Resnick_Mike_-_Starship_01_-_Bunt.doc

(1112 KB) Pobierz

Michael Diamond Resnick

 

popularny autor science fiction, 5-krotny laureat nagrody Hugo (nominowany 30 razy), zdobywca Nebuli (11 nominacji) oraz laurów przyznanych pisarzowi m.in. we Francji, Japonii, Hiszpanii, Chorwacji oraz Polsce. Według Locusa, magazynu prowadzącego listę zwycięzców najważniejszych nagród, w rankingu laurów za opowiadanie, w roku 2007 wysunął się na czoło wszystkich, żyjących i nieżyjących, pisarzy SF.

 

Amerykanin, urodzony w 1942 w Chicago. Ojciec Laury Resnick, również autorki powieści SF, uhonorowanej Nagrodą Campbella. Od lat 60. aktywny w środowisku fantastycznego fandomu. Jego książki przetłumaczono na francuski, włoski, niemiecki, hiszpański, japoński, koreański, niemiecki, bułgarski, węgierski, hebrajski, rosyjski, litewski, łotewski, polski, czeski, niderlandzki, szwedzki, rumuński, fiński, chiński i chorwacki.

 

Bunt rozpoczyna space operę Starship. Fabryka Słów wydała już Na tropie jednorożca, 1. tom kolejnego, bestsellerowego cyklu Resnicka.


Mike Resnick

01 STARSHIP : BUNT

Przełożył:

Robert J. Szmidt

Fabryka Słów

 

Lublin 2009

 


Seria Starship:

 

1. Bunt

2. Pirat

3. Najemnik

4. Buntownik

 


Dla Carol, jak zwykle, oraz dla Lou i Xin Anders

 


 

Spis treści:

Rozdział pierwszy              6

Rozdział drugi              18

Rozdział trzeci              29

Rozdział czwarty              42

Rozdział piąty              52

Rozdział szósty              60

Rozdział siódmy              68

Rozdział ósmy              79

Rozdział dziewiąty              90

Rozdział dziesiąty              95

Rozdział jedenasty              102

Rozdział dwunasty              112

Rozdział trzynasty              122

Rozdział czternasty              133

Rozdział piętnasty              142

Rozdział szesnasty              150

Rozdział siedemnasty              157

Rozdział osiemnasty              166

Rozdział dziewiętnasty              173

Rozdział dwudziesty              184

Rozdział dwudziesty pierwszy              187

Rozdział dwudziesty drugi              192

Rozdział dwudziesty trzeci              198

Rozdział dwudziesty czwarty              206

Rozdział dwudziesty piąty              210

Aneksy              212


Rozdział pierwszy

 

 

Okręt zawisł w przestrzeni, całkowicie nieruchomy i przytłaczająco szary. Na jego kadłubie nie było widać jednego śladu rdzy, choć poszycie miał mocno podniszczone.

- Niezbyt imponujący widok, sir - stwierdził pilot wahadłowca, gdy maleńka jednostka zbliżyła się do giganta.

- Widywałem gorsze - odparł oficer.

- Naprawdę? - zaciekawił się pilot. - Kiedy?

- Dasz mi godzinę na zastanowienie, to ci powiem.

- Ciekawe, czy uczestniczył w wielu akcjach?

- Tutaj? - oficer skrzywił się. - Obawiam się, że jego podstawową funkcją jest unikanie walki.

- Czyżby zamierzał pan zadekować się na nim do końca tej wojny? - zapytał pilot, uśmiechając się szeroko.

- Na to wygląda.

- Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy, sir.

- Ja już swoje zrobiłem. Mogę sobie pozwolić na odrobinę odpoczynku.

Wahadłowiec podchodził do głównej śluzy, a gdy podleciał wystarczająco blisko, rękaw kontaktowy oddzielił się od wielkiego kadłuba i płynnym ruchem połączył obie jednostki. Soczewkowata pokrywa włazu rozsunęła się i oficer wkroczył na pokład. Zasalutował niedbale kobiecie w mundurze, która czekała w komorze śluzy. Odpowiedziała sprężystym, szybkim ruchem.

- Witamy na pokładzie Teodora Roosevelta, sir - powiedziała, gdy lustrował z niezbyt zadowoloną miną nowe otoczenie. Dopiero wtedy zauważył, że przez cały czas bacznie mu się przyglądała.

- Czy coś jest nie tak, chorąży? - zapytał.

- Powinien pan poprosić o pozwolenie wejścia na pokład, sir - odpowiedziała.

- Przecież już jestem na pokładzie.

- Wiem, sir, ale...

- Wahadłowiec, którym tu przyleciałem znajduje się w tej chwili co najmniej pięćset mil od tej śluzy i z każdą sekundą oddala się coraz bardziej. Co mógłbym zrobić, gdyby odmówiono mi wejścia na pokład?

- Nie miałam najmniejszego zamiaru zabraniać panu wejścia na pokład, sir - wyjaśniła, wyraźnie podenerwowana.

- Dlaczego więc chcecie, żebym zadawał podobne pytanie? - zapytał.

- Bo tego wymaga regulamin floty, sir. Proszę o wybaczenie, jeśli uraziłam pana tym żądaniem.

- Nie ma sprawy, buzi na dzień dobry możemy dać sobie później. Zaprowadź mnie do waszego przywódcy.

- Co takiego?

- Zaprowadź mnie do dowódcy tego okrętu. Otrzymałem rozkaz zameldowania się u niego. Albo u niej. A może u tego.

- Tak jest, sir! - chorąży zasalutowała po raz kolejny. - Proszę za mną, sir.

Zrobiła w tył zwrot i ruszyła korytarzem, który podobnie jak poszycie zewnętrzne jednostki, miał już za sobą lepsze dni, jeśli nie dziesięciolecia. Po chwili zatrzymała się przy szybie windy pneumatycznej i zaczekała na niego. Kiedy dołączył, wstąpili razem na niewidzialną poduszkę z powietrza, która przeniosła ich o trzy pokłady wyżej. Tutaj kobieta opuściła windę, a on podążył za nią i wkrótce stanęli przed zamkniętymi drzwiami.

- To tutaj, sir.

- Dziękuję za pomoc, chorąży.

- Zanim odejdę... - zaczęła, równie zdenerwowana co zdeterminowana - czy mogę uścisnąć pańską dłoń, sir?

Wzruszył ramionami, wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją mocno i potrząsnęła z wigorem.

- Dziękuję, sir! Będę mogła opowiadać o tym momencie moim dzieciom, kiedy już się ich dorobię. Proszę wchodzić od razu.

Musiał poczekać przed drzwiami, aż umieszczone w nich czujniki dokonają skanowania siatkówki oka i porównają punkty charakterystyczne twarzy, wagę oraz budowę ciała z zapisami figurującymi w komputerach okrętu. Dopiero po zakończeniu wszystkich procedur mógł wejść do środka. Trafił do niewielkiego i nierobiącego wrażenia gabinetu. Za biurkiem siedział niezwykle wysoki mężczyzna orientalnego pochodzenia, miał chyba z siedem stóp wzrostu. Nosił mundur z dystynkcjami kapitana.

Nowy oficer wystąpił krok naprzód.

- Wilson Cole melduje się na rozkaz.

Kapitan spojrzał na niego przelotnie, ale się nie odezwał.

- Wilson Cole melduje się na rozkaz - powtórzył oficer.

Gdy po raz kolejny nie otrzymał odpowiedzi, poczuł, że narasta w nim irytacja.

- Przepraszam, sir - dodał szybko. - Nie poinformowano mnie, że mój nowy dowódca będzie głuchoniemy.

- Zamknij się pan, panie Cole.

Teraz oficer spoglądał na rozmówcę w niemym zdziwieniu.

- Nazywam się kapitan Makeo Fujiama - powiedział wielkolud. - I wciąż czekam, aż zasalutujecie i zameldujecie się w regulaminowy sposób.

Cole zasalutował.

- Komandor Wilson Cole melduje się do służby, sir.

- Już lepiej - zauważył Fujiama. - Przeczytałem pańskie akta, panie Cole. Okazały się, jak by to powiedzieć, dość niezwykłe w wymowie.

- Tak to już jest, kiedy człowiekowi przychodzi działać w niezwykłych okolicznościach, sir.

- Moim skromnym zdaniem, to raczej dzięki pańskiemu udziałowi wspomniane okoliczności stały się niezwykłe, panie Cole - odparł kapitan. - Trzy Medale za Odwagę i dwie Pochwały za Wyjątkową Waleczność mówią same za siebie. To naprawdę niezwykłe osiągnięcia, można by rzec, niemające sobie równych w annałach floty.

- Dziękuję, sir.

- Ale z drugiej strony dwukrotnie obejmował pan stanowisko dowódcy okrętu i za każdym razem był pan degradowany. A coś takiego nie może być powodem do dumy, panie Cole.

- Wszystko przez biurokrację, kapitanie Fujiama - powiedział Cole.

- Prawdę powiedziawszy, chodziło raczej o niesubordynację. Odmówił pan wykonania rozkazów w czasie działań wojennych.

- Walczymy z Federacją Teroni od jedenastu lat - wyjaśnił Cole. - Dlatego uważałem szybkie pokonanie wroga i powrót do domu za mój święty obowiązek, i z tego też powodu ignorowałem idiotyczne rozkazy, które mi wydawano.

- Czym narażał pan okręt i wszystkich ludzi znajdujących się pod pańskim dowództwem na znaczne niebezpieczeństwo - podsumował Fujiama.

Cole spojrzał nowemu dowódcy prosto w oczy.

- Wojna to piekło, sir - powiedział po chwili milczenia.

- Podejrzewam, że głównie za sprawą takich ludzi jak pan.

- W obu przypadkach zastosowana przeze mnie taktyka okazała się słuszna - odparł Cole. - Dlatego odbierano mi tylko dowodzenie nad okrętem. Gdybym zawiódł, skończyłbym w pierwszym lepszym więzieniu, o czym obaj doskonale wiemy.

- Trafił pan do pierwszego lepszego więzienia, panie Cole - odparł Fujiama. - Jak my wszyscy.

- Sir?

- Teodor Roosevelt nie wygląda może na latający ancel, ale prawdę powiedziawszy spełnia wszelkie wymagania, które pozwalają na określenie go taką właśnie nazwą - wyjaśnił kapitan. - Ten okręt trafił do służby ponad sto lat temu. Zgodnie z regulaminem powinien leżeć na złomowisku od pięciu dziesięcioleci, ale nasze nieustanne zaangażowanie w kolejne wojny sprawiło, że potrzebujemy wszystkich jednostek, które wciąż potrafią przemierzać przestrzeń. Znaczna część załogi także powinna dawno przejść do cywila, z takich czy innych powodów, ale nasza Republika nie ma zwyczaju nagradzać złych poddanych, odsyłając ich w domowe pielesze. Dlatego Teodor Roosevelt operuje właśnie w tym, najmniej zaludnionym sektorze Obrzeży. Rzadko zdarza się nam lądować na którejś z planet, nie bierzemy też udziału w prawdziwych walkach, krótko mówiąc, jesteśmy idealną przechowalnią dla członków załóg, którzy - jak pan - nie potrafią wykonywać rozkazów, bądź przestali być idealnie dopasowanymi elementami gigantycznej machiny wojennej. Wszyscy jesteśmy na bakier z dyscypliną, a większość moich podwładnych ma flotę w takim samym, jeśli nie mniejszym, poważaniu, co Federację Teroni... - kapitan przerwał. - Mam nadzieję, że ten krótki opis pozwolił panu na ogarnięcie sytuacji, panie Cole.

Komandor rozmyślał wciąż nad treścią usłyszanych przed chwilą słów.

- A czym pan zawinił, sir? - zapytał w końcu.

- Zabiłem siedmiu oficerów floty.

- Naszych czy wrogich?

- Naszych.

- Zakładam, że to był wypadek.

- Nie - odparł Fujiama tonem, który niedwuznacznie sugerował, iż wyczerpali ten temat.

Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał w końcu Cole.

- Zadowolę się zatem założeniem, że zasłużyli sobie na tę śmierć, sir. Chciałbym panu zakomunikować, że nie zamierzam nikomu sprawiać problemów.

- Też mam taką nadzieję, panie Cole - powiedział kapitan. - Chociaż mogę iść o zakład, że wszyscy zainteresowani zeznaliby pod przysięgą, iż sprawianie kłopotów to pańska specjalność. Będę szczery: czy mi się to podoba czy nie, a co więcej, czy to się panu podoba czy nie, pańskie czyny sprawiły, że znaczna część załogi widzi w panu prawdziwego bohatera. Znacznie ułatwi mi pan pracę, jeśli postara się nadal świecić przykładem.

- Zrobię, co tylko w mojej mocy, sir - odparł Cole. - Czy to już wszystko?

- Zakres pańskich obowiązków zostanie dopisany do baz danych wszystkich komputerów pokładowych. Ale rozkazy wydawane przeze mnie albo komandor Podok będą się pojawiały wyłącznie na pańskich terminalach.

- Komandor Podok?

- To nasz pierwszy oficer.

- Jej nazwisko nie brzmi zbyt po ludzku - zauważył Cole.

- To Polonoi - odparł Fujiama, przyglądając mu się uważniej. - Czy ma pan z tym jakiś problem?

- Nie, sir. Nie mam najmniejszych problemów - wyjaśnił Cole. - Zapytałem wyłącznie z ciekawości.

- Dobrze. Gdyby istniały choćby najmniejsze szanse na spotkanie terońskiego okrętu wojennego, zarówno ja, jak i Podok wolelibyśmy mieć na pana oko, przynajmniej do momentu pierwszego starcia. Ale znajdujemy się głęboko na zapleczu sektora, a pan dowodził już znacznie większymi okrętami niż ten. Dlatego sądzę, że może pan od razu objąć niebieską wachtę.

- Niebieską wachtę, sir?

- Na tym okręcie oznaczamy wachty kolorami - wyjaśnił Fujiama. - Czerwona zaczyna się o godzinie zero i kończy się o ósmej czasu pokładowego. Biała trwa od ósmej do szesnastej, a niebieska od szesnastej do dwudziestej czwartej. Komandor Podok dowodzi okrętem podczas białej wachty, a pan zastąpi trzeciego oficera Forrice'a, który został czasowo przydzielony na niebieską wachtę.

- Forrice? - powtórzył Cole. - Kilka lat temu poznałem Molarianina noszącego nazwisko Forrice. Mówiliśmy o nim Cztery Oczy. Nie dość, że nick brzmiał po angielsku niemal identycznie jak jego prawdziwe nazwisko, to faktycznie miał tyle oczu.

- Nasz Forrice jest Molarianinem.

- Na pokładach okrętów Floty Obrzeży nie ma chyba dwóch Molarian o identycznie brzmiącym nazwisku - powiedział Cole. - Cieszę się, że będę mógł służyć z dawnym przyjacielem. - A potem szybko dodał: - A kogo on zabił?

- Prawdę powiedziawszy, trafił do nas, ponieważ odmówił zabicia pewnej osoby - wyjaśnił Fujiama. Cole już szykował się do zadania kolejnego pytania, ale kapitan uciszył go podniesieniem ręki. - Nie jestem informowany zbyt szczegółowo o powodach popadnięcia w niełaskę moich podwładnych.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin