Czerwone i czarne I.pdf

(859 KB) Pobierz
225596446 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
225596446.001.png 225596446.002.png
STENDHAL
CZERWONE I CZARNE
TOM I
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
I. MAŁE MIASTECZKO
Put thousands together
Less bad,
But the cage less gay.
H o b b e s
Miasteczko Verrières może uchodzić za jedno z najładniejszych we Franche-Comté. Białe
domy, spadziste dachy z czerwonych dachówek rozsiadły się na zboczu porosłym na wijących
się drogach kępami rozłożystych kasztanów. Rzeka Doubs płynie o kilkaset stóp poniżej for-
tyfikacji, zbudowanych niegdyś przez Hiszpanów, a obecnie zrujnowanych.
Od północy zasłania Verrières duża góra łącząca się z pasmem jurajskim. Okrzesane
wierzchołki Verra pokrywają się śniegiem z nastaniem pierwszych październikowych chło-
dów. Strumień spadający z gór przerzyna Verrières, nim utonie w Doubs, i porusza mnogość
tartaków; prosty ten przemysł zapewnia niejaki dobrobyt większej części mieszkańców, raczej
wieśniaków niż mieszczan. Nie tartaki wszelako wzbogaciły to miasteczko. Fabryka perkali-
ków stworzyła powszechną zamożność, dzięki której od upadku Napoleona przebudowano
prawie wszystkie domy w Verrières.
Już wchodzącego do miasta ogłusza turkot hałaśliwej i straszliwej na pozór machiny.
Dwadzieścia ciężkich młotów spadając z hukiem, od którego drży ulica, podnosi się za pomo-
cą koła obracanego wodą potoku. Każdy młot wyrabia co dzień fantastyczną ilość gwoździ.
Młode dziewczęta, ładne i świeże, podsuwają pod ciosy tych olbrzymich młotów kawałki
żelaza, które w jednej chwili zmieniają się w gwoździe. Ta praca, tak gruba na pozór, zdu-
miewa najbardziej podróżnego, który zapuszcza się po raz pierwszy w góry dzielące Francję
od Szwajcarii. Kiedy wjeżdżając do Verrières zapytacie, do kogo należy ta piękna fabryka
gwoździ, ogłuszająca każdego przechodnia idącego główną ulicą, odpowiedzą wam przecią-
gając z lekka: „Tać do pana burmistrza.”
O ile podróżny bodaj parę chwil zatrzyma się na głównej ulicy w Verrières, która wznosi
się od Doubs pod sam szczyt pagórka, można trzymać sto przeciw jednemu, że spotka tam
wysokiego mężczyznę z ważną i poważną miną.
Na jego widok odkrywają się natychmiast wszystkie głowy. Włosy ma szpakowate, ubrany
jest szaro. Jest kawalerem licznych orderów, ma wydatne czoło, orli nos, rysy na ogół dosyć
regularne; na pierwsze wrażenie twarz ta jednoczy nawet godność prowincjonalnego mera ze
śladami urody, jakie może jeszcze zachować fizjonomia między czterdziestym ósmym a pięć-
dziesiątym rokiem. Ale niebawem przykro uderzy paryżanina wyraz zadowolenia z siebie i
4
tępej zarozumiałości. Czuje się, koniec końców, że talenty tego człowieka sprowadzają się do
punktualnego ściągania cudzych należytości i płacenia możliwie najpóźniej własnych.
Taki jest burmistrz Verrières, pan de Rênal. Przeszedłszy poważnym krokiem ulicę wcho-
dzi do merostwa i ginie oczom podróżnego. Ale jeśli ów pójdzie cokolwiek dalej, widzi o sto
kroków wyżej dość okazały dom i poprzez otaczające go żelazne sztachety wspaniałe ogrody.
Dalej widnokrąg zamknięty pagórkami Burgundii, jakby stworzony dla rozkoszy oka. Widok
ten pozwala podróżnemu odetchnąć po atmosferze zapowietrzonej drobnymi pieniężnymi
interesami, które zaczynały go już dławić.
Dowiadujemy się, że ta siedziba należy do pana de Rênal. Piękny ten dom zbudowany z
ciosu, jeszcze niezupełnie skończony, zawdzięcza pan burmistrz zyskom, jakie mu daje fa-
bryka gwoździ. Rodzina jego, powiadają, jest starożytnego hiszpańskiego pochodzenia i po-
dobno osiadła w okolicy na wiele lat przed podbojem Ludwika XIV.
Od 1815 pan de Rênal rumieni się, że jest przemysłowcem: rok 1815 zrobił go merem Ver-
rières. Murowane terasy tego wspaniałego ogrodu, który piętrami opada aż do Doubs, są rów-
nież nagrodą inteligencji pana de Rênal w przemyśle żelaznym.
Nie spodziewajcie się znaleźć we Francji malowniczych ogrodów, które otaczają przemy-
słowe miasta Niemiec: Lipsk, Frankfurt, Norymbergę etc. We Franche-Comté im więcej
wznosi ktoś murów, im więcej jeży swą posiadłość spiętrzonymi kamieniami, tym więcej
nabywa praw do szacunku sąsiadów. Ogrody pana de Rênal, zapełnione murami, budzą po-
dziw i przez to, że kupił na wagę złota niektóre partie gruntu. Na przykład tartak, który ude-
rzył was przy wjeździe do Verrières swym oryginalnym położeniem i na którym widnieje nad
dachem olbrzymimi literami nazwisko SOREL, otóż ten tartak zajmował sześć lat temu prze-
strzeń, gdzie wznosi się dzisiaj czwarta terasa ogrodów pana de Rênal.
Mimo swej dumy pan mer musiał się sporo nachodzić koło starego Sorela, twardego wie-
śniaka; musiał mu wyliczyć sporo pięknych ludwików, aby go nakłonić do przeniesienia
gdzie indziej fabryczki. Co do p u b l i c z n e g o strumienia, który poruszał piłę, pan de Rê-
nal, dzięki wpływom, jakich zażywał w Paryżu, uzyskał, że go odwrócono. Uprzejmość ta
spadła nań po wyborach w 182*.
Dał Sorelowi cztery morgi za jeden, o pięćset kroków niżej, nad Doubs. I mimo że to poło-
żenie było o wiele korzystniejsze dla handlu deskami i jodłowym drzewem, Sorel znalazł spo-
sób, aby z niecierpliwości i m a n i i p o s i a d a n i a, rozpierającej jego sąsiada, wycisnąć
sumę sześciu tysięcy franków.
Prawda, że miejscowi luminarze krytykowali tę transakcję. Jednego razu – było to w nie-
dzielę, cztery lata temu – pan de Rênal, wychodząc z kościoła w uniformie mera, ujrzał z da-
leka starego Sorela w otoczeniu trzech synów; stary patrząc nań uśmiechał się. Uśmiech ten
zaszczepił złowrogie podejrzenie w duszy pana mera; myśli od tego czasu, że mógł był dobić
targu tańszym kosztem…
Aby dojść w Verrières do publicznego szacunku, główna rzecz jest, aby wznosząc wiele
murów nie przejąć wszelako jakiegoś pomysłu przywiezionego z Włoch przez murarzy, któ-
rzy na wiosnę ciągną przez Jura do Paryża. Takie nowatorstwo ściągnęłoby na nieopatrznego
budownika wiekuistą reputację p o m y l o n e j g ł o w y: byłby na zawsze zgubiony w
oczach roztropnych i umiarkowanych ludzi, którzy rozstrzygają o poważaniu we Franche-
Comté.
W gruncie, owi roztropni ludzie uprawiają tam najnudniejszy w świecie d e s p o t y z m;
toteż z przyczyny tego brzydkiego słowa pobyt w małym miasteczku nieznośny jest dla ko-
goś, kto żył w wielkiej republice nazwanej Paryżem. Tyrania opinii – i co za opinii! – jest
równie g ł u p i a w małych miasteczkach Franche-Comté, co w Stanach Zjednoczonych
Ameryki.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin