Knabit Leon - Tajemnice zakonu.rtf

(348 KB) Pobierz

 

Leon Knabit

Tajemnice zakonu

Rozmawia Artur Sporniak

Wydawnictwo Literackie

Kraków 2008


SPIS ROZMÓW

1. Zabłąkany podróżny

2. Posłuszeństwo

3. Opat

4. Pokora

5. Modlitwa

6. Praca

7. Ubóstwo

8. Gościnność

9. Post

10. Mnich

11. Świat


1. Zabłąkany podróżny

 

Abba Grzegorz powiedział: Całe życie ludzkie jest jak jeden dzień dla tych, których trudy płyną z tęsknoty „„.

 

artur sporniak: Jesteśmy w Tyńcu. Miejsce to wzbudza ciekawość, a nawet fascynację. Jak Ojciec myśli, dlaczego?

o. leon knabit: Świat dzisiejszy toczy się zupełnie innym torem niż rzeczywistość, którą ludzie przeczuwają i potem obserwują w Tyńcu. Ten świat jest zdany na ciągły pościg, bieg, poszukiwanie czegoś. Pożądamy sukcesu i jednocześnie narzekamy, że nie wszystko to, co upragnione, jest osiągalne. Często ludzie, którym się naprawdę powiodło, zadają sobie pytanie: po co to wszystko? Właściwie niczego mi nie brak. Czy biec dalej, czy stanąć? Jeśli stanę, czy tym samym nie będę się cofał? Widoczny jest w tym biegu na oślep jakiś bezsens. Tymczasem założony w 1044 roku klasztor tyniecki trwa do dziś, a wraz z nim wiele innych rozrzuconych po świecie, począwszy od Włoch, gdzie jest kolebka benedyktynów. To zastanawia, jest zagadką, być może jej źródło leży w przeczuciu głębszego sensu. O ten sens często ludzie pytają zakonników. Pokazujemy im wtedy nasze życie - jego regularność, spokój, optymizm, które są nadzieją chrześcijańską. Mówimy o wartości, którą jest Pan Bóg, i o cierpliwości benedyktyńskiej.

W tym świadectwie ważne jest, że prawda - którą w naszym życiu rozpoznajemy i która tak nas fascynuje - przerasta nas wszystkich. Ludzi chyba przyciąga właśnie to: pokora wobec prawdy, zafascynowanie, a nie postawa posiadacza i dystrybutora prawdy. Wśród zakonników, niezależnie od charakteru, temperamentu, wyrobienia i długości pobytu w klasztorze, w gruncie rzeczy trudno jest znaleźć pyszałka. Życie zakonne dość szybko weryfikuje takie postawy. Oczywiście doświadczamy w sobie także mroków wiary, ale jest tutaj przez te tysiąc lat w klasztorze benedyktyńskim przede wszystkim światło wiary. Pewne rzeczy dla mnichów są oczywiste. I ludzie stają zdziwieni. Pytają: - Jaką drogą oni do tego dochodzą? Jak to się dzieje, że są tak pełni pokoju? Modlą się dużo, a jednocześnie jeden zajmuje się świnkami, drugi występuje w telewizji, trzeci jeszcze prowadzi działalność gospodarczą. Niemiecki benedyktyn, ojciec Anzelm Griin, autor poczytnych książek na temat duchowości i psychologii, jest jednocześnie ekonomem klasztoru, więc zajmuje się sprawami gospodarczymi. To ludzi zastanawia. Jak możliwe jest godzenie tego ze sobą?

Zwykła sprawa: spożywanie posiłków. W Tyńcu zasiadamy do nich wszyscy razem, krótko się modlimy, słuchamy fragmentu Pisma Świętego, jemy bez pośpiechu, najczęściej w milczeniu. Goście, którzy uczestniczą w takich posiłkach, odkrywają atmosferę bardzo różną od przeżyć fundowanych przez McDonaldsa...

A jednak, o ile pamiętam, do refektarza w Tyńcu nie wszyscy goście są wpuszczani. Kobiety nie mogą doświadczyć tej szczególnej atmosfery, gdyż jedzą w osobnej sali.

To od pewnego czasu się zmieniło. Rzeczywiście, dawniej w refektarzu obowiązywała ścisła klauzura i kobiety nie miały tam wstępu, podobnie jak mężczyźni w klasztorach żeńskich. Dzisiaj jednak przy okazji świąt i uroczystości klasztornych refektarz jest otwarty dla wszystkich.

Współczesny świat nie ceni wartości i stylu życia, który ojcowie wybrali, a mimo to, a może właśnie dlatego, tacy odmieńcy jak mnisi z Tyńca intrygują. Klasztor zaciekawia, ale też onieśmiela. Jeśli tu pukamy, to także z obawą...

Być może boimy się, że konfrontacja z rzeczywistością tu spotkaną obnaży płytkość naszego dotychczasowego stylu życia, do którego bardzo jednak przywykliśmy. Często ludzie atakujący zakonników czynią to w odruchu obrony przed sobą samym. Jest to raczej krzyk doświadczanego bezsensu. Kiedyś trafił do nas człowiek, który - jak się okazało - do sposobu naszego życia podchodził z lekką drwiną. Mówił sobie: fajnie, będziemy się trochę modlić, jeść, dużo leniuchować - zupełnie niezły sposób na spędzenie wolnego czasu! Po trzech dniach pobytu zawołał: Cholera, tu wszyscy wierzą!. Nie wyjechał nawrócony, ale głęboko poruszony.

Sądzę, że zagadka tkwi w trwałości tego sposobu życia. Świat nieustannie się zmienia, a benedyktyni trwają już półtora tysiąca lat i sama istota ich życia pozostaje niezmienna. Ja po prawie pięćdziesięciu latach bycia mnichem wciąż jestem w Tyńcu zakochany. Wciąż mnie zadziwia.

A jednak w swej tysiącletniej historii Tyniec miał długą, ponadstuletnią przerwę. Po klęsce Napoleona, w latach 1821-1826, miało tu siedzibę biskupstwo, przeniesione następnie do Tarnowa, i z czasem budynki klasztorne popadły w ruinę.

To prawda, podczas rozbiorów polscy benedyktyni zostali rozproszeni, ale zgodnie z benedyktyńskim hasłem sucdsa nirescit (podcięte, zieleni się na nowo) w wolnej Polsce benedyktyni zaczęli się odradzać. Najpierw w 1924 roku odrodził się klasztor w Lubiniu w Wielkopolsce (pierwotnie założony w 1070). Potem dzięki determinacji belgijskiego benedyktyna o. Karola von Oosta wskrzeszono także Tyniec. Tuż przed wojną w 1939 roku kilku benedyktynów, którzy najpierw znaleźli punkt oparcia w podarowanym przez pobożne panie pensjonacie w Rabce, gdzie prowadzili internat dla chłopców, mogło przeprowadzić się do Tyńca. I od tego czasu opactwo nie tylko samo się rozwija, ale także pomaga, żeby się zieleniło gdzie indziej. Dzięki naszej pomocy odrodziło się dawne opactwo Huysburg koło Halberstadt w Niemczech. Odnawia się też życie benedyktyńskie na Słowacji, gdzie ongiś było dwanaście opactw. Obecnie Tyniec przygotował do życia zakonnego dziesięciu Słowaków, którzy mają już mały dom koło Zwolenia i rozpoczęli budowę klasztoru pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w miejscowości Sampor koło Bańskiej Bystrzycy. W Polsce Lubin stał się już przeoratem konwentualnym, niezależnym od Tyńca, a w Biskupowie na Śląsku Opolskim rozwija się pomyślnie niewielki na razie klasztor, przeorat Zwiastowania Pańskiego.

Po wojnie Tyniec uczestniczył w posoborowej reformie liturgii, pracował też nad nowym tłumaczeniem Pisma Świętego - Biblią Tysiąclecia. Takim niezwykłym dowartościowaniem naszego życia i naszej pracy była ostatnia wizyta Papieża w Tyńcu 19 sierpnia 2002 roku. Stąd pojechał do Balic i odleciał do Rzymu. To ostatnie miejsce, które Jan Paweł II odwiedził za życia w Polsce. Papież powiedział wtedy: Wiele zawdzięczam Tyńcowi. I nie tylko ja, ale i Polska cała.

Powróćmy do współczesnego podróżnego, zabłąkanego przypadkiem w Tyńcu. Benedyktyni mają mu wiele do zaoferowania. Już pierwsza z propozycji na reklamówce rekolekcyjnej intryguje: Jeśli masz problem z modlitwą, zacznij pościć. Podczas tygodniowych rekolekcji podejmujemy post ograniczający się jedynie do picia soków i napojów (woda, herbata). Dodana jest uspokajająca uwaga, że uczestnicy mają zapewnioną opiekę lekarską. Warunkiem udziału jest chęć pogłębienia życia duchowego. To dość radykalna oferta.

O to należałoby zapytać uczestników.

A czy tacy śmiałkowie w ogóle się znajdują?

Tak, i to sporo. Bardzo wiernie przestrzegają milczenia i postu. Zaznaczam, że motywem nie może być dziwactwo. Oczywiście stan zdrowia musi na taką fizyczno-duchową kurację pozwalać. (Do takich rekolekcji kwalifikuje lekarz). Post musi pomagać organizmowi, a nie niszczyć go. Niektórym ludziom nie można pozwolić na tak radykalne wyrzeczenie. Dopóki sami nie spróbowaliśmy, można pytać: jaki to ma sens? Ale ci, którzy przeszli przez rekolekcje, mówią, że to jest potrzebne, jakby odradza człowieka. Sądzę, że takie rekolekcje można przyrównać do kąpieli. Potrzebujemy od czasu do czasu duchowo się odświeżyć. I w Tyńcu stosujemy różne szampony do takiej kąpieli: dla jednych czytanie Pisma, dla innych post, dla jeszcze innych śpiew gregoriański, bo i takie warsztaty tu prowadzimy.

Spróbowałbym głębiej to zinterpretować. Czy post paradoksalnie nie wskazuje na to, że jesteśmy nierozdzielnie duchowo-cieleśni? Że nie da się ducha oddzielić od ciała. Działając na ciało, działam na ducha i poprzez ciało docieram do ducha. Sam nie próbowałem pościć przez tydzień, spodziewam się, że Ojciec wie lepiej, jak to jest.

Ja też nie próbowałem. Merton pisał: Kiedy nastaje dzień postny, już po południu burczy w brzuchu. Biskup Swirski, ordynariusz, który wyświęcił mnie na księdza, zanim jeszcze wstąpiłem do benedyktynów, przed każdą diecezjalną wizytacją kilka dni pościł. Próbował w ten sposób oczyścić organizm, by mógł znieść te rozmaite frykasy, które biskupowi stawiają na stół podczas wizytowania parafii. Mówił, że podczas dłuższego postu z początku chce się jeść, ale potem aż szkoda wracać do jedzenia. Bardzo wiele ruchów religijnych i duchowych, nie tylko chrześcijańskich, poleca post różnego rodzaju, choćby weganie, wegetarianie... Post i zarazem milczenie. Przy czym chodzi o całkowite milczenie, np. przez sześć dni z rzędu.

Czy to nie skupia człowieka na rzeczach, które zwyczajnie nas nie zajmują i nie powinny zajmować - jak zaspokajanie głodu, proste porozumiewanie się czy inne konieczności życia? W jaki sposób docieram do ducha, jeżeli bez przerwy myślę o jedzeniu ? Czy to ostatecznie nie przeszkadza w skupieniu?

Jak powiedziałem, post i milczenie to rodzaj oczyszczenia. W jakim sensie? Zauważmy, jaki zwykle mamy myślowy mętlik w głowie, jak porusza nas każda przypadkowa myśl! To od czasu do czasu wymaga uporządkowania. Gdy się nad tym zastanawiam, wydaje mi się, że moja głowa przypomina stronę internetową Onetu czy Interii. Jest w niej wszystko - setki linków do innych stron i tysięcy informacji. I łapię się na tym, że, może poza momentami modlitwy chórowej, jestem wciąż czymś rozpraszany. A co dopiero mają powiedzieć ludzie, którzy żyjąc w świecie, nieustannie doświadczają rozmaitych bodźców! Jeżeli człowiek ma zaspokojony głód, wówczas problem jedzenia nie istnieje, a ważne stają się te wszystkie inne sprawy i opadają na nas jak stado ptactwa. Kiedy z kolei jesteśmy bardzo głodni, zaczynamy rozmyślać tylko o jedzeniu. Żadne grzeszne myśli nie przychodzą do głowy, tylko ta jedna: naprawdę bym coś przegryzł! Nie obchodzi mnie zupełnie, co będzie z rządem, co się dzieje w Warszawie czy w Krakowie. I zaczynamy się zastanawiać: bez jedzenia nie da się żyć, ale czy żyje się dla jedzenia? Co jest najważniejsze? Co z głodem duchowym? Czy kiedykolwiek poczułem, że jestem głodny duchowo? Ludzie nie przyjeżdżają tu dla żartu. Przyjeżdżają, żeby coś osiągnąć, czegoś się o sobie dowiedzieć.

Ile osób zwykle bierze udział w takich rekolekcjach?

Do dwudziestu pięciu - tyle ostatnio przystosowano gościnnych pomieszczeń w klasztorze.

I zawsze jest komplet?

Raz tylko musieliśmy odwołać spotkanie... polityków, z braku zgłoszeń. Może brakowało skutecznej promocji. Zawsze w rekolekcjach uczestniczy przynajmniej kilkanaście osób. To sympatyczni, skupieni, poważni ludzie. Nie biorą oni bezpośrednio udziału w życiu klasztoru, choć są na wszystkich nabożeństwach. Klasztor przydziela im opiekuna duchowego, z którym w każdej chwili mogą porozmawiać. Te rozmowy ujawniają właśnie problemy duchowe, o których wspominałem. Zwykle w życiu codziennym ich nie zauważamy, bo nie ma na to czasu. Uczestnicy takich rekolekcji są zadowoleni. Niektórzy przyjeżdżają wielokrotnie. Czasem rezerwacji trzeba dokonywać na pół roku wcześniej.

Kolejna propozycja - Medytacyjne tynieckie spotkania: Medytować to otwierać się wewnętrznie na tajemnice własnego istnienia, otaczających nas ludzi i świata. Medytacja pozwala uchwycić głębszy i pełniejszy sens nadany wszystkiemu przez Boga, ona porządkuje myślenie, wprowadza pokój serca i wskazuje zadania codzienności. W miejscu, gdzie wiele pokoleń mnichów mozolnie i wiernie próbowało, i wciąż próbuje, odnaleźć pełnię sensu życia. Medytacja nie dotyczy zatem tylko spraw duchowych, ale dotyka całości życia. Nie otwiera mnie egocentrycznie na tajemnicę mojego istnienia, ale także na tajemnicę otaczających mnie ludzi i całego świata. To brzmi bardzo ciekawie i jakby na przekór potocznym mniemaniom, czym jest medytacja...

Wydaje mi się, że właśnie na tym polega tajemnica życia zakonnego: oto mnisi zwróceni są ku Bogu

- bez tego wszystko, co robią, nie miałoby sensu

- i dzięki temu otwarci są na świat. W Bogu odnajdują siebie i świat. W jednym promieniu światła ujrzał całą rzeczywistość - tak święty Grzegorz opisał mistyczne doświadczenie św. Benedykta. W medytacji i modlitwie dążymy do tego, by swoje życie uprościć, nadać mu kierunek, nawet jeśli składa się ono z wielości problemów, przeżyć, zmagań, zadań, nawet jeśli wciąż przytrafia się nam coś nowego. Tę całą różnorodność widzimy w Bogu. I to jest jeden z elementów równowagi. Chwiejność rzeczywistości, różnorodność, zmienność, pluralizm sensów i postaw nie zagraża mi, nie wyprowadza mnie z równowagi, gdyż to wszystko widzę w Panu Bogu. Do tego dochodzi także Krzyż. Według nauki chrześcijańskiej w Krzyżu są cierpienia każdego człowieka i całego świata. Można powiedzieć, że Krzyż jest takim promieniem, w którym się widzi też grzech: mój i twój, i każdego człowieka na świecie. A jednocześnie poprzez wiarę to wszystko podporządkowane jest Bogu. To daje pax benedictina - pokój benedyktyński. Nie masz być bierny, masz działać, ale pamiętaj - to wszystko jest w Jego ręku. Bóg wszystko widzi i wszystko może. Nie jest podglądaczem, jak sądził Sartre, Bóg patrzy na człowieka z miłością. Pozwala mu na bardzo wiele, niejako prosząc: - Zrób tak, jak sugeruję. Do świętej Faustyny Jezus powiedział: Proszę, proszę, proszę, a gdy nie mogę człowieka przekonać, wtedy spełniam jego pragnienia. Możemy zatem posiąść pokój i zrozumienie, które uchronią nas od irytacji, beznadziei czy nawet rozpaczy. Często rozmawiam z ludźmi. Irytuje ich zło dziejące się w polityce, gospodarce, w Kościele - to rodzi złość. Jednak nigdy nie można zrywać kotwicy, którą jest nadzieja, że to wszystko ma

sens.

Zatem medytacja to próba osiągnięcia perspektywy, która daje wewnętrzny pokój?

Tak, ale w oparciu o Chrystusa. Medytacji chrześcijańskiej towarzyszy zawsze wyraźne odniesienie do osobowego Absolutu. To ją odróżnia od technik medytacyjnych religii azjatyckich. Choć sama forma medytacji wydaje się bardzo podobna, np. skupienie się na oddechu i medytacyjne powtarzanie pewnych formuł - mantr, jak modlitwy benedyktyńskie: Panie wejrzyj ku wspomożeniu, Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie.... U nas jednak zawsze chodzi o osobową więź z Jezusem Chrystusem, Bogiem, który stał się człowiekiem i podniósł wszystko, co ludzkie i co ziemskie, do poziomu boskiego. To jest właśnie owa droga - a zarazem prawda i życie - której zawierzyliśmy i którą staramy się iść. Pozwoliliśmy się wezwać przez Chrystusa i w tym wezwaniu trwamy - niektórzy nasi najstarsi zakonnicy już ponad pół wieku. Tym przede wszystkim chcemy dzielić się z innymi, choć w historii Kościół posyłał benedyktynów do najprzeróżniejszych zadań. Na przykład Grzegorz Wielki posłał benedyktynów, aby ewangelizowali Anglię. Musieli więc zrezygnować na jakiś czas z zacisza życia kontemplacyjnego. Po wykonaniu takich zadań zleconych zawsze jednak powracali do klasztoru i zajmowali się normalnym swoim powołaniem: modlitwą i pracą. To oni, razem z późniejszymi cystersami, odrodzili, a nawet ukształtowali europejską kulturę.

Kiedy odprawiając Mszę świętą twarzą do ludzi, mówię: Chwała na wysokości Bogu - to mam przed sobą i ludzi, i Boga; kiedy mówię: Pan z Wami - też mam przez sobą ludzi i Boga. Bóg jest pomiędzy nami. Słowo stało się ciałem i mieszkało między nami - to jest ta głębia, której poszukujemy. Na tym też polega tajemnica życia monastycznego.

W ulotce reklamującej rekolekcje przytoczony jest cytat z Izajasza: W nawróceniu i spokoju jest wasze ocalenie, w ciszy i ufności leży wasza siła.

Nadzieja i pokój. W zgiełku i chaosie świata - jednak pokój. Człowiek nie powinien dać się zbełtać temu, co się dzieje, a o to jest bardzo trudno.

Ale czy cisza nie usypia?

Zależy jaka cisza. Cisza buduje więzy między ludźmi, tak jak milczenie. Jeżeli ludzie milczą na ten sam temat, bo się kochają, to milczenie bardziej łączy niż słowa. Natomiast jeśli milczą przeciwko sobie, to taka cisza rujnuje. Jest też cisza współbrzmienia, uszanowania...

Intrygujące są tematy cyklu o medytacji. Pierwszy: Bliskość muzyki Mozarta. Co ma wspólnego muzyka Mozarta z medytacją?

O to należałoby zapytać ojca Opata, który jest muzykiem i muzykologiem i prowadzi te rekolekcje.

Następne tematy: Zwyczajność, przejrzystość i owocność. Znów podkreślone jest odniesienie do normalności...

Kiedy św. Benedykt proponuje narzędzia dobrych uczynków, to mówi po prostu o znanych wszystkim przykazaniach: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij. Bądź zwyczajnym człowiekiem. Z kolei ósmy z dwunastu wyliczonych przez niego stopni pokory zaleca jedynie nie czynić nic innego, jak to, do czego nakłaniają obyczaje i wzory starszych. To nie znaczy, że mamy biernie trzymać się tradycji, ale w duchowości wcale nie chodzi o jakieś specjalne wydziwianie czy ekstrawagancję. Przecież my, mnisi, także troszczymy się o swoje utrzymanie, staramy się o pieniądze, by klasztor mógł funkcjonować. Ważne, żeby była równowaga: odpowiednia ilość czasu na życie wewnętrzne, liturgię, na pracę. Chodzi o to, żeby z jednej strony nie nadwerężać życia duchowego, a z drugiej, nie być przytłoczonym światem. Od Boga może człowieka odciągnąć zarówno skrajne bogactwo, jak i skrajna bieda. W przypowieści o siewcy mowa jest o ziarnie zagłuszonym przez ciernie - chodzi zarówno o zbytnie troski świata, jak i o uzależnienie od przyjemności.

Ludzie, którzy nas odwiedzają, przyglądają się naszemu życiu i naszej pracy. Pytają, czy jesteśmy uczciwi? Czy tak, jak nakazuje Reguła św. Benedykta, sprzedajemy trochę taniej niż świeccy ludzie? Sądzę, że ofiara za dobę z wyżywieniem w wysokości 60 złotych jak na Kraków nie jest wygórowana. Natomiast wyższe ceny produktów benedyktyńskich sprzedawanych w klasztorze i poza nim ukierunkowane są na ludzi bogatszych, którzy w taki właśnie sposób mogą wspomóc odbudowę klasztoru.

I rzeczywiście klasztor utrzymuje się dzięki datkom?

Otrzymujemy oczywiście także różne dotacje, zwłaszcza na odrestaurowanie zniszczonej części budynku, która ma służyć ludziom. Gdybyśmy chcieli utrzymać się tylko z ofiar i naszego małego gospodarstwa, a jest nas około czterdziestu zakonników, to nie mielibyśmy możliwości odbudowy zniszczonej przez zaborców części klasztoru. Tymczasem chcemy, żeby tutaj działo się coś więcej. W Tyńcu organizowane są koncerty, spotkania, sesje naukowe, od kilku miesięcy działa restauracja i jednostka gospodarcza BENEDICITE, która promuje produkty benedyktyńskie - od książek i pamiątek po wyroby garmażeryjne. Każde szanujące się biuro turystyczne, które promuje Kraków, utrzymuje z nami kontakt.

Czy do Tyńca zaglądają turyści z Zachodu?

Zwykle są zachwyceni tym miejscem. Pojawiają się Francuzi, Japończycy, Amerykanie, Niemcy. W okresie letnim codziennie przyjeżdża parę (raz było trzydzieści) autokarów. Mówią, że tutaj odnajdują coś szczególnego. Często sami nie wiedzą co.

Smakują im benedyktyńskie dżemy?

Sporządzane według starych zakonnych receptur dżemy, konfitury i soki sprzedajemy od niedawna. Ale cieszą się coraz większym zainteresowaniem, otrzymujemy coraz więcej zamówień. Chcemy rozszerzyć naszą ofertę o kosmetyki produkowane z naturalnych składników. Mnisi nie angażują się w to przedsięwzięcie bezpośrednio, poza ojcem Opatem i wyznaczonym zakonnikiem dyrektorem, który nad wszystkim czuwa. Dział handlowy prowadzą osoby świeckie. Dzięki tej działalności klasztor nie tylko zarabia, ale także daje pracę wielu ludziom. Cieszy nas, że uczciwa praca uczciwych i kompetentnych ludzi przynosi zyski.

Kolejny temat rekolekcji: Duchowość benedyktyńska w życiu świeckim. I cytat z Reguły św. Benedykta: Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy i pobiegniesz drogą przykazań Bożych z niewysłowioną słodyczą miłości. O tym właśnie, czy współcześni świeccy mogą skorzystać z doświadczenia benedyktynów, mamy rozmawiać w tej książce. Na razie zapytam, czy rzeczywiście czeka nas niewysłowiona słodycz?

Powtórzę: spróbuj! Ciekawi cię, ale się boisz, masz uprzedzenia. Mimo to spróbuj! Często okazuje się, że dopiero po spróbowaniu zaczynamy się do czegoś przekonywać i czerpać z tego dużo radości i zadowolenia. Zakosztuj Boga, a stanie się w twoim życiu oczywisty! Chodzi o to, by wartości stały się dla mnie zwyczajnością. Tak jak oddech. Wdycham Słowo Boże, czytam dobre książki. Żyję rytmem modlitwy. Pan Bóg staje się codziennością. Co nie znaczy, że wszystkie osobiste problemy znikają. Już wspominaliśmy o zmaganiu się mroków wiary z światłem wiary. Pan Bóg nie oszczędza człowieka, żeby nie myślał, iż jest posiadaczem pewności. Przeciwnie, uczę się pokornie służyć. Mam radość posiadania, a nie pewność posiadania.

Charakterystycznym rysem duchowości benedyktyńskiej jest całościowe podejście do życia. Nie koncentruje się ona jedynie na wartościach duchowych, takich jak modlitwa, ale obejmuje także zwykłe codzienne obowiązki, czynności oraz - co jest dla niej bardzo istotne - relacje z bliźnimi. Kiedy myślimy o duchowości, to często zapominamy, że istnieje drugi człowiek i że relacje z innymi są nie tylko bardzo ważne, ale wręcz kształtują nasze człowieczeństwo.

Można odwrócić się w stronę ołtarza, plecami do ludzi, i uznać, że to, co za mną, mnie nie obchodzi, bo ja chwalę Pana Boga. Ale to nie jest autentyczna duchowość. Autentyczna duchowość oparta jest na Piśmie Świętym (Reguła św. Benedykta jest bardzo biblijna!). Święty Jan Ewangelista mówi, że kto miłuje Boga, a bliźniego ma w nienawiści, jest kłamcą.

Wiele mówiące są także poszczególne tematy rekolekcji o duchowości benedyktyńskiej w życiu świeckim: Sztuka słuchania, Pokora, czyli otwarcie na -prawdę i Módl się, jak potrafisz. Znów realizm...

Reguła zaczyna się wezwaniem: Słuchaj, synu..., a kończy słowem: ...osiągniesz!. Słuchaj, a osiągniesz.

Czy trzeba być pokornym, żeby zdobywać prawdę? Czy może raczej bezczelnym ?

I takim, i takim. W Piśmie Świętym jest powiedziane: gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie. Trzeba odnaleźć się w tej tęczy, którą jest Chrystus, gdyż Chrystus jest jak promień światła, rozszczepiony na miliardy kolorów. Każdy człowiek powinien odnaleźć swoją własną barwę. Życie zakonne ma naśladować Chrystusa ubogiego, posłusznego, pokornego, poddanego Ojcu. W początkach chrześcijaństwa nie było podziału na życie kontemplacyjne i czynne. Funkcjonował jeden model - życie apostolskie. Apostołowie zostawiali wszystko i szli za Chrystusem. Robili, co było trzeba. Modlili się, byli razem ze sobą, głosili Dobrą Nowinę. Potem, ponieważ postać Jezusa jest tak bogata, zaczęły się, jak w medycynie, specjalizacje. Powstawały wspólnoty wyspecjalizowane w kontemplacji (karmelici), w głoszeniu Słowa Bożego (dominikanie), w opiece nad chorymi (bonifratrzy) itd. Benedyktyni nie mają własnej specjalności - to jest jakby nasza specyfika. Niemieccy bracia żartują, że łaciński skrót naszej oficjalnej nazwy: OSB (Zakon Świętego Benedykta), tak naprawdę oznacza: ohne sonstige Beschaftigung - czyli bez jakiegoś innego zajęcia. Służymy Bogu pod regułą i opatem - to nasz cel. Za czasów św. Benedykta nie było jeszcze zakonnych specjalizacji. Potem życie pokazało, że dzięki temu benedyktyni nie starzeją się, w każdym czasie i w każdej epoce znajdują sobie wartościowe zajęcie i czują się potrzebni. Reguła jest tak pojemna, że nie boimy się, iż kiedyś nasz sposób życia straci na aktualności.

Benedyktyni proponują też rekolekcje na temat sacrum w przestrzeni sztuki. Podejrzewam, że trafiają na nie osoby, które z dystansem podchodzą do instytucjonalnego Kościoła.

Piękno jest światopoglądowo neutralne. Czy właśnie o to chodzi?

Ktoś może zmierzać w stronę wiary przez dobro, ktoś inny przez piękno. Chyba najtrudniej jest trafić do człowieka niewierzącego poprzez prawdę, bo niewierzący nie chce uznać takiej prawdy, której by się musiał podporządkować. Chce być samodzielny. Uważa, że dogmat go ogranicza. A przecież wolność, nie oparta na prawdzie absolutnej, narażona jest nieustannie na uzależnienie od silniejszych i bogatszych. Proszę być wolnym jako biedny i słaby! Ale - jak odkryto już w średniowieczu - dobro, piękno i prawda to aspekty tego samego bytu, którego źródłem jest Bóg. Idąc drogą piękna, podążamy w stronę Boga. I znów chodzi o zadziwienie światem i pochylenie się nad tajemnicą piękna człowieka. Powtarzam, prawdziwa duchowość nie polega na odwróceniu się od świata i od człowieka. Owszem, trzeba rozróżniać między światem złej woli ludzkiej - którym nie powinniśmy mimo to gardzić, tylko zastanawiać się, co można zrobić, żeby był lepszy - a światem stworzenia Bożego, który jest wspaniały.

Jednym z tematów rekolekcji jest Ciało jako przedmiot sztuki religijnej. Ciało źródło zgorszenia czy umocnienia w wierze? - pytają prowokacyjnie organizatorzy.

Wszystko zależy od tego, jak się na ciało patrzy. A z tym mamy niemałe trudności. Czy ktoś kiedyś pomodlił się za rozbierającą się striptizerkę? Mężczyźni albo się niezdrowo podniecają, albo z odrazą mówią: zdzira!.

Niekoniecznie. W jednym z opowiadań Jerzego Pilcha główny bohater - sympatyczny ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin