1965-07 - Siewcy czarnej śmierci.pdf

(611 KB) Pobierz
Siewcy Czarnej Śmierci
Koreywo Marek
Siewcy Czarnej Śmierci
450076923.001.png
Tomik ten oparty na autentycznych
zdarzeniach, o których opinia publiczna dowiedziała się
z przebiegu procesu japońskich przestępców wojennych
w Chabarowsku w dniach od 24 do 30 grudnia 1949r.
Dla zachowania wierności dokumentalnej nazwiska
osób kierowniczych nie zostały zmienione. Autor
pozwolił sobie jedynie na wprowadzenie fikcyjnych
nazwisk osób drugorzędnych, nie mających zresztą
wpływu na przebieg wydarzeń.
„Chcemy wam zostawić mały upominek”
Pewnego sierpniowego poranka 1942 r. do obozu chińskich jeńców wojennych, w którym przebywało
pawie dwa tysiące osób, zajechała japońska wojskowa ciężarówka, z za nią dwie limuzyny.
Na placu apelowym zgromadzeni byli właśnie wszyscy jeńcy, oczekujący na wymarsz do pracy. Z
limuzyny wysiadł chudy i drobny cywil w okularach, podszedł do komendanta obozu, chwilę z nim rozmawiał,
pokazywał jakiś dokument, po czym zwrócił się do wyprężonych na baczność podoficerów. Wybrał jednego z
nich na tłumacza i przemówił do tłumu:
- Przyjechaliśmy tu do was w imieniu Japońskiej Organizacji Pomocy Więźniom. Chcemy wam
zostawić mały upominek. Regulamin obozu zabrania dostarczania dodatkowej żywności, sprawę jednak
zdołaliśmy załatwić u władz wyższych, od których otrzymaliśmy pozwolenie. Zostawiamy wam do podziału
transport świeżych pszennych bułek. Rozdzielcie je sprawiedliwie, tak aby każdy dostał jedną. Życzę
smacznego.
Na chwilę zapadło milczenie. Zdumieni jeńcy z niedowierzaniem wpatrywali się w swego dobroczyńcę.
Pszenne bułki?
- Być może wojska japońskie wkrótce opuszczą ten teren – mówił dalej gość – obóz zostanie
zlikwidowany, a wy pójdziecie do swoich domów, do swoich żon i dzieci. Pamiętajcie o wspaniałomyślności
Jego Cesarskiej Mości Cesarza Japonii Hirohito. Banzai 1 .
Przez długą chwilę na placu panowało milczenie.
To, co więźniowie usłyszeli, było tak nieprawdopodobne, że wydawało się snem. Wiele już razy
Japończycy czynili różne obietnice, jak dotąd jednak nigdy ich nie dotrzymywali. Teraz wszakże po raz
pierwszy mówią o zwolnieniu, o rozpuszczeniu do domów. Czy to tylko nowa gołosłowna obietnica, czy
rzeczywiście… A może jakiś podstęp?
Ale oto do ciężarówki zaczęto znosić kosze, a żołnierze wyładowywali w nie sterty bułek – przysmaku,
o którym w Chinach dawno już zapomniano. Bułki były rumiane, pachnące i jakże apetyczne!
A więc pierwsza część obietnicy została spełniona. Co będzie z drugą?
Tymczasem w gabinecie komendanta obozu cywil z rzekomej Organizacji Pomocy Więźniom
ostrzegał:
- Pod żadnym warunkiem nikt z Japończyków nie powinien dotykać bułki. Każda bułka zawiera
wewnątrz ładunek bakterii tyfusu brzusznego. Z polecenia dowództwa Armii Kwantuńskiej bułki są
przeznaczone do wywołania epidemii wśród cywilnej ludności chińskiej, a w dalszej kolejności również wśród
wojska chińskiego, które spodziewane jest tu w ciągu najbliższego tygodnia. Jak już powiedziałem i jak panu
wiadomo z tajnego rozkazu, wszyscy jeńcy będą zwolnieni.
Komendant obozu patrzył na przybysza lekko zdziwiony, niezupełnie rozumiejąc jego słowa.
- Nie, nie jest to dowód naszej wielkoduszności, choć na to wygląda – kontynuował gość. – Idzie tylko
o lepsze wyniki akcji. Ci wszyscy więźniowie powinni zachorować na tyfus. Gdyby jednak zostali w obozie,
mała byłaby dla nas korzyść. Oni powinni roznieść tyfus wśród ludności i spowodować liczne ogniska epidemii.
Epidemia misi wprowadzić na tych terenach chaos, kiedy zjawią się wojska chińskie, powinna uderzyć w nie
całą siłą. Proszę pana, komendancie, o dopilnowanie ścisłego przeprowadzenie całej akcji. Jeszcze raz
zaznaczam, że nikt z Chińczyków nie może dowiedzieć się o właściwym jej celu.
Komendant obozu, starszy już wiekiem major, spokojnie słuchał swego rozmówcy, nie okazując
najmniejszym drgnieniem wstrętu, który go opanował. Zmuszono go do objęcia stanowiska komendanta, choć z
tytułu wieku miał prawo do emerytury i pozostania w domu. Był oficerem starej daty, cenił uczciwość,
szlachetność i wierność tradycjom samurajów. Ale ta wojna, rozpętana przez fanatycznych wyznawców
imperializmu, byłą daleka od tego, do czego stary oficer przyzwyczaił się w ciągu swego długiego życia. Musiał
jednak wykonywać rozkazy, opanowywać wiele razy niechęć i oburzenie, działać wbrew swoim przekonaniom.
To, co usłyszał teraz, przekroczyło wszelkie granice. Przez długą chwilę namyślał się, czy ulżyć sobie jakąś
ironiczną uwagą, albo wręcz odmówić wykonania zbrodniczego rozkazu. Nie znalazł na to jednak siły.
Powiedział służbiście:
- Może pan być spokojny, rozkaz zostanie wykonany.
Tymczasem na placu apelowym wrzało. Po pierwszym odruchu niedowierzania tłum więźniów dał się
porwać fali entuzjazmu. Twarze, nie znające uśmiechu od wielu już miesięcy, teraz promieniały. Wszyscy z
ożywieniem rozprawiali, co normalnie na placu apelowym było nie do pomyślenia. Przed każdą grupą więźniów,
uszeregowanych według baraków, postawiono kosz, a blokowi zaczęli rozdawać po jednej bułce. Między
grupami uwijali się dwaj fotoreporterzy, nakręcając filmy i wyszukując sceny, w których radość więźniów była
szczególnie uderzająca.
1 Niech żyje.
Rozkaz japońskiego dowództwa został skrupulatnie wykonany. Cały obóz rozwiązano po trzech dniach,
a wszyscy jeńcy rozjechali się do domów uszczęśliwieni i chwalący wielkoduszność Japończyków. Radość ich
zgasłaby jednak natychmiast, gdyby wiedzieli, że za kilka dni zaczną cierpieć, chorować i umierać. Nie tyko
zresztą umierać sami, ale zakażać swoich najbliższych – rodziców, żony, dzieci.
Ten perfidny sposób niszczenia ludności nie był jedyny. Japońskie grupy dywersyjne stosowały jeszcze
inne.
W bazie jednej z grup ekspedycyjnych porucznik Tokatsu dawał ostatnie polecenia pięciu grupom
dywersyjnym:
- Waszym zadaniem jest rozsiewanie bakterii na tyłach naszej wycofującej się armii. Bakterie tyfusu,
cholery i paratyfusu znajdują się wewnątrz tych oto bułeczek. – Tu wskazał na kilkanaście tac ustawionych jedna
na drugiej. – Każdy dostanie do plecaka czy walizki dwadzieścia bułeczek. Będziecie nimi częstować
Chińczyków, najlepiej dzieci, bo te są najbardziej łakome. Możecie też zostawiać bułki w chińskich chatach,
niby przypadkiem, przez zapomnienie. Dostaniecie też po pudełku czekoladek. Każda z nich zawiera ładunek
tych bakterii. Przypominam, że obowiązuje najściślejsza tajemnica, a także ostrożność. Jesteście zaszczepieni,
ale może się zdarzyć, że nieostrożne obchodzenie się z bakteriami spowoduje i u was chorobę. A teraz w drogę.
Tak rozpoczęła się groźna epidemia. Już w trzy tygodnie później gazety chińskie donosiły o tysiącach
zachorowań i masowych zgonach wśród biednej, znękanej wojną ludności; pisały o nieznanych źródłach
epidemii tyfusu brzusznego i paratyfusu. Chińskie ekipy sanitarne usiłowały opanować epidemię, izolowały
chorą ludność w obozach kwarantanny, a jednocześnie gorączkowo szukały źródła zakażeń. Niestety, nie udało
się go wówczas wykryć. Wybuch epidemii kładziono na karb prymitywnych warunków mieszkaniowych, braku
elementarnej higieny i małej odporności wycieńczonego nędzą organizmu.
Prawda wyszła na jaw dopiero po wojnie, w toku procesu japońskich przestępców wojennych, który
odbył się w Chabarowsku w końcu 1949 r.
Broń masowej zagłady
Aby zrozumieć, jak doszło do tych wydarzeń, cofnijmy się do roku 1936, kiedy w wielkiej sali
konferencyjnej japońskiego ministra wojny w Tokio zebrało się około 60 osób, reprezentujących siły zbrojne
Japonii, rząd i sfery naukowe.
- Wielce szanowni panowie! – otworzył zebranie tęgi i niski gen. Bushikawa. – Mam zaszczyt powitać
was w imieniu Jego Cesarskiej Mości i otworzyć zebranie, którego wyniki mogą mieć dla naszego kraju doniosłe
znaczenie. Od początku prób, jakie na zlecenie Jego Cesarskiej Mości były podejmowane dla zbadania
możliwości użycia bakterii w walce z naszymi odwiecznymi wrogami, jest to pierwsze tak liczne zgromadzenie.
Na sali nastąpiło lekkie ożywienie, rzecz wydawała się wszystkim nader ciekawa.
- Próby rozpoczęliśmy już kilka lat temu – kontynuował Bushikawa. – Zrazu w skromnym co prawda
zakresie, ale to, co uzyskaliśmy, utwierdziło nas w przekonaniu, że Japonia powinna rozbudować jak najszerzej
badania w tym kierunku. Dotychczas badania prowadziliśmy w jednym tylko ośrodku, na małej wyspie,
odizolowanej całkowicie od otoczenie. Stworzyliśmy tam naszym naukowcom warunki, w których do życia i
pracy naukowej w wytyczonym kierunku nie brakowało im niczego. Pierwszy etap tej pracy został już
zakończony z pomyślnym wynikiem. – Mówca powiódł wzrokiem po twarzach zdradzających najwyższe
zainteresowanie. – Obecnie stoimy u progu etapu drugiego. W związku z tym właśnie pozwoliliśmy sobie panów
tu zaprosić. Musimy bowiem przedyskutować możliwość szerokiego rozwoju badań, które pozwolą nam na
masowe wykorzystywanie bakterii jako potężnego środka niszczenia wrogów i które przyczynią się do
powiększenia chwały naszego władcy, Jego Cesarskiej Mości. Oddaję teraz głos panu majorowi Ishii Shiro,
doktorowi medycyny i bakteriologowi, który ze światowymi wynikami badań w swojej dziedzinie wiedzy
zapoznał się dokładnie podczas długiej podróży po Ameryce Północnej i krajach Europy, a obecnie od kilku lat
intensywnie pracuje nad zagadnieniem wojny bakteriologicznej.
Dr Ishii wstał i ściskając pod pachą gruby plik papierów podszedł do mównicy, starannie umieścił swój
bagaż, włożył okulary i zaczął mówić cichym, monotonnym głosem.
Po kilkunastu minutach przez piękną, rozjarzoną setkami lamp salę powiało nudą.
- Ten nas zamęczy – westchnął jeden za słuchaczy w mundurze pułkownika.
- Że też diabli nadali tu naukowca – szepnął drugi. – Jeżeli on chce to wszystko przeczytać, co przed
nim leży, posiedzimy tu ładne kilka godzin.
Ludzie ci mylili się jednak. Wprawdzie mówca rzeczywiście nie odznaczał się błyskotliwością, lecz to,
co mówił, było tak niezwykłe, że słuchacze po pierwszym odruchu zniecierpliwienia zaczęli się uważnie
przysłuchiwać, a wkrótce byli bez reszty pochłonięci referowanym zagadnieniem.
Młody doktor mówił o nie wykorzystanym dotychczas obiecującym orężu, jakim mogą stać się zarazki;
o tym, że badania w tym kierunku są już prowadzone w kilku krajach na świecie i że nowa broń może przynieść
Krajowi Wschodzącego Słońca niezwykłe korzyści.
- Możemy z bakterii stworzyć potężną armię naszych sojuszników – mówił. – Możemy zaprząc je do
akcji tak niszczycielskiej, jakiej nie byłaby w stanie dokonać żadna inna broń. Najbardziej niszczące bomby,
zrzucane z tysięcy samolotów, nie są w stanie dokonać wśród ludzi, zwierząt i roślin takiego zniszczenie, jak
bakterie. Możemy zabijać ludzi masowo, możemy ich głodzić przez zniszczenie ich źródeł żywności, a więc
zwierząt i roślin. Nieprzyjacielscy żołnierze mogą ginąć bezpośrednio wskutek ciężkich chorób lub też mogą być
zdezorganizowani przez głód i strach. Ostatni etap prowadzonych przez nas badań wykazał, że istnieją ogromne
możliwości zastosowania bakterii jako broni masowej zagłady. W szczególności idzie tu o bakterie dżumy,
znanej szeroko pod nazwą „czarnej śmierci”, dalej cholery, tyfusu brzusznego i paratyfusu, te bowiem działają
również szybko i radykalnie, a ponadto dają się łatwo rozsiewać, co jest również niezwykle ważne. Interesująca
jest też grupa chorób zwierzęcych, takich jak wąglik czy nosacizna, te bowiem nie tylko atakują same zwierzęta,
lecz i ludzi, powodując szybkie wyczerpanie i śmierć.
Dalej dr Ishii przytaczał liczne przykłady, sypiąc cyframi dziesiątków i setek tysięcy ofiar
pochłanianych przez zarazy, przewalające się przez Europę i Azję.
Działanie zarazków miało w historii – jak wynikało z tych wywodów – większy wpływ na przebieg
wojen niż najbardziej nawet wymyślne plany generałów. Fale epidemii dżumy, ospy, cholery, malarii, żółtej
febry, tyfusu, dyzenterii, grypy – niszczyły ludność, dziesiątkowały armie i zmieniały przebieg wojen.
„Czarna śmierć” była postrachem Europy w średniowieczu, szczególnie w czternastym wieku. W ciągu
zaledwie trzech lat zabiła wówczas czwartą część całej ludność Europy zachodniej, wyludniając wsie i miasta.
Oprócz dżumy przewalały się przez Europę – nie mówiąc już o Azji czy Afryce – fale równie
strasznych epidemii cholery, tyfusu, ospy, kiły, zabijając wielokrotnie więcej ludzi niż wszystkie ówczesne
wojny.
- Z historii pierwszej wojny światowej wiemy – mówił doktor – jakie spustoszenia wśród żołnierzy w
Europie czyniły zarazki grypy, tyfusu i dyzenterii. Wystarczy wspomnieć, że epidemia grypy, która przewaliła
się przez Europę tuż po zakończeniu wojny, zniszczyła znacznie więcej ludzi niż mordercze działania wojenne w
ciągu długich pięciu lat. Jeżeli będziemy rozpatrywać zjawiska w skali światowej, to jeszcze dziś stwierdzamy
choroby, które powodują większe katastrofy wśród ludności niż jakiekolwiek inne kataklizmy. Mam tu na myśli
malarię, która co roku zabija ogromną liczbę ludzi. Można więc śmiało powiedzieć, że właśnie zarazki mogą
stać się znakomitą bronią masowej zagłady. Trzeba tylko umiejętnie je wykorzystać.
Rzecz stawała się coraz bardziej ciekawa. Niejeden z uczestników zebrania po raz pierwszy
dowiadywał się o faktach dla siebie wręcz rewelacyjnych.
- Zastanówmy się teraz, jakie są możliwości wykorzystania zarazków podczas wojny – rzucił dr Ishii
kolejne zagadnienie, po czym rozwinął przed słuchaczami wizję ataków z powietrza, ziemi i morza,
przeprowadzanych przy pomocy owadów zarażonych mikrobami. Owady takie napadałyby na ludzi i zwierzęta,
wprowadzałyby im pod skórę zarazki i w ten sposób powodowały epidemie.
Pełen morderczych pomysłów naukowiec nie ograniczał się do samych zarazków, rozwijał również
myśl stosowania silnych jadów do masowego zatruwania rzek, jezior i studzien.
Na zakończenie zwrócił jeszcze uwagę, że broń bakteriologiczna jest najtańsza, w warunkach zaś
japońskich – najbardziej dostępna i ekonomiczna.
- Jeżeli chcemy panować nad Azją – mówił – musimy mieć do dyspozycji broń masowej zagłady. Nie
mamy zbyt wiele surowców potrzebnych do produkowania dział, czołgów, samolotów i okrętów, mamy jednak
nieograniczone możliwości produkowania zarazków. Z tych więc względów wydaje mi się ważne zwrócić
uwagę moich wielce szanownych słuchaczy na pilną konieczność znacznego rozszerzenia badań w zakresie
przygotowania broni bakteriologicznej.
Skończywszy, skłonił się z szacunkiem, starannie pozbierał notatki i odszedł na swoje miejsce. Na sali
przez długą chwilę panowała cisza.
Przytaczane przez mówcę argumenty były silne i przekonywające, można więc było przypuszczać, że
myśli dr Ishii znajdą wśród zgromadzonych specjalistów wojskowych pozytywny oddźwięk. Istotnie bowiem,
jeśli można niszczyć wrogów masowo, radykalnie i tanio, to nie pozostaje nic innego, jak tę znakomitą broń jak
najszybciej wykorzystać.
Była jednak i druga strona medalu.
- Mój wilce szanowany przedmówca w swym niezwykle interesującym wykładzie omówił same tylko
dodatnie strony broni bakteriologicznej – zwrócił uwagę jeden z dyskutantów, pułkownik sztabu generalnego,
Sasaki. – Ja jednak myślę, że trzeba uświadomić sobie i ujemne jej strony. Jedną z nich jest niebezpieczeństwo
zakażenie własnych żołnierzy. Jeżeli zarazki zniszczą kraj wroga, nasi żołnierze nie będą tam mogli wejść, gdyż
sami staliby się ofiarami. Poza tym epidemie mogłyby przerzucić się z terenów wroga na nasz własny i
spowodować szkody w naszym kraju. Należałoby więc zawczasu pomyśleć o rozwiązaniu tego problemu. A
może nawet, po dokładnym rozważeniu plusów i minusów, w ogóle zrezygnować z pomysłu dr Ishii, a uwagę
skupić na dotychczasowych, wypróbowanych rodzajach broni.
W dalszym ciągu pułkownik Sasaki rozwinął myśl o intensywnej rozbudowie broni pancernej, sam
bowiem był specjalistą od taktyki działania czołgów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin