Sheckley Robert - Prototyp.txt

(39 KB) Pobierz
Autor: Robert Sheckley
Tytu�: Prototyp

(Early Model)

Z "NF" 9/91

L�dowanie wypad�o prawie katastrofalnie. Bentley zdawa� 
sobie spraw�, �e to wielki ci�ar na jego plecach mia� wp�yw 
na koordynacj� ruch�w, ale do ostatniego momentu, kiedy 
nacisn�� nieodpowiedni guzik, nie przypuszcza�, �e b�dzie a� 
tak �le. Statek zacz�� spada� jak kamie�. Bentley wyr�wna� 
dos�ownie w ostatniej chwili, wypalaj�c czarn� dziur� w 
miejscu, nad kt�rym l�dowa�. W chwili zetkni�cia z ziemi� 
statkiem zako�ysa�o jakby wstrz�sn�y nim dreszcze i dopiero 
po jakim� czasie zatrzyma� si�.
   Bentley dokona� pierwszego l�dowania na Tels IV.
   Gdy to si� ju� sta�o, natychmiast nala� sobie dobr� 
porcj� szkockiej w celach zdrowotnych.
   Potem w��czy� radio. S�uchawk� mia� w uchu, co powodowa�o 
ci�g�e sw�dzenie, a mikrofon by� chirurgicznie zamocowany w 
jego krtani. Przeno�ny kosmiczny odbiornik nastawia� si� 
automatycznie. Na szcz�cie, bo Bentley nie mia� zielonego 
poj�cia, jak go precyzyjnie dostroi� przy tak ogromnej 
odleg�o�ci.
   - Wszystko w porz�dku - powiedzia� do profesora Sliggerta 
przez radio. - To planeta ziemiopodobna, jak wykazywa�y 
wcze�niejsze badania. Statek jest nie uszkodzony. A ja 
szcz�liwie donosz�, �e nie z�ama�em karku w 
czasie l�dowania.
   - Oczywi�cie, �e nie z�ama�e� - odpar� Sliggert cichym, 
pozbawionym emocji g�osem. - A jak Protec? Co z nim? Czy ju� 
si� do niego przyzwyczai�e�?
   - Nie - powiedzia� Bentley - nadal czuj�, jakby mi na 
plecach siedzia�a wielka ma�pa.
   - C�, nied�ugo przestanie ci przeszkadza� - zapewni� go 
Sliggert. - Instytut przekazuje swoje gratulacje, a rz�d 
chyba szykuje dla ciebie jaki� medal. Pami�taj, �e 
najwa�niejsz� obecnie spraw� jest zaprzyja�nienie si� z 
tubylcami i, je�li to mo�liwe, zawarcie jakiegokolwiek 
porozumienia handlowego. Jakiegokolwiek. To ma by� 
precedens. Ta planeta jest nam potrzebna, Bentley.
   - Wiem.
   - Powodzenia. Informuj w miar� mo�liwo�ci.
   - Dobrze - obieca� Bentley i wy��czy� si�.
   Spr�bowa� wsta�, ale za pierwszym razem nie uda�o mu si�. 
Na szcz�cie, dzi�ki uchwytom nad desk� kontroln�, jako� 
przeszed� do pionu. Przy tej okazji zda� sobie spraw� z 
ceny, jak� p�aci si� za sflacza�e mi�nie. �a�owa�, �e w 
czasie d�ugiej podr�y nie przyk�ada� si� uczciwiej do 
�wicze�.
   Bentley by� wysokim, postawnym cz�owiekiem, dobrze i 
solidnie zbudowanym. Na Ziemi wa�y� oko�o stu kilogram�w i 
porusza� si� z gracj� atlety. Ale od chwili startu mia� na 
sobie dodatkowy ci�ar. Prawie czterdzie�ci kilogram�w na 
sta�e przymocowane do plec�w. W tych warunkach jego ruchy 
przypomina�y starego s�onia w zbyt ciasnych pantoflach.
   Teraz poruszy� ramionami pod szerokimi plastykowymi 
szelkami, skrzywi� si� i ruszy� do wyj�cia. W oddali, jakie� 
p� mili od statku, widzia� wie� - niewielkie, br�zowe plamy 
na horyzoncie. Na r�wninie rozr�nia� jakie� poruszaj�ce si� 
kropki. Najwidoczniej wie�niacy zdecydowali si� sprawdzi�, 
co za dziwny obiekt, ziej�cy ogniem i wydaj�cy tajemnicze 
d�wi�ki, spad� z nieba.
   - Niez�e przedstawienie - powiedzia� Bentley do siebie.
   Gdyby obcy nie wykazali �adnego zainteresowania, kontakt 
by�by utrudniony. Instytut Eksploracji Mi�dzygwiezdnych 
rozpatrywa� r�wnie� tak� sytuacj�, ale nie znaleziono 
�adnego rozwi�zania. Dlatego te� skre�lono j� z listy 
mo�liwo�ci.
   Wie�niacy byli coraz bli�ej. Bentley uzna�, �e czas, by 
si� przygotowa� na ich spotkanie. Otworzy� szafk� i wyj�� 
automatycznego t�umacza, kt�rego z pewnym trudem przymocowa� 
na piersi. Do jednego z ud przytroczy� kanister z wod�, na 
drugim umie�ci� kontenerek ze skoncentrowan� �ywno�ci�. Do 
brzucha przymocowa� potrzebne narz�dzia. Radio znalaz�o swe 
miejsce na jednej z �ydek, za� apteczka pierwszej pomocy na 
drugiej.
   Tak wyekwipowany Bentley mia� na sobie ponad 
siedemdziesi�t kilogram�w sprz�tu, z czego ka�dy gram uznano 
za niezb�dny do prze�ycia w kosmosie.
   Fakt, �e zamiast chodzi� praktycznie, s�ania� si� na 
nogach, uznano za nieistotny.

W tym czasie tubylcy zd��yli podej�� do statku. Zebrali si� 
wok� wymieniaj�c z lekcewa�eniem jakie� uwagi. By�y to 
istoty dwuno�ne, o kr�tkich, grubych ogonach i rysach 
przypominaj�cych zjawy ze straszliwych koszmar�w sennych. 
Ich cia�a by�y koloru jaskrawopomara�czowego.
   Bentley zd��y� r�wnie� zauwa�y�, �e s� uzbrojeni. 
Dostrzeg� no�e, w��cznie, lance, kamienne m�oty i siekiery. 
Na widok broni u�miech zadowolenia przemkn�� mu po twarzy. 
Usprawiedliwia�a ona czterdzie�ci dodatkowych kilogram�w, 
kt�re nosi� na swych barkach od chwili opuszczenia Ziemi.
   Niewa�ny by� zreszt� rodzaj uzbrojenia tubylc�w, mogli 
dysponowa� nawet bomb� atomow� - i tak nie byli w stanie mu 
zagrozi�.
   To w�a�nie u�wiadomi� mu jeszcze na Ziemi profesor 
Sliggert, szef Instytutu i wynalazca Proteca.
   Bentley otworzy� w�az. Telianom wyrwa�y si� okrzyki 
zdumienia. Automatyczny t�umacz po paru sekundach 
niepewno�ci prze�o�y� je:
   - Och! Ach! Jakie to dziwne! Niewiarygodne! �mieszne! 
Nadzwyczaj niew�a�ciwe!
   Bentley zszed� po drabince, usi�uj�c ostro�nie balansowa� 
swymi dodatkowymi kilogramami. Tubylcy otoczyli go p�kolem, 
bro� trzymali w pogotowiu.
   Zbli�y� si� do nich. Odsun�li si�. Z mi�ym u�miechem 
zacz��:
   - Przyby�em jako przyjaciel.
   Aparat wyszczeka� kilka chrapliwych d�wi�k�w w j�zyku 
Telian.
   Chyba mu nie uwierzyli. W��cznie nadal by�y gotowe do 
ataku, a jeden z Telian, najpot�niejszy i nosz�cy 
wielobarwne przybranie na g�owie, trzyma� top�r przygotowany 
do walki.
   Bentley poczu�, �e oblatuje go strach. Nie byli w stanie 
go zrani�. To jasne. P�ki mia� na sobie Proteca, nic nie 
mogli mu zrobi�. Nic! Profesor Sliggert by� tego wi�cej ni� 
pewien.

Przed startem profesor Sliggert za�o�y� mu Proteca na plecy, 
zamocowa� rzemienie i odszed� par� krok�w, by podziwia� swe 
dzie�o:
   - Doskonale - oznajmi� z dum�.
   Bentley ugi�� si� pod ci�arem.
   - Troszk� przyci�kie.
   - No c� - odrzek� Sliggert - to dopiero prototyp. 
Zrobi�em wszystko, by zmniejszy� jego wag�, wykorzysta�em 
tranzystory, lekkie stopy, drukowane obwody, miniaturowe 
komponenty o pe�nej mocy. Niestety, wszystkie prototypy s� z 
regu�y du�e.
   - Chyba m�g� pan to nieco usprawni� - zaprotestowa� 
Bentley, pr�buj�c odwr�ci� si�.
   - Usprawnienia zostawmy na p�niej. Teraz najwa�niejsza 
jest maksymalna wielofunkcyjno��, a dopiero potem - wygoda. 
Tak zawsze by�o i tak b�dzie. We�my na przyk�ad maszyn� do 
pisania. Obecnie jest to jedynie klawiatura p�aska jak 
deska. A prototyp... Albo taki aparat s�uchowy, kt�ry traci� 
zb�dny ci�ar dopiero w kolejnych fazach rozwoju. No i 
automatyczny t�umacz. Pocz�tkowo by� to masywny, 
skomplikowany kalkulator elektroniczny wa��cy kilka ton.
   - W porz�dku - przerwa� mu Bentley. - Je�li nic lepszego 
nie mo�e pan wymy�li�, to w porz�dku. A jak mo�na si� tego 
pozby�?
   Profesor Sliggert u�miechn�� si�.
   Bentley si�gn�� r�k� do ty�u, ale nie potrafi� znale�� 
klamry. Poci�gn�� za szelki, ale nie uda�o mu si� ich 
rozpi��. Poczu�, jakby si� znalaz� w nowym i cholernie 
skutecznym kaftanie bezpiecze�stwa.
   - Profesorze, jak si� z tego wydosta�?
   - Nie zamierzam ci powiedzie�.
   - Co?
   - Protec jest niewygodny, prawda? - zapyta� Sliggert. - 
Wola�by� go nie nosi�?
   - Ma pan cholern� racj�.
   - Oczywi�cie. Czy wiesz, �e w czasie wojny, na polu bitwy 
�o�nierze porzucaj� ekwipunek, poniewa� jest ci�ki lub 
niewygodny? Ale my nie mo�emy pozwoli� sobie na ryzyko w 
twoim przypadku. Wyruszasz na obc� planet�, Bentley. 
B�dziesz wystawiony na zupe�nie nieznane niebezpiecze�stwa. 
Przez ca�y czas musisz by� chroniony.
   - Zgadzam si� - odrzek� Bentley - ale mam dosy� rozumu, 
by wiedzie�, kiedy to na�o�y�.
   - Czy�by? Wybrali�my ci� dla takich zalet jak zaradno��, 
wytrzyma�o��, si�a fizyczna - no i oczywi�cie pewien procent 
inteligencji, ale...
   - Dzi�ki.
   - Ale te zalety nie zabezpieczaj� ci� w pe�ni. 
Przypu��my, �e uznasz tubylc�w za przyjaznych i zdecydujesz 
si� zrzuci� ten ci�ki i niewygodny sprz�t... A je�li si� 
pomylisz? �atwo pope�ni� b��d na Ziemi. Pomy�l, o ile 
�atwiej mo�na si� pomyli� na obcej planecie.
   - Potrafi� troszczy� si� o siebie - odpar� Bentley.
   Sliggert ponuro przytakn��.
   - Tak w�a�nie m�wi� Atwood, udaj�c si� na Durabell� II i 
s�uch o nim zagin��. Nie wr�cili te� Blake, Smythe ani 
Korishell. Czy potrafisz obroni� si� przed ciosem w plecy? 
Czy masz oczy z ty�u g�owy? Nie, nie masz - ale Protec ma!
   - Prosz� zrozumie� - odparowa� Bentley - ja naprawd� 
jestem cz�owiekiem odpowiedzialnym. B�d� nosi� Proteca 
udaj�c si� na powierzchni� obcej planety. Ale teraz niech mi 
pan powie, jak to zdj��.
   - Zdaje si�, �e czego� nie rozumiesz, Bentley. Gdyby 
chodzi�o jedynie o twoje �ycie, pozwoliliby�my ci na ryzyko. 
Ale tu idzie o sprz�t i statek warto�ci kilku miliard�w 
dolar�w. I o praktyczne wypr�bowanie Proteca. Jedynym 
sposobem upewnienia si� co do jego przydatno�ci jest 
noszenie go przez ciebie na okr�g�o. A jedynym sposobem 
zapewnienia, by� go nosi�, jest niepowiedzenie ci, jak go
zdj��. Nam zale�y na wynikach. Pozostaniesz �ywy, czy tego 
chcesz, czy nie.
   Bentley przemy�la� spraw� i zgodzi� si�, acz niech�tnie.
   - S�dz�, �e mog�oby mnie podkusi�, by to zdj��. Gdyby 
tubylcy okazali si� autentycznie przyja�ni.
   - Ta pokusa zostanie ci zaoszcz�dzona. Czy rozumiesz ju�, 
jak to dzia�a?
   - Oczywi�cie - powiedzia� Bentley - ale czy faktycznie 
robi wszystko, o czym pan wspomnia�?
   - Test laboratoryjny przeszed� doskonale.
   - Nie chcia�bym, �eby zawi�d� jaki� drobiazg. Przypu��my, 
�e nawali faza lub pu�ci lut.
   - To w�a�nie jest jedn� z przyczyn ci�aru tego 
urz�dzenia - wyja�ni� Sliggert cierpliwie. - Potr�jne 
zabezpieczenie. Nie mo�emy sobie pozwoli� na �adn� usterk� 
techniczn�.
   -...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin