L.J. Smith_Dark Visions1_Strange Power_[s13-16].doc

(56 KB) Pobierz

                           

 

 

 

 

                                 Dark Visions 1

                                 Strange Power

                                        

                                    L.J. Smith 

 

 

                              „Mroczne Wizje 1

                                   Dziwna Moc”

 

 

                     Tłumaczenie:

                                 LizziElizabetH

 

 

 

 

                                       Strony: 13- 16/80

 

 

 

Kaitlyn uświadomiła sobie nagle, że jej rana się zagoiła. Zupełnie zagoiła.

   - To jest to.- powiedział radośnie chłopak.- Już kończę...- zaczął przesuwać dłonią wokół jej kolana.- Teraz nie powinno być siniaka.

Chłopak szybko wstał i otrzepał ręce. Oddychał tak, jakby przed chwilą skończył biec w wyścigu.

      Kaitlyn gapiła się na niego. Czuła się gotowa do wyścigu. Jeszcze nigdy nie czuła się tak odświeżona, wypoczęta, żywa.

Kiedy popatrzył na nią, oczekiwała... sama nie wiedziała czego. Ale co ona mogła oczekiwać od tego chłopaka?

   - Przepraszam cię za to. Chyba powinienem iść i pomóc Joyce z bagażami.- zaczął schodzić po schodach.

   - Zaczekaj chwilę! Kim jesteś? I...?

   - Rob.- uśmiechnął się.- Rob Kessler.- znów zaczął schodzić.

   - Jak to zrobiłeś?- zażądała odpowiedzi Kait.

Rob. Rob Kessler, myślała.

   - Kaitlyn!- głos Lewisa dochodził z pokoju.- Jesteś tam? Kaitlyn, chodź szybko!

Kaitlyn zawahała się. Nadal patrzyła w dół schodów. Zebrała w sobie odwagę i powoli ruszyła z powrotem do pokoju. Lewis i Anna byli na alkowie i patrzyli przez okno.

   - On tu jest!- powiedział podekscytowany Lewis i wyjął kamerę.

   - Kto?- zapytała Kaitlyn podchodząc bliżej. Czuła, że się czerwieni.

   - Pan Zetes.- powiedział Lewis.- Joyce powiedziała, że ma limuzynę.

Czarna limuzyna podjechała właśnie pod dom i zaparkowała przed nim. Jedne z tylnich drzwi otworzyły się. Biało włosy mężczyzna stanął obok drzwi. Był w płaszczu, a przecież myślała, że popołudnia w Kalifornii są okropnie gorące. Miał też złotą laskę- naprawdę złotą, myślała zafascynowana Kaitlyn.

   - Zobaczcie, przyprowadził znajomych!- powiedziała Anna uśmiechając się. Dwa wielkie, czarne psy wyskoczyły z limuzyny. Rzuciły się w krzaki, ale na wołanie pana wróciły i stanęły obok niego.

   - Słodko.- powiedziała Kaitlyn.- Ale co to?- Za limuzyną podjechał na parking biały van. Napis na nim głosił: "Dział pełnomocnictwa młodzieży".

Lewis przyniósł kamerę i zbliżył:

   - Tak. To Kalifornijskie Pełnomocnictwo Młodzieży.

   - Co...

   - Zatrzymało się. Ach, to miejsce dla baaaaardzo złych chłopaków. Osób, dla których nie ma nigdzie miejsca.

   - Poprawczak? Więzienie dla nieletnich?- Anna ściszyła głos.

   - Tata mówił mi, że trafiają tam dzieci, które popełniły jakąś zbrodnię. Wiecie: morderstwo, napady, narkotyki, itp.

   - Mordercy?- Kaitlyn niewytrzymała.- Świetnie, ale co oni tu robią? Nie myślisz chyba...- popatrzyła na Annę, która spokojnie patrzyła w chmury. Najwyraźniej się zamyśliła.

Obydwie popatrzyły na Lewisa, którego migdałowe oczy rozszerzyły się.

   - Myślę, że będzie lepiej jak zejdziemy na dół.- powiedziała Kaitlyn.

Zbiegli po schodach i wyszli na werandę. Starali wyglądać normalnie. Nikt na nich nawet nie spojrzał. Pan Zetes rozmawiał z kierowcą vana ubranym w garnitur koloru khaki.

Kaitlyn wyłapywała tylko niektóre słowa: "Sędzia Baldwin" i "CIA".

   - ... to twój obowiązek.- skończył oficer, a następnie poszedł otworzyć drzwi vana.

Wyszedł chłopak. Kaitlyn poczuła jak jej brwi idą w górę.

      Był cholernie przystojny. Jego włosy i oczy były ciemne, ale cera blada. To chyba jedyna osoba w Kalifornii, która nie jest opalona, pomyślała Kaitlyn.

   - Chiaroscuro.- mruczała.

   - Co?- zapytał szeptem Lewis.

   - To słowo używane przez artystów. Oznacza światłocień, kiedy to używa się tylko koloru białego i czarnego.- kiedy skończyła, poczuła dreszcze. Było coś dziwnego w tym chłopaku. Coś jak- jak...

Coś jakby nie był całkiem prawdziwy, podpowiadał jej wewnętrzny głos.

Van odjechał. Pan Zetes i czarnowłosy chłopak szli w kierunku drzwi.

   - Spójrzcie, mamy nowego współlokatora.- powiedział Lewis łapiąc oddech.- O, chłopak.

Pan Zetes skinął głową grupie na werandzie.

   - Myślę, że wszyscy przyjechaliście niedawno- jeśli wejdziecie do środka, możemy zaczynać.

Wszedł do środka a dwa psy podążyły za nim. Rottwaylery, Kaitlyn zapamiętała ich głodny, złowrogi wzrok.

Anna i Lewis cofnęli się, jak zbliżył się nowy chłopak, ale Kaitlyn stała nieruchomo. Wiedziała jak to jest, kiedy wszyscy się cofają, kiedy podchodzi się do nich bliżej.

Chłopak przeszedł bardzo blisko niej i odwrócił się, żeby spojrzeć jej w oczy. Kaitlyn zauważyła, że nie są wcale czarne, ale szare. Ciemno szare. Miała wyraźne uczycie, że jak spojrzy w nie głębiej, utonie w nich.

Ciekawe co zrobił, że trafił do wiezienia, zastanawiała się Kaitlyn, uczucie znów powróciło. Poszła za resztą do domu.

   - Pan Zetes!- powiedziała radośnie Joyce. Jej głos dochodził z salonu. Uścisnęła rękę starszego mężczyzny i uśmiechnęła się.

Kaitlyn zauważyła blond czuprynę przy schodach. Rob Kessler miał materiałową walizkę- jej materiałową walizkę. Postawił ją na podłodze. Widocznie zauważył ich, dlatego podszedł do nich i... i zatrzymał się.

      Jego ciało naprężyło się. Kaitlyn podążyła za jego spojrzeniem- na nowego chłopaka.

Tak samo jak Rob naprężył mięśnie. Jego ciemnoszare oczy skupiły się na Robie. Patrzył na niego z otwartą i lodowatą nienawiścią. Jego ciało drżało jakby miał się zaraz rzucić na Roba.

Jeden z rottwaylerów pana Zetes zaczął warczeć.

   - Dobry piesek.- powiedział nerwowo Lewis.

   - Ty.- powiedział nowy chłopak do Roba.

   - Ty.- powiedział Rob do nowego chłopaka.

   - Znacie się?- zapytała Kaitlyn obydwu.

Rob mówił bez patrzenia na bladą, nieufną twarz chłopaka.

   - Od dawna.- powiedział.

   - Wystarczająco długo.- powiedział nowy chłopak. W porównaniu do miękkiego tonu Roba, jego głos był chrapliwy, chamski.

Obydwa psy zaczęły warczeć.

Świetnie, żadnej szansy na harmonię po między tymi dwoma, myślała Kait. Uświadomiła sobie właśnie, ż Pan Zetes i Joyce przerwali rozmowę i patrzyli na uczniów.

   - Chodźcie tu, wszyscy! Natychmiast! Czekam.- powiedziała Joyce.

Rob i nowy chłopak powoli odwrócili się od siebie. Joyce posłała grupie wspaniały uśmiech jak wszyscy zebrali się wokół niej. Jej akwamarynowe oczy iskrzyły się.

   - Dzieciaki, to nie ładnie zachowywać się tak wobec człowieka dzięki, któremu tu jesteście- człowieka odpowiedzialnego za ten projekt. Pana Zetes.

Kaitlyn chciała zacząć bić brawo, ale powiedziała tylko z innymi:

   - Dzień dobry.

Pan Zetes przekrzywił głowę w uznaniu, a Joyce kontynuowała:

   - Panie Zetes, to jest ta grupa. Anna Whiteraven, z Waszyngtonu.- Stary mężczyzna uścisnął jej rękę i dał znak Joyce, żeby kontynuowała.- Lewis Chao z Kalifornii. Kaitlyn Fairchild z Ohio. Rob Kessler z Karoliny Północnej. I Gabriel Wolfe z... stąd.

   - Tak,  a wszystko zależny od nierozstrzygniętego oskarżenia.- Rob cedził słowa, nie za głośno. Pan Zetes posłał mu karcące spojrzenie.

   - Gabriel jest pod moją opieką.- powiedział.- Dali mu zwolnienie warunkowe, żeby poszedł do szkoły, przez resztę czasu ma siedzieć w domu. Wie co się stanie, jeśli naruszy jakieś prawo, prawda, Gabrielu?

Ciemnoszare oczy Gabriela przeniosły się z Roba na Pana Zetes. Powiedział tylko jedno słowo:

   - Tak.

   - Dobrze.- pan Zetes popatrzył na resztę grupy.- Kiedy tu jesteście, oczekuję, że zrobicie wszystko, żeby spróbować zrobić postępy. Nie oczekuję, że zrozumiecie jakimi wspaniałymi darami zostaliście obdarzeni. Jedyną rzeczą jaką musicie robić to używać mądrze swoich zdolności i to wszystko.

Miał imponującą, szokujące białe włosy, na przystojnej, starej twarzy i szerokie, ale życzliwe brwi. Już wiem kogo mi przypomina, pomyślała nagle Kaitlyn. Przypomina małego dziadka pana Fauntleroy, hrabię.

Ale hrabia nie mówił w ten sposób:

   - Jedyną rzeczą jakiej powinniście dowiedzieć się na początku to to, że jesteście inni niż reszta ludzkości. Zostaliście... Wybrani. Naznaczeni. Nigdy nie będziecie tacy jak reszta ludzi, więc nawet nie próbujcie tego dokonać. To niemożliwe. Macie inne prawa.

Joyce mówiła jej podobne rzeczy, ale Pan Zetes używał innego tonu. Nie była pewna czy jej się to podoba.

   - Macie coś w środku, czego nie możecie stłumić. Macie moc, jak ogień płomienie.- kontynuował.- jesteś ważniejsi niż inni ludzie, lepsi- zapamiętajcie to.

Próbuje nam schlebiać? Zastanawiała się Kaitlyn.

   - Jesteście pionierami badań, macie nieskończone możliwości. Jesteście młodzi przed wami całe życie. Korzystajcie z niego i ze swoich zdolności.

Kait poczuła nagłą potrzebę, żeby rysować. 

      Nie zwykłą potrzebę, jak narysowanie Lewisa i Anny, ale potrzebę w jej ręce- wewnętrzne dreszcze, przeczucie.

Ale nie mogła nigdzie pójść kiedy pan Zetes mówił. Rozejrzała się po pokoju i napotkała oczy Gabriela.

Tym razem były one ciemne i nieprzeniknione. Zszokowana Kaitlyn zrozumiała, że on również na chwilę przestał słuchać pana Zetes.

Kiedy tak się jej przyglądał wydawało się, że wiedział co ona robi.

      Kaitlyn zarumieniła się. Spojrzała znów szybko na pana Zetes starając się zrozumieć o czym mówi. Mówił o stypendium, że mogło być nie wielkie, ale oczywiście miał dobre serce.

Pan Zetes skończył mówić, a jej potrzeba rysowania zniknęła. Potem Joyce powiedziała kilka słów od siebie:

   - Będę mieszkać w Instytucie z wami.- a potem dodała.- Mój pokój jest z tyłu.- pokazała na francuskie drzwi z tyłu salonu, a wszyscy podążyli za jej spojrzeniem.- Możecie przyjść do mnie zawsze, o każdej porze dnia i nocy. O, będzie tutaj pracował też ktoś inny.

Kaitlyn odwróciła się i zobaczyła dziewczynę przechodzącą przez jadalnię. Wyglądała na trochę starszą od nich. Miała mahoniowe włosy i pełne usta.

   - To Marisol Diaz. Jest ze Stanford.- powiedziała Joyce.- Nie będzie tutaj mieszkać, ale będzie przychodzić codziennie i pomagać w waszym testowaniu. Pomoże mi też gotować. Rozkład posiłków znajdziecie w jadalni na ścianie. Resztę zasad omówimy jutro. Jakieś pytania?

Wszyscy potrząsnęli głowami.

   - Dobrze. Teraz możecie iść na górę i wybrać sobie pokoje. To był długi dzień i wiem, że na pewno jesteście zmęczeni. Marisol i ja zaraz przyrządzimy coś na obiad.

Kaitlyn była zmęczona. Chociaż była dopiero piąta czterdzieści pięć. To i tak było trzy godziny później niż w Ohio.

Pan Zetes powiedział "Dowidzenia" i uścisnął wszystkim ręce. Potem wszyscy weszli po schodach na górę.

   - Co o nim myślicie?- szepnęła do Lewisa i Anny, kiedy dotarli na drugie piętro.

   - Imponujący, ale trochę straszny. Oczekuje od nas "Arcydzieła Teatru".- odpowiedział szeptem Lewis.

   - Te psy były interesujące.- powiedziała Anna.- Zwykle mogę "czytać" zwierzęta, powiedzieć im żeby były szczęśliwe, smutne albo jakieś tam inne. Ale te dwa są inne, ostrożne, chronione. Nie mogła na nie wpłynąć.

Kaitlyn poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, odwróciła się i zobaczyła, że to Gabriel. Gapił się na nią. Była zakłopotana więc się mu zrewanżowała, zaatakowała.

   - A co ty o tym myślisz?- zapytała go.

   - Myślę, że on chce nas użyć dla własnych powodów.

   - Jak użyć?- zapytała ostro Kait.

Gabriel wzruszył ramionami:

   - Może, żeby ulepszyć wizerunek swojej korporacji- "Krzemowa Dolina przynosi korzyści ludziom". Jak finansujący ekologię program. Oczywiście w jednym miał rację: jesteśmy lepsi niż reszta ludzi.

   - I ktoś z nas jest ważniejszy od reszty, prawda?- zapytał Rob ze schodów.- Ktoś z nas nie musi przestrzegać zasad i praw.

   - Właśnie.- powiedział Gabriel, uśmiechając się chłodno. Chodził po korytarzu i zaglądał do wszystkich  sypialni.- Joyce mówiła, że mamy wybrać sobie pokoje, no cóż, myślę, że... że powinienem wziąć ten.

   - Hej!- zaskrzeczał Lewis.- To największy pokój! Z kablówką, Jacuzzi i... i ze wszystkim.

   - Dzięki, że mnie informujesz.- powiedział Gabriel uśmiechając się.

   - Ten pokój jest dużo większy od innych.- powiedziała spokojnie Anna.- Zdecydowaliśmy, że dwie osoby będą dzielić tą sypialnię.

   - Nie możesz wziąć sobie najlepszej.- dodał Lewis.- Zagłosujemy.

Szare oczy Gabriela zwężyły się, a z jego ust wydostało się coś jak warknięcie. Podszedł o krok do Lewisa.

   - Wiesz jak wygląda więzienna cela?- zapytał. Jego głos był zimny i brutalny.- Ma dwie stopy szerokości, łóżko i metalową toaletę. Jeden metalowy stołek wbudowany w ścianę i jeden wbudowany stolik To wszystko. Spędziłem w tej małej klitce dwa lata. Więc teraz mam chyba prawo wyboru. Przeszkadza ci to?

Lewis podrapał się po nosie i wyglądał jakby rozważał to, co powiedział Gabriel. Anna pociągnęła go do tyłu.

   - MTV nie jest tego warte.- powiedziała.

Gabriel popatrzył na Roba:

   - A ty, miejski chłopcze?

   - Nie będę z tobą walczyć.- Rob cedził słowa. Patrzył w połowie wściekły, a w połowie współczująco.- Idź już. Weź sobie ten pokój, gnojku.

Lewis wydał z siebie nieśmiały odgłos protestu. Gabriel stanął w swoim nowo nabytym pokoju i zaczął zamykać drzwi.

   - I ostrzegam was.- powiedział Gabriel odwracając się.- Lepiej trzymajcie się z daleka od tego pokoju. Jeśli się spędzi tyle czasu w więzieniu, chce się mieć przestrzeń. Coś jak terytorium. Nie chcę nikogo skrzywdzić.

Kiedy drzwi się zamknęły Kaitlyn zapytała:

   - Gabriel? Jak anioł?- usłyszała sarkazm w swoim głosie.

Drzwi znów się otworzyły, a Gabriel zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Następnie posłał jej wspaniały uśmiech:

   - Ty, możesz przyjść tu kiedy tylko zechcesz.- powiedział.

Potem drzwi się zamknęły.

   - Świetnie.- powiedziała Kaitlyn.

   - Oho.- dodał Lewis.

Anna potrząsnęła głową.

   - Gabriel Wolfe- nie jest jak wilk. On jest taki społeczny. Wykluczając, że jest jak wilk samotny, wygnany. On może tu zwariować i kogoś zaatakować- kogokolwiek.

   - Zastanawiam się co jest jego talentem.- rozważała Kaitlyn. Popatrzyła na Roba.

Potrząsnął tylko głową:

   - Naprawdę, nie wiem. Spotkałem go w Karolinie Północnej w Durham, to takie trochę inne centrum badań psychicznych.

   - Inne?- zapytał zaskoczony Lewis.

   - Tak. Moi rodzice wysłali mnie tam, żeby znaleźć sens w tym co robię. Przypuszczalnie jego rodzice zrobili to samo. Ale nie interesowało go to, jednak. Chciał tylko obrać własną drogę i urządzić innym ludziom piekło. Taka jedna dziewczyna skończyła... poraniona.

Kaitlyn popatrzyła na niego. Chciała zapytać "Jak zraniona?" ale z wyrazu jego twarzy zrozumiała, że nie dostanie odpowiedzi.

 

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin