1985-03 - Kryptonim Pomorze.pdf

(449 KB) Pobierz
172227970 UNPDF
Maciej Aleksander Janisławski
KRYPTONIM „POMORZE”
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1984
Okładkę projektował: Sławomir Gałązka
Redaktor: Wanda Włoszczak
Redaktor techniczny: Irena Chojdak-Rybarczyk
172227970.001.png
Mojemu Przyjacielowi
płk. Józefowi Lipińskiemu,
spadochroniarzom
i wszystkim współpracownikom
grupy „Pomorze”
AUTOR
ROZDZIAŁ 1
Monotonny pomruk pracujących równo silników Douglasa nuży, prawie usypia. Na okrągłych szybach z
pleksi grubymi kroplami deszczu rozmazuje się jesień.
- Nie spać, nie spać, rebiata! Wyśpimy się na dole – upomina swych podwładnych podporucznik Mycko,
chociaż i jemu powieki ciążą ołowiem, a głowa sama raz po raz opada na piersi.
- Żeby tylko nie snem wiecznym... - słyszy w odpowiedzi.
- Który to, no, który, do jasnej cholery! - Oficer zrywa się ze swego miejsca.
- Daj spokój, to tylko żarty – uspokaja go siedzący obok Wołodia Kirsiejew.
- Dowcipnisie, szlag by to... - Mycko uspokojony nieco wraca na swoje miejsce. Jeszcze się nie zaczęło,
myśli, jeszcze wszystko przed nami, a wciąż te nerwy. Trzeba się jednak mocniej trzymać w garści...
Nagłe szarpnięcie sterami rzuca samolot na lewe skrzydło. Nad wejściem do kabiny pilotów ostrym
rubinowym światłem płonie lampka sygnalizacyjna. A więc to już...
Dwunastu mężczyzn dotychczas na wpół śpiących zrywa się na nogi.
- Co dwie sekundy! Słyszycie, co dwie sekundy! - woła dowódca.
Biegnąc w stronę czerniejącego luku, przypominają sobie ostatnie słowa instrukcji: „odbić się lewą nogą,
nogi złączyć i liczyć: sto dwadzieścia jeden, sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia trzy...
Po kilku minutach warkot samolotu cichnie, oddala się. Trzynaście białych czasz spływa łagodnie w
czerń nocy. Kilkaset metrów pod nimi srebrzy się w świetle księżyca jezioro okolone gęstą ścianą lasu. Z
góry wygląda to niezwykle pięknie, ale spadochroniarze nie przybyli tu przecież, by podziwiać krajobraz.
Wiedzą też doskonale, że nie jest to ziemia gościnna. Za każdym drzewem i na każdej leśnej przecince
mogła przecież zaczaić się śmierć.
Jest noc z 6 na 7 września 1944 roku, a zbliżająca się do ich nóg ziemia to Prusy Wschodnie – od setek
lat kolebka pruskiego militaryzmu. Dwunastu skoczków w mundurach polskich i radzieckich, lądujących tej
nocy na wrogiej ziemi, to zwiad 2 Frontu Białoruskiego, stojącego kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, w
którym opadają teraz białe spadochrony.
Operacja wschodniopruska stanowiła niezwykle istotne ogniwo w całości działań radzieckich sił
zbrojnych. I chociaż w zasadzie wojska 3 i 2 Frontów Białoruskich działały na kierunku pomocniczym,
miały spełnić zadanie o znaczeniu nie tylko strategicznym, ale także politycznym: rozbić silne zgrupowanie
wojsk niemieckich i zlikwidować raz na zawsze „wilcze legowisko” - bazę militaryzmu w Prusach
Wschodnich.
Nie były to zadania łatwe, gdyż Niemcy przywiązywali olbrzymią wagę do obrony Prus Wschodnich i
tereny te niezwykle silnie ufortyfikowali. Już sama rzeźba i ukształtowanie terenu – rozległe obszary leśne,
liczne kanały, rzeki i mokradła, a przede wszystkim gęsto rozsiane jeziora (zwłaszcza pasmo jezior
mazurskich) – sprawiły, że był on trudny do sforsowania przez wojska zmechanizowane.
Dowodzący 2 frontem Białoruskim marszałek Konstanty Rokossowski tak oto wspominał po latach *:
„Teren naszych przyszłych działań był bardzo swoisty. Prawa jego część – od Augustowa do Łomży – to
kraina lasów i jezior, niesłychanie trudna dla nacierających wojsk. Łatwiejsza do przejścia ze względu na
rzeźbę terenu była lewa połowa odcinka frontu. Jednak na łatwe posuwanie się i tutaj nie można było liczyć.
Mieliśmy bowiem do pokonania obronę złożoną z wielu pasów, umacnianą w ciągu wielu lat.
* Konstanty Rokossowski, Żołnierski obowiązek , Warszawa 1976, Wyd. II, str. 344
Niemcy zawsze traktowały Prusy Wschodnie jako odskocznię do napaści na wschodnich sąsiadów.
Wiadomo przecież, że każdy rozbójnik, zanim wyruszy na wyprawę, stara się otoczyć swoją kryjówkę
mocnym obwarowaniem, aby w razie niepowodzenia móc się tu schować i uratować własną skórę. W
Prusach Wschodnich od dawna doskonalono system twierdz – zarówno jako rubież wyjściową do napaści na
inne kraje, jak też jako ochronę, jeśli wypadnie się bronić. Mieliśmy zdruzgotać owe umocnienia, które
budowano w ciągu stuleci”.
Prusy Wschodnie, powstałe na ziemiach Słowian i Litwinów, stanowiły niezwykle ważną część państwa
pruskiego. Było to rzeczywiście prawdziwe „wilcze gniazdo”...
„Prusko-niemiecka kasta junkierska — pisze Walter Ulbricht * — od chwili swego powstania była
ogniskiem niepokoju w Europie. W ciągu wielu wieków niemieccy rycerze i junkrzy, realizując swój Drang
nach Osten, nieśli narodom słowiańskim wojnę, ruinę i niewolę”. Już w wieku XV stanowiły Prusy
Wschodnie, jako najbardziej wysunięta na wschód prowincja, ważny strategicznie obszar wyjściowy do
krwawych wypraw przeciwko ludom słowiańskim i bałtyckim. Później, w wieku XIX, Moltke i Schliefen
opracowali plany wykorzystania tych terenów do wojny z Rosją. Latami całymi budowano tu potężne
umocnienia i twierdze, wykorzystując dodatkowo wszelkie udogodnienia terenowe. W 1944 roku
dowództwo niemieckie dysponowało już sześcioma silnie umocnionymi rejonami. Znalazły się wśród nich
także umocnienia stare, budowane jeszcze przed pierwszą wojną światową, a biegnące między Malborkiem,
Ostródą, Olsztynem, Ełkiem, Suwałkami, Tylżą, i dalej wzdłuż Niemna i Zalewu Kurońskiego. Wśród tych
umocnień i twierdz budowanych przez lata całe niepoślednią rolę wyznaczono twierdzy giżyckiej,
zwanej także Boyen (miano to otrzymała na cześć wieloletniego pruskiego ministra wojny i inicjatora jej
powstania — marszałka Leopolda Ludwiga Hermanna von Boyena). Jej budowę rozpoczęto w roku 1843, a
ukończono w roku 1875, kiedy to, po zwycięstwie w wojnie z Francją, uzyskano ogromne kontrybucje
wojenne, z których część przeznaczyli Prusacy na stawianie twierdz i umocnień.
Mimo że powstała w drugiej połowie XIX wieku, twierdza Boyen odegrała niepoślednią rolę w I wojnie
światowej. Zarówno latem 1914 roku, jak i zimą 1915 broniła z dużym powodzeniem linii jezior mazurskich
i przyczyniła się znacznie do klęski całej, prowadzonej przez rosyjskie dowództwo, operacji
wschodniopruskiej.
W okresie międzywojennym Niemcy przystąpili do dalszej rozbudowy umocnień w rejonie Giżycka.
Powstał tu tzw. giżycki rejon umocniony, który miał stanowić dogodną pozycję wyjściową do ataku na
polską granicę.
Sprawdziło się to zresztą dokładnie 8 września 1939 roku, gdyż stąd właśnie wyruszyły do ataku na
polskie pozycje obronne nad Narwią pancerne zagony generała Guderiana.
Latem 1944 roku, kiedy front znajdował się w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Prus
Wschodnich, kiedy ich mieszkańcy słyszeli już wyraźnie głuchy pomruk dział radzieckich, poszczególne
miasta zaczęto przekształcać w twierdze,, a do ich obrony skierowano specjalne oddziały forteczne, co rzecz
jasna nie oznaczało, że tylko im przypadnie w udziale obrona tego obszaru. Główne siły niemieckie, jakie w
tym czasie poczęto tam instalować, to Grupa Armii „Środek”, składająca się z 3 armii pancernej (zajęła
pozycje na lewyrri brzegu Niemna, od wybrzeży Morza Bałtyckiego do Jurbarkasa, a następnie do
Dobrowolska), 4 armii broniącej obszaru na wschód od jezior mazurskich (linia Dobrowolsk — Nowogród) i
2 armii zajmującej pozycje wzdłuż Narwi od Nowogrodu aż do Bugu i Wisły. Łącznie armie te liczyły 3
dywizje pancerne i 3 zmotoryzowane, 35 dywizji piechoty i 2 grupy bojowe.
W tym samym czasie gauleiter Erich Koch, komisarz obrony Prus Wschodnich, uzyskał zgodę Hitlera na
zbudowanie wzdłuż całej granicy podległej mu prowincji silnej linii obronnej, zwanej
Ostpreussenschutzstellung (wschodniopruska pozycja obronna). Inna sprawa, że ledwie pierwsze roboty
ruszyły, co bardziej sceptyczni rodacy gauleitera nazwali je po cichu „Erich Koch — Wall”...
„Wał Kocha” składał się z dziesiątków pól minowych, zasieków z drutu kolczastego, betonowych i
drewnianych zapór przeciwczołgowych oraz głębokiego na cztery metry i szerokiego na osiem rowu
przeciwczołgowego. To jeszcze nie wszystko: w pewnej odległości za rowem rozciągał się cały system
okopów strzeleckich, wzmocniony bunkrami i stanowiskami artylerii.
Wszystkie te poczynania sprawiły, że wschodnio-pruskie rejony umocnione, pasy obrony i węzły oporu,
łącznie z miastami przekształconymi w twierdze, nie ustępowały pod wzglądem mocy tzw. linii Zygfryda (na
niektórych odcinkach, na przykład między Gąbinem a Królewcem, zdecydowanie ją przewyższały) i
stanowiły trudny orzech do zgryzienia dla oczekujących na sygnał do ataku wojsk radzieckich.
* W. Ulbricht, K istorii nowiejszego wremieni , Moskwa 1957, str. 200.
Wspominał o tym zupełnie otwarcie marszałek Konstanty Rokossowski:
„Wiedzieliśmy; że stoi przed nami silny nieprzyjaciel, że opór będzie wzrastał w miarę naszego
posuwania się w głąb jego terytorium. Rzeczą nader ważną było nie dopuścić do przekształcenia się natarcia
w przewlekłe walki, nadać mu zdecydowany charakter, ażeby wróg nie mógł planowo się wycofywać i
umacniać na dogodnych rubieżach.
Właśnie dlatego wiele uwagi poświęcono dokładnemu rozpoznaniu zarówno przedniego skraju obrony
nieprzyjaciela, jak i wszystkich rubieży w głębi, które hitlerowcy mogli wykorzystać w czasie odwrotu. Cały
ten obszar dokładnie, wielokrotnie sfotografowało nasze lotnictwo. Dowódcy otrzymali zdjęcia lotnicze
terenów, w których miały działać ich oddziały i związki taktyczne. Zawczasu określono rejony w głębi
obrony nieprzyjaciela lub na jego tyłach, które należało zdobyć jeszcze przed nadejściem naszych sił
głównych. Specjalnie sformowanym oddziałom szybkim polecono wysuwać się do przodu, obchodzić
nieprzyjacielskie węzły oporu, zajmować znajdujące się na drogach odwrotu nieprzyjaciela umocnienia,
przeprawy i mosty oraz utrzymywać je do nadejścia sił głównych”.
Pomyślne przeprowadzenie zakrojonego na szeroką skalę ataku wymagało więc odpowiednich sił i
starannych przygotowań. Przede wszystkim zaś informacji o przeciwniku. Zdjęcia lotnicze stanowiły na
pewno dużą pomoc dla dowództwa, ale nie załatwiały sprawy. Istniało bowiem ogromne zapotrzebowanie na
dane szczegółowe, dotyczące dalekich tyłów wojsk niemieckich, szczególnie zaś systemów obrony i
umocnień, zgrupowań i rodzajów wojsk oraz wszystkich obiektów o znaczeniu strategicznym i obronnym.
W tej sytuacji w sztabie 2 Frontu Białoruskiego podjęto decyzję o wykorzystaniu do celów zwiadowczych
specjalnych grup rozpoznawczo-dywersyjnych, których zadaniem miało być nie tylko dokładne rozpoznanie
terenów przyszłych działań, ale również i nękanie Niemców akcjami o charakterze dywersyjnym.
ROZDZIAŁ II
- Niedobrze, bardzo niedobrze, towarzyszu Biełow *... To już dwunasta grupa, która wpadła w niemieckie
łapy, i to zaledwie w parę godzin po wylądowaniu!
Szef oddziału rozpoznawczego, generał Piotr Czekmazow, nie ukrywał swego rozdrażnienia. W każdej
chwili przecież można było spodziewać się rozkazu do natarcia, a informacje na temat terenów przyszłych
działań, jakimi aktualnie dysponował sztab, były bardzo skąpe i ograniczały się prawie wyłącznie do tego,
co specjaliści zdołali odczytać ze zdjęć lotniczych.
- Stanowczo za mało o nich wiemy...
Szef oddziału rozpoznawczego ponownie pochylił się nad płachtą mapy Prus Wschodnich.
- Przecież musi tu być jakiś punkt słabszy, jakiś rejon, którego mniej pilnują. Może należy na miejsce
zrzutu wybierać większe kompleksy leśne? Nawet jeśli Niemcy zauważą samolot, to przecież nie zdołają w
ciągu kilku godzin zorganizować obławy, a to już jest dla naszych chłopców jakaś szansa... A może,
towarzyszu Biełow — generał spojrzał badawczo w stronę pułkownika — wasi spadochroniarze nie są do
swych zadań przygotowani?
Biełow zerwał się z krzesła i stanął w pozycji zasadniczej.
- Melduję, towarzyszu generale, że to nasi najlepsi, długo wybierani ludzie. Sprawdzili się w
najtrudniejszych sytuacjach.
- Siadaj, siadaj... — machnął ręką Czekmazow. — Najlepsi czy nie, sam widzisz, że jak dotychczas
korzyści z nich tyle, co kot napłakał...
W pokoju szefa oddziału zapadła nerwowa cisza. Duża lampa naftowa oświetlała migotliwym, żółtym
blaskiem mapę, na której czarnym konturem obwiedziono granice Prus Wschodnich. Przedłużające się
milczenie przerwał wreszcie Czekmazow.
- Jedno nie ulega kwestii. Informacje musimy mieć. To jeden z warunków powodzenia. Co w tej sytuacji
proponujecie, towarzyszu Biełow?
Pułkownik wyprostował się.
- Sądzę, towarzyszu generale, że trzeba zmienić skład osobowy wysyłanych przez nas grup... Nie, nie
oznacza to, że ludzie niedobrzy, o tym już mówiłem — uprzedził pytanie generała. — Zmuszają nas do tego
wnioski, jakie wyciągnęliśmy z dotychczasowych lekcji...
- A jakież to wnioski? — uniósł wysoka brwi Czekmazow.
* Płk Biełow, właściwe nazwisko Aleksander Romanowski; zastępca generała Piotra Czekmazowa, szefa oddziału
rozpoznawczego w sztabie 1 Frontu Białoruskiego.
- Przede wszystkim przy dotychczasowym formowaniu grup wywiadowczych staraliśmy się, aby w
każdej z nich znalazło się przynajmniej kilku towarzyszy z Komitetu „Wolne Niemcy” *. Cel był jasny, znali
język, a czasem nawet i teren, w którym przypadło im lądować.
- To źle? — zdziwił się generał.
- Okazało się, że nie najlepiej — westchnął Biełow. — Otóż gdyby tylko o samą znajomość języka
chodziło, to udział towarzyszy niemieckich byłby na pewno konieczny. Ale nie wzięliśmy pod uwagę innego
jeszcze czynnika. Nie przewidzieliśmy, że każdy z nich po wylądowaniu w znanym sobie terenie będzie
szukał kontaktu ze swoją rodziną lub znajomymi w celu wciągnięcia ich do współpracy. To wydawało się
tym samotnym, zrzuconym na terenie wroga, ludziom dobrym rozwiązaniem. A my zapomnieliśmy, że
wszyscy w jakiś sposób spokrewnieni z dezerterami z Wehrmachtu znajdują się pod troskliwą opieką
gestapo. I tak każdy nierozważny lub nieostrożny krok ze strony skoczków kończył się natychmiastową
interwencją Niemców, a w konsekwencji likwidacją grupy.
- O ile wiem — wtrącił generał — to w każdej grupie znajdowali się także i nasi oficerowie.
- Zgoda — kiwnął głową Biełow. — Musicie jednak wziąć pod uwagę, że znajdowali się oni w bardzo
trudnej sytuacji. Nawet świetne opanowanie języka to jeszcze za mało... Trzeba znać mentalność Niemców,
ich zwyczaje, orientować się w terenie... A skutki wieloletniej działalności propagandy goebbelsowskiej?
Przecież dla przeciętnego Niemca każdy obywatel radziecki, a zwłaszcza w mundurze, to krwawy bandyta...
Mam wam pokazać, generale, gazety wychodzące w Prusach Wschodnich?
- No, dobrze — przerwał Czekmazow. Doszliście w tej chwili do tego samego wniosku co ja, czyli
kwestii właściwego doboru ludzi. A co dalej?
Nie zrażony mało zachęcającym tonem zwierzchnika Biełow kontynuował:
- Ludność Prus Wschodnich jest w swej masie przeważnie niemiecka. Część jej stanowią osadnicy, którzy
otrzymali ziemię jako wyróżnienie od rządu Trzeciej Rzeszy. Ci są najgorsi. To zatwardziali zwolennicy
Hitlera i faszyzmu. Ale przecież żyją tam także Polacy, i to nie tylko stali mieszkańcy tych ziem, ale także
masowo ściągani do prac rolnych Polacy z Generalnego Gubernatorstwa. A z nimi zawsze się dogadamy...
W tej sytuacji postanowiliśmy zwrócić się do towarzyszy polskich z prośbą o skierowanie do nas kilku
odpowiednio przeszkolonych grup zwiadowczych z Polskiego Batalionu Specjalnego.
- Zgoda — generał Czekmazow zmęczony długą rozmową wstał z krzesła, dając w ten sposób znać, iż
naradę uważa za skończoną. — Zgoda — powtórzył raz jeszcze, po czym dodał: — Niech będą i Polacy.
Jeśli poradzą sobie, może wreszcie dowiemy się czegoś o tej przeklętej pruskiej twierdzy...
Batalion Specjalny, o którym wspomniał pułkownik Biełow w swojej rozmowie z szefem oddziału
rozpoznawczego, utworzony został 18 października 1943 roku. Za wzór organizacyjny tej niezwykłej
jednostki posłużył jeden z radzieckich batalionów brygady spadofchronowo-desantowej. Znaleźli się w nim
żołnierze 1 korpusu, a przede wszystkim 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki.
Pierwszym miejscem postoju nowej jednostki stało sie niewielkie miasteczko Biełoomut w obwodzie
moskiewskim. Według pierwotnych założeń batalion miał być w całości przerzucony na tyły wroga. W tym
też czasie sformowano następujące pododdziały: dwie kompanie szturmowe zwiadowców, kompanię rusznic
przeciwpancernych, kompanię ckm, kompanię moździerzy, kompanię minerską i kompanię
radiotelegrafistów.
W takiej posiać i batalion istniał i szkolił się do dnia 21 marca 1944 roku, czyli do czasu opracowania,
zatwierdzenia i wprowadzenia w życie etatu Polskiego Samodzielnego Batalionu Specjalnego (etat nr 04/185
z dnia 3 lutego 1944 roku, opracowany przez zespół specjalistów radzieckich z generałem porucznikiem
Czetwierikowem na czele).
Od lej pory uległy również zmianie cele i zadania batalionu. Postanowiono, iż jednostka ta nie zostanie w
całości przerzucona na tyły wroga, ale szkoleni w niej wywiadowcy będą formowani w małe oddziały,
stanowiące w perspektywie zalążki grup organizatorskich ruchu partyzanckiego w kraju oraz grup
rozpoznawezo-dywersyjnych, politycznych i wywiadowczych.
* „Wolne Niemcy” — Narodowy Komitet Wolne Niemcy, Nationalkomitee Freies Deutschland, NKFD, antyhitlerowska
organizacja utworzona w lipcu 1943 z inicjatywy niemieckich działaczy komunistycznych przebywających na emigracji w Związku
Radzieckim, głównie W. Piecka i W. Ulbrichta; skupiała przedstawicieli wszystkich warstw antyfaszystowskich partii i ugrupowań
społ.-polit., którzy postanowili walczyć przeciwko reżimowi hitlerowskiemu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin