Eckhart - KSIĘGA BOSKICH POCIESZEŃ.doc

(219 KB) Pobierz
KSIĘGA BOSKICH POCIESZEŃ

KSIĘGA BOSKICH POCIESZEŃ


Wstęp

Dziełko to nosi wprawdzie osobny tytuł, Das Buch der göttlichen Tröstung, ale najczęściej było przepisywane i wydawane razem z kazaniem O człowieku szlachetnym (Vom edlen Menschen) i wraz z nim nosiło wspólny tytuł Liber benedictus albo Liber Benedictus Deus. Ten wspólny tytuł uzasadniony jest nie tylko racjami historycznymi, ale również wewnętrznymi, a mianowicie podobną po części treścią obu dzieł. Ich złączenie było zresztą zamierzone przez autora, który w Księdze Boskich pocieszeń daje następującą wskazówkę: "O tym zaś, w jaki sposób to co w duszy najbardziej wewnętrzne i najwyższe, bierze i przyjmuje Syna Bożego oraz stawanie się Nim z łona i z serca Ojca niebieskiego - na ten temat przeczytaj to, co po ukończeniu tej książki piszę o szlachetnym człowieku, który wyruszył w drogę do dalekiego kraju, ażeby posiąść królestwo i powrócić".

Autentyczność tego dziełka poświadczają bezspornie tzw. Rechtfertigungsschrift oraz - w mniejszym zakresie - Orzeczenie wydane przez sędziów awiniońskich i bulla Jana XXII. Pierwszy dokument przytacza trzynaście wyjętych z niego zdań zakwestionowanych przez cenzorów kolońskiej inkwizycji. Potwierdza ją nadto przeciwnik Eckharta, J. Wenck, profesor teologii w Heidelbergu, który odnośne teksty Orzeczenia przytacza w tłumaczeniu łacińskim w swoim skierowanym przeciwko Mikołajowi z Kuzy dziele De ignota litteratura.

Znacznie więcej trudności nastręcza wskazanie dokładniejszej daty powstania obu tych pism. Próbowano ją ustalić odwołując się do kryteriów zewnętrznych i - zwłaszcza w nowszych publikacjach - wewnętrznych, opartych na zarysowującej się już wyraźnie chronologii innych dzieł Eckharta.

Otóż z cytowanych wyżej wypowiedzi akt procesu awiniońskiego i z tekstu J. Wencka wynika, że Eckhart przeznaczył Liber benedictus dla królowej Agnieszki Węgierskiej (ok. 1281-1364), córki Habsburga, Albrechta I, zamordowanego w 1308 roku. Z tego właśnie faktu i na podstawie wydarzeń z życia adresatki obu dzieł, Agnieszki, próbowano ustalić dokładniejszą datę ich powstania. Niektórzy historycy przyjmowali, że Eckhart napisał dla Agnieszki Księgę Boskich pocieszeń i O człowieku szlachetnym (to ostatnie może nawet do niej samej wygłosił), by tym sposobem przynieść jej pociechę i podtrzymać na duchu po utracie ojca. W tym wypadku powstanie Liber benedictus należałoby umieścić w roku 1308 lub następnym - okres, w którym Eckhart jako wikariusz generała zakonu sprawował rządy nad Osieroconą prowincją czeską. Według innych uczonych powstanie tych dwóch dzieł trzeba wiązać raczej ze śmiercią Elżbiety, matki Agnieszki, w roku 1313.

Z tymi hipotezami polemizuje K. Ruh. Opierając się głównie na kryteriach wewnętrznych, wysuwa, jako najbardziej prawdopodobną, datę późniejszą, a mianowicie rok 1318, gdy Agnieszka rozpoczęła na pół zakonne życie przy klasztorach franciszkanów i klarysek w Königsfelden (kanton Aargau), których wraz ze swą matką była fundatorką. Wtedy to właśnie złożono tam doczesne szczątki Elżbiety. Ten zasłużony badacz życia i dzieł Mistrza z Hochheim wyklucza powstanie obu ksiąg przed jego drugim paryskim magisterium, a więc przed rokiem 1313. Nie pozwalają na to według niego, przesłanki doktrynalne, a mianowicie obecność w Liber benedictus wątków zakładających już istnienie głównego metafizycznego dzieła Mistrza, Opus tripartitum, takich jak na przykład analogia i jednoznaczność.

Powstania Liber benedictus nie musi się łączyć z tragiczną śmiercią ojca Agnieszki lub utratą matki królowej. Nie można się na jego stronicach doszukać niewyraźnej nawet aluzji do tych wydarzeń. Pocieszenia Eckhartowe nie są adresowane do ludzi, którzy przeżyli jakąś osobistą tragedię, lecz raczej do wszystkich pragnących opuścić ten świat i rozpocząć nowe życie. Nie ma tu też żadnej bezpośredniej aluzji do adresatki ani do jakiejś szczególnej sytuacji z jej życia. Wykluczyć raczej należy możliwość wygłoszenia przez Mistrza z Hochheim kazania O człowieku szlachetnym w obecności samej głównej adresatki w nie ukończonym jeszcze wtedy franciszkańskim kościele w Königsfelden. Zostało ono najprawdopodobniej napisane i razem z Księgą Boskich pocieszeń przesłane adresatce, o czym świadczą cytowane słowa tej Księgi: "gdzie piszę o człowieku szlachetnym". Agnieszka, pozostająca całe życie, podobnie jak jej matka, w kręgu wpływów franciszkańskich, nie musiała w ogóle znać dominikanina Eckharta. Toteż decydująca była tu nie jego przynależność zakonna, lecz sława największego wówczas teologa i najwybitniejszego kaznodziei niemieckiego. Poza tym Eckhart, jako wikariusz generała dla prowincji Teutonii, rozwijał ożywioną działalność duszpasterską wśród zakonnic, między innymi w okolicach Königsfelden. Sprawą zupełnie drugorzędną jest, za czyim pośrednictwem Agnieszka, poruszona rozgłosem Eckharta, nawiązała z nim kontakt; w grę mogą tu wchodzić biskup Konstancji lub Strasburga.

Na przyjmowaną przez K. Ruha datę wskazywałby również pewien passus przy końcu Księgi Boskich pocieszeń', który - jeśli nie liczyć autoapologii wygłoszonej w kościele dominikańskim w 1327 roku w Kolonii i odpowiedzi na oskarżenia skierowane przeciw niemu w Awinionie - stanowią jedyną dłuższą zwartą obronę własnych poglądów, jaką możemy znaleźć w pismach Eckharta. Ustęp ten ma wyraźny charakter apologetyczny. Kaznodzieja próbuje odpowiedzieć na zarzut głoszenia prawd trudnych i wzniosłych, teologicznych subtelności ludziom prostym, nieprzygotowanym do ich odbioru, co łatwo może prowadzić do nieporozumień i błędów.

Wydaje się oczywiste, że Eckhart nie zwraca się z tą autoapologią do królowej Agnieszki, lecz do jakiegoś innego kręgu osób. Według K. Ruha nie jest to bynajmniej przeciwnik fikcyjny, wprowadzony jako figura stylistyczna lub też w przewidywaniu możliwych zarzutów. Chodzi raczej o polemikę z rzeczywistymi oskarżeniami, skierowanymi pod adresem innych jego wypowiedzi, prawdopodobnie nie z rozpraw naukowych, lecz z kazań mówionych w języku ojczystym, których głoszenie w okresie strasburskim należało do jego podstawowych zadań. Zachowały się rzeczywiście świadectwa mówiące, że jego kazania głoszone zakonnicom nie zawsze były zrozumiałe, a w niektórych wypadkach mogły nawet wzbudzić niepokoje, tam zwłaszcza gdzie żywe było dążenie do doskonałości za pomocą wyszukanych, zbyt surowych nieraz praktyk ascetycznych. Eckhart wskazywał im te same niedościgłe ideały w życiu duchowym, różnił się natomiast od ogółu miejscowych duszpasterzy w zalecanych środkach, kwestionował mianowicie wartość praktykowanych przez nie przesadnych umartwień oraz pogoni za wizjami i innymi szczególnymi łaskami. Nietrudno sobie uzmysłowić, jak delikatny i konfliktowy charakter miała misja Eckharta jako wikariusza generała zakonu, a więc czynnika ponadregionalnego. Namiętny, zdecydowany styl jego wypowiedzi dowodzi, że do takich konfliktów musiało rzeczywiście dochodzić. Nieprzypadkowo też Księga Boskich pocieszeń posłużyła w Kolonii za punkt wyjścia postępowania inkwizycyjnego przeciw Eckhartowi.

Ta autoapologia ma jeszcze inny, ponadczasowy wydźwięk. Zdradza mianowicie przekonanie autora, że prawdę należy głosić w całej jej niedostępnej wzniosłości, bez względu na to, czy słuchacze lub czytelnicy zdolni są ją zrozumieć. Jeśli nie rozumieją, wina leży nie po stronie kaznodziei, lecz słuchaczy, którzy nie upodobnili się jeszcze do prawdy przychodzącej wprost z serca Boga .

Jako rodzaj literacki Księga Boskich pocieszeń nie stanowi wyjątku. Należy raczej do wielowiekowej tradycji literackiej, stawiającej sobie za cel pocieszenie człowieka dotkniętego cierpieniem, która swą wzorcową, często potem naśladowaną realizację znalazła w dziele O pociechach filozofii Boecjusza z początku szóstego wieku. Jednak nie z filozoficznych rozważań Boecjusza chrześcijańscy pisarze czerpali przede wszystkim natchnienie. Obowiązek pocieszania wypływa przecież z samego serca Ewangelii, jako ważny element praktyki przykazania miłości bliźniego. Apostoł Paweł napomina wyraźnie Rzymian: "Płaczcie z tymi, którzy płaczą" (Rz 12, 15), a św. Jakub przypomina że: "Religijność czysta i bez skazy wobec Boga i Ojca wyraża się w opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach" (Jk l, 27). Wezwania Apostołów podejmowali od początku pisarze chrześcijańscy, napominając w listach, dialogach, a nawet traktatach do okazywania miłości przez pocieszanie i wskazując praktyczne reguły takiego postępowania. Miarodajna dla całego średniowiecza była tu Reguła pasterska Grzegorza Wielkiego, który po stwierdzeniu, że pocieszenie powinno być w każdej sytuacji inne, dostosowane do rodzaju cierpienia i stanu pocieszanej osoby, podaje kilkadziesiąt odmiennych sytuacji.

W porównaniu z tym nurtem chrześcijańskiego piśmiennictwa dzieło Eckharta wykazuje pewną zgodność, ale zarazem różnice tak znaczne, że wielu komentatorów określało je jako stojące zupełnie poza tą tradycją. Brak tu przede wszystkim istotnego z duszpasterskiego punktu widzenia odniesienia do konkretnej sytuacji człowieka cierpiącego. Na pewno jednak treść jego stanowią, zgodnie z zamierzeniem autora, pocieszenia i napomnienia. Nie brak wspomnianej zachęty do "płakania z płaczącymi", obecne są też motywy chrystologiczne, tak charakterystyczne dla tego typu literatury w XII i XIII wieku. Zwrócono natomiast uwagę na nieobecność tematu wiary w zmartwychwstanie, która dla chrześcijanina miała zawsze zasadnicze znaczenie jako podstawowe źródło pociechy w smutku i cierpieniu. I wreszcie jeden jeszcze rys charakterystyczny: Eckhart nie byłby sobą, gdyby nie wskazywał na mistyczną jedność z Bogiem jako na sytuację, w której dopiero cierpienie może zniknąć całkowicie.

Zgodnie z podaną na początku zapowiedzią, Eckhart swe uwagi o szukaniu pocieszenia w cierpieniu podzielił na trzy części. Największy ciężar gatunkowy ma pierwsza. W niej właśnie znajdujemy zasady metafizyczne zgodne z Opus tripartitum, które tutaj są przedstawione jako podstawa wszelkiej pociechy. Jest to metafizyka jedności. Na przykładzie dobroci, rozumianej jako transcendentalna właściwość bytu, Eckhart formułuje zasadę analogii obowiązującą w orzekaniu o Stwórcy i stworzeniach. Później broniąc się na procesie awiniońskim wyjaśni, że jedność między Bogiem a człowiekiem jest tożsamością w działaniu, jednością procesu, w którym tworzenie czegoś i stawanie się jakiejś rzeczy stanowią jedną i tę samą rzeczywistość. Tym samym jest, na przykład, "widzieć" i "być widzianym", budowanie domu i jego powstawanie. Podobnie jedną i tą samą rzeczywistością jest, według Eckharta, dobry jako dobry i owa transcendentalna dobroć, którą on otrzymuje. Często powtarzane w tym kontekście "jako" okazuje się tu słowem kluczowym. Wzorem jedności dobrego z dobrocią jest jedność Ojca i Syna w Trójcy Świętej. W jaki jednak sposób w tych metafizycznych rozważaniach Eckhart dostrzega podstawę pocieszania cierpiącego człowieka? Otóż "w Bogu nie ma smutku, bólu ani troski", stąd: "Jeśli pragniesz się uwolnić od wszelkiej troski i cierpienia, zwróć się czystym sercem ku Bogu i Jego samego się trzymaj".

Różnica między uczynkami zewnętrznymi a wewnętrznymi, o której wspomina już w pierwszej części, jest szeroko omówiona w drugiej. Zgodnie z zapowiedzią znajdujemy w niej około trzydziestu pouczeń służących pocieszeniu człowieka w doznawanych dolegliwościach. Ta część ma charakter o wiele bardziej praktyczny i jest niemal zupełnie wolna od spekulacji części poprzedniej. Niektóre zamieszczone w niej pocieszenia stanowią wyraz ogólnej ludzkiej mądrości, która jeśli nawet nie jest w stanie ustrzec całkowicie człowieka przed cierpieniem, może jednak znacznie je złagodzić. Są to przeważnie wskazówki mówiące, w jaki sposób mamy się wewnętrznie ustosunkować do źródeł cierpienia. Niejednokrotnie Eckhart odwołuje się tu do uznanych, pogańskich nawet autorytetów, na przykład do Seneki. W sumie jednak pouczenia tej części mają głęboko chrześcijański, teocentryczny charakter i sprowadzają się do właściwego ukierunkowania ludzkiego serca, a więc do wychowania miłości, tak żeby w człowieku nie było nieuporządkowanego przywiązania do stworzeń - przyczyny wszelkiego cierpienia. "Dobremu - powiada Eckhart - nie pociechą, lecz męczarnią powinno się stawać wszystko, co obce i nierówne Bogu, i co nie jest Nim samym". W tej właśnie części kilkakrotnie pojawia się też wątek chrystologiczny, nie tylko w powoływaniu się na Chrystusa, zwłaszcza na Jego słowa o konieczności opuszczenia wszystkiego i brania na siebie krzyża, ale wtedy zwłaszcza, gdy mówi o Synu Bożym, który z miłości ku nam stał się człowiekiem, aby móc z nami współcierpieć. Kto potrafi zachować w cierpieniu właściwą postawę, temu przestaje ono być bólem - przeciwnie, staje się rozkoszą, bo gdzie cierpienie, tam i Bóg, a gdzie Bóg, tam nie ma bólu. Eckhart czyni tu swoją własną prośbę św. Bernarda: "Panie, jeśli Ty jesteś z nami w cierpieniu, daj mi nieustannie cierpieć, ażebyś zawsze był ze mną, a ja żebym zawsze Ciebie posiadał". W ten sposób włącza się w stały, a od św. Bernarda dominujący wątek chrześcijańskiej duchowości cierpienia.

I w tej jednak części doszedł do głosu tak charakterystyczny dla mistycznej doktryny Eckharta motyw jedności, któremu poświęca dłuższy ustęp. Po obszerniejszym wywodzie na temat Trójcy Świętej, w której Jeden, czyli Bóg Ojciec jest Początkiem bez początku i Źródłem Syna i Ducha Świętego, Eckhart mówi, że od Jednego wyszła również dusza, a kiedy się ona uwolni od stworzeń, Syn unosi ją ku Bogu - tajemnej Jedności. "Ani to co przyciąga (Bóg), ani to co jest przyciągane, nie może zaznać spoczynku ni zadowolenia, jak długo nie staną się jednym". I dopiero w tej jedności człowiek znajduje prawdziwą pociechę.

W porównaniu z pozostałymi częściami druga jest nieproporcjonalnie długa. Z opowiedzianych w ostatniej części "czynów i słów mędrców" doświadczonych cierpieniem jedne dotyczą faktów zaczerpniętych z Pisma Świętego, jak na przykład męczeństwo Machabeuszów, inne - o kupcu i rycerzu na przykład, mają charakter bardziej ogólnikowy. Tę trzecią część autor potraktował po macoszemu, gdyż wspomniane przykłady zajmują niespełna trzy - stronice.

Całą Księgę kończy omówiona już wyżej autoapologia.


Księga Boskich pocieszeń

Benedictus deus et pater domini nostri Jesu Christi etc. (2 Kor 1, 3)

Szlachetny Apostoł Paweł mówi: "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, który pociesza nas w każdym naszym udręczeniu" (2 Kor l, 3-4). Istnieją trzy rodzaje udręki, które spadają na człowieka i gnębią go na tym padole łez. Jeden pochodzi ze szkód przez niego ponoszonych w dobrach zewnętrznych, drugi - z tych których doznają jego krewni i przyjaciele, źródłem trzeciego rodzaju są lekceważenie, przykrości oraz cierpienia fizyczne i duchowe, jakich on sam doświadcza.

Dlatego też w tej księdze zamierzam podać garść pouczeń, z których człowiek może zaczerpnąć pociechę w doznawanych przykrościach, w smutku i cierpieniu. Ma ona trzy części. W pierwszej zawarte są rozmaite prawdy, z których człowiek może łatwo wyprowadzić wnioski dające pełną pociechę w każdym cierpieniu. Dalej znajdują się, zebrane w około trzydziestu punktach, pouczenia, w których każdy może znaleźć prawdziwą, głęboką pociechę. Trzecia wreszcie część tej księgi zawiera przykłady czynów i słów mędrców, dokonanych czy wypowiedzianych, wtedy kiedy sami oni doświadczali cierpień.

I

1. Po pierwsze, wiedzieć należy, że mądry i mądrość, prawdziwy i prawda, sprawiedliwy i sprawiedliwość, dobry i dobroć odnoszą się wzajemnie do siebie i w następującym pozostają stosunku: Dobroć nie jest stworzona, uczyniona, ani zrodzona, jest natomiast rodząca i rodzi dobrego, on zaś jako taki nie jest stworzony ani uczyniony, lecz jest zrodzonym dzieckiem i synem dobroci. Dobroć rodzi w dobrym siebie samą i wszystko, czym ona jest: przelewa weń byt, wiedzę, miłość i działanie, on zaś otrzymuje w całości swój byt, wiedzę, miłość i działanie wprost z serca, z najgłębszego wnętrza dobroci i tylko od niej. Dobry i dobroć stanowią jedną i tę samą dobroć, jedno pod każdym względem, wyjąwszy przeciwstawienie: rodzenie - rodzenie się. Niemnie rodzenie będące funkcją dobroci i rodzenie się dobrego stanowią absolutnie jeden byt i jedno życie. Wszystko, czym dobry jest, otrzymuje to od dobroci i w niej. Tam istnieje, żyje i mieszka. Tam poznaje siebie samego i wszystko inne oraz kocha wszystko, co stanowi przedmiot jego miłości. W dobroci też i przez nią działa, ta zaś wszystkich swoich uczynków dokonuje wraz z nim i w nim, zgodnie ze słowami Syna zapisanymi w Ewangelii: "Ojciec, który przebywa i mieszka we Mnie, dokonuje dzieł" (J 14, 10); "Ojciec działa aż do tego czasu i Ja działam" (J 5, 17); "Wszystko co ma Ojciec, Moje jest, a wszystko co mam Ja i Moi, należy do Niego: Jego jest w dawaniu, Moje w przyjmowaniu" (J 17, 7-10).

Wiedzieć następnie należy, że kiedy mówimy o "dobrym", nazwa ta lub słowo nie oznacza i nie zawiera nic innego - ani mniej, ani więcej - tylko samą czystą dobroć, z tym zastrzeżeniem, że dobroć tę rozumiemy jako dającą się (rodzącą). Gdy mówimy o dobrym, rozumiemy, że jego "bycie dobrym" dała mu, wlała, zrodziła w nim Dobroć niezrodzona. Dlatego Ewangelia mówi: "Jak Ojciec ma w sobie życie, tak też dał je Synowi, ażeby i On miał je w sobie" (J 5, 26). Nie mówi: "od siebie", lecz: "w sobie" - bo dał Mu je Ojciec.

Wszystko co powiedziałem o dobrym i dobroci, odnosi się również do prawdziwego i prawdy, sprawiedliwego i sprawiedliwości, mądrego i mądrości, Syna Bożego i Boga Ojca, do wszystkiego co się narodziło z Ojca i nie ma Ojca na ziemi, wszystkiego w czym się nie rodzi też nic stworzonego, nic nie-Bożego, w czym nie ma żadnego obrazu poza samym czystym Bogiem. Św. Jan. tak mówi w Ewangelii: "Tym wszystkim, którzy się nie narodzili z krwi, z żądzy ciała ni z woli męża, dana została władza i moc, aby się stali Synami Bożymi" (J l, 12).

Przez "krew" rozumie on wszystko, co w człowieku nie jest poddane jego woli. Przez "żądzę ciała" - wszystko co wprawdzie poddaje się jego woli, ale niechętnie i z oporem, co ulega pożądliwości ciała, co nie jest w samej tylko duszy, lecz należy równocześnie do niej i do ciała, w następstwie czego te władze duszy łatwo się męczą, słabną i starzeją. Przez "wolę męża" św. Jan rozumie najwyższe władze duszy, te których natura i działanie nie mieszają się z ciałem, które przebywają w czystości duszy i są oddzielone od czasu i przestrzeni oraz od wszystkiego, co z nim związane i ich ma smak, które z niczym nie mają nic wspólnego, w których człowiek, ukształtowany na wzór Boga, z Jego się wywodzi pokolenia i rodu. Ale ponieważ nie są samym Bogiem, ponieważ zostały stworzone w duszy i wraz z nią, dlatego muszą stracić własny kształt, w samym Bogu nabyć nowy i narodzić się w Nim i z Niego po to, by On sam był ich Ojcem; wtedy bowiem również one są Synami Bożymi i Jednorodzonym Synem Bożym. Bo tego wszystkiego jestem synem, co mnie kształtuje i rodzi według siebie samego i w sobie, na własne podobieństwo. Na ile taki człowiek, Syn Boży, dobry jako syn dobroci, sprawiedliwy jako syn sprawiedliwości, jej tylko jest synem, na tyle ona jest niezrodzona-rodząca, a jej zrodzony syn ma ten sam byt co ona i wchodzi w posiadanie tego wszystkiego, co jest właściwe sprawiedliwości i prawdzie.

Z całej tej nauki, zawartej w Ewangelii i w sposób pewny poznawanej w naturalnym świetle rozumnej duszy, człowiek czerpie prawdziwą pociechą w każdym cierpieniu.

Św. Augustyn powiada: dla Boga nic nie jest dalekie ani długie. Jeśli chcesz, żeby również dla ciebie nic nie było dalekie ani długie, przylgnij do Boga, bo u Niego tysiąc lat są jako jeden dzień, ten który jest dzisiaj. Tak samo mówię i ja: W Bogu nie ma smutku, bólu ani troski. Jeśli pragniesz się uwolnić od wszelkiej troski i cierpienia, zwróć się czystym sercem ku Niemu i Jego samego się trzymaj. Wszelkie cierpienie rodzi się niewątpliwie z tego, że nie jesteś zwrócony jedynie ku Bogu. Gdybyś się narodził z samej sprawiedliwości i miał wyłącznie jej formę, wówczas żadna rzecz nie mogłaby ci zadać bólu, tak samo jak sprawiedliwość nie może sprawić bólu Bogu. Salomon powiada: "Sprawiedliwego nie zasmuci żadna przeciwność" (Prz 12, 21). Nie mówi: "sprawiedliwego człowieka" ani "sprawiedliwego anioła", ani tego lub tamtego, lecz: "sprawiedliwego". To, co w jakiś sposób stanowi własność sprawiedliwego, a w szczególności to dzięki czemu należy do niego sprawiedliwość i on sam jest sprawiedliwy, wszystko to jest synem, ma ojca na ziemi, jest stworzeniem i zostało stworzone i uczynione, ponieważ jego ojcem jest stworzenie - uczynione lub stworzone. Samo natomiast czyste "sprawiedliwe" nie ma ojca uczynionego i stworzonego, Bóg i sprawiedliwość stanowią doskonałe jedno, a ona jest jego (to jest tego sprawiedliwego) jedynym ojcem. I dlatego ból i zmartwienie nie mają przystępu do sprawiedliwego tak samo, jak nie mają go do Boga. Sprawiedliwość nie może mu sprawiać najmniejszego bólu, ponieważ niczego w niej nie ma poza radością, weselem i rozkoszą. Poza tym: gdyby sprawiedliwość zadawała ból sprawiedliwemu, zadawałaby go również samej sobie. Nic nierównego ani niesprawiedliwego, nic uczynionego ani stworzonego nie jest w stanie sprawić bólu sprawiedliwemu; bo wszystko co stworzone, znajduje się pod nim, i to równie głęboko jak pod Bogiem; nie oddziałuje to nań ani nie wywiera żadnego wpływu i nie rodzi niczego w tym, kto za ojca ma jedynie Boga. Dlatego niech człowiek z całą gorliwością uwalnia się od siebie samego i wszelkich stworzeń oraz Boga ma za jedynego swego ojca. A wtedy nic nie sprawi mu bólu ani go nie zasmuci: ani Bóg, ani stworzenie, ani niestworzone, ani to co zostało stworzone; cały jego byt, życie, poznanie i miłość będą z Boga i w Bogu, będą samym Bogiem.

2. Jest jeszcze coś innego, co przynosi człowiekowi pociechę w każdej jego udręce - to też trzeba poznać. Otóż radość sprawiedliwego i dobrego wynikająca z uczynku sprawiedliwości jest z całą pewnością nieporównanie, niewymownie większa niż rozkosz i radość, jaką on sam lub nawet najwyższy anioł znajduje w swym bycie naturalnym. Stąd też święci z weselem oddawali swe życie za sprawiedliwość.

Kiedy dobry, sprawiedliwy człowiek poniesie jakąś zewnętrzną szkodę, a mimo to trwa nieporuszony, w stanie duchowej równowagi i pokoju serca, wtedy się sprawdza to, co powiedziałem, a mianowicie że nie zasmuca go żadna przeciwność. Jeśli natomiast taka zewnętrzna szkoda przyprawia go o smutek, widać stąd, jak słuszną i dobrą było rzeczą dopuszczenie jej przez Boga - skoro rzeczy tak błahe mogły napełnić smutkiem tego, który chciał być sprawiedliwy i wydawało mu się, że już taki jest. A jeśli Bóg postępuje słusznie, wierzcie mi, człowiek nie tylko że nie powinien się z tego powodu zasmucać, ale ma się z tego radować o wiele bardziej niż z własnego życia, które przecież znaczniej cieszy każdego i większą ma wartość niż cały świat; cóż bowiem by pomógł cały ten świat człowiekowi, który by stracił życie?

Po trzecie, wiedzieć powinniśmy, że zgodnie z naturalną prawdą, Bóg stanowi jedyny zdrój i krynicę wszelkiej dobroci, istotowej prawdy i pociechy, wszystko natomiast co Nim nie jest z samej swej natury zawiera w sobie gorycz, utrapienie i ból, a dobroci, która od Boga pochodzi i Nim jest, nie tylko że niczego nie dodaje, ale wręcz pomniejsza, przesłania nadto i skrywa słodycz, rozkosz i pociechę, które On daje.

Źródłem wszelkiego cierpienia jest miłość do tego, co utraciłem przez jakąś szkodę. Bo jeśli cierpię z powodu utraty jakiegoś zewnętrznego dobra, to niewątpliwie potwierdza, że kocham rzeczy zewnętrzne, a więc w rzeczywistości - cierpienie i udrękę. Czemuż zatem się dziwić, że spada na mnie cierpienie, skoro je i udrękę kocham, ich też szukam? Moje serce i miłość stworzeniu przypisuje dobro, które stanowi własność Boga. Zwracam się ku stworzeniu, naturalnemu źródłu udręki, a odwracam się od Boga, źródła wszelkiej pociechy. Cóż zatem dziwnego, że doznaję cierpienia i ulegam smutkowi? Wierzcie mi, ani Bóg, ani cały świat nie pomogą znaleźć prawdziwej pociechy człowiekowi, który jej szuka u stworzeń. Kto by natomiast w stworzeniach kochał jedynie Boga, te zaś tylko w Nim, ten by wszędzie znajdywał prawdziwą, dobrą i jednaką pociechę.

Na tym niech się skończy pierwsza część tej księgi.

II

Druga część zawiera około trzydziestu punktów, z których każdy jeden powinien stanowić niemałe źródło pociechy dla rozumnego człowieka w jego cierpieniu.

Po pierwsze, w każdej udręce i szkodzie zawiera się również nieco pokoju, żadna też strata nie jest czystą stratą. Dlatego też św. Paweł powiada, że Boża wierność i dobroć nie dopuszcza doświadczeń i utrapień ponad siły człowieka i zawsze mu zsyła jakąś pociechę, w której może znaleźć pomoc (l Kor 10, 13). Także święci i mistrzowie pogańscy twierdzą, że Bóg i natura nie dopuszczają do zaistnienia czystego zła lub cierpienia.

Przypuśćmy na przykład, że ktoś miał sto marek, z których czterdzieści stracił, a sześćdziesiąt zachował. Jeżeli będzie stale myślał o czterdziestu straconych, nigdy się nie uwolni od smutku i udręki. Bo jakże by się mógł pocieszyć i uwolnić od cierpienia ten, kto ciągle nawraca do poniesionej straty i cierpienia, który wtłacza je w siebie i sam się w nie wciska, nieustannie się im przygląda i z nimi gawędzi, który mówi do poniesionej straty, a ona do niego i oboje wpatrują się w siebie twarzą w twarz. Gdyby natomiast człowiek ten odwrócił się plecami do czterdziestu straconych marek, a skierował ku sześćdziesięciu, które jeszcze ma, w nich się myślami pogrążył, w nie twarzą w twarz się wpatrywał i z nimi gawędził, wtedy na pewno by znalazł jakąś pociechę. Wszystko co istnieje i jest dobre, ma moc niesienia pociechy, to natomiast, co nie istnieje ani nie jest dobre, co do mnie nie należy i co utraciłem, musi być źródłem udręki, cierpienia i strapień. Dlatego Salomon mówi: "Za dni cierpienia nie wspominaj dni dobrobytu" (Syr 11, 27) - co znaczy: kiedy się znajdziesz w cierpieniu i udręce, myśl o tych dobrach i pokoju, któreś jeszcze zachował. Pociechę przyniesie też człowiekowi, gdy sobie uświadomi, że przecież tysiące żyje takich, którzy mając te zachowane przez ciebie sześćdziesiąt marek, uważaliby się za wielmożów i bogaczy i całym sercem się radowali.

Coś innego jeszcze powinno pocieszyć człowieka. Jeśli ktoś zachorował i odczuwa dotkliwe boleści, ale przecież ma własny dom, najkonieczniejsze potrawy i napoje, poradę lekarską, pomoc sług oraz współczucie i opiekę przyjaciół, to jak powinien się zachowywać? Co wobec tego mają czynić nędzarze, którzy cierpią na tę samą albo cięższą jeszcze chorobę i większe muszą znosić udręki, a przy tym nie ma im kto podać nawet kubka zimnej wody? Idąc od domu do domu, w deszczu, śniegu i mrozie, szukać muszą kawałka suchego chleba. Tak, jeśli chcesz się pocieszyć, zapomnij o tych, którym się lepiej powodzi, i zawsze myśl o znajdujących się w gorszym położeniu.

Uważam, że wszelkie cierpienie rodzi się z miłości i skłonności. Stąd jeśli cierpię z powodu rzeczy doczesnych, znaczy to, że ja i moje serce mamy jeszcze do nich skłonność oraz że nie umiłowałem Boga całym sercem i jeszcze nie kocham tego, co wraz z Nim miłować powinienem. Cóż zatem dziwnego, jeśli za dopuszczeniem Bożym ponoszę wtedy jakieś szkody i doznaję cierpień?

Św. Augustyn powiada: "Panie, nie chciałbym Ciebie stracić, ale wiedziony chciwością pragnąłbym równocześnie posiadać stworzenia. Dlatego straciłem Ciebie, bo Ty nie możesz pozwolić, żebyśmy mieli Ciebie-Prawdę, a równocześnie fałsz i zakłamanie stworzeń" . A w innym miejscu mówi: "Nader chciwy jest ten, komu nie wystarcza sam Bóg" . Dobremu nie pociechą, lecz męczarnią powinno się stawać wszystko, co obce i nierówne Bogu i co nie jest Nim samym. Niech zawsze powtarza: "Boże, Panie mój i moja pociecho! Gdybyś mnie odwrócił od siebie i skierował ku czemuś innemu, daj mi wtedy innego Ciebie, ażebym mógł iść od Ciebie do Ciebie, bo poza Tobą niczego innego nie pragnę". Kiedy Bóg przyobiecał Mojżeszowi wszelkie dobro i posłał go do Ziemi Świętej, symbolu królestwa niebieskiego, wówczas on rzekł: "Panie, nigdzie mnie nie posyłaj - chyba że Ty sam zechcesz mi towarzyszyć" (Wj 33, 15).

Źródłem wszelkiej skłonności, radości i miłości jest podobieństwo, bo wszystkie rzeczy skłaniają się ku temu, co do nich podobne, i to kochają. Czysty kocha wszelką czystość, sprawiedliwy kocha sprawiedliwość i do niej odczuwa skłonność, a usta człowieka mówią o tym, co go napełnia, bo Chrystus powiada, że "usta mówią z obfitości serca" (Łk 6, 45), a Salomon - że "udręka człowieka jest na jego ustach" (Koh 6, 7). Kiedy więc człowiek skłania się ku rzeczom zewnętrznym i w nich znajduje pociechę, znak to pewny, że w jego sercu nie mieszka Bóg, lecz stworzenie.

Dlatego niech człowiek głęboko się zawstydzi przed Bogiem i sobą samym, gdy sobie uświadomi, że nie ma w nim Boga, a Bóg Ojciec nie dokonuje w nim swych dzieł - przeciwnie, żyje w nim jeszcze nieszczęsne stworzenie, ono też decyduje o jego skłonnościach i w nim działa. Dlatego król Dawid woła ze skargą w Psałterzu: "Łzy były dla mnie pociechą we dnie i w nocy, gdy mówiono mi co dzień: "Gdzie jest twój Bóg?" (Ps 42, 4). Bo skłonność do rzeczy zewnętrznych, znajdywanie pociechy w źródle udręki, częste i wesołe na ten temat ożywione rozmowy - wszystko to dowodzi niezbicie, że Bóg się we mnie nie ukazuje, nie czuwa ani nie działa. Niech się też wstydzi dobrych, którzy mogą przecież wszystko to u niego zauważyć. Dobry nigdy nie powinien się uskarżać na ponoszone szkody ani na cierpienie. Niech się natomiast oskarża za to, że się skarży i że znajduje w sobie lament i cierpienie.

Mistrzowie twierdzą, że choć bezpośrednio pod niebem znajduje się olbrzymi i straszliwie palący ogień, mimo to w najmniejszym stopniu nie doznaje ono jego oddziaływania. Otóż w pewnej księdze czytamy, że najniższa część duszy jest szlachetniejsza od najwyższej części nieba. Jakże zatem ktoś by mógł mieć odwagę twierdzić, że jest człowiekiem niebiańskim i że jego serce jest w niebie, jeśli takie błahostki przyprawiają go o smutek i cierpienie?

A teraz powiem o czymś innym. Nie może być dobry ten, kto nie chce tego, czego w każdym poszczególnym przypadku chce Bóg, bo niemożliwą jest rzeczą, by On chciał czegoś innego niż dobra. Więcej nawet - właśnie dlatego że On chce jakiejś rzeczy, ta musi być dobra, a nawet najlepsza. Stąd też Chrystus uczył Apostołów, a przez nich i nas, żebyśmy codziennie się modlili o spełnienie się woli Bożej. A mimo to, kiedy ona przychodzi, kiedy się spełnia, narzekamy!

Pogański mistrz, Seneka, zapytuje: co stanowi największą pociechę w udręce i bólu? I taką daje odpowiedź: niech człowiek wszystko przyjmuje, tak jakby sobie życzył, żeby się coś stało, i o to prosił; to będzie jego najlepszą pociechą". Bo rzeczywiście byłbyś przecież o to prosił, gdybyś był wiedział, że wszystko się dokonuje z woli Bożej, z nią i w niej. Pewien pogański mistrz powiada: Królu, Ojcze najwyższy i Panie wysokiego nieba! otom gotów na wszystko czego chcesz; daj mi wolę według Twojej chcieć woli.

Człowiek dobry powinien Bogu wierzyć, niezachwianie ufać i mieć Go za najlepszego, ponieważ On w swej dobroci i miłości tylko wtedy zsyła na niego cierpienie i ból, kiedy wie, że tym sposobem albo go ustrzeże przed jeszcze większym cierpieniem, albo zgotuje mu już na ziemi jakąś znaczniejszą pociechę, albo wreszcie kiedy pragnie tą drogą dokonać większego dobra, w którym powszechniej i z większą mocą objawi się chwała Boża.

Zresztą, jakkolwiek by było: ponieważ nic się nie dzieje wbrew woli Bożej, wola człowieka dobrego ma z Bożą stanowić jedno tak doskonałe i do tego stopnia się z nią zjednoczyć, żeby chciał tego samego co Bóg, wtedy nawet kiedy by to oznaczało jego szkodę czy wręcz potępienie. Dlatego też, ze względu na Boga i Jego wolę, dla Jego chwały, św. Paweł pragnął zostać odłączony od Niego (Rz 9, 3). Bo doskonały powinien się nauczyć dc tego stopnia umierać sobie samemu, uwalniać się od siebie w Bogu i przekształcać siebie w Jego woli, żeby cała jego szczęśliwość polegała na zupełnym zapomnieniu o sobie i o wszystkim innym, na myśleniu wyłącznie o Bogu, szukaniu tylko Jego woli i pragnieniu poznania Go tak, jak On mnie poznaje - zgodnie ze słowami św. Pawła (por. l Kor 13, 12). Wszystko co Bóg poznaje, czego chce i co kocha, czyni to w sobie samym, w swojej własnej woli. Tak też mówi Chrystus: "To jest życie wieczne: poznanie samego Boga" (J 17, 3).

Dlatego mistrzowie twierdzą, że błogosławieni w niebie poznają stworzenia bez pomocy ich obrazów; poznają je w jednym Obrazie, który jest Bogiem, w którym On poznaje, kocha i chce siebie samego i wszystkich rzeczy. Sam Bóg uczy nas o to się modlić i tego pragnąć, kiedy mówimy: "Ojcze nasz... święć się Imię twoje" - to znaczy, żebyśmy Ciebie tylko poznawali; "przyjdź Królestwo twoje" - ażebym z wszystkiego, co uważam za bogate, miał i poznawał Ciebie tylko, jedynego Bogatego. Dlatego Ewangelia mówi: "Błogosławieni ubodzy w duchu - to jest: wolą (Mt 5, 3), i prosimy: "Bądź wola Twoja na ziemi (to znaczy: w nas) jako i w niebie" (to znaczy: w samym Bogu). Taki człowiek jest do tego stopnia jednomyślny z Bogiem, że chce tego samego i w taki sam sposób co On. A ponieważ Bóg, w pewnym sensie, chciał popełnionego przeze mnie grzechu, również ja nie chciałem, żeby on nie został nie popełniony, wtedy bowiem spełnia się wola Boża "na ziemi" (to jest: w złych uczynkach), jak i "w niebie" (to znaczy: w dobrych). W ten sposób, ze względu na Boga, człowiek chce pozostać bez Niego i od Niego być odłączonym. I na tym polega jedyny, prawdziwie szczery żal za grzechy: ubolewam z powodu grzechu, ale bez bólu a. Tak samo, bez bólu, ubolewa z powodu grzechu Bóg. Grzech sprawia mi przykrość, i to ogromną, bo za wszystko co stworzone i stwarzalne, gdyby w wieczności było nawet tysiąc światów, nie popełniłbym żadnego grzechu - ale bólu nie doznaję. Jedynym źródłem mojego ubolewania jest wola Boża; w niej i z niej tylko ono się rodzi. To jedyny ból doskonały, bo pochodzi i tryska z czystej miłości, najczystszej dobroci i radości Boga. W ten sposób okazuje się prawdą to, co powiedziałem w tej książeczce - że mianowicie człowiek dobry, rozpatrywany jako taki, wchodzi w pełne posiadanie tej samej Dobroci, którą jest Bóg sam w sobie.

Ach, jak cudowne, jak rozkoszne życie ma ten człowiek w samym Bogu - "na ziemi jak i w niebie"! Niepokój służy jego pokojowi, cierpienie - radości. A we wszystkim tym zwróć jeszcze uwagę na pewną szczególną pociechę: Otóż kiedy mam łaskę i dobroć, o których dopiero co mówiłem, wtedy zawsze i we wszystkim pełen jestem jednakiej pociechy i radości. Jeśli ich natomiast nie mam, wtedy - dla Boga i w zjednoczeniu z jego wolą - mam się bez nich obywać. Jeżeli On chce mi udzielić tego, czego pragnę, wówczas mam to i rozkoszuję się. Jeżeli natomiast nie chce mi dać, wówczas otrzymuję to dzięki temu, że pragnę spełnienia się tej właśnie woli Bożej, która mi tego odmawia; zatem otrzymuję przez to, że jestem pozbawiony, że nie biorę. Czegóż mi wtedy brak? Boga z całą pewnością w bardziej właściwym sensie mamy wówczas, gdy czegoś nam brak, niż kiedy coś otrzymujemy. Kiedy bowiem człowiek coś otrzymuje, wówczas źródło jego radości i pociechy tkwi w samym darze, gdy natomiast nie otrzymuje, wtedy nie ma, nie znajduje ani nie zna żadnej innej przyczyny radości poza Bogiem i Jego wolą.

Inna jeszcze istnieje pociecha. Kiedy człowiek stracił jakieś dobro zewnętrzne: przyjaciela, krewnego, oko, rękę itd., niech nie wątpi, że jeśli będzie to znosił cierpliwie ze względu na Boga, wtedy zyska u Niego w zamian za to przynajmniej równowartość ceny, jaką by się zgodził zapłacić dla uniknięcia tej straty. Przypuśćmy, na przykład, że stracił oko, a zamiast tego wolałby stracić tysiąc, sześć albo i więcej tysięcy marek - wówczas na pewno zyskałby u Boga równowartość tego, co stawiał w zamian za uniknięcie tej straty i cierpienia. O tym właśnie myślał Chrystus, kiedy mówił: "Lepiej by ci było wejść do życia wiecznego z jednym okiem, aniżeli z oboma pójść na potępienie" (Mt 18, 9). "Kto opuści ojca i matkę, brata i siostrę, domostwo lub pole, albo inne jeszcze dobra, ten stokroć otrzyma, a nadto jeszcze życie wieczne" (Mt 19, 29). Na moją szczęśliwość i na Boską Prawdę! nie zawaham się powiedzieć, że kto ze względu na Boga i dobroć opuszcza ojca i matkę, brata i siostrę lub inne dobra, ten stokroć otrzymuje na dwa sposoby. Po pierwsze, przez to że ojciec i matka, brat i siostra stają się mu stokroć milsi niż są mu teraz. Po drugie, nie tylko stu ludzi, ale wszyscy oni stają mu się, jako ludzie, nieporównanie milsi niż teraz są mu w swej naturze jego ojciec, matka czy brat. Nieświadomość tego bierze się u człowieka jedynie stąd, że jeszcze nie opuścił całkowicie ojca, matki, siostry, brata ani innych rzeczy wyłącznie ze względu na Boga i dobroć. Bo czy rzeczywiście ze względu na Boga opuścił ojca i matkę, brata i siostrę, ten kto na ziemi znajduje ich jeszcze w swym sercu, kogo jeszcze zasmuca i niepokoi coś, co nie jest Bogiem? Czy opuścił wszystko, ze względu na Boga, ten kto się jeszcze ogląda za tym i tamtym dobrem i do niego przywiązuje wagę? Św. Augustyn powiada: usuń to i tamto dobro, a wtedy pozostanie czysta, niczym nie ograniczona samoistna Dobroć - to Bóg. Bo jak powiedziałem wyżej, to i tamto dobro niczego nie dodaje Dobroci, lecz ją w nas przesłania i zakrywa. Rozumie i uświadamia to sobie ten, kto widzi to i ogląda w Prawdzie, gdyż jest to prawdziwe tylko w niej; tam więc, nigdzie indziej należy szukać zrozumienia tego.

Wiedzcie jednak, że w posiadaniu cnoty i pragnieniu cierpienia zachodzi pewne stopniowanie. To samo zresztą obserwujemy w naturze: jeden przewyższa drugiego pięknym wyglądem, wiedzą, biegłością w jakiejś sztuce itd. Tak też i ja powiadam: Człowiek naprawdę dobry nie może się odłączyć od Boga ani od dobroci, mimo że się chwieje i mniej lub bardziej ulega poruszeniom naturalnej miłości do ojca, matki, brata lub siostry. Ale miarą jego dobroci będzie właśnie stopień ulegania pociechom i poruszeniom naturalnej miłości i skłonności do ojca, matki, siostry, brata i do siebie samego oraz uświadamiania tego sobie.

Niemniej prawdą jest to, co wyżej napisałem: gdyby ktoś, w swym poddaniu się woli Bożej, potrafił przyjąć to jako wymóg Bożej sprawiedliwości, która w następstwie grzechu pierwszych ludzi domaga się takiej właśnie ułomności u człowieka, gdyby przy tym, ze względu na tę samą wolę Bożą, był gotów się uwolnić od tej ułomności, wówczas należałoby jego postawę uznać za całkowicie dobrą, na pewno też doznałby pociechy w cierpieniu. To właśnie ma na myśli św. Jan, gdy mówi, że prawdziwe "światło świeci w ciemności" (J l, 5), i św. Paweł, który powiada, że "cnota doskonali się w słabości" (2 Kor 12, 9). Gdyby złodziej potrafił przyjąć śmierć szczerze, w pełni, dobrowolnie, chętnie i radośnie, wyłącznie z umiłowania Bożej sprawiedliwości, tej która Bogu każe posyłać złoczyńcę na śmierć, złodziej ten niewątpliwie by się zbawił i dostąpił wiecznej szczęśliwości.

A oto następna pociecha: Każdy chyba dałby się chętnie na przeciąg roku pozbawić jednego oka albo nawet obojga, gdyby mógł przez to ocalić swego przyjaciela od śmierci i oglądać go żyjącym, a potem na powrót odzyskać oko. A jeśli ktoś by się zgodził pozostać przez rok bez oka, po to by uratować od śmierci kogoś, kto po niewielu latach będzie i tak musiał umrzeć, o ileż słuszniej i z większą gotowością powinien taki człowiek wyrzec się tych dziesięciu, dwudziestu czy trzydziestu lat, jakie mu może pozostają, po to by sobie zapewnić wieczną szczęśliwość i oglądać na wieki Boga w Jego Boskim świetle, a w Nim - siebie samego i wszystkie stworzenia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin