Eckhart - O CZŁOWIEKU SZLACHETNYM.doc

(83 KB) Pobierz
O CZŁOWIEKU SZLACHETNYM

O CZŁOWIEKU SZLACHETNYM

Wstęp

W porównaniu z innymi kazaniami, to kazanie-traktat jest dosyć długie. Zgodnie z powszechnie w średniowieczu stosowaną zasadą, komentowane są w nim kolejne słowa motta - w tym wypadku słowa Ewangelii św. Łukasza: "Jeden szlachetny człowiek (1) wyruszył w drogę do dalekiego kraju (2), by posiąść królestwo (3) i powrócił" (5). Osobny, czwarty człon tego schematu, stanowi słowo "jeden", Ten pięcioczłonowy podział ma jednak znaczenie czysto formalne, bo rzeczywisty układ treści kazania zapowiada na początku sam autor. Ma ono trzy części: 1. szlachetność człowieka przysługująca mu z samej natury; 2. Boskość tego, co może osiągnąć przez łaskę; 3. droga prowadząca do Boga. I tego zresztą podziału nie trzyma się ściśle, bo drugi z zapowiedzianych tematów omawia jako ostatni.

Jeśli porównamy ze sobą obydwie części Liber benedictus, od razu rzuca się w oczy zasadnicza różnica w sposobie omawiania tematu. W Księdze Boskich pocieszeń, podobnie jak z reguły w Kazaniach, Eckhart uprawia teologię, którą by można nazwać "odgórną", gdyż punktem wyjścia są tam abstrakcyjne zasady filozoficzne lub życie Boże determinujące wszystko inne. Z tego najwyższego poziomu zniża się kaznodzieja do praktycznych reguł życia duchowego, dochodząc aż do konkretnych spraw codziennego życia. W tym kazaniu tok myślenia jest odwrotny, zupełnie zresztą dla Eckharta nietypowy - normalny natomiast w tego rodzaju literaturze: od praktycznych form życia religijnego człowieka stworzonego na obraz Boży, rozważania Eckharta wznoszą się aż do spekulacji na temat jedności w Bogu i z Bogiem. Przyczynę odstępstwa od przyjętej reguły K. Ruh widzi w przeznaczeniu tego kazania dla królowej Agnieszki, przesłanego jej, według jego hipotezy, w decydującym momencie jej życia, kiedy opuszczała ten świat, by zacząć nowe, na pół zakonne życie w cieniu klasztoru . Nie o takie czy inne konkretne nieszczęścia tu chodzi, ale o ziemskie cierpienie jako takie - problem, którego pełne rozwiązanie człowiek potrafi znaleźć jedynie w Bogu. Praktyczne wskazania na tę nową drogę królowa mogła czerpać z tego właśnie kazania.

Punktem wyjścia są tu uwagi, które można by nazwać teologiczną antropologią. Trzymając się blisko danych Pisma Świętego, Eckhart wysuwa na czoło dwa podstawowe elementy duchowej struktury człowieka. Jest on przede wszystkim obrazem Boga. Człowiek to "rola, której Bóg wszczepił swój obraz i podobieństwo, na której sieje dobre ziarno (...). Tym nasieniem Boskiej natury jest Syn Boży, Słowo Boże". Drugi element, podobnie jak poprzedni powszechnie znany i omawiany w literaturze ascetycznej, to oparte na św. Pawle rozróżnienie człowieka zewnętrznego i wewnętrznego . W tej duchowej sylwetce na uwagę zasługuje też mocne zaakcentowanie zasadniczej, niezniszczalnej szlachetności człowieka wynikającej z jego naturalnego podobieństwa do Boga i wyrażającej się w stałym dążeniu do dobra oraz poznania i pragnienia Absolutu. Eckhart przyrównuje tę naturalną "szlachetność" między innymi do żywej krynicy, która nawet gdyby została przysypana kamieniami, pozostanie żywa i nie można jej zniszczyć całkowicie. Na tej wrodzonej szlachetności człowieka łaska nadbudowuje swoje, nieporównanie doskonalsze dzieło.

W opisie duchowego wznoszenia się człowieka do Boga Eckhart stosuje tu sześciostopniowy schemat zapożyczony od św. Augustyna. Jest to w dziełach kaznodziei jedyne miejsce, gdzie spotykamy się z taką drogą doskonałością, podzieloną na kolejne stopnie. Na ogół nie posługuje się on nawet przyjętym od Pseudo-Dionizego trójczłonowym schematem drogi oczyszczenia, oświecenia i zjednoczenia, który W XII i XIII wieku był w Europie powszechnie znany. Jak zauważa Ruh, nawet w tym kazaniu itinerarium to sprawia wrażenie ciała obcego, bo w przedstawionej nieco dalej perspektywie Jednego zbędne się okazuje wszelkie "pośrednictwo", a zatem i te stopnie we wznoszeniu się duszy do Boga. Postulat wewnętrznej jedności człowieka - ulubiony temat Eckharta - został tutaj, podobnie jak i w Księdze Boskich pocieszeń, bardzo mocno podkreślony. Nie licząc się specjalnie z dosłownym sensem komentowanego tekstu, Eckhart zwraca uwagę na rodzajnik nieokreślony ein poprzedzający rzeczownik "człowiek" (ein Mensch), rozumiejąc go tutaj nie w sensie nieokreśloności, lecz jako "jeden" i taki z tego wyprowadza wniosek: "W różnicy nie znajdujemy ani Jednego, ani bytu, ani spoczynku, ani zadowolenia. Bądź jednym, a potrafisz znaleźć Boga". Ten tak charakterystyczny dla Mistrza z Hochheim postulat, wyrażony w ostatnim cytowanym zdaniu, zasługiwałby na to, by go umieścić na początku, jako tytuł całego tego kazania. A ponieważ dzięki wspomnianemu wyżej obrazowi Bożemu, człowiek od samego początku w zarodku realizuje ten postulat jedności, słusznie można go sparafrazować w duchu ontycznej etyki Eckharta i powiedzieć: "Stań się tym, czym jesteś!"

O człowieku szlachetnym

W Ewangelii Chrystus mówi: "Jeden szlachetny człowiek wyruszył w drogę do dalekiego kraju, by posiąść królestwo, i powrócił" (Łk 19, 12). Słowami tymi ukazuje nam szlachetność człowieka w jego naturze, Boskość tego, co może osiągnąć przez łaskę, a nadto jeszcze, w jaki sposób ma do tego dojść. W słowach tych zawarta jest znaczna część treści Pisma Świętego.

Po pierwsze, wiedzieć należy - zresztą to całkiem oczywiste - że człowiek ma w sobie dwie natury: ciało i ducha. Dlatego pewien tekst mówi: kto zna siebie, zna wszystkie stworzenia, są one bowiem albo ciałem, albo duchem. Z tej racji pewne Pismo powiada, że w każdym z nas znajduje się dwóch ludzi: człowiek zewnętrzny i wewnętrzny.

Przez "zewnętrznego" rozumiemy to wszystko, co wprawdzie przylega do duszy, ale otoczone jest ciałem i z nim zmieszane, a ponadto w każdym członku, a więc w oku, uchu, języku, ręce itd., ma wspólne z nim cielesne działanie. Wszystko to Pismo nazywa "człowiekiem starym", "ziemskim", "zewnętrznym", "nieprzyjacielem" i "niewolnikiem".

Drugiego tkwiącego w nas człowieka, "wewnętrznego", Pismo to nazywa "nowym", "niebieskim", "młodym", "szlachetnym" i "przyjacielem". Jego to Chrystus ma na myśli, gdy mówi że "jeden człowiek szlachetny wyruszył w drogę do dalekiego kraju, nabył królestwo i powrócił".

Powinniśmy też wiedzieć, że według św. Hieronima i wszystkich niemal mistrzów, każdy człowiek od chwili przyjścia na świat ma dwa duchy: dobrego, to jest anioła, i złego, to jest diabła. Dobry anioł nieustannie zachęca i nakłania do tego, co dobre, Boskie, cnotliwe, niebiańskie i wieczne. Zły duch natomiast stale zachęca i nakłania człowieka do rzeczy doczesnych, przemijających, przeciwnych cnocie, złych i diabelskich. Tenże zły duch rozmawia ciągle z człowiekiem zewnętrznym i nim się posługując, potajemnie zastawia pułapki człowiekowi wewnętrznemu, podobnie jak wąż, który się wdał w rozmowę z Ewą, a za jej pośrednictwem z mężczyzną Adamem (por. Rdz 3, 1n). Człowiek wewnętrzny jest Adamem. W duszy mężczyzna jest tym dobrym i nieustannie przynoszącym dobre owoce drzewem, o którym mówi Chrystus (por. Mt 7, 17). Jest on też rolą, której Bóg wszczepił swój obraz i podobieństwo, na której wysiewa dobre ziarno - korzeń wszelkiej mądrości, sztuki, cnót i dobra, nasienie Boskiej natury (2 P 1, 4). Tym ziarnem Boskiej natury jest Syn Boży, Słowo Boże (Łk
8, 11).

Człowiek zewnętrzny to ów zły, nieprzyjaciel, który na tej roli nasiał chwastów (Mt 13, 24n). Św. Paweł mówi o nim: dostrzegam w sobie coś, co mi zawadza i sprzeciwia się temu, co Bóg nakazuje i radzi, co powiedział i nadal mówi w miejscu najwyższym, w głębi mojej duszy (Rz 7, 23). A na innym miejscu taką zanosi skargę: "Nieszczęśliwy ja człowiek! Któż mnie odłączy od tego śmiertelnego ciała?" (Rz 7, 24). A jeszcze gdzie indziej powiada, że duch i ciało w człowieku nieustannie ze sobą walczą. Ciało doradza występek i zło, duch - miłość Bożą, radość, pokój i wszelką cnotę (Ga 5, 17). Kto idzie za duchem oraz żyje według niego i jego rad, ma życie wieczne (Ga 6, 8). Człowiek wewnętrzny to ten, o którym Chrystus mówi: "jeden szlachetny człowiek wyruszył w drogę do dalekiego kraju, aby nabyć królestwo". Jest to dobre drzewo, o którym On powiada, że nieustannie rodzi dobre owoce, nigdy złych, gdyż pragnie Dobra i ku niemu się skłania - ku Dobru istniejącemu w sobie, którego nie dotyka to lub tamto. Człowiek zewnętrzny to złe drzewo, które nie może przynosić dobrych owoców (por. Mt 7, 18).

O szlachetności człowieka wewnętrznego, to jest ducha, i o niegodziwości zewnętrznego, czyli ciała, mówią też mistrzowie pogańscy, Tulliusz i Seneka. Według nich, w każdej duszy rozumnej mieszka Bóg, a Jego ziarno jest w nas. Gdyby ono miało dobrego, mądrego i zapobiegliwego rolnika, dobrze by się rozwijało i wyrastało ku Bogu, do którego należy, a owoc upodabniałby się do Boskiej natury. Z nasienia gruszy wyrasta grusza, z nasienia orzecha - orzech, z nasienia Bożego - Bóg (1 J 3, 9). Ale jeśli się zdarzy, że dobre ziarno ma rolnika głupiego i złego, wtedy wyrosną chwasty, pokryją je i zduszą, tak że nic się nie przebije do światła i nie wyrośnie. Mimo to słynny mistrz, Orygenes, mówi: ponieważ nasienie to sam Bóg posiał, zrodził i zaszczepił, może wprawdzie zostać przysłonięte i ukryte, ale nigdy nie zdołamy go zniszczyć i wygasić; żarzy się ono i jaśnieje, świeci i płonie oraz nieustannie kieruje się ku Bogu.

Według św. Augustyna, pierwszy stopień człowieka wewnętrznego sprowadza się do tego, że żyje według wzoru dobrych, świętych ludzi, ale równocześnie chodzi jeszcze przy krzesłach, trzyma się blisko ścian i karmi mlekiem.

Drugi stopień mamy wtedy, gdy ktoś nie tylko spogląda na zewnętrzne przykłady, w tym także na dobrych ludzi, lecz spiesznie mu i pilno do Bożej nauki, rady i mądrości, gdy plecami obraca się do ludzi, a twarzą ku Bogu, schodzi z kolan matki i uśmiecha się do Ojca niebieskiego.

Trzeci stopień pojawia się wówczas, kiedy człowiek coraz bardziej się uniezależnia od matki i coraz dalej od niej odchodzi, kiedy się wyzbywa troski i odrzuca bojaźń - do tego stopnia, że gdyby mógł, nie gorsząc tym innych, czynić zło i niesprawiedliwość, wcale by do tego nie miał ochoty. Miłość i gorliwość tak mocno go wiążą z Bogiem, a On napełnia go tak wielką radością, słodyczą i szczęściem, że człowiek taki odczuwa wstręt do wszystkiego co Bogu nierówne i obce.

Na czwartym stopniu człowiek coraz bardziej wzrasta i zakorzenia się w miłości i Bogu, tak że gotów jest stawić czoło wszelkim atakom, pokusom, przeciwnością i cierpieniom, a czyni to dobrowolnie, ochotnie i z radością.

Na piątym stopniu żyje sam w sobie pod każdym względem ukojony i spoczywa, niczym nie poruszany, w przelewającym się bogactwie najwyższej, niewymownej Mądrości.

Szósty stopień osiąga wówczas, kiedy Boża wieczność wyzwoli go z poprzedniej formy i przekształci, doprowadzi do pełnego, doskonałego zapomnienia życia przemijającego i doczesnego oraz pociągnie do Bożego Obrazu i według niego ukształtuje, tak że się stanie dzieckiem Bożym. Dalszych stopni już nie ma; wyżej panuje wieczny spokój i szczęśliwość, bo celem ostatecznym nowego, wewnętrznego człowieka jest życie wieczne.

Dla wewnętrznego, szlachetnego człowieka, tego w którym zostało posiane ziarno Boże i wyrażony Boży obraz, słynny mistrz, Orygenes znalazł porównanie obrazujące, w jaki sposób to ziarno i obraz Bożej natury i Bożej istoty, Syn Boży, ukazuje się i odbija w naszej świadomości, ale zarazem co pewien czas się skrywa. Powiada mianowicie, że Obraz Boży, Syn Boży, jest w głębi duszy jakby żywą krynicą. Jeśli ktoś jednak narzuci na nią ziemi, to znaczy ziemskiej pożądliwości, ta przesłoni ją i zakryje do tego stopnia, że nie można jej w ogóle rozpoznać ani zauważyć. Niemniej krynica ta pozostaje żywa, i jeśli się usunie narzuconą na nią z zewnątrz ziemię, ukazuje się na powrót i można ją dostrzec. Mówi on nadto, że prawda ta zarysowuje się już w Pierwszej Księdze Mojżeszowej, która opowiada, jak Abraham dokopał się na swojej roli źródeł żywej wody, ale źli ludzie zasypali je ziemią. Kiedy jednak potem ziemię usunięto, źródła żywej wody znowu się stały widoczne (Rdz 26, 14n).

Można się tu posłużyć innym jeszcze porównaniem: słońce świeci wprawdzie bez przerwy, kiedy jednak między nami i nim znajdzie się chmura lub mgła, nie widzimy jego blasku. Podobnie dzieje się, kiedy oko jest chore, osłabione lub przesłonięte - również wtedy nie dostrzega światła. Sam posługiwałem się innym jeszcze trafnym porównaniem. Kiedy mianowicie mistrz rzeźbi obraz w drewnie lub kamieniu, nie wtłacza go w drewno, lecz odcina wióry, które go przesłaniały i ukrywały, nie dodaje niczego drewnu, lecz ściąga i usuwa z niego przesłonę lub rdzę, a wtedy zaczyna błyszczeć, to co one zakrywały. Jest to ten skarb, który - jak Chrystus opowiada w Ewangelii - spoczywał ukryty w ziemi (Mt 13,44).

Św. Augustyn mówi: kiedy w człowieku cała jego dusza jest skierowana ku wieczności, ku Bogu, wtedy Obraz Boży jaśnieje i świeci, ale gdy się zwraca na zewnątrz, choćby do zewnętrznych uczynków cnót, Obraz ten na powrót całkowicie się skrywa. Takie właśnie mają słowa św. Pawła, gdy mówi, że kobiety mają głowę nakrytą, a mężczyźni odsłoniętą (1 Kor 11, 4n). Dlatego też: wszystko co w duszy zwraca się ku dołowi, od tego ku czemu się kieruje, otrzymuje zasłonę, welon; to natomiast co się w niej wznosi ku górze, stanowi czysty obraz Boga, Jego czyste, nieprzesłonięte narodzenie w odsłoniętej duszy. O szlachetnym człowieku, o tym jak Boży Obraz, narodzenie Boga, nasienie Boskiej natury nigdy w nas nie ulega zniszczeniu, choć może być zakryty, mówi w Psałterzu król Dawid: choć człowieka powala nieraz nicość, ból i udręczenie, nadal pozostaje w Obrazie Bożym, a Obraz w nim (por. Ps 4, 2n). Prawdziwe światło świeci w ciemnościach, chociaż go nie dostrzegamy (por. J 1, 5).

"Nie zważajcie, żem śniada - mówi Księga miłości " - mimo to jestem piękna i kształtna. Ale słońce odebrało mi barwy" (Pnp 1, 6). Przez "słońce" rozumieć należy światło tego świata, zatem tekst ten mówi nam, te nawet najwyższe i najlepsze rzeczy, jeżeli są stworzone i uczynione, przysłaniają w nas i przyciemniają Obraz Boży. "Usuńcie tylko ze srebra rdzę - mówi Salomon - a rozbłyśnie i zajaśnieje to najczystsze ze wszystkich naczynie" (Prz 25, 4), to jest Obraz, Syn Boży w duszy. I to właśnie chce nam powiedzieć Chrystus w słowach: "jeden szlachetny człowiek wyruszył". Bo jeśli człowiek: naprawdę chce przyjąć Syna i Nim się stać, musi wyjść z wszystkich obrazów i ze siebie samego oraz stać się temu wszystkiemu daleki i niepodobny - inaczej nie znajdzie się na łonie i w sercu Ojca.

Bogu obce jest wszelkie pośrednictwo. "Jestem Pierwszy i Ostatni" - mówi On (Ap 22, 13). Zróżnicowania nie ma ani w Bożej naturze, ani w Osobach rozpatrywanych w jedności natury. Naturę Bożą stanowi jedność, każda zaś Osoba też stanowi jedno - to samo, którym jest natura. Różnica między istnieniem i istotą bywa pojmowana jako jedno, nim też ona jest w rzeczywistości. To Jedno otrzymuje, posiada i stanowi różnicę, dopiero wówczas gdy wyjdzie ze siebie. Dlatego: Boga znajdujemy w jednym, jednym też stać się musi, kto chce Go znaleźć. "Jeden człowiek wyruszył" - mówi Chrystus. W różnicy nie znajdujemy ani jednego, ani bytu, ani Boga, ani spoczynku, ani szczęśliwości, ani zadowolenia. Bądź jednym, a potrafisz znaleźć Boga. Zaiste, gdybyś był prawdziwie jednym, pozostałbyś nim nawet w wielości, gdyż ta stałaby ci się jednym i nie mogłaby stanowić żadnej dla ciebie przeszkody. Jedno pozostaje jednym zarówno w milionie, jak i w czterech kamieniach, a milion jest tak samo prostą liczbą jak cztery.

Pewien mistrz pogański powiada, że Jedno narodziło się z najwyższego Boga. Jego właściwością jest stanowić jedno z Jednym. Kto go szuka poniżej Boga, zwodzi samego siebie. Po czwarte, mówi tenże mistrz, najprawdziwsza przyjaźń łączy Jedno z dziewicami lub pannami - zgodnie ze słowami św. Pawła: "Jako czyste dziewice powierzyłem was i zaślubiłem Jednemu" (2 Kor 11, 2). Taki sam powinien być człowiek, bo Pan mówi: "Jeden człowiek wyruszył".

"Człowiek", we właściwym tego słowa znaczeniu w jego łacińskim brzmieniu znaczy po pierwsze: ten kto ze wszystkim czym jest i co do niego należy, skłania się przed Bogiem, Jego słucha i ku Niemu wznosi oczy, nie patrzy zaś na swoje, które widzi za sobą, pod sobą i obok siebie. Na tym polega pełna i prawdziwa pokora. Nazwę tę ma on od ziemi. O tym dłużej nie będę tu mówił. Ale to słowo "człowiek" znaczy też coś, co się wznosi ponad naturę, czas i ponad wszystko, co z nim jest związane lub ma jego smak - a to samo dotyczy przestrzeni i materii. "Człowiek" ten nadto nie ma w pewnym sensie nic wspólnego z niczym, to znaczy że nie ma wspólnego kształtu ani podobieństwa z tym lub tamtym i nic nie wie o nicości - do tego stopnia, że nic w nim nie można z niej znaleźć ani dostrzec i tak jest od niej wolny, że pozostają w nim tylko czyste życie, byt, prawda i dobro. Taki właśnie jest "człowiekiem szlachetnym" --zaiste, nie można tu nic dodać ni ująć.

Ale istnieją inne jeszcze wyjaśnienia i nauki związane z człowiekiem, którego Chrystus nazywa "szlachetnym". Trzeba mianowicie wiedzieć, że ci którzy poznają Boga bez zasłony, wraz z Nim poznają stworzenia. Bo poznanie jest światłem duszy, a wszyscy pragną go z samej natury, gdyż dobre jest poznanie nawet złych rzeczy. Otóż mistrzowie mówią: gdy poznajemy stworzenia w ich własnej istocie, zwie się to poznaniem wieczornym; widzimy tu stworzenia w różnorakich obrazach. Kiedy natomiast poznajemy je w Bogu, mamy tzw. poznanie poranne; tutaj widzimy je wolne od zróżnicowań, obrazów i podobieństwa, w Jednym, którym jest sam Bóg. Również to oznacza "człowieka szlachetnego". Chrystus powiedział o nim: "Jeden szlachetny człowiek wyruszył" - "szlachetny", ponieważ stanowi jedno, w jakim poznaje Boga i stworzenia.

Określenie "człowiek szlachetny" ma jeszcze inne znaczenie, spróbuję wam je teraz wyjaśnić. Posłuchajcie. Kiedy człowiek - jego dusza i duch - wpatruje się w Boga, jest wtedy świadom tego i poznaje siebie jako poznającego, innymi słowy poznaje, że widzi i poznaje Boga. Otóż niektórym ludziom wydawało się - a ma to zresztą wszelkie pozory wiarygodności - że kwiatem i rdzeniem szczęśliwości jest to poznanie, dzięki któremu duch wie, że poznaje Boga. Gdyby bowiem moim udziałem stała się wszelka możliwa rozkosz, ale nie byłbym jej świadom, cóż by mi to pomogło i na cóż by mi się ona zdała? Ja jednak twierdzę z całym przekonaniem, że tak nie jest. Bez tej wiedzy dusza nie byłaby szczęśliwa, to prawda, ale sama szczęśliwość polega na czymś, innym. Pierwszą podstawą szczęśliwości duszy jest bezpośrednie widzenie Boga. Z niego bierze ona swój byt i życie. Wszystko czym jest, czerpie z głębi Boga i obce jej są wtedy całkowicie poznanie, miłość i cokolwiek innego. Spowija ją głęboka cisza, istnieje dla niej tylko i wyłącznie byt Boży. Poza bytem i Bogiem nie wie wtedy o niczym. To, iż wie i ma świadomość, że Boga widzi, poznaje i kocha, w porządku natury oznacza wyjście z pierwszego i zwrócenie się ku niemu aktem refleksji; bo ten tylko poznaje siebie jako białego, kto rzeczywiście nim jest. Dlatego też kto poznaje siebie jako białego, ten się opiera i buduje na bieli, ale źródłem jego poznania (siebie jako białego) nie jest wprost, nieświadomie i bezpośrednio barwa. Poznanie barwy, wiedzę o niej, czerpie on z tego, co jest białe, nie zaś wyłącznie, z barwy w niej samej. Poznanie to i wiedzę czerpie raczej od zabarwionego przedmiotu, w tym wypadku od białego; poznaje siebie jako białego. Białe jest czymś znacznie mniej istotnym i bardziej zewnętrznym niż biała rzecz. Ściana i fundament, na którym się ona wspiera, to dwie zupełnie różne rzeczy.

Mistrzowie mówią, że oko za pomocą jednej władzy widzi, a dzięki drugiej poznaje, że widzi. Źródłem pierwszego poznania (to jest samego widzenia) nie jest zabarwiona rzecz, lecz wyłącznie barwa i nie ma żadnego znaczenia, czy tą rzeczą jest kamień czy drewno, człowiek czy anioł; istotne, żeby miała ona jakąś barwę.

Tak samo, powiadam, człowiek szlachetny otrzymuje cały swój byt, życie i szczęśliwość wyłącznie od Boga, z Niego i w Nim - nie zaś z poznawania Boga, widzenia, miłowania itd. Jakże więc trafne okazują się słowa Chrystusa o życiu wiecznym, gdy mówi, że polega ono na "poznawaniu Boga jako jednego i prawdziwego" (J 17, 3), nie zaś na poznawaniu, że Go poznajemy. Jakże zresztą mógłby człowiek poznawać siebie jako "poznającego Boga" - on, który nie zna siebie samego? Bo kiedy człowiek jest szczęśliwy, kiedy się znajduje w samym korzeniu i głębi szczęśliwości, wówczas nie poznaje siebie samego ani żadnej innej rzeczy, lecz tylko samego Boga. Gdy zaś dusza wie, że Go poznaje, wówczas ma poznanie i Boga, i siebie samej.

Ale jak wyjaśniłem wyżej, władza, dzięki której człowiek widzi, nie jest tą, za pomocą której wie i poznaje, że widzi. Teraz, na ziemi, władza, za pomocą której wiemy i poznajemy, że widzimy, jest bez wątpienia szlachetniejsza i wyższa od tej, dzięki której widzimy, natura bowiem rozpoczyna swe działanie od rzeczy najmniejszych, podczas gdy Bóg - przeciwnie, od najdoskonalszych. Natura wywodzi człowieka z dziecka, a kurę z jaja, Bóg natomiast tworzy człowieka przed dzieckiem, a kurę przed jajem. Wpierw też natura czyni drewno ciepłym i gorącym, a dopiero potem pojawia się natura ognia. Bóg postępuje inaczej: najpierw daje każdemu stworzeniu byt, a dopiero później - poza czasem, choć w czasie - daje z osobna wszystko, co z nim związane. Podobnie też, najpierw udziela Ducha Świętego, a dopiero potem Jego darów.

Tak więc, według mnie, nie ma szczęśliwości, jeżeli człowiek nie wie i nie jest świadom tego, że widzi i poznaje Boga, ale nie daj Boże, żeby na tym się ona miała zasadzać! Jeśli to komuś innemu wystarcza, niech to zachowa dla siebie, ale mnie oszczędźcie tego! Żar ognia i sam jego byt są w naturze czymś zupełnie różnym i jedno jest bardzo odległe od drugiego, choć stykają się ze sobą w czasie i przestrzeni. Widzenie Boże i nasze też są sobie niepodobne i od siebie odległe.

Dlatego słusznie Chrystus powiedział, że "jeden szlachetny człowiek wyruszył w drogę do dalekiego kraju, by posiąść królestwo, i powrócił". Bo człowiek musi być w sobie jednością, szukać tego jednego w sobie i w Jednym oraz w Nim otrzymywać - to znaczy: widzieć tylko Boga. Oraz: "powrócić" - to znaczy widzieć i poznawać, że poznaje i zna Boga.

Wszystko co wyżej zostało powiedziane, zapowiedział już prorok Ezechiel w tych słowach: "Orzeł potężny, o rozłożystych skrzydłach i długich członkach pokrytych rozmaitymi piórami, przyleciał na czystą górę i wydobył szpik, to jest rdzeń z najwyższego drzewa, zerwał jego wierzchołek pokryty listowiem i zniósł na dół" (17, 3). Co Chrystus zwie szlachetnym człowiekiem, prorok nazywa wielkim orłem. A któż jest szlachetniejszy nad tego, kto się narodził z najwyższego i najlepszego, co tylko może mieć stworzenie, a zarazem z największej głębi Bożej natury, z jej pustkowia? U proroka Ozeasza Pan mówi: "Wywiodę duszę na pustkowie i tam będę Jej mówił do serca" (2, 16). Jedno z Jednym, jedno z Jednego, jedno w Jednym i w jednym Jedno na wieki. Amen.

5

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin