę miasteczka. Tylko Semen poszedł za nim. Reszta została. Trzeba było przecieŜ
opatrzyć rannego. Postrzał został zdezynfekowany sporą ilością spirytusu. To znaczy na ranę poszło
w sumie niewiele, ale przecieŜ wiadomo, Ŝe kaŜda kula zostawia takŜe w ciele trochę róŜnego brudu i
dlatego niezbędne jest odkaŜenie wewnętrzne.
- Nu i co teraz, ha? - zapytał Semen.
- E, wracam do chałupy. Nie wyszła nam dzisiaj balanga.
- MoŜe pojadę z tobą?
- Sam sobie poradzę.
Po drodze zaopatrzył się w jeszcze jedną butelkę wódki, dzięki czemu nie poczuł zmęczenia, a nawet
jeśli się zmachał, właŜąc na swoją górę, to i tak tego później nie pamiętał. Dotarłszy, uwalił się do
swojego barłogu i zapadł w sen. A koń sam wrócił do domu.
Obudził się dość wcześnie rano. Przebudzenie nie naleŜało do najprzyjemniejszych, poniewaŜ jakiś
łobuz wykorzystując jego mocny sen, związał go starannie. Łobuz siedział sobie na stole i ostrzył długi
nóŜ o kawałek skórzanego pasa. Wyglądał dość dziwnie. Ubrany był całkiem na czarno. Włosy i oczy
takŜe miał czarne. Twarz miał pociągłą z mocno wystającymi kośćmi policzkowymi. W oczach płonęły
mu dziwne iskierki. Gdy ostrzył nóŜ, jego język nieznacznie oblizywał wąskie wargi.
- RozwiąŜ mnie - zaŜądał egzorcysta.
- No co ty? - zdziwił się siedzący.
Mętne spojrzenie Jakuba omiotło całe pomieszczenie i zatrzymało się na stojącym koło drzwi
snajperskim karabinie.
- Znaczy to ty do mnie strzelałeś? - zainteresował się.
- Aha.
- Kto cię wynajął?
- Widzisz Wędrowycz jestem zawodowym zabójcą egzorcystów. I co ty na to?
Jakub przeŜył w Ŝyciu wiele niebezpieczeństw i spotkał wielu szaleńców na swojej drodze, ale z takim
przypadkiem jeszcze się nie spotkał.
- Chyba dzisiaj nie lałeś - wyraził swoje zdumienie.
Zabójca egzorcystów sprawdził na swojej ręce, czy nóŜ jest wystarczająco ostry. Wyglądało na to, Ŝe
jest, bo włoski posypały się na ziemie.
- No to wybieraj sobie egzorcysto sposób, w jaki umrzesz. Jakub miał ochotę poskrobać się po głowie,
ale jego ręce były związane.
- MoŜe ze starości? — zaproponował.
- JuŜ jesteś stary, więc to na jedno wyjdzie. Wymyśl coś innego. Jakub myślał przez chwilę.
- Ciapuś! - wrzasnął wreszcie. - Gdzie jesteś zdechlaku?
- PrzecieŜ nie masz psa - zdziwił się morderca.
Dwumetrowy pyton wystrzelił spod łóŜka i owinął mu się wokół nóg.
- Co to jest? — zawył.
- Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś, uduś pana.
Pyton najwyraźniej i bez tej zachęty miał ochotę to zrobić. Nawijał się coraz wyŜej i wyŜej. Morderca
wyciągnął z kabury pistolet i zastrzelił węŜa.
- Cholera - powiedział Jakub w zadumie.
- Zdziwiony? - zapytał zabójca.
- Trochę.
- Twój wybór?
- Sam, wymyśl.
- Dobra. Wstrzyknę ci taki środek, który cię sparaliŜuje na trzy dni. Pochowają cię Ŝywcem.
Egzorcysta próbował się wyrwać, ale nie zdołał uwolnić się z więzów. Niebawem stracił przytomność.
Przebudzenie nie naleŜało do najprzyjemniejszych. Było mu duszno, ciasno i w dodatku wokół
panowała ciemność. Obmacał rękami kieszenie. Miał na sobie białogwardyjski mundur, zapewne
jeszcze z zapasów Semena. W górnej kieszeni znalazł zapalniczkę i paczkę papierosów. Zapalił ją.
Przeczucie nie myliło go. Znajdował się w trumnie. W dodatku załoŜyli mu za ciasne buty. Spróbował
pchnąć wieko trumny rękami.
Zgodnie z jego przewidywaniami nie drgnęło nawet. Wyciągnął stopy z butów i kopnął kilkakrotnie w
tylną ściankę. Ta równieŜ nawet nie drgnęła. W zadumie zaczął obmacywać rękami ściany swojego
więzienia. W bok uwierał go jakiś znajomy kształt. Butelka. Ktoś ze znajomych włoŜył mu butelkę
wódki do trumny. Jakub odkorkował i z lubością pociągnął kilka łyków. Okowita poprawiła mu nastrój.
Ostatecznie bywał w gorszych opałach. Rozbił butelkę o burtę trumny i sporządziwszy z długiego
142439600.003.png
szklanego wióra coś w rodzaju rylca, zaczął nim ze zdwojoną energią drapać w wieko.
Kumple Jakuba zebrali się w gospodzie. Wiadomo, po tak wybitnym człowieku naleŜy wyprawić stypę.
Ajent dostarczył piwo „Perłę Mocną”, z browaru w Lublinie. Pili. Wspominali. Nie zwracali praktycznie
uwagi na siedzącego w kącie dziwnego, chudego typka ubranego na czarno. Było juŜ dobrze po
dwudziestej i wszyscy byli zdrowo podchmieleni, gdy otworzyły się drzwi. Drzwi zaskrzypiały złowrogo,
więc wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę. Następnie parę osób zemdlało.
Pochowany tego dnia rankiem egzorcysta, wszedł jak gdyby nigdy nic do gospody i przepchnął się do
baru.
- Jedną „Perłę" - zadysponował.
Ajent nic nie odpowiedział. LeŜał za ladą nieprzytomny. Większość gości opuszczała właśnie lokal,
skacząc przez okna.
- Co jest? - wściekł się. - Ducha zobaczyliście czy co?
- Nie - wykrztusił z siebie Tomasz. - Nic nie widzimy, prawda chłopaki?
Chłopaków juŜ nie było. Tylko Semen został w kącie nad kuflem piwa.
- Mówiłem im, Ŝeby zaczekali te trzy dni - powiedział w zadumie. - A tak na marginesie, to mogłeś
zmyć z siebie warstwę gleby, zanim przyszedłeś między ludzi. Niektórzy mają słabe serca. I łachy
trzeba było zmienić.
Paru takich, którzy ocknęli się z omdlenia, pełzło właśnie w stronę wyjścia.
- Cholera, co za ciemnota - zdziwił się Jakub.
- Ty chyba jesteś temu winien.
- Ja?
- A kto polował na duchy przez-te wszystkie lata?
- No dobra. Jestem winien.
Sięgnął za ladę i wyjąwszy sobie ze skrzynki butelkę, odkorkował ją o kant stołu, po czym wlał jej
zawartość do gardła. Gdy piwo spłynęło do jego Ŝołądka, rozejrzał się wokoło i spostrzegł zabójcę
egzorcystów siedzącego spokojnie w kącie. Wyglądał na lekko zaskoczonego. Jakub trzasnął butelką
o kant baru i uzbrojony w śmiercionośne narzędzie zbliŜył się wolnym, skradającym się krokiem do
nieznajomego.
- Zdziwiony?
Nieznajomy wypił resztkę z dna kufla, po czym niespodziewanie skoczył. W jego dłoniach błysnęły
jakieś ostrza czy pazury. Egzorcysta wsadził mu butelką w twarz, ale to go nie zatrzymało. Semen
wyrwał zza pasa siekierę i zaszedł ich od tyłu. Siekiera błysnęła w powietrzu i jej obuch uderzył
zabójcę w potylicę. Semen znany był z tego, Ŝe potrafi zabić jednym takim uderzeniem tucznika. Wróg
padł na podłogę.
- Kto to do cholery jest? - zapytał Semen.
- Czepił się mnie. Twierdzi, Ŝe chce mnie zabić.
Z rozbitej głowy wroga ciekła krew. W słabym świetle jednej Ŝarówki pod sufitem wydawała się być
zupełnie czarna. Odkorkowali jeszcze po jednej „Perle".
- To co robimy? - zapytał Semen. - Zaraz tu będą smerfy.
- No to niech mu sprawdzą kieszenie. A jeśli nawet kipnął, to w obronie własnej. Trzeba gościa
wyjaśnić...
- MoŜe sami sprawdzimy? Trochę waluty czy broń mogłaby się... Wzrok jego skierował się na
leŜącego i umilkł. Ciało zniknęło. Ślady krwi wskazywały na to, Ŝe poczołgał się do wyjścia.
- Za nim!
Wybiegli przed gospodę. Było tu zupełnie pusto. Ślady urywały się na schodkach. Obaj kumple klęli
długo i głośno. A potem wrócili do gospody, bo było bliŜej. Ajent doszedł właśnie do siebie. Wyszedł
chwiejnym krokiem zza baru i popatrzył smętnie na wywalone okna i potłuczone butelki. Zatrzymał się
przy plamie czarnej krwi. Wziął jej trochę na palec i powąchał. Potem podniósł wzrok i popatrzył na
Jakuba.
- Uch, ty - powiedział. - Znaczy Ŝyjesz?
- Tak. śyję.
- To zapłacisz sukinsynu za straszenie gości i wybite szyby. Z zaplecza przyniósł szmatę i butelkę
rozpuszczalnika.
- I jeszcze zasmarowaliście podłogę smołą. No i czego tak stoicie? Won w diabły, będzie zamknięte
do końca tygodnia!
142439600.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin