Nemesis.doc

(1727 KB) Pobierz
Książka pobrana ze strony

Książka pobrana ze strony

http://www.ksiazki4u.prv.pl

lub

http://www.ksiazki.cvx.pl

 

 

Isaac Asimov

Nemesis

 

 

Markowi Hurstowi Mojemu cennemu Redaktorowi, który pracuje nad manuskryptami ciężej ode mnie

 

 

NOTA  AUTORA

Ksišżka ta nie jest częciš Fundacji ani serii powięconej Robotom. Nie należy także do cyklu Cesarstwo. Jest

oddzielnš całociš. Pomylałem, że powinienem poinformować o tym Czytelników, by uniknšć nieporozumień.

Oczywicie nie jest wykluczone, że kiedy napiszę powieć łšczšcš tę ksišżkę z innymi, z drugiej strony jednak nie

ma pewnoci, czy tak się stanie. Jak długo można katować własny umysł wymylajšc koleje przyszłej historii?

Kolejna sprawa. Dawno temu postanowiłem przestrzegać jednej podstawowej zasady pisarskiej: być

przejrzystym. Porzuciłem wszelkš myl o pisaniu poetyckim, symbolicznym czy eksperymentalnym, a także o

wszystkich innych formach pisarskich, które być może zapewniłyby mi (zakładajšc, że byłbym wystarczajšco dobry)

Nagrodę Pulitzera. Zależy mi tylko na przejrzystoci, dzięki której nawišzuję bardzo ciepłe stosunki z Czytelnikami.

A krytycy? Cóż, niech mówiš, co im się podoba.

Z przykrociš muszę jednak stwierdzić, że moje ksišżki piszš się same. Ze zdumieniem odkryłem kiedy, że

powieć, którš macie Państwo przed sobš, napisała się dwutorowo: jeden cišg wypadków dzieje się w narracyjnej

teraniejszoci, drugi odbywa się w przeszłoci, ale stale dogania teraniejszoć. Z pewnociš nie nastręczy to

kłopotów w czytaniu, ale ponieważ jestemy przyjaciółmi, wolałem Państwa uprzedzić.

 

PROLOG

Siedział samotny, odgrodzony od wiata.

Gdzie tam były gwiazdy i ta jedna, wokół której kršżyło kilka planet. Widział jš oczyma duszy; widział jš

znacznie lepiej niż w rzeczywistoci za matowymi teraz oknami.

Niewielka, różowoczerwona gwiazda, koloru krwi i zagłady, noszšca także odpowiednie miano.

Nemezis!

Nemezis, uosobienie zemsty bogów.

Przypomniał sobie opowieć zasłyszanš w dzieciństwie; legendę, mit, bań o ziemskim potopie, który zgładził

grzesznš, zde-generowanš ludzkoć, ocalajšc jednš rodzinę, od której wszystko zaczęło się na nowo.

Tym razem nie było potopu. Tylko Nemezis.

Ludzkoć ponownie uległa degeneracji i zemsta Nemezis będzie odpowiedniš karš. Żaden potop. Nic tak

trywialnego jak potop.

Czy kto ocaleje...? A jeli nawet, to dokšd pójdzie?

Dlaczego nie czuł litoci? Ludzkoć nie może istnieć tak jak do tej pory. Jej grzechy prowadziły jš ku zagładzie.

Czy powinien odczuwać litoć, jeli powolna, pełna cierpień mierć zostanie zastšpiona przez innš, znacznie

szybszš?

A oto planeta kršżšca wokół Nemezis. Obok niej satelita. I Rotor okršżajšcy Księżyc.

Podczas potopu uratowała się jedna rodzina, która zbudowała arkę. W zasadzie nie wiedział, czym była arka,

wyobrażał jednak sobie, że była czym podobnym do Rotora. Rotor także uratuje fragment ludzkoci, od którego

wszystko zacznie się na nowo w innym, lepszym wiecie.

Stary wiat? Niech zajmie się nim Nemezis!

9

I znowu jš zobaczył. Czerwonego karła nieugięcie pršcego do przodu. Karzeł nie musiał obawiać się niczego.

Podobnie jak jego planety. A Ziemia? No, cóż...

Ziemio! Nemezis zdšża ku tobie!

Dyszy żšdzš Zemsty!

JEDEN MARTENA

Martena po raz ostatni widziała Układ Słoneczny, gdy miała nieco ponad roczek. Oczywicie niczego nie pamiętała.

Co prawda wiele czytała na temat Układu, mimo to nigdy nie czuła się z nim zwišzana, nie była jego częciš.

Przez całe swoje piętnastoletnie życie znała tylko Rotora. Zawsze wydawało jej się, że jest olbrzymi. Miał

przecież rednicę omiu kilometrów. Gdy skończyła dziesięć lat, zaczęła co jaki czas - najczęciej raz na miesišc,

jeli tylko była wolna - spacerować wokół Rotora, tak dla rozrywki. Specjalnie wybierała okolice o małym cišżeniu,

mogła wtedy trochę się polizgać. To dopiero było mieszne! lizgała się i spacerowała, a Rotor cišgnšł się bez

końca razem z domami, parkami, farmami, no i przede wszystkim z ludmi.

Spacer zabierał jej cały dzień, ale matka nie protestowała. Zawsze mówiła, że Rotor jest absolutnie bezpieczny.

Nie tak jak Ziemia" - dodawała, ale nie wyjaniała, co miała na myli. Na pytanie dlaczego Ziemia nie jest

bezpieczna, odpowiadała cišgle: nieważne".

Marlena nie przepadała za ludmi. Mówiono, że według nowego spisu na Rotorze mieszka ich szećdziesišt

tysięcy. Za dużo. Strasznie dużo. Każdy z nich nosił maskę. Marlena nienawidziła masek, ponieważ wiedziała, że

ludzie w rodku sš inni. Nie mówiła o tym nikomu. Kiedy, gdy była młodsza, usiłowała powiedzieć o tym matce,

ale ona bardzo się gniewała i zabroniła jej powtarzać takie bzdury.

Dorastajšc, coraz wyraniej widziała fałsz na ludzkich twarzach, przestała się jednak tym martwić. Nauczyła się

traktować to jako co normalnego, coraz częciej też wolała być sama z własnymi mylami.

11

Ostatnio zasatanawiała się nad Erytro - planetš, wokół której kršżyli przez całe jej życie. Nie miała pojęcia, skšd

biorš się te myli. Wlizgiwała się na pokład obserwacyjny o przeróżnych porach i wpatrywała się w glob

zgłodniałym wzrokiem, który wyrażał chęć bycia tam, włanie na Erytro.

Matka, która wreszcie straciła cierpliwoć, pytała jš, po co kto taki jak ona miałby polecieć na pustš, martwš

planetę, ale Marlena nie znała odpowiedzi. Nie miała pojęcia, po co.

Po prostu chcę", mówiła.

Teraz także stała samotna na pokładzie obserwacyjnym i przyglšdała się Erytro. Rotorianie rzadko tutaj

zaglšdali. Widzieli planetę tyle razy i z jakiego powodu absolutnie nie podzielali zainteresowania Marleny.

A oto i Erytro, częciowo owietlona, częciowo za pokryta cieniem. W mrokach pamięci Marlena odnajdywała

obraz siebie samej trzymanej na rękach, podczas gdy planeta stawała się coraz większa w oczach tych, którzy

obserwowali jš z pokładu zbliżajšcego się Rotora.

Czy mogło tak być naprawdę? Miała wtedy prawie cztery lata, a więc nie było to wykluczone.

Obecnie na wspomienie to - rzeczywiste czy nie - nakładały się inne myli. Marlena po raz pierwszy zdała sobie

sprawę z rozmiarów planety. rednica Erytro wynosiła ponad dwanacie tysięcy kilometrów! Czym było osiem w

porównaniu z dwunastoma tysišcami! Nie pojmowała tego. Na ekranie wszystko wydawało się mniejsze i Marlena

nie potrafiła wyobrazić sobie siebie stojšcej na Erytro, gdzie pole widzenia obejmowało setki, jeli nie tysišce

kilometrów. Bardzo chciała tam być. Ogromnie.

Orinel nie interesował się Erytro, co odrobinę jš rozczarowało. Mówił, że myli nad innymi sprawami, na

przykład jak przygotować się do studiów. Miał siedemnacie lat i pół. Marlena dopiero co skończyła piętnacie. To

żadna różnica - mylała buntowniczo - ponieważ dziewczynki rozwijajš się szybciej niż chłopcy.

A przynajmniej powinny. Spojrzała na siebie i ze zwykłš w takich razach konsternacjš i rozczarowaniem doszła

do wniosku, że w dalszym cišgu wyglšdała jak dziecko, małe i pyzate.

Ponownie spojrzała na Erytro, dużš i pięknš, pokrytš delikatnš czerwieniš na owietlonej stronie. Erytro była

wystarczajšco

12

duża, by być planetš; w rzeczywistoci - o czym Marlena wiedziała - był to księżyc okršżajšcy Megasa, który (będšc

jeszcze większy niż Erytro) był prawdziwš planetš. Mimo to wszyscy mówili o Erytro planeta". Megas, Erytro, a

także Rotor, okršżały gwiazdę, Nemezis.

- Marlena!

Usłyszała za sobš głos i wiedziała, że był to Orinel. Ostatnio stała się bardzo małomówna w jego obecnoci z

powodu, który jš zawstydzał. Uwielbiała sposób, w jaki wymawiał jej imię. Robił to wyjštkowo poprawnie: trzy

sylaby Mar-LEJ-na, i trylujšce r". Na samš myl o tym wzbierało w niej ciepło.

Odwróciła się i wymamrotała Czeć", usiłujšc nie zarumienić się.

Umiechnšł się do niej.

- Cišgle patrzysz na Erytro, prawda? Nie odpowiedziała na to. Było to oczywiste. Wszyscy wiedzieli, co czuje do

Erytro.

- Skšd się tu wzišłe?

(Powiedz mi, że mnie szukałe - pomylała.)

- Przysłała mnie twoja matka - powiedział. (No tak.)

- Po co?

- Powiedziała, że jeste w złym humorze i że za każdym razem, kiedy rozczulasz się nad sobš, przychodzisz tutaj,

i że mam cię stšd zabrać, ponieważ, jak powiedziała, będziesz jeszcze bardziej zrzędliwa, jeli tu zostaniesz. Co ci

jest?

- Nic. A jeli co, to mam ku temu powody.

- Jakie powody? Przestań się wygłupiać, nie jeste już dzieckiem. Chyba umiesz powiedzieć, o co ci chodzi.

Marlena uniosła brwi.

- Tak, umiem. A jeli chodzi o powody, to chciałabym wybrać się w podróż.

Orinel rozemiał się.

- Przecież podróżowała. Przebyła więcej niż dwa lata wietlne. Nikt w całej historii Układu Słonecznego nie

przebył więcej niż ułamek tej trasy. Oprócz nas. Nie powinna narzekać. Jeste Marlena Insygnš Fisher.

Galaktycznš podróżniczkš.

Marlena wstrzymała chichot. Insygnš to było panieńskie nazwisko jej matki i za każdym razem gdy Orinel

wypowiadał je

13

w całoci, prawš rękš oddawał wojskowy salut i robił przy tym minę. Prawdę mówišc od dawna przestał błaznować.

Być może dlatego, że zbliżał się do dorosłoci i ćwiczył godnš postawę.

- Nie pamiętam tej podróży - powiedziała. - Wiesz przecież, że nie mogę jej pamiętać, a to znaczy, że nie ma ona

dla mnie żadnej wartoci. Jestemy tutaj, dwa lata wietlne od Układu Słonecznego i nigdy nie wrócimy.

- Skšd wiesz?

- Nie wygłupiaj się, czy słyszałe, żeby ktokolwiek wspominał o powrocie?

- No cóż ... Nawet jeli nie wrócimy, kogo to obchodzi? Ziemia jest strasznie zatłoczona, cały Układ Słoneczny

jest pełen ludzi i przez to coraz bardziej zużyty. Tutaj jest lepiej, jestemy władcami własnego poznania.

- Nieprawda. Poznajemy Erytro, ale nie jestemy jej władcami.

- A włanie, że tak. Mamy wspaniałš Kopułę pracujšcš nad Erytro. Wiesz przecież ...

- Ale nie dla nas. Dla jakich naukowców. Mówię o nas. Nam nie pozwala się lecieć tam.

- Wszystko wymaga czasu - powiedział wesoło Orinel.

- No tak. I polecę na Erytro, kiedy dorosnę albo będę zbliżała się do mierci.

- Nie będzie tak le. W każdym razie chodmy stšd. Musisz pokazać się wiatu i uszczęliwić matkę. Muszę już

ić, mam masę roboty. Doloret...

Marlena poczuła nagły szum w uszach i nie dosłyszała reszty wypowiedzi. Wystarczyło jej jednak to imię...

Marlena nienawidziła Doloret, która była wysoka i próżna.

A zresztš nie ma się czym przejmować. I tak nie powie Ori-nelowi, żeby przestał interesować się tš dziewczynš.

Patrzšc na niego dokładnie wiedziała, co czuje. Przysłano go tu po niš i biedny Orinel marnował swój czas. Tak

włanie mylał i bardzo spieszyło mu się do tej, tej Doloret. (Wolałaby tego nie wiedzieć. Czasami żałowała, że

odczytuje ludzkie twarze.)

Nagle przyszło jej do głowy, żeby go zranić, żeby powiedzieć co, co sprawi mu ból. Nie mogła kłamać;

chciałaby powiedzieć mu prawdę.

- Nigdy nie wrócimy do Układu Słonecznego i ja wiem dlaczego.

14

- Tak? Dlaczego?

Martena zawahała się i w rezultacie nie powiedziała nic.

- Tajemnica? - dodał Orinel.

Złapał jš. Nie powinna była tego mówić.

- Nie powiem ci - wymamrotała. - Nie wolno mi tego wiedzieć. Ale przecież chciała powiedzieć mu o tym.

Chciała, żeby wszyscy cierpieli.

- No, powiedz wreszcie. Jestemy przyjaciółmi, czyż nie tak?

- Doprawdy? - zapytała. - W porzšdku, słuchaj: nigdy nie wrócimy, bo Ziemia zostanie zniszczona.

Nie zareagował tak, jak oczekiwała. Wybuchnšł głonym chichotem. miał się przez jaki czas, a Martena

wpatrywała się w niego pytajšco.

- Gdzie to usłyszała? - powiedział po chwili. - Oglšdała horrory?

- Nie!

- Po co więc mówisz takie bzdury?

- Ponieważ wiem. Wiem i mogę o tym mówić. Odgaduję prawdę z tego, o czym rozmawiajš ludzie, a raczej z

tego, o czym nie rozmawiajš. Widzę, co robiš wtedy, gdy mylš, że nikt nie widzi. Umiem także zadawać

prawidłowe pytania komputerowi.

- Na przykład jakie?

- Nie powiem ci.

- A może raczej wyobrażasz co sobie, tak troszeczkę, ociupinkę? - powiedział Orinel pokazujšc palcami o jakš

częć iloci mu chodzi.

- Nie! Ziemia nie zostanie zniszczona od razu, może nawet nie za tysišce lat, ale na pewno ulegnie zagładzie -

kiwnęła głowš na potwierdzenie własnych słów. - Nic nie jest w stanie temu zapobiec.

Odwróciła się i odeszła. Była zła na Orinela za podawanie w wštpliwoć jej prawdomównoci. Nie, on nie wštpił,

było to co znacznie gorszego. Mylał, że oszalała. Tak wyglšda prawda. Powiedziała za dużo i nic przez to nie

zyskała. Wszystko obracało się przeciwko niej.

Orinel spoglšdał na niš. miech zamarł na jego chłopięco przystojnej twarzy. Niepewnoć zmarszczyła mu skórę

pomiędzy brwiami.

15

Eugenia Insygna dobiegła wieku redniego podczas podróży na Nemezis i długiego pobytu na Rotorze. Przez te

wszystkie lata często mówiła sobie: To dla życia, dla życia naszych dzieci w nieodgadnionej przyszłoci".

Cišżyła jej ta wiadomoć.

Dlaczego? Wiedziała przecież o nieuniknionych konsekwencjach opuszczenia Układu Słonecznego. Wszyscy na

Rotorze -sami ochotnicy - mieli tę wiadomoć. Ci, którzy wystraszyli się wiecznej rozłški, opucili Rotora przed

odlotem. A pomiędzy nimi był...

Nie dokończyła tej myli. Zbyt często jš nawiedzała i nigdy nie próbowała jej dokończyć.

Mieszkali na Rotorze, ale czy Rotor był domem"? Był domem Marleny, która nie znała innych miejsc. A dla

niej? Dla Eugenii? Dla niej domem była Ziemia i Księżyc, i Słońce, i Mars, i wszystkie wiaty, które towarzyszyły

ludzkoci od zarania dziejów. Towarzyszyły życiu, odkšd tylko istniało życie. Rotor nie był domem", nawet teraz.

Pierwsze dwadziecia osiem lat życia spędziła w Układzie Słonecznym, studiowała nawet na Ziemi pomiędzy

dwudziestym pierwszym a dwudziestym trzecim rokiem życia.

Myl o Ziemi nie dawała jej spokoju. Co prawda nie podobało jej się tam, nie podobały jej się tłumy, słaba

organizacja, połšczenie anarchii w sprawach wielkiej wagi z oddziaływaniem rzšdu w sprawach nieważnych. Nie

podobała jej się zła pogoda, zryta ziemia, nadmiar wód. Wróciła na Rotora przepełniona ulgš i przywiozła ze sobš

męża, któremu chciała sprzedać swój mały, kochany obracajšcy się wiat. Chciała, by wygodne uporzšdkowanie

tego wiata miało dla niego takie samo znaczenie jak dla niej, urodzonej tutaj.

On jednak zwracał uwagę tylko na brak przestrzeni. Po szeciu miesišcach nie ma dokšd pójć" - mówił.

Jego zainteresowanie dla niej nie trwało o wiele dłużej. No cóż...

Jako to będzie. Ona co prawda nie potrafi korzystać z dobrodziejstw Rotora: Eugenia Insygna była zagubiona

pomiędzy wiatami. Ale dzieci... Eugenia urodziła się na Rotorze i mogła żyć bez Ziemi. Marlena także urodziła się

tutaj, no prawie, i mogła

16

żyć bez Układu Słonecznego, w którym została poczęta. Jej dzieci przyjdš na wiat w innym wiecie. Nie będš

zaprzštały sobie głowy jakim Układem i Ziemiš. Układ Słoneczny i Ziemia stanš się dla nich mitem. Erytro będzie

wiatem nowego życia.

Miała takš nadzieję. Marlena czuła ten dziwny zwišzek z Ery-tro. Trwało to, co prawda, dopiero od kilku

miesięcy i mogło przejć jej równie szybko, jak się pojawiło.

W sumie, narzekanie byłoby szczytem niewdzięcznoci. Czy kto mógłby wyobrazić sobie nadajšcy się do

zniszczenia wiat na orbicie Nemezis? Warunki umożliwiajšce zamieszkanie jakiego wiata sš trudne do

przewidzenia. A teraz spróbujmy obliczyć prawdopodobieństwo wystšpienia takich warunków, dorzućmy do tego

relatywnš bliskoć Nemezis w stosunku do Układu Słonecznego

1 wyjdzie na to, że zdarzył się cud, który nie miał prawa nastšpić.

Eugenia zaczęła przeglšdać raporty dostarczone przez komputer oczekujšcy z cierpliwociš właciwš jego rasie.

Zanim jednak na dobre zabrała się do pracy, włšczył się jej odbiornik i z głonika wielkoci guzika

umieszczonego na jej lewym ramieniu popłynšł miękki głos:

- Orinel Pampas pragnie zobaczyć się z tobš. Nie jest umówiony.

Insygna skrzywiła się, a potem przypomniała sobie, że wysłała go po Marlenę.

- Wpuć go - powiedziała.

Rzuciła szybkie spojrzenie do lustra. Wyglšdała niele. Nie dałaby sobie czterdziestu dwóch lat. Ciekawe, czy

inni mylš tak samo?

Martwiła się własnym wyglšdem z powodu wizyty siedemnastoletniego chłopca? Jednak Eugenia Insygna

pamiętała spojrzenia rzucane przez Marlenę na tego chłopca i wiedziała, co one oznaczały. Insygna zdawała sobie

sprawę, że Orinel, przywišzujšcy tak dużš wagę do własnego wyglšdu, nie interesuje się Marlena -która nie wyzbyła

się jeszcze dziecięcej okršgłoci - a w każdym razie nie tak, jak życzyłaby sobie tego Marlena. Mimo tego, jeli

Marlena przeżyje rozczarowanie, niech przynajmniej ma wiadomoć, że jej matka robiła co mogła, by oczarować

tego chłopca.

Chociaż i tak będzie miała do mnie pretensje, pomylała obserwujšc wchodzšcego Orinela. Na jego twarzy gocił

umiech, oznaczajšcy młodzieńcze skrępowanie.

2 Nemezis                                                                                   17

- I cóż, Orinel - powiedziała - znalazłe Marlenę?

- Tak, pszepani. Tam gdzie spodziewała się pani jš znaleć. Powiedziałem jej, że życzy pani sobie, aby opuciła

to miejsce.

- I jak się miewa?

- Gdyby kto zapytał mnie o zdanie, pani doktor, nie umiałbym odpowiedzieć, czy jest to depresja, czy co

innego. W każdym razie przychodzš jej do głowy ciekawe pomysły. Nie wiem, czy powinienem o tym mówić?

- Ja również nie lubię wysyłać szpiegów, ale bardzo martwię się Marlenš, tym bardziej że przychodzš jej do

głowy różne rzeczy. Chciałabym usłyszeć, na co wpadła tym razem.

Orinel pokręcił głowš.

- Dobrze, ale proszę jej nie mówić, że wspominałem o tym. To co powiedziała to istne szaleństwo. Twierdzi, że

Ziemia zostanie zniszczona.

Czekał na miech Insygny.

I nie doczekał się. Zamiast miechu usłyszał krzyk:

- Co? Dlaczego tak powiedziała?

- Nie mam pojęcia, pani doktor. Marlenš jest bardzo rozumna, ale czasami wpadajš jej do głowy mieszne

rzeczy. Może chciała mnie nabrać...

- Z pewnociš - przerwała mu Insygna. - Ona ma nieco dziwne poczucie humoru. Słuchaj, nie chcę, aby mówił o

tym komukolwiek. Chciałabym uniknšć plotek. Rozumiesz?

- Tak, pszepani.

- Mówię poważnie: ani słowa! Orinel kiwnšł głowš.

- Dziękuję za informację, Orinel. Dobrze, że mi powiedziałe. Porozmawiam z Marlenš i dowiem się, co jš

martwi. I nie powiem jej o naszej rozmowie.

- Dziękuję - powiedział Orinel. - Ale mam jeszcze jednš sprawę, pszepani.

- O co chodzi?

- Czy Ziemia będzie zniszczona?

Insygna spojrzała na niego i powiedziała z wymuszonym miechem:

- Oczywicie, że nie! Możesz odejć. Spojrzała za oddalajšcym się chłopcem i bardzo żałowała, że nie zdobyła

się na przekonujšce zaprzeczenie.

18

Janus Pitt wyglšdał imponujšco - co znacznie pomogło mu w dojciu do rangi komisarza na Rotorze. We

wczesnym okresie powstawania Osiedli istniało duże zapotrzebowanie na ludzi o przeciętnym wzrocie - tłumaczono

to mniejszymi wymaganiami co do kubatury pomieszczeń i rodków do życia per capita, W końcu jednak

zrezygnowano z jakichkolwiek zastrzeżeń co do wzrostu mieszkańców Osiedli, mimo to w genach przekazywano

sobie to wstępne ograniczenie i ludzie mieszkajšcy na Rotorze byli o jeden do dwóch centymetrów niżsi niż

póniejsi osadnicy.

Pitt był wysoki. Miał stalowosiwe włosy, długš twarz i głębokie niebieskie oczy. Pomimo pięćdziesięciu szeciu

lat był w doskonałej formie.

Spojrzał na wchodzšcš Eugenię Insygnę i umiechnšł się.

W rodku jednak poczuł ukłucie niepokoju, który zawsze towarzyszył ich spotkaniom. Eugenię otaczała aura

kłopotów, a nawet zmartwień. Zawsze były jakie Powody (przez duże P), z którymi trudno było sobie poradzić.

- Dziękuję, że zechciałe mnie przyjšć, Janus - powiedziała. - Bez uprzedzenia.

Pitt zaparkował komputer i rozsiadł się wygodniej na krzele, celowo udajšc absolutny spokój.

- Moja droga - powiedział - między nami nie ma żadnych formalnoci. Przebylimy razem długš drogę.

- Tak. wiele razem przeżylimy - dodała Insygna.

- Zgadza się. Jak tam twoja córka?

- Włanie w jej sprawie przyszłam do ciebie. Czy jestemy zabezpieczeni?

Pitt uniósł brwi.

- Chcesz się zabezpieczyć. Po co, przed kim? Pytanie Insygny obudziło w nim smutnš wiadomoć sytuacji

Rotora. Byli sami we wszechwiecie. Układ Słoneczny znajdował się w odległoci dwóch lat wietlnych. W pobliżu

nie było żadnych wiatów, w których mogłaby istnieć inteligencja, a przynajmniej w zasięgu setek, a może

miliardów tysięcy kilometrów.

Rotorianie mogli czuć się osamotnieni, a nawet niepewni jutra. nie groziła im jednak żadna zewnętrzna

interwencja. Prawie żadna - pomylał Pitt.

- Wiesz, po co trzeba się zabezpieczać. Sam przecież zawsze nalegałe na przestrzeganie tajemnic.

19

Pitt uruchomił zabezpieczenie i powiedział:

- Czy znowu chcesz rozmawiać o tym samym? Proszę, Eugenio... Wszystko już dawno ustalilimy. Ustalilimy

to czternacie lat temu, gdy opuszczalimy Układ. Wiem, że od czasu do czasu dumasz nad tym wszystkim...

- Dumam? Dlaczego nie? To moja gwiazda! - wskazała rękš Nemezis. - I moja odpowiedzialnoć.

Pitt zacisnšł szczęki. Znowu to samo - pomylał.

- Jestemy zabezpieczeni. Co cię martwi?

- Martena. Moja córka. Dowiedziała się.

- O czym?

- O Nemezis i Układzie Słonecznym.

- Skšd mogła się dowiedzieć? Chyba że ty jej powiedziała? Insygna bezradnie rozłożyła ręce.

- Oczywicie, że nie, nie musiałam nawet. Nie wiem jak to się dzieje, ale Martena wie wszystko, widzi wszystko

l słyszy wszystko. Z drobiazgów, które zaobserwuje, tworzy własny obraz. Zawsze to robiła, jednak od roku

znacznie się to nasiliło.

- W takim razie zgaduje i niekiedy ma rację. Powiedz jej, że tym razem się myli l dopilnuj, żeby nie

rozpowiadała o tym.

- Kiedy ona powiedziała już pewnemu młodemu człowiekowi, który doniósł mi o tym. Stšd wiem. Orinel

Pampas, przyjaciel rodziny.

- Ach tak, zdaje się, że go znam. Powiedz mu po prostu, żeby nie zwracał uwagi na bajeczki wymylone przez

małš dziewczynkę.

- Ona nie jest małš dziewczynkš. Ma już piętnacie lat.

- Dla niego jest małš dziewczynkš, zapewniam cię. Powiedziałem, że znam tego młodego człowieka. Odnoszę

wrażenie, że stara się być dorosły i jeli dobrze pamiętam, w jego wieku pogardza się piętnastoletnimi

dziewczynkami, tym bardziej gdy sš...

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin