1986-14 - Bomby na Tarent.pdf

(382 KB) Pobierz
394233608 UNPDF
Andrzej Stuglik
BOMBY NA TARENT
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1986
Projekt okładki i strony tytułowej: Jerzy Rozwadowski
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Danuta Wdowczyk
Korektor: Barbara Szmagalska
394233608.001.png
Rok 1940 w Europie nie zapowiadał się spokojnie. Wprawdzie w pierwszych miesiącach żadna ze stron
znajdujących się w stanie wojny nie rozpoczęła nowych działań, ale atmosfera napięcia wzrastała i rządy
państw zachodnich przestały się łudzić, że faszystowskie Niemcy zadowolą się osiągniętymi zdobyczami.
W kwietniu 1940 roku zaczęło się. Padła Dania i Norwegia, a potem przyszła kolej na Francję. Na placu
boju pozostała Wielka Brytania, która długo nie mogła ochłonąć po ciosie zadanym jej przez stalowe
kolumny Wehrmachtu na piaskach Dunkierki. Nie miała zresztą na to zbyt wiele czasu, gdyż na brytyjskim
niebie pojawiły się samoloty z czarnymi krzyżami, a w portach położonych po drugiej stronie Kanału
Niemcy zaczęli gromadzić sprzęt desantowy. Dla każdego było oczywiste, w jakim celu to czynią. Wielkiej
Brytanii groziła inwazja. Nad porty francuskie, do których Niemcy ściągali sprzęt desantowy, ruszyły więc
samoloty brytyjskie. Nie było ich wiele, ale przeprowadzone przez nie ataki okazały się skuteczne. Z trudem
gromadzony sprzęt był niszczony, a barki płonęły.
Sytuacja ta budziła niepokój admirała Raedera, twórcy planu inwazji na Wyspy Brytyjskie, i
spowodowała, iż niemieccy sztabowcy doszli do wniosku, że nie pokona się Albionu, jeśli nie zniszczy się
brytyjskiego lotnictwa i nie przetnie jego morskich komunikacji. Termin operacji desantowej przesunięto, a
tym samym w miarę upływu czasu z rąk niemieckich zaczęła się wymykać inicjatywa strategiczna — Hitler i
jego armie utraciły raz na zawsze możliwość uderzenia na nie przygotowanych i oszołomionych niedawną
klęską Brytyjczyków.
W tym czasie Wielka Brytania miała nieliczne i niezbyt nowoczesne lotnictwo, a jej flota broniąca
interesów kolonialnego imperium była zaangażowana w odległych częściach kuli ziemskiej. Zarówno
wojskowi, jak i cywilni przywódcy tego kraju zdawali sobie sprawę z groźby, jaka zawisła nad Wyspami w
przypadku długotrwałej blokady morskiej i przecięcia szlaków wiodących z kolonii do metropolii. Państwa
osi dysponowały przecież dużą liczbą okrętów, których stale im przybywało na skutek zdobyczy wojennych
oraz pracujących na pełnych obrotach stoczni. Szczególnie poważny problem wyłonił się przed
Brytyjczykami po klęsce Francji, kiedy to okręty niedawnych sojuszników schroniły się w afrykańskich
portach i nie było wiadomo, po czyjej stronie staną do walki. Najwięcej jednostek francuskich znalazło się w
porcie Mers el-Kebir. Dowodzący flotą francuską wiceadmirał Gensoul dysponował czterema pancernikami,
sześcioma niszczycielami, transportowcem lotniczym oraz kilkunastoma mniejszymi jednostkami. Brytyjska
Admiralicja bez trudu zdołała przekonać Churchilla o potrzebie neutralizacji tak poważnej siły, która mogła
znaleźć się w rękach przeciwnika.
Trzeciego lipca eskadra brytyjska, nosząca taktyczną nazwę ,,Force H”, pod dowództwem wiceadmirała
J. F. Somerville'a zablokowała port Mers el-Kebir. Brytyjczycy zażądali, aby Francuzi przystąpili do walki u
boku floty brytyjskiej, odeszli do brytyjskich portów i tam podporządkowali się „Wolnym Francuzom”,
popłynęli do Indii Zachodnich lub zatopili własne jednostki. Wiceadmirał Gensoul nie wyraził zgody na
żadną z tych propozycji i wówczas eskadra brytyjska otworzyła ogień z dział artylerii pokładowej. W
wyniku ostrzału trafiony został pancernik „Bretagne” i zatonął wskutek wybuchu własnej amunicji, a dwa
inne, uszkodzone, by uniknąć podobnego losu, wyrzuciły się na mieliznę. Jedynie pancernik „Strasbourg”,
osłaniany przez pięć niszczycieli, podjął nierówną walkę, przerwał się przez kordon brytyjski i zawinął do
Tulonu. W wyniku tego ataku zginęło 1279 marynarzy z niedawnej armii sojuszniczej.
Admiralicja Brytyjska uznała, że atak na Mers el-Kebir nie załatwił do końca sprawy floty francuskiej.
Ósmego lipca zaatakowali Brytyjczycy port w Dakarze i uszkodzili francuski okręt liniowy „Richelieu”. We
wrześniu ponownie pojawili się pod Dakarem, ale tym razem napotkali twardy, zdecydowany opór. W
rezultacie musieli wycofać się.
Te dość wątpliwe z wojskowego i politycznego punktu widzenia sukcesy nie zmieniły nastrojów w
społeczeństwie brytyjskim, które w tym właśnie czasie przeżywało nieustanne naloty niemieckich
bombowców. Toczyła się bowiem bitwa o Wielką Brytanię, bitwa zacięta, na śmierć i życie.
Przystąpienie wojsk włoskich do działań wojennych po stronie Hitlera dodatkowo skomplikowało
trudną sytuację Wielkiej Brytanii, zmieniając niekorzystnie dla niej układ sił w rejonie Morza Śródziemnego.
Na jednym tylko jego krańcu Brytyjczycy zachowali zdecydowaną przewagę nad wszystkimi
przeciwnikami. Strzegła go twierdza gibraltarska, niezatapialny okręt armady admirała Cunninghama. U
podnóży wyniosłej skały Gibraltaru rozsiadły się zabudowania portu wojennego, a jej wnętrze zryte było
korytarzami i umocnionymi platformami, w których oczekiwały na ewentualny atak dobrze wyekwipowane
oddziały brytyjskie, jak dotąd nikt nie kwapił się specjalnie do ataku na Gibraltar. Hitler przez pewien czas
przewidywał takie działanie, a niemiecki wywiad, przedstawiciele dyplomacji i sztaby czynili przygotowania
do przechwycenia brytyjskiego przyczółka na Półwyspie Pirenejskim (operacja „Izabella Felix”), jednak na
szczęście dla Wielkiej Brytanii plany tego przedsięwzięcia spoczęły na półkach naczelnego dowództwa
Wehrmachtu.
Na przeciwległym krańcu basenu śródziemnomorskiego kontradmirał A. L. Lyster, dowodzący eskadrą
aleksandryjską, nie miał tak dogodnej sytuacji. Flota brytyjska i okręty sojusznicze były tu narażone na ataki
włoskiego lotnictwa, a lądowe zaplecze nie dawało takich gwarancji jak gibraltarska skała. Te dwa rejony
ześrodkowania sił brytyjskich w tym rejonie świata uzupełniała Malta położona niemal w centrum Morza
Śródziemnego. Mimo niewielkiego obszaru ta skalista wysepka odegrała doniosłą rolę w zmaganiach
wojennych tamtego okresu.
Już następnego dnia po przystąpieniu Włoch do wojny silna eskadra brytyjska znalazła się w rejonie
wód wewnętrzych nowego przeciwnika. Brytyjczycy nie ograniczyli się do demonstracji siły i
zaakcentowania wszechobecności najpotężniejszej dotychczas floty świata, ale dokonali ataku na port w
Tobruku. W wyniku bombardowania artyleryjskiego został zniszczony krążownik „San Giorgio”.
Współpracujące jeszcze wówczas z Brytyjską Admiralicją dowództwo francuskiej floty wysłało eskadrę,
która otworzyła ogień z dział pokładowych do urządzeń portowych w Genui i Vado, a następnie ten sam los
spotkał północnoafrykański port Bardia. Po obu stronach zaczęły tonąć okręty.
Był to jednakże dopiero początek wielkich zmagań, jakie niebawem miały rozegrać się na tych wodach.
Zarówno doświadczona Admiralicja Brytyjska, jak i znająca doskonale ten akwen włoska Supermarina nie
były pewne, jaką mają obrać taktykę wobec przeciwnika. Włoski admirał Campioni, mimo iż dysponował
liczną i silną flotą oraz miał możliwość wykorzystywania lotnictwa wspierającego jego operacje, czuł
wyraźny respekt przed Brytyjczykami. Tego stosunku do brytyjskiej floty nie zmieniło nawet włączenie się
do działań lotnictwa niemieckiego. Ta rezerwa, a może raczej przyjęta taktyka była dość nieudolnie
realizowana przez szefa sztabu Supermariny admirała Cavagnari, co spowodowało, że zarówno
głównodowodzący, jak i jego szef sztabu musieli podać się do dymisji. Nowi admirałowie kierujący włoską
flotą — głównodowodzący admirał A. Jachino i szef sztabu admirał Ricardi — nie byli w stanie zmienić na
korzyść Włoch przebiegu morskich zmagań na Morzu Śródziemnym.
*
Latem 1940 roku pierwszy lord Admiralicji, Dudley Pound, wiele uwagi poświęcił rozwojowi sytuacji
w rejonie Morza Śródziemnego, gdzie flota brytyjska miała do wykonania poważne zadania. Jej rola
polegała nie tylko na trzymaniu w szachu Włochów i niedopuszczeniu do pojawienia się na tych wodach
okrętów niemieckich, ale miała również blokować wojskom osi dostęp do bogatych złóż surowców na
terenie swych kolonii, a przede wszystkim do arabskich źródeł ropy naftowej.
Jak wspomnieliśmy, zadania to były poważne, a ich wykonanie nie należało do łatwych, gdyż flota
włoska na Morzu Śródziemnym dysponowała czterema okrętami liniowymi, siedmioma ciężkimi i
czternastoma lekkimi krążownikami, stu dwudziestu dziewięcioma niszczycielami i torpedowcami oraz
niepokojącą aliantów liczbą stu piętnastu okrętów podwodnych.
Tymczasem dowodzący brytyjską flotą admirał Cunningham mógł wystawić przeciwko włoskiej
armadzie zaledwie sześć okrętów liniowych, trzy lotniskowce, piętnaście krążowników, trzydzieści sześć
niszczycieli i osiemnaście okrętów podwodnych operujących z trzech baz na Morzu Śródziemnym. Cóż to
znaczyło wobec potęgi Włochów, którzy mogli przecież w czasie przeprowadzania morskich operacji
wykorzystywać również lotnictwo, operujące z dogodnie położonych baz. Mieli wprawdzie i Brytyjczycy
swoje mocne punkty — skałę gibraltarską i małą skalistą Maltę, ale na tej ostatniej Admiralicja nie
przygotowała należycie garnizonu do działań, jakie miały być prowadzone w tym rejonie. O tym, że mimo
wszystko sztab brytyjski przywiązywał duże znaczenie do tej wysepki, świadczy fakt zainstalowania tam
ściśle tajnych stacji podsłuchowych do przechwytywania radiowej korespondencji nieprzyjaciela. Zdobyty w
ten sposób materiał był niezwłocznie przesyłany samolotami kurierskimi do Bletchley pod Londynem, gdzie
mieścił się centralny ośrodek deszyfrażu. Specjaliści kryptologii odczytywali jego treść, znając już tajemnicę
niemieckiej „Enigmy”. Funkcjonowała tam jej odwzorowana kopia pod nazwą „Ultra Secret”. Do tego
ośrodka trafiały również skrycie rejestrowane radiogramy z włoskiej sieci łączności, ale ten szyfr był
wielokrotnie zmieniany i jego złamanie było niemożliwe.
Wróćmy jednak do problemów, jakie wyłoniły się przed Brytyjczykami z chwilą przystąpienia Włoch
do wojny. Na Morzu Śródziemnym zakorkowanym twierdzą gibraltarską znajdowało się wiele okrętów
przeciwnika, z których szczególnie groźne mogły się okazać okręty podwodne. Pierwszy lord Admiralicji
Dudley Pound, nie mógł przestać o nich myśleć. Wiedział, że we włoskich portach znajduje się ich znacznie
więcej niż w bazach brytyjskich, i zdawał sobie sprawę, że gdyby zostały równie skutecznie wykorzystane
jak niemieckie, to brytyjska flota na Morzu Śródziemnym wkrótce przestałaby istnieć. Wprawdzie ten akwen
nie sprzyjał operowaniu okrętów podwodnych, gdyż wody były nazbyt przejrzyste i stosunkowo płytkie, ale
mimo to zagrożenie istniało. Lord Pound denerwował się, kiedy jego oficerowie przypominali mu, że
błękitne wody śródziemnomorskie to nie ponury Atlantyk, ale on nie mógł zlekceważyć niebezpieczeństwa.
Lord patrzył na wolno sunące po niebie punkciki eskadry lotniczej. Był zmęczony poranną naradą i nie
chciało mu się opuszczać swego gabinetu. Z niechęcią myślał o tym, że po wyjściu z tego w gruncie rzeczy
zacisznego pokoju mógłby spotkać któregoś z uczestników porannej odprawy.
— Ciekawe — mruknął do siebie odchodząc od okna — czy byłby to przedstawiciel obozu
defensywnego czy ofensywnego.
Z westchnieniem zasiadł za potężnym biurkiem i zabrał się do studiowania leżących na nim
dokumentów. Praca szła mu niesporo. Wyraźnie odczuwał ciągły brak snu i ruchu. Po kilku minutach
oderwał wzrok od zapisanych drobnym drukiem kartek, znów spojrzał w okno i zamyślił się głęboko.
Sytuacja na Morzu Śródziemnym była niepokojąca, członkowie Admiralicji nie potrafili zająć jednolitego
stanowiska co do formy przyszłych działań na tym akwenie, a on ciągle nie mógł się zdecydować, kto ma
rację. Czy ci, którzy przekonywali, że brytyjska flota może jedynie przyjąć pozycję defensywną, czy ci, co
twierdzili, że należy przejść do ataku. Wprawdzie jako pierwszy lord Admiralicji powinien słuchać i
analizować wypowiedzi innych dowódców, ale w końcu będzie musiał podjąć jakąś decyzję, będzie musiał
zająć zdecydowane stanowisko w tej sprawie. Tymczasem w trakcie sztabowych narad i podczas
indywidualnych spotkań ciągle mieszano argumenty natury wojskowej i politycznej, brano pod uwagę
elementy mogące wpłynąć na rozwój wydarzeń w tym rejonie świata w ciągu najbliższych kilku tygodni lub
miesięcy, a także zastanawiano się nad sytuacją, jaka może wytworzyć się w kolejnych latach wojny. Bo
teraz w Wielkiej Brytanii nikt już się nie łudził, że ta wojna trwać może krócej niż kilka lat. Państwa
faszystowskie prezentowały zaszokowanemu światu swoją zbrodniczą potęgę, a alianci, jak dotąd, byli
ciągle w odwrocie i mogli poszczycić się zaledwie kilkoma zwycięskimi epizodami. Faszyści parli naprzód
na wszystkich frontach, a sztabowcy brytyjscy dyskutowali zawzięcie i ciągle zastanawiali się, w którym
rejonie świata można by było powstrzymać zwycięski pochód wroga. Alianci mieli w swych rękach wiele
atutów, ale, jak dotąd, zawodziła koordynacja działań i stale powtarzał się jeden błąd — brak było
właściwego przygotowania kampanii na wielu szczeblach dowodzenia.
Lord Pound ocknął się z zamyślenia, zjadł szybko przyniesiony mu do gabinetu posiłek i poprosił do
siebie dowodzącego siłami morskimi na Morzu Śródziemnym admirała Cunninghama, z którym chciał
spokojnie porozmawiać na temat najwłaściwszej taktyki działań w rejonie śródziemnomorskim.
Przez moment w gabinecie panowała cisza. Pound pragnął, aby ta rozmowa przybrała półprywatny
charakter, toteż zaczął od niewiele znaczącego pytania.
— Czy miał pan spokojny lot, admirale? — zapytał, biorąc do cęki leżącą na biurku fajkę.
— O tak, dziękuję, sir. — Cunningham uśmiechnął się lekko, wiedząc jak zresztą wszyscy z otoczenia
Pounda o jego niechęci do latania. — Pogoda była dobra, ale teraz raczej należy wypatrywać chmur i szybko
znikać przed każdą maszyną, która pojawi się w zasięgu wzroku pilota.
Gospodarz ze zrozumieniem pokiwał głową. Chętnie by jeszcze porozmawiał o samej podróży i
warunkach życia w tak bezpiecznym miejscu jak Gibraltar, gdzie nie lecą na głowę bomby, jednak nie po to
przecież zapraszał do siebie admirała.
— A na morzu? — nawiązał do wypowiedzi swego rozmówcy. — Czy uważa pan, że i tam powinniśmy
znikać z pola widzenia ludzi Campioniego? — Uważnie obserwował reakcję Cunninghama na to sięgające
sedna sprawy pytanie.
— Ależ, sir, nigdy nasze okręty tego nie robiły, o ile mnie pamięć nie myli. — W głosie admirała
zabrzmiała nuta oburzenia. — Ani na tym akwenie, ani na żadnym innym — dodał.
— Ale Włosi zgromadzili w swych portach wiele ciężkich jednostek. Mają nad nami przewagę
ilościową i jakościową — dalej sondował Pound.
— Zawsze byłem zdania, sir, że większa liczba okrętów przeciwnika daje gwarancję, że wystrzelone
przez nas pociski i torpedy znajdą jakiś cel. — Obaj panowie uśmiechnęli się po tym żartobliwym
stwierdzeniu Cunninghama. — Jestem zdania — już z powagą dodał admirał — że powinniśmy walczyć.
Wypływać w morze na tym, co mamy. I w żadnym wypadku nie oddawać Campioniemu inicjatywy.
Zapadło krótkie milczenie.
— A ich pancerniki? — zaczął z wahaniem Pound. — A ich lotnictwo? Przecież samoloty startują z baz
lotniczych rozmieszczonych w wielu dogodnych do działań punktach półwyspu i wysp. Całe zaplecze
techniczne mają w zasięgu ręki. — Pierwszy lord Admiralicji wypowiedział wreszcie to, co mu od pewnego
czasu nie dawało spokoju i co jego zdaniem stanowiło o faktycznej przewadze przeciwnika w tym rejonie.
— Nie mam zamiaru wystawiać swoich jednostek pod ich bomby. Ale przecież obaj wiemy, że duże
formacje okrętów muszą mieć właściwie przygotowane działanie, a także wymagają odpowiedniego
kierowania w czasie samej akcji.
— Tak, oczywiście — mruknął lord po przetrawieniu tego, co jego gość zawarł w podtekście swej
wypowiedzi. Nie musiał słuchać dalszych argumentów, które mógł lub chciał przytaczać admirał. To, co
powiedział dotychczas, dostatecznie jasno świadczyło, że jest on zwolennikiem ofensywnej postawy sił
morskich Wielkiej Brytanii w rejonie Morza Śródziemnego. Ale czy jego poglądy wynikają z obiektywnej
oceny faktów. Może po prostu ambicja wzięła górę nad rozsądkiem. Pound przez moment zastanawiał się, co
jest gorsze: nadmiernie ambitny czy nierozsądny dowódca — Potrzeba nam wielu okrętów na innych
akwenach, gdzie sytuacja jest równie trudna — przytoczył jeden z koronnych argumentów zwolenników
defensywy.
Tym razem admirał nie pozwolił mu dokończyć rozpoczętej kwestii:
— I uważa pan, że Gibraltar spełni rolę strażnika? — Odrobinę podniesiony głos, jakim Cunningham
zadał to pytanie, i sam fakt, że przerwał lordowi, świadczyły, iż mocno przeżywa tę rozmowę. — Mogę pana
zapewnić — kontynuował już spokojnym, rzeczowym tonem — że Włosi nie wypłyną na Atlantyk, ale na
tym swoim, wewnętrznym bajorku będą robili, co tylko zechcą. A będą przede wszystkim zatapiali nasze
statki transportowe. A ich armia w Afryce? Jeśli nie będziemy im przeszkadzali na morzu, to ją dobrze
wyekwipują i uzyskawszy wsparcie niemieckich sojuszników ruszą na Egipt. I wtedy może się okazać, że
nasze okręty mają niewiele do strzeżenia na Bliskim i Dalekim Wschodzie. — Admirał Cunningham nie
spuszczał wzroku z twarzy lorda Pounda.
— Tego nie można wykluczyć — westchnął lord.
— Może się okazać, że stracimy dostęp do ropy naftowej, a co gorsza nasze imperium zniknie z
umysłów tamtejszej ludności, a potem zostanie wymazane z mapy świata.
Admirał Cunningham nie odzywał się. Milczał też lord Pound. Właściwie to mógł już zakończyć tę
rozmowę, gdyż zorientował się, jakie poglądy reprezentuje admirał, ale chciał jeszcze dowiedzieć się, czy
ma jakiekolwiek wątpliwości.
— Jednak możemy stracić zbyt wiele jednostek potrzebnych gdzie indziej, a Włosi wtedy będą i tak
spokojnie przerzucali przez morze zaopatrzenie dla swoich wojsk w Afryce — zawiesił głos i spojrzał
wymownie na swego gościa.
— Znamy dobrze te wody i tych, którzy uważają je za swe wewnętrzne morze. Mamy u nich swoich
ludzi. Aby jednak zbytnio nie prowokować losu, powinniśmy uderzać tylko tam, gdzie nasza przewaga
będzie oczywista. W ten sposób my będziemy zwycięzcami. Poza tym takie uderzenia nie wymagają
znaczącej przewagi w ilości lub jakości sprzętu. Zresztą obaj dobrze wiemy, że w marynarce niemal
najważniejszą rolę odgrywają ludzie. Nie tylko ich zapał do walki, ale również przygotowanie i wyszkolenie.
Tutaj jest to ważniejsze niż w innych rodzajach broni. No, może jeszcze tak samo jest w lotnictwie — dodał
po chwili.
— Zapewne ma pan rację — mruknął Pound. — Czyli proponuje pan zadać cios i odskoczyć?
— Tak, sir. Mamy już przecież pierwsze wyniki.
— Tak, tak, przypominam sobie. — Lord Pound chciał podkreślić, że orientuje się w sytuacji. —
Słyszałem o zatopieniu w pobliżu przylądka Matapan włoskiego niszczyciela „Espero”, a w kilka dni później
niszczyciela „Zeffiro” w Tobruku. Znał pan trasę ich eskadry? — zapytał.
— Tak, sir — odpowiedział Cunningham i obaj dżentelmeni uśmiechnęli się; należeli do ścisłego grona
oficerów armii brytyjskiej, którzy nie tylko wiedzieli, co się robi w Bletchley, ale wykorzystywali w
praktyce informacje płynące z tego tak pilnie strzeżonego źródła. — Otrzymujemy rozszyfrowane depesze z
Malty — dodał po chwili — mamy swoich ludzi na półwyspie, a poza tym nasze lotnicze rozpoznanie też nie
próżnuje. Nad Włochami zazwyczaj jest pogodne niebo. Bezchmurne.
— Wspomniał pan o Malcie — wtrącił Pound. — Obawiam się o tę wyspę. Czy nasza załoga zdoła się
tam utrzymać?
W gmachu Admiralicji coraz częściej szeptano, że zbyt późno zaczęto myśleć o możliwości
bezpośredniego starcia w rejonie Morza Śródziemnego, że nie wyposażono garnizonu Malty w odpowiedni
sprzęt i nie zgromadzono zapasów umożliwiających długotrwałą obronę. I teraz ta wyspa mogła jedynie
liczyć na hart swych obrońców i twardość pokrywających ją skał. Lotnictwo włoskie i współdziałająca z
nimi marynarka wojenna nie dopuszczały do portu w La Valletta jednostek nawodnych, a nawet największe
okręty podwodne nie mogły zabierać wiele na swoje pokłady, a raczej pod pokłady. Sytuacja obrońców
wyspy była trudna, a mogła stać się tragiczna, jeżeli przez dłuższy czas nie zdoła dotrzeć do wyspy większy
konwój.
— Będziemy łączyli wypady naszych zespołów bojowych z konwojami, chociaż ze względu na różne
prędkości współdziałanie między tymi jednostkami jest utrudnione. Co gorsza, Morze Śródziemne to tak
mały obszar, że wszystko można wytropić. — Cunningham mówił to pewnym głosem.
— Ale czy mamy inne wyjście? Po zdobyciu Malty Włosi zyskaliby jeszcze jedną bazę dla swego
lotnictwa, a ich okręty podwodne znacznie zwiększyłyby zasięg efektywnego pływania — głośno myślał
Pound. — A nie obawia się pan desantu powietrznego?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin