Kres Feliks W. - Sorgethergeft.txt

(46 KB) Pobierz
Autor: Feliks W. Kres
Tytu�: Sorgethergeft

Z "NF" 7/96

   "Zrodzeni z nocy, kamienia i grzechu kobiety" - tak brzmi 
napis, wyryty w g�azie, od wiek�w le��cym przy Rozstajnych 
Drogach w Carhon-See. Jak wie�� g�osi, s�owa te   dotycz� 
niezwyk�ego, okrutnego plemienia kot�w-olbrzym�w, z 
pogranicznych las�w Nordii, Hostenne i Saywanee...
   Mordercy b�d� Zab�jca - tak si� zwali i jedno w swym 
j�zyku dla obu tych s��w mieli imi�...
          ("Mroki" - opowie�� o wydarzeniach sprzed wiek�w) 

Feliks W. Kres
Sorgethergeft
   W samym sercu Saywanee, kilka mil ledwie od p�nocnych 
skraj�w Puszczy Bukowej, le�y do�� wysokie, strome wzg�rze, 
uwie�czone koron� ruin. Ponure to miejsce - i ciesz�ce si� 
bardzo z�� s�aw�. Niegdy� ruiny by�y zamkiem, czarn�, 
barczyst� budowl� z kamienia. Jej lochy widzia�y wiele 
�mierci i cierpie�, s�ysza�y wiele skarg, j�k�w, p�aczu.  
Pozosta�y ruiny. Lecz z�a s�awa miejsca nie zgin�a. Nikt 
tam nie zagl�da, cho� podobno pod gruzami le�� wielkie 
skarby. Ale chodz� s�uchy, �e strze�e ich duch z�ej 
w�adczyni, ksi�nej Morany, pani Zamku Ahar. Przekl�tej 
kobiety, kt�r� zgubi�a - niesamowita i ohydna, jak ca�e jej 
�ycie - mi�o�� do kota-Mordercy.  
   Czarne Wieki dawno przemin�y, dawno z�o straci�o w�adz� 
nad �wiatem. Wystarczy jednak ujrze� wzg�rze Ahar, jego 
drapie�ny stok, �ysiny ska� po�r�d zgni�ozielonej trawy, 
wreszcie owe czarne ruiny, by da� wiar�, �e - cho� pokonane 
- z�o nie przepad�o bez reszty... �e drzemie gdzie�, cho�by 
w le�nych  ost�pach... cho�by w owych gruzach. �e powr�ci, a 
wraz z nim - jego s�udzy.

   Niewielka najpierw wioska, le��ca opodal Ahar, rozros�a 
si� znacznie, powsta� ko�ci� drewniany, p�niej zbudowano 
drugi - ju� z ceg�y. Linon �wiat�y, ksi��� Saywanee, poj�� 
za �on� c�rk� swego stryja, w�adcy o�ciennej Nordii. Nordia 
o�ywi�a handel z Hostenne, bo najprostszy i najkr�tszy szlak 
wi�d� przez Saywanee. Zaniedbana droga, szerokim �ukiem 
obchodz�ca Wzg�rze Ahar, zosta�a naprawiona. Ayonna, wie� z 
dwoma ko�cio�ami, uzyska�a prawa miejskie, a z czasem prawo 
sk�adu. Karawany kupieckie p�yn�y z zachodu na wsch�d i ze 
wschodu na zach�d. W Ayonnie pojawi�y si� dwie nowe ober�e, 
obok dw�ch ju� istniej�cych. Posterunek stra�y miejskiej 
wzmocniono, potem przyby�a do miasta p�kompania 
muszkieter�w ksi���cych. Raz po raz bawi�y przejazdem 
znaczniejsze osobisto�ci: a to mo�ny szlachcic ze sw� 
s�u�b�, to zn�w ksi���cy urz�dnik, a ca�kiem niedawno - 
nawet biskup.
   Niewielkie, ale ju� bogate miasto t�tni�o �yciem.
   Ponure wzg�rze patrzy�o na� wy�upiastymi �lepiami g�az�w, 
kt�rych nie chcia�a pokry� gleba, kt�re omija�a trawa. Tylko 
korona ruin straci�a sw� pierwotn� czer�, omsza�a, pokry�a 
si� zieleni� coraz wy�szych chwast�w.
   I ci�gle nie by�o odwa�nych, gotowych wydrze� zamkowi 
dawne skarby. Dziwna rzecz: niejeden zuchowaty m�odzian-
zabijaka zapewnia� przyjaci� przy winie, �e ju� jutro - co 
to jutro! dzi�, zaraz! - wyruszy po bogactwa, drwi�c z 
bajek, wy�miewaj�c legendy i za nic maj�c ponur� przesz�o�� 
miejsca. Ten i �w pojecha� nawet ku wzg�rzu...
   Wszyscy zawr�cili.
   Dziwna moc strzeg�a tego pomnika i grobowca zarazem; 
pomnika-grobowca cieni, �mierci i zbrodni.

   By� parny, letni wiecz�r. Zanosi�o si� na burz�, ale tu, 
pod dachem obszernego zajazdu, mo�na by�o kpi� sobie z 
b�yskawic i ulewy. Tote� kupcy (o kt�rych wielce si� w 
ober�y starano) nie kryli zadowolenia. Mo�e mniej powod�w do 
szcz�cia mieli, pilnuj�cy cennych woz�w, pomocnicy 
kupieccy, z kijami w gar�ci przechadzaj�cy si� po majdanie. 
Lecz c� - zgodnie z prawem sk�adu towar mia� by� 
nast�pnego dnia wystawiony na sprzeda�; nale�a�o pilnowa�, 
by w nocy wozy nie sta�y si� l�ejsze.
   Niez�e wino, dobywane wprost z ch�odnej piwnicy, a tak�e 
obfity posi�ek, sprawi�y, �e rozmowa przy d�ugim, solidnie 
zbitym stole toczy�a si� coraz �wawiej. Gwar wywabi� z izb 
noclegowych paru innych go�ci; pora nie by�a jeszcze bardzo 
p�na, a kupcy, jako bywalcy wielu stron �wiata, zawsze 
mieli ciekawe wie�ci w zanadrzu.
   Ober�ysta, cz�ek nie w ciemi� bity, wiedzia� z 
do�wiadczenia, �e takie w�a�nie wieczorne pogaw�dki, je�li 
tylko zaraz nie umr�, przeci�gaj� si� �atwo do p�nej nocy. 
Za� ca�onocna biesiada znaczy�a akurat tyle, co pieni�dz: 
go�cie jedli i pili, a popiwszy - sypali groszem tym 
ch�tniej. Skwapliwie donosi� wi�c coraz nowe flaszki, 
s�ucha� wywod�w, czasem (niby przypadkiem) wtr�ca� jakie� 
s��wko, by zaogni� rozmow�, udawa� g�upiego, dziwi�c si� 
rzeczom oczywistym, co - jak wiadomo - jest najlepsze, by 
rozwi�za� j�zyk i da� m�wcy sposobno�� do poucze�. Wreszcie, 
widz�c dobry skutek swych zabieg�w, usun�� si� w cie� i 
baczy� tylko, by wina nie zabrak�o.
   Jeden wszak�e go�� nie bardzo si� obrotnemu karczmarzowi 
podoba�. By� szlachcicem, i to chyba zamo�nym. Pi� jednak 
wstrzemi�liwie, jad� niewiele, nie op�aci� noclegu. Zdaje 
si�, �e czeka� na kogo�. Mo�e jednak by�o inaczej, albowiem 
czas p�yn��, a szlachcic wci�� samotnie trwa� w swoim k�cie, 
nie przejawiaj�c nawet �ladu irytacji czy zniecierpliwienia.
   Akurat na kr�tko po p�nocy wprawne ucho gospodarza 
pochwyci�o stukot ko�skich kopyt na majdanie. Zaspanego 
pacho�ka si�� trzeba by�o wygania� z k�ta, w kt�rym drzema�.
   - Nu�e, obwiesiu! - ponagla� go roze�lony pryncypa�. - 
C� to, darmo chlebem gard�o napychasz? Nu�e, go�� zajecha�!
   Jednak nim pacho� pobieg�, by pokaza� drog� do izby i 
zaj�� si� koniem przyby�ego, drzwi otwar�y si�, wpuszczaj�c 
ch�odn� noc i porywy wiatru, nios�cego pierwsze krople 
wzbieraj�cej ulewy. Podr�ny zatrzyma� si� w progu, wzrokiem 
ogarniaj�c rozochoconych biesiadnik�w, potem �piesz�cego ku 
niemu wyrostka i ober�yst�.
   Drzwi pozosta�y otwarte, kilka g��w zwr�ci�o si� ku nim. 
Chciano wo�a�, �e zimno... Zamiast tego, g�osy milk�y 
kolejno.
   M�czyzna - by� to szlachcic ogromnego wzrostu odziany w 
szkar�at i czer� - przytrzymywa� lekko kapelusz z bia�ym 
pi�ropuszem, drug� r�k� za� opu�ci� na gard� rapieru. Twarz 
zdradza�a lat najwy�ej czterdzie�ci, jednak w�sy i niewielka 
br�dka by�y g�sto przetykane siwizn�. Oczy, skryte pod 
namarszczonymi brwiami, spogl�da�y uwa�nie, badawczo, ale i - 
by nie rzec: wrogo...
   Pacho�ek, przewiercony tym spojrzeniem, wystraszy� si� 
wyra�nie, bo stan��, popatruj�c to na go�cia, to na 
ober�yst�.
   Cisza trwa�a przez par� d�ugich chwil.
   - Szukam kogo� - rzek� szlachcic, bez s�owa powitania i 
najwyra�niej nie zamierzaj�c post�pi� dalej w g��b izby. 
Wymawia� wyrazy z cudzoziemska, trudno jednak powiedzie�, 
jaki by� jego ojczysty j�zyk.
   Zaraz potem przenikliwe spojrzenie pobieg�o ku mrocznemu 
zak�tkowi izby. Siedz�cy tam od wielu godzin szlachcic 
powsta� i, skin�wszy g�ow�, uczyni� dwa kroki w stron� 
szkar�atnego olbrzyma.
   - Czekam na kogo� - rzek� r�wnie zwi�le, spogl�daj�c z 
uwag�.
   Cz�owiek ten m�g� mie� lat tyle samo, co przyby�y. 
Ust�puj�c mu wzrostem, nosi� si� jednak r�wnie dumnie i 
godnie. Odziany by� w barwy zielone, br�zowe i czarne, 
podkre�lone bia�ymi koronkami.
   Obaj m�czy�ni przez chwil� oceniali si� wzrokiem, po 
czym wymienili uk�ony. Przybysz usun�� si� cokolwiek, by da� 
tamtemu przej�� przez drzwi.
   - Wielmo�ni panowie - zagada� ober�ysta, odzyskuj�c g�os 
- po nocy... w tak� noc...
   M�czyzna w szkar�acie cisn�� co� do g�ry; oczy 
wszystkich pod��y�y za z�otym migotaniem. Karczmarz chwyci� 
monet� i ze zdumieniem patrzy� na dukata z ksi���cej 
mennicy, wartego wi�cej, ni� dwaj m�czy�ni mogli przeje�� i 
przepi� w trzy dni. Gdy uni�s� wzrok, by dzi�kowa� - 
szlachcic�w ju� nie by�o.

   Grube, ci�kie krople coraz g�ciej pada�y na go�ciniec. 
W oddali grzmia�o. W czerni nocy niewyra�nie majaczy�y 
sylwetki dw�ch je�d�c�w. Konie sz�y drobnym k�usem. Dziwnie 
g�ucho ni�s� si� odg�os uderzaj�cych o ziemi� kopyt.
   U zbiegu dw�ch dr�g prowadz�cy m�czyzna wstrzyma� 
wierzchowca. Szarza�y w mroku pi�ra przy kapeluszu.
   - Tu poczekamy - powiedzia�.
   - Czemu w�a�nie tu?
   - Moi ludzie - pad�o kr�tkie wyja�nienie. - Wyjecha�em 
naprz�d sam, po c� ci�gn�� do miasta zbrojne s�ugi?
   - Chcesz, kawalerze, strzela� do upior�w z muszkiet�w?
   - Upior�w... Mo�ci hrabio, nie wierz� w upiory.
   - A w co wierzysz, kawalerze?
   - W nic.
   - Nawet w Boga? W magi�, w przeznaczenie? - pyta� 
m�czyzna w koronkach.
   - Ja jestem przeznaczeniem, panie hrabio. Przeznaczeniem 
ka�dego, kogo przeznaczeniem by� zechc�.
   Dziwna rozmowa urwa�a si�. M�czy�ni nieruchomo tkwili w 
siod�ach, spogl�daj�c wyczekuj�co w kierunku, z kt�rego 
prowadzi�a boczna droga. Nas�uchiwali, ale szmer deszczu i 
nadchodz�ce pomruki burzy g�uszy�y wszelkie inne d�wi�ki. Za 
to b�yskawice s�u�y�y dobrym �wiat�em - coraz jaskrawsze, 
coraz bli�sze.
   - Jad�.
   Bia�oz�ote p�kni�cie zal�ni�o na niebie, wy�awiaj�c z 
ciemno�ci szkar�atn� szat� m�wi�cego. Hrabia pochwyci� 
spojrzeniem trzech konnych, zd��aj�cych ku nim, i zapyta�:
   - I c� waszmo�� poczniesz z tym wojskiem?
   Olbrzym, zdaje si�, nie dos�ysza� kpiny w g�osie swego 
towarzysza, bo odpar� spokojnie:
   - Mo�ci hrabio, naj��e� mnie pan za ogromne pieni�dze. 
Jestem wart swojej ceny. Wiem, co czyni�. Ci ludzie mog� si� 
przyda�.
   Po czym dorzuci� jeszcze:
   - Natomiast pan jeste� ca�kiem zb�dny, drogi hrabio. Na 
co przyda si� twoja szpada w tych ruinach, skoro ju� moja 
tam b�dzie?
   - Kawalerze - rzek� z pewn� wy�szo�ci� wezwany - zwa� 
prosz�, �e nie tylko szpad� tam nios�. Nios� tak�e g�ow�.
   "By zostawi�..." - powiedzia� sobie najemnik.
   Trzej je�d�cy dotarli do zbiegu dr�g. Zagadni�to kr�tko, 
olbrzym opowiedzia� si� - niepotrzebnie, bo w�a�nie kolejna 
b�yskawica przeci�a czarne niebo. Nie pad�o ani jedno 
zb�dne s�owo. Ruszono w milczeniu.
   Hrabia i jego towarzysz pod��ali na czele, kilka ko�skich 
d�ugo�ci przed tamtymi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin