Przyborowski Walery - Szwedzi w Warszawie.pdf

(15510 KB) Pobierz
SZWEDZI W WARSZAWIE
....
.*-■
902408938.002.png
WALERY PRZYBOROWSKI
SZWEDZI
W WARSZAWIE
POWIEŚĆ HISTORYCZNA DLA MLODZfEZY
'Z
LAT
DAWN
YCH
- j Z 21 1ГД,\ЧТПЛСУЛМХ 1ЫК1СЙА :
-65*
~*Zc-
WARSZAWA
JVakiad i własność Konstantego Treptego
S Marszałkowska 149 ,, ,, , . ,
W DRUKARNI ST. XIKMIKY SYKÓW, WARSZAWA PLAC WARECKI 4.
towarzyszenie Spółdzielcze
I
Ś-to'Krzyzkd 2ад^й-е1. 207-91
№№^ЁШЯИН
902408938.003.png
ł_J
ROZDZIAŁ I
'W którym jest opowiedziane
jak
przekupka
IMCaciejowa pokonała trzech
żołdaków
szw
edzkich.
Czerwcowe słońce -Ą-Fajo sio ku zachodowi
i skryto się już pozą WYSOKIE kamienico rynku
staromiejskiego! których spiczaste dachy rysowały
się wyraziście na troreja/om purpurą niebie. liiich
był niewielki: na przyzbach (łomów tu i owdzie
siedziały z dziećmi na kolanach mieszczki i uwa-
rzyły; pod samym ratuszem w licznych kramach
widać było ziewające lub kłócące się przekupki;
sklepy w kamienicach, oprócz winiarni i sz\nkow,
były na głucho pozamykane. Na mieście leżała
902408938.004.png
jakaś przygnębiająca ospałość i smutek, tylko z gro-
mady przechadzających się dumnie i buńczucznie
zbrojnych oficerów szwedzkich, ubranych w'wielkie
kapelusze z piórami, kaftany łosiowo i wysokie,
bronzowej barwy
buty, brzmiały
rozgłośnie krzy-
ki i śmiechy. Tu
i owdzie włóczy-
ły się zgłodniałe
i wychudzone psy,
grzebiące w ku-
pach śmieci, ca-
lemi górami ster-
czących na rynku.
Z drzwi głó-
wnych ratusza
miejskiego, wzno-
szącego się na sa-
mym środku ryn-
ku, wyszedł mło-
dy człowiek i zie-
wając, stanął nad
schodami kamien-
nemi, po których zstępowało się na dół. Ubrany
był w ciemny, kusy żupanik, dobrze podszarzany,
^kapelusz słomiany^na głowic podgolonej staran-
nie, o włosach ciemnych, nizko przystrzyżonych. ]
Szarawary niegdyś karmazynowe, dziś spłowiało
mocno, miał wpuszczono w buty wysokie o żółtych
cholewach, a zato czarnych przyszwaeh. Pod pachą
dźwigał fascykuł papierzysków i wiolkicmi czar-
nomi oczami poglądał niedbale i obojętnie dokoła.
Alo nagle oczy to ożywiły się, bo spostrzegł
idącego między kramami pod ratuszem chłopca,
może szesnaście łat liczącego. Ten, z głową na
dół pochyloną i rękami na tyle założonomi, szedł
wolno, leniwie, powłócząc nogami, zapatrzony w zie-
mię, jak gdyby tam czego szukał, j Ubrany był
niedbało i ubogo; na głowic kapelusz słomiany
miał opadło skrzydła, a liczne w nim dziury nic
osłaniały dobrze głowy od palącego słońca czerwco-
wego. Kusy kubraczek niewiadomej barwy, prze-
pasany był włóczkowym pasom czerwonym, a eiżmy
nizkio wyszarzano były i dziurawe. .Tednom sło-
wem wyglądał ubogo i miał minę dcsperataT] /
Stojący na schodach młodzieniec z fascyku-
łem papierzysków pod pachą, zoczywszy owego
desperata, zeszedł szybko na dół i zbliżywszy się
do chłopca, uderzył go w mhio i zawołał:
— Kazik, jak się masz?
Kazik żywo podniósł głowę i rzekł głosem
smutnym i. płaczliwym:
— A! to ty... jak się masz?
— Mam się dobrze, ale tT, widzę, jakoś kiep-
sko i kwaśno wyglądasz!
902408938.005.png
!)
— A cóż, Kacperku, bieda aż piszczy. Pani
matka wyiskrzyła się do ostatniego grosza na tę
kontrybucyę szwedzką i powiadam tobie, że do
gęby niema co włożyć. I na dobitkę ten lejtnant
pan Landskrona, bodaj go kat spalił... wiesz, co
stoi u nas kwatera., ciągle czegoś nowego wymaga,
Zachciało mu się dzisiaj limonów, a u nas chleba
niema. Skąd ja mu wezmę limonów? idę do pana
Fufciera, może się zlituje i da na kredyt. Ach.
żebyś ty Kacperku wiedział, czego ja tym Szwe-
dom życzę!...
- No, no! — uśmiechnął się Kacperek z pe-
wnością nie lepiej odemnie. Ale powiem ci pod
wielkim sekretem, że nie długo już ich panowania.
Wymowa to znów szeptem, oglądając się na
grupę żołdaków szwedzkich, którzy pijani, wziąw-
szy się pod ręce, szli przez rynek, śpiewając oehryp-
lemi głosami jakaś pieśń zamorską, krzycząc i no-
gami wywracając kramiki przekupek, koło Irtó-
ryeh przechodzili. Przekupki'oczywiście podniosły
wielki wrzask, a Szwedzi, wziąwszy się pod boki,
z wyzywającemi minami, śmieli się do rozpuku.
Widzisz, co się dzieje! rzeki Kazik, w któ-
rego oczacli zabłysnął ponury ogień, warüi mu po-
bladły, a pięść ścisnął w kułak.
- Ba!—odpowiedział z chłodnym uśmiechem
idzień na to patrzę i przyzwy-
do go. Stary rajca, pan Rafałowicz,
— Mój kochany, żebyś ty na to patrzał, na
co ja patrzę i to cierpiał, co ja cierpię, tobyś
jeszcze kwaśniej wyglądał,
— No, cóż to takiego? opowiedz mi.
— Ej, na co się to zdało! — machnął ręką
rozpaczliwie Kazik.
— Л może się i na co zdało! cóż ty wiesz?...
no, no. opowiedz... może się eo poradzi na twój
frasunek. Wiadomo ci przecie, że mam łaski i za-
chowanie wielkie u pana prezydenta Aleksandra
Grizy. który też jest mój'' .krewniak, po matce...
A pi'zytom zawżdy z tobą» byliśmy w przyjaźni,
i gdyby nie ta pisanina- na ratuszu z powodu tych
przeklętych Szwedów...
To mówił szeptem i obejrzał się trwożliwie do-
koła. Aie nikogo w pobliżu nic było i niki ich
rozmowy słyszeć nie mógł, więc prawił dalej:
— Otóż, powiem tobie, że gdyby nic te prze-
klęte Szwcdy, co jeno koritrybueyę na miasto na-
kładają i w księgach z tego powodu dużo jest
pisania, a pan j»rezydent nie ma się kim wyrę-
czyć, bo nikt tak pięknie jak ja nie pisze, otóż
gdyby nie to, tobym co dnia wpadł: tam do was
na Krzywo Kolo, by twej pani matce nogi uca-
łować, a i z tobą się toż nagadać, bo widzisz mam
i ja coś do powiedzenia tobie. Ale cóż tam u was
nowego?
902408938.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin