Wojtowicz_Milena_-_Wrota.rtf

(1714 KB) Pobierz
Trident eBooks

 

Milena Wójtowicz

Wrota



2006


Wydanie polskie

Data wydania:

2006

 

Wydawca:

Fabryka Słów sp. z o.o.

20-607 Lublin, ul. Wallenroda 4c

www.fabryka.pl

email: biuro@fabryka.pl

 

ISBN-10: 83-89011-80-8

ISBN-13: 978-83-89011-80-0

 

Wydanie elektroniczne

Trident eBooks

 


Rozdział 1

Nad Twierdzą szalała burza. Pioruny biły z godną podziwu regularnością i precyzją. Wszystkie trafiały w ponurą budowlę niezgrabnie uczepioną skały, górującą niczym szkaradna korona nad równie szkaradną okolicą. Przygnębiająco łysa góra, która stała się opoką dla czarnego zamczyska, wyglądała niczym monstrualny popękany kieł. U jej stóp rozciągały się oparzeliska i puszcza, którą w najlepszym wypadku można było nazwać ponurą.

Wewnątrz Twierdzy, w największej sali, kilkanaście osób zmuszonych było stawić czoła bardziej kłopotliwemu aspektowi burzy. Nie zważając na obecność członków własnej Rady, Salianka, Pierwsza Rady, wlazła pod swój tron.

Skrawek przestrzeni pod siedziskiem nie był zaprojektowany tak, by pomieścić osobę władcy, ale królewna jakoś sobie radziła. Miała w tym względzie już trzy lata praktyki i bardzo dobrą motywację: pioruny miały irytującą skłonność do uderzania w nią przy każdej okazji.

A to nie było miłe.

Nie bolało, to prawda, fizycznie Salianka nie ponosiła najmniejszego uszczerbku. Ale każde uderzenie pioruna mogło otworzyć Wrota.

Kiedyś pewien mędrzec, którego imię zaginęło w mrokach przeszłości, a ciało w czeluściach lochów, wysunął teorię, że to metal Wrót przyciąga błyskawice. Pioruny w jakiś sposób wyczuwały jego obecność w Saliance, dlatego była ich ulubionym celem. Samej królewnie przyczyny tego zjawiska były zupełnie obojętne, koncentrowała się jedynie na tym, by za wszelką cenę go unikać. Dlatego nie zważając zbytnio na niestosowność sytuacji, siedziała w swoim schronieniu tak długo, póki na zewnątrz nie ucichły ostatnie grzmoty, a przez szpary w okiennicach nie przecisnęły się promienie słońca.

Dziękuję.Salianka wyczołgała się wtedy spod tronu i bardziej wdrapała na swoje siedzisko, niż spoczęła na nim z godnością.Dostaniesz order.

Wsparła podbródek na dłoni, a nieobecne spojrzenie utkwiła w chmurach widocznych przez otwarte okno. Zazwyczaj tym właśnie się zajmowała. Gapieniem w okno.

Niezręczna cisza osiągnęła natężenie, z którym po prostu trzeba było coś zrobić. Nie było nadziei, że to coś wyjdzie od królewny, tego był już pewny każdy z obecnych w sali tronowej. Poddani Jej Wysokości zmuszeni byli radzić sobie sami. Ktoś brutalnie wypchnął na środek sali minstrela. Bard zachwiał się, ale szybko odzyskał równowagę, rzucił zebranym zmieniony, pogodny uśmiech i zaczął śpiewać. Salianka słuchała przez chwilę, nie odrywając wzroku od coraz błękitniejszego nieba. Grajek śpiewał o jej ojcu, jego wspaniałych czynach i godnej śmierci pośród oddanych mu sług.

Przynajmniej to ostatnie się zgadzało. Rzeczywiście, Pan Twierdzy umierał otoczony przez swoje sługi. Tak bardzo im zależało, żeby konał właśnie wśród nich, że sami go zabili.

Wymagało to dużej odwagi i jeszcze większej desperacji. Ojciec Salianki przez większą część swojego życia trzymał w umyśle otwarte Wrota. Czy może Wrota same trwały otwarte, korzystając z ciała swojego nosiciela. A to oznaczało, że cokolwiek zapragnęło przez nie przejść, miało wolną drogę. Życiorys poprzedniego Pana Twierdzy był zaś dowodem na to, że pragnieniu przejścia przez Wrota ulegały zazwyczaj demony. Z reguły pierwszą rzeczą, jaką robiły po wyrwaniu się na wolność, było urządzenie malutkiej, gustownej rzezi. Z reguły też wśród osób znajdujących się najbliżej Wrót i ich Strażnika. Ów fakt był szczególnie stresujący dla członków Rady. Pewnego dnia, kiedy przy stole obrad zrobiło się już naprawdę dużo wolnego miejsca, oddani Doradcy zabili wreszcie swojego Pana.

Salianka nie mogła mieć do nich pretensji. Owszem, odebrali życie jej ojcu, ale tym samym podarowali je jej. W chwili śmierci Pana Twierdzy Wrota przeniosły się do umysłu jego córkii nagle Salianka zyskała świadomość. Wcześniej była tylko pustą skorupą, ciałem pozbawionym zdolności myślenia, czucia, pamiętania. A kiedy Wrota zamieszkały w niejnagle po prostu była zupełnie normalna, jakby siedemnaście lat spędziła na normalnym dorastaniu.

Czasem, kiedy przypominała sobie tamto uczucie wyjścia z niebytu, przechodziły ją dreszcze. Wyjątkowo nieprzyjemne doznanie.

A teraz żyła sobie spokojnie, rządziła twardą ręką, a raczej to Radzie pozwalała rządzić twardą ręką w swoim imieniu, co polegało głównie na jak najczęstszym wysyłaniu wojsk na rzezie i podboje. I miała tylko dwa cele. Po pierwsze, sprawić, by jej świadome życie trwało jak najdłużej. A po wtóre, nie dać nad sobą zapanować Wrotom, czyli nie otwierać ich zbyt szeroko. Reszta nie miała znaczenia. Chociaż czasami, ale bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy zapominała o przekleństwie ciążącym nad jej rodem, Salianka miewała i inne pragnienia.

Kiedy bard w końcu przestał zawodzić, Dawasz wyjrzał na dziedziniec.

Wrócili nasi z Dolinpowiedział.Przywieźli łupy i nowe sługi.

Możni natychmiast żywo się zainteresowali. Wyprawy łupieżcze od setek lat stanowiły źródło bogactwa Twierdzy. Jedyne dostępne, prawdę mówiąc. Naga skała, mokradła i oparzeliska nie sprzyjały specjalnie osadnictwu ani tym bardziej uprawie roli. Nie było więc i szans na rozwój handlu, mieszkańcy Twierdzy nie mieli czego oferować potencjalnym kupcom w zamian za ich towary. Zresztą idea wymiany tak naprawdę nigdy nie trafiła tubylcom do przekonania. Za to pomysł, by zabierać innymjak najbardziej.

Grabieżcy doskonalili swoją profesję od zarania istnienia Twierdzy. Nie można było o nich powiedzieć, że mają tęgie głowy. Nie byliby w stanie znaleźć własnych zadków nawet obiema rękami, ale na swoim rzemiośle znali się znakomicie. Od pokoleń zajmowali się tylko rabunkami, bo też, jako się rzekło, niewiele mieli szans na inne zajęcie, a ich bandy stanowiły postrach wszystkich okolicznych krain.

Przy wyjściu z sali tronowej wywiązała się niewielka bójka. Wszyscy, którzy brali udział w kolejnych wyprawach, dzielili zyski zgodnie z zasadąkto pierwszy, ten lepszy.

Saliance nie chciało się oglądać, kto kogo okłada w bójce. Mało ją obchodziło złoto i jeńcy, chciała wreszcie tylko ściągnąć z głowy koronę. Przyciasną koronę. Rada nie dała zgody na poszerzenie.

Gdy tylko wyszła z sali, zdjęła obręcz. Nie poszło łatwo. Metal odcisnął na jej czole brzydki czerwony ślad. Bolało.

Uwolniona wreszcie od korony, która bardziej przypominała narzędzie tortur niż atrybut władzy, Salianka postanowiła poświęcić nieco czasu ulubionemu zajęciu. Miała swoje upatrzone miejsce na tyłach Twierdzy. Małe okienko nad przepaścią. Przy ładnej pogodzie, kiedy chmury rozstępowały się po burzy, mogła stamtąd popatrzeć na świat.

Kiedy zamyślona Salianka spoglądała na odległe krainy, ktoś wypadł zza załomu korytarza. Na widok Pierwszej zatrzymał się jak wryty, co jej z kolei dało okazję do przyjrzenia mu się nieco dokładniej. W kategorii człowiek uzbrojony plasował przybysza ściskany w ręku stary, lekko pordzewiały miecz. Na pierwszy rzut oka miecz miał sto lat i długą historię, która swój finał powinna mieć na stercie złomu. Właściciel owej broni prezentował się jednak bardziej zachęcająco. Z pewnością miał dużo mniej lat niż pordzewiały oręż i chyba nawet nieco mniej niż Salianka. Ubrany był dobrze, dostatnio i z widocznym smakiem. Z pewnością ubranie było szyte na miarę, i to przez nie byle krawca, bowiem leżało doskonale. Salianka mogła bez trudu ocenić wszelkie walory figury nieznajomego. Przede wszystkim zaś jego szerokie i mocne ramiona. Spod jasnej grzywki spoglądały błękitne oczy. Pewność siebie zdawała się z niego parować, jakby nie sposób było pomieścić jej w środku.

Zanim królewna zdążyła pomyśleć, że młodzik, niewątpliwie przygnany tutaj żądzą zemsty za krzywdy doznane podczas najazdu łupieżców, zaraz ją ukatrupi, ten uśmiechnął się promiennie, szczerząc zęby białe i lśniące jak świeży śnieg. Ów uśmiech przywiódł Saliance na myśl jej snute w tajemnicy marzenia o wspaniałym rycerzu, ale zanim zdążyła uwierzyć, że się spełniły, wyrwał jej się z piersi jęk zawodu. Tak miał wyglądać ten wybawca? Taki ktoś nie był wart tego, żeby ryzykować dla niego opuszczenie Twierdzy!

Młodzian wziął widać jej jęk za dobrą monetę, bo wyprężył bardziej muskuły i wysunął do przodu mocno zarysowany podbródek.

Witaj, nieszczęsna niewolnico, torturowana przez sługi zła pod przewodnictwem krościastej Czarownicy!oznajmił radośnie dźwięcznym głosem.Jestem książę Gawarek z Dolin, następca tronu i bohater. Podstępem dałem się pojmać do niewoli, aby splądrować gniazdo wroga i pokrzyżować mu plany. To twój szczęśliwy dzień, biedna dziewko, albowiem uwolnię cię i zabiorę do Królestwa Dolin, gdzie panuje dobro i sprawiedliwość. Tylko nie wyobrażaj sobie za wiele, dobra?dodał już mniej podniosłym tonem.W końcu ja jestem księciem, a ty co najwyżej kmiecą córką.

Wariat, pomyślała Salianka. Gdzie straże? Chce mnie zabrać do Dolin, na zewnątrz!

Na zewnątrz, pomyślały Wrota.

Zanim zaskoczona królewna zdołała choćby mrugnąć, Wrota bezceremonialnie użyły jej ust.

Dzielny książępowiedziały jękliwieratuj mnie biedna, olaboga!

Salianka wytrzeszczyła oczy i zacisnęła wargi, mocno, z całej siły. Nie przyszło jej dotąd do głowy, że jej przekleństwo, fatum, które nosiła w umyśle, może mieć świadomość. A ta świadomość może panoszyć się w jej ciele i mówić jej ustami, jakby królewny tam wcale nie było. Dziewczyna cała zesztywniała, desperacko starając się poradzić sobie z obecnością wroga, który nagle objawił jej się w całej swojej krasie. Tak była tym zajęta, że nie zaprotestowała nawet, gdy książę chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.

Oprzytomniała dopiero wtedy, gdy krzepki młodzieniec wyciągnął ją na dziedziniec, gdzie natychmiast rzuciło się na niego kilku łupieżców z mieczami. Książę puścił dziewczynę i ruszył do walki. Nawet sprawnie mu to szło, ale królewnie nie w głowie było podziwianie kunsztu szermierki. Za bardzo przyciągali jej wzrok kusznicy i łucznicy, od których nagle zaroiło się wokół. W Twierdzy zawsze było pełno zbrojnych. Niektórzy mieszkali tu od pokoleń, inni zjeżdżali zwabieni wizją bogactwa. Oprócz którejś z licznych drużyn łupieżczych niezmiennie była na miejscu załoga gotowa do obrony, choć jakoś nikt nie potrafił powiedzieć, kiedy ostatnio owa obrona była konieczna. Znudzeni wojacy entuzjastycznie powitali więc okazję do zawodów strzeleckich.

Celuje w nas z kuszy!krzyknęła Salianka.Ale przecież ja...

Oczywiście, przecież jesteśmy uciekającymi więźniami.Książę odepchnął ostatniego napastnika i niecierpliwie pociągnął ją za rękę.Biegnij, bo nas zastrzeli.

Nogi Salianki zaczęły biec, ale reszta ciała uporczywie odwracała się w stronę wojaka i jego kuszy. Celował starannie i pierwszy bełt świsnął tuż obok głowy Pierwszej. Dziewczyna zdążyła jeszcze dojrzeć, że strzelec ładuje następny. Pomyślała, że chyba nigdy, nigdy nie bała się aż tak bardzo. I zanim zdążyła się zastanowić, co tak naprawdę robi, otworzyła Wrota.

 

* * *

 

Kiedy w końcu udało jej się uchylić ciężkie jak z ołowiu powieki, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, był ciemny kontur Twierdzy na tle gwiaździstego nieba. Gwoli ścisłości należy dodać, że Twierdza była daleko. Tak daleko, że oparta o drzewo Salianka poderwała się, upadła na kolana i tak została, wpatrzona w odległą budowlę z otwartymi ustami. Nigdy wcześniej nie zdarzyło jej się oglądać własnego domu od zewnątrz. A teraz była tak daleko. Sama, bez Rady mówiącej, co ma robić, bez łupieżców broniących jej przed resztą świata, za to z Wrotami, które nieoczekiwanie zaczęły mieć własne zdanie, i w towarzystwie walecznego młodzika, który już na pierwszy rzut oka robił wrażenie pozbawionego rozsądku i paru innych istotnych cech. Nie tak sobie wyobrażała tę chwilę. W jej marzeniach reszta świata była ładniejsza i jaśniejsza od złowrogiej kniei, w której się znalazła, rycerz był przede wszystkim od Gawarka starszy i zdecydowanie mniej napuszony, a bardziej rozsądny, a Wrót miało w ogóle nie być. Jeśli tak miało wyglądać urzeczywistnione marzenie, to mogło się w ogóle nie spełniać.

O, obudziłaś się, czarownicostwierdził siedzący obok książę.Najwyższy czas ruszać w drogę. Pachołki zła depczą nam po piętach.

Salianka przestała gapić się na Twierdzę, a zaczęła na Gawarka.

Nie wspomniałaś, że jesteś czarownicąciągnął książę z lekką pretensją, ale też cieniem łaskawości świadczącym, że mimo wszystko jest jej skłonny tę zniewagę wybaczyć.Gdybym wiedział, nie ratowałbym cię. Ale skoro już zawdzięczasz mi życie, to nie powinnaś nikomu wspominać, że parasz się magią. Uratowanie czarownicy nie jest powodem do chwały, nawet jeśli ta czarownica była więziona i torturowana przez inną, jeszcze gorszą czarownicę.

Czarownicapowtórzyła cicho Salianka.

Coś jej zaczęło świtać, powoli i z oporami.

To nie ty wyprowadziłeś nas z zamku!powiedziała.

No, użyłaś swoich mocy, żeby mi pomóc, ale nie zapominajmy, że to ja jestem księciem i to ja cię uratowałem, jasne? I tak nie możesz się przyznać do władania magiąprzypomniał.Wyegzorcyzmują cię.

Wyegzorcyzmują?przestraszyła się królewna. Kiedy myślała o zagrożeniach czających się poza Twierdzą, brała pod uwagę potwory, uzbrojonych mścicieli, błyskawice, ale egzorcyzmów się nie spodziewała.

Słyszałem, że to bardzo bolidodał książę z satysfakcją.I dobrze robi na pokorę. Zło się ostatnio strasznie rozpleniło, ale dajemy mu dzielny odpór. Pełno teraz jest wszędzie takich wyegzorcyzmowanych. Mili ludzie. Cisi, spokojni, tylko trochę nieobecni.

Saliankę zdjęła groza. Raczej nie mogła wrócić na zamek. O ile dobrze pamiętała, to Wrota zniszczyły kawałek dziedzińca, ubiły kilkunastu żołnierzy i jeszcze Trzeciego, Piątego i Ósmego Rady. Rada bardzo nie lubiła, gdy ją przetrzebiano.

Pozostawało tylko jedno rozwiązanie, podyktowane opowieściami o rycerzach. Jakkolwiek byłyby głupawe i nieprawdopodobne, zawsze były pisane według jednego wzorca.

Ustalmy, że jestem tępą wieśniaczką z jakiejś zapadłej, zapyziałej wioski, skąd zabrano mnie w dzieciństwie, żebym myła posadzki w Twierdzyzaproponowała Salianka, która po raz pierwszy w życiu zmuszona do twórczego myślenia odkryła, że nawet jej to wychodzi. Fakt ów skonstatowała bez szczególnego zaskoczenia, w końcu knucie podłych planów należało do obowiązków Czarownicy z Twierdzy. No i było, jakkolwiek by na to patrzeć, rodzinną tradycją.Raz jakiś wielki pan poślizgnął się na wyszorowanej przeze mnie podłodze i straszliwie sobie zadek obił, dlatego mnie uwięziono. A ty jesteś dzielnym księciem i uratowałeś mnie z lochów.

Może byćzgodził się łaskawie Gawarek.Ale powinnaś mi mówić mój wielki książę, wybawco, olaboga. A ja ci będę mówił dziewko.

Sam sobie mów wielki książę, wybawco, olabogawarknęła królewna.Ja będę ci mówiła Gawarek, albo lepiej nadęty bufonie, a ty mnie Salianka.

Bo co?zaperzył się książę.

Bo cię zamienię w żabęto też było proste rozwiązanie, częstokroć wykorzystywane w bajaniach.

Nie możesz!oburzył się.Jestem twoim wybawcą. Winna mi jesteś wdzięczność i masz wobec mnie dług. Nie wolno ci wyrządzić mi krzywdy.

A kto powiedział, że to będzie krzywda? Taka żaba to ma proste, spokojne życiewestchnęła królewna.Mogłabym się sama w taką zamienić, dobrze by mi było.

Chcemy zobaczyć świat, zaprotestowały w jej umyśle Wrota. Chcemy pójść z księciem i zobaczyć Królestwo Dolin.

Salianka początkowo miała zamiar je zignorować, ale to nie było właściwe rozwiązanie. Nie pozbędzie się ich przecież, co więcej, nie chce i nie może się ich pozbyć. Bez Wrót i jej tak właściwie by nie było.

I podbić je, zanim ja się w ogóle zorientuję, że jesteście otwartemruknęła tak cicho, że książę nie usłyszał.

Podboje są nudne, odpowiedziały markotnie Wrota. Zawsze takie same. Chcemy zobaczyć świat, zobaczyć, co jest poza Twierdzą.

Idziemy?Gawarek był już gotowy do drogi.

Idziemypowiedziały natychmiast Wrota, a Saliance nie pozostało nic innego, jak zrobić, co chciały.

Bardzo szybko doszła do wniosku, że nowe doświadczenia są z gatunku tych bardziej uciążliwych i niekoniecznie pożądanych. Las był ciemny, ponury i złowrogi. Pod stopami co chwila coś trzaskało albo, co gorsza, uginało się miękko. Dziewczyna raz po raz o coś się potykała, ale nie przystawała nawet, by spojrzeć pod nogi. Zbyt była zajęta nadążaniem za księciem, który o nic się nie potykał, w nic się nie zapadał, szedł pewnie i szybko, torując sobie drogę mieczem.

Na pewno idziemy we właściwym kierunku?odważyła się zapytać, rozglądając się wokół. Wszystkie drzewa wyglądały dla niej tak samo.

Oczywiście!Książę tak się oburzył na jawnie okazywaną wątpliwość względem jego możliwości, że aż przystanął, odwrócił się i rzucił królewnie urażone spojrzenie błękitnych oczu.Ale siedź cicho, bo jeszcze leśne licha zwabisz.

Przed świtem zrobili krótki postój. Ledwo wzeszło słońce, a książę już był gotowy do dalszej drogi. Królewna, której nocny spacer i stresy związane z ucieczką z twierdzy dały, mocno we znaki, zaczęła protestować.

Szliśmy prawie całą noc!jęknęła.A teraz znowu?

Nie możemy zwalniaćpouczył ją Gawarek.Zawszone popychadła ciemnych mocy ścigają nas i mogą być już blisko. Sam, rzecz jasna, mógłbym z nimi walczyć, ale mając niewiastę pod opieką, muszę zważać na jej bezpieczeństwo.

Ciekawe jakmruknęła niewiasta pod opieką, zbierając się z pieńka, na którym przysiadła. Miała wrażenie, że postarzała się o czterdzieści lat, przynajmniej w krzyżu.Miecz ci wygnietli.

Rzeczywiście. Miecz księcia już wcześniej był wyjątkowo zaniedbany, zardzewiały. Saliance wydawało się zawsze, że książęta, nawet tacy z gatunku nadętych bufonów, powinni mieć miecze ostre i lśniące co najmniej tak jak ich zęby. Patrząc na swojego samozwańczego wybawcę, uznała, że widać w Dolinach rozsądnie trzymali zapaleńca z dala od ostrych przedmiotów, którymi mógłby zrobić sobie albo komuś innemu krzywdę. On zaś, ruszając do Twierdzy, wziął do obrony pierwszą rzecz, jaka mu wpadła w ręce i najoględniej spełniała wymagania. Podczas walki wątpliwej urody i ostrości miecz ugiął się pod naporem ataków i teraz przypominał wyjątkowo zardzewiały haczyk na wieloryby.

Droga będzie już łatwiejszapocieszył Saliankę opiekun niewiast. Wykonał nawet ruch ręką, który miał być zaczątkiem przyjacielskiego klepnięcia, w ostatniej chwili zmienił się jednak w nieco bezsensowne machanie.Będziemy szli traktem, a niebawem natrafimy na jakąś wioskę, gdzie prości, ale szlachetni wieśniacy przenocują nas i nakarmią. Będzie tam też na pewno płatnerz albo przynajmniej kowal, który wyprostuje mi miecz.

Po co? Przecież to i tak złom.

To nie jest byle jaka brońburknął książę, zmarszczonym czołem i całym sobą dając znać, że dyskusja na ten temat obraża go osobiście.To jest broń magiczna.

Naprawdę?zainteresowała się niezrażona królewna.A co potrafi?

Nicmruknął pod nosem Gawarek, tak cicho, że ledwo go słyszała.Magia się wyczerpała.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin