Iris Johannes - Złoty barbarzyńca.doc

(1067 KB) Pobierz
Iris Johannes

Iris Johannes

 

Złoty barbarzyńca

 

 

Prolog

Belagio, Tamrovia

8 kwietnia 1797

Śmierć była tuż-tuż...

Tessa czuła, jak z każdą sekundą grzęźnie coraz głębiej. Ba­gno sięgało jej już do ramion i pochłaniało ją. Nie chciała umierać. Wszystko wydarzyło się tak błyskawicznie...

Apollo zaskamlał i zaczął się szamotać. Walczył o życie. Nie, nie wolno mi umrzeć! Gdyby tak się stało, Apollo zginąłby także i wszystko poszłoby na marne.

Tessa mocniej objęła charta i pogładziła go po długim pysku.

- Cicho, piesku! Wszystko będzie dobrze! Coś wymyślę. Ciekawe co?

Poczuła ogromną ulgę, gdy spojrzała przez ramię i zoba­czyła swego stryjecznego brata Saszę. Siedział na koniu kil­ka metrów od niej.

- Apollo, mamy szczęście! Nie zginiemy. A może nawet obejdzie się bez bicia!

Sasza Rubinoff nie był taki jak inni dorośli, których Tes­sa znała. Choć miał już dwadzieścia pięć lat, a ona dopiero dwanaście, zawsze miał dla niej czas, a słysząc o jej wybry­kach, nie złościł się, tylko śmiał.

- Nie mogę się wydostać, Sasza! Pnącze się urwało i...

- Co tu się dzieje, do diabła?

Do Saszy przyłączył się jeszcze jeden jeździec. Tessa spojrzała na niego z wyrzutem, jakby chciała powiedzieć, że nie jest to czas na pogawędkę. Był to nowy przyjaciel jej kuzyna, przybysz z obcego kraju. Złoty barbarzyńca, jak nazywał go, nie wiedzieć czemu, ojciec Tessy, miał śniadą cerę, ciemne włosy i oczy. Przypominał bardziej posąg z brązu niż ze złota. Tessa spojrzała znów na stryjecznego brata i zażądała:

- Wydostań nas stąd, Sasza!

- Za chwilę!

Odwrócił się do mężczyzny, który zatrzymał się obok niego. - Galen, chyba nie przedstawiono cię jeszcze mojej kuzyneczce. Tesso, oto szejk Galen Ben Raszyd. A to jej książęca wysokość Teresa Krystyna Maria Rubinoff. Zapewniam cię, że zazwyczaj jest mniej upaćkana.

Jego brwi zbiegły się, jakby coś głęboko rozważał. - Choć o ile sobie przypominam...

Bagno sięgało jej już do gardła. Z wielkim trudem utrzymywała pysk Apolla na powierzchni. - Przestań się ze mną drażnić!

- Dobrze już, dobrze!

Zeskoczył z siwej klaczy i rozejrzał się za gałęzią.

- Muszę udzielić nagany twej guwernantce, kuzynko!

Tessa ma już dwanaście lat, a najwyraźniej nie umie przeczy­tać tego wielkiego napisu przy drzewie: UWAGA, NIEBEZ­PIECZEŃSTWO! - powiedział do Galena.

- Umiem czytać! - obruszyła się Tessa. - I znam ten las lepiej od ciebie! To wina Apolla! Wyprzedził mnie i wpadł do bagna. Zaczął się miotać i zapadał się coraz głębiej, więc chwyciłam się pnącza i...

- ... poszłaś w jego ślady. To nie było mądre, Tesso. - Sa­sza westchnął, urwał długą gałąź i wypróbował, czy jest do­statecznie mocna.

- Nie mogłam pozwolić, żeby utonął! Mógłbyś się ... po­spieszyć?

Sasza wyciągnął gałąź nad bajorem. Była za krótka.

- Spróbuj dosięgnąć. Puść psa, zbliż się ostrożnie i moc­no chwyć. Wyciągnę cię.

Gałąź wyglądała solidnie, a Sasza był bardzo silny. Za chwilkę mogła znaleźć się na pewnym gruncie. Popatrzyła na gałąź z żalem i powiedziała:

- Nie mogę zostawić Apolla. Znów zacznie się miotać i pójdzie na dno. Wymyśl co innego.

- Nie ma czasu, Tesso! Nie bądź głupia. To tylko pies!

Utoniesz!

Ogarnęła ją panika, w oczach zapiekły łzy. Była gotowa umrzeć.

- Nie mogę go zostawić! Sasza zaklął pod nosem.

- Nie ruszaj się! - odezwał się do Tessy nowo poznany mężczyzna.

Galen Ben Raszyd ściągnął elegancki surdut z ciemnonie­bieskiego brokatu, położył go na łęku siodła i zeskoczył z konia.

- Nie rób najmniejszego ruchu, dopóki nie powiem, że możesz!

Zdjął lśniące czarne buty.

- Wybierasz się po tę upartą smarkulę? - zdumiał się Sa­sza. - To moja powinność, przyjacielu.

- Książę krwi miałby grzęznąć po uszy w błocie? Zostaw to mnie. Trochę brudu nie zaszkodzi dzikiemu rozbójniko­wi. Ale miej tę gałąź w pogotowiu i uważaj pilnie.

Wszedł w grzęzawisko. Był wysoki i o wiele cięższy niż Tessa, więc natychmiast zapadł się po kolana. Zanim do niej dotarł, błoto sięgało mu do pasa.

- Trzymaj mocno psa i nie próbuj mi pomagać! - powie­dział Galen i objął Tessę w pasie. - Sasza, podaj gałąź! - za­wołał.

Tessa szeptem uspokajała Apolla.

- A jeśli wsadzi nos pod wodę? Nie będzie mógł oddychać.

- Zaraz się wydostaniemy. Myśl lepiej o sobie.

- Muszę dbać o Apolla - powiedziała i dodała od niechce­nia: - Mną ty się zajmiesz.

Nie miała już wątpliwości, że wyjdzie z tego cało. Gdy objął ją w talii i zaczął wyciągać na brzeg, poczuła się bez­piecznie.

- Wiem, że mnie nie puścisz. Odruchowo objął ją mocniej w pasie.

- Nie, nie puszczę cię, księżniczko. Zadałem sobie zbyt wiele trudu, by teraz to zmarnować. Jeszcze trochę i będę mógł złapać za gałąź, a wtedy niech się już Sasza o nas mar­twi.

- Wolę to niż babrać się w tym plugastwie! - zawołał we­soło Sasza. - Nigdy nie lubiłem błotnych kąpieli. Galen, je­steś moim dłużnikiem. Nie przeżyłbyś nigdy takiej przygo­dy w Sedikhanie. Macie tam wprawdzie piaszczyste wydmy, ale...

- Gałąź!

Sasza podał gałąź Galenowi i pomógł mu się wydostać z trzęsawiska.

- Dobry Boże! - wykrzyknął na widok przyjaciela. Galen od stóp do głów pokryty był błotem.

- Merde! Co za widok! Szkoda, że twoje cheres amies nie mogą cię teraz zobaczyć! Może nie pchałyby się tak do twe­go łóżka! - naigrawał się Sasza.

- A może jeszcze bardziej - odparł sucho Galen, stawiając Tessę na twardym gruncie. - Przecież rozchylają dla mnie uda nie z powodu mojej urody!

- Ależ z ciebie cynik! Nie masz za grosz szacunku dla płci pięknej!

Galen spojrzał znacząco na Tessę. - Może nie przy dzieciach.

- Chodzi ci o Tessę? Może ma niewiele lat, ale zna życie. Wychowała się na dworze. Mam rację, mała?

Tessa z wysiłkiem starała się wyciągnąć psa z błota. - Dajcie spokój. Lepiej pomóżcie mi!

Galen odsunął dziewczynkę, chwycił charta za grzbiet i wyciągnął z bagna. Apollo natychmiast otrząsnął się, obryzgując wszystko dokoła błotem. Galen wycierał policzek.

- Ty niewdzięczniku!

- To nie jego wina! - broniła zwierzaka Tessa. - Psy zawsze tak robią. Przestań się śmiać! Twój szlachetny przyja­ciel był bardzo dzielny i nie wypada tak go traktować - po­wiedziała do Saszy.

Błękitne oczy Saszy błysnęły szelmowsko.

, - Dokonałeś kolejnego podboju, Galen! Trochę jeszcze za młoda, ale za kilka lat rozkwitnie jak ...

- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziała Tessa do Ga­lena z niesmakiem.

- Nie mam zamiaru.

- Gdzie jest Paulina, Tesso? - spytał Sasza . ..., Nie jesteś tu chyba sama?

- Oczywiście, że nie.

Tessa nawet nie spojrzała na niego. Uklękła obok Apolla i próbowała oczyścić jego długą sierść z błota.

- Ale Paulina i Mandle są bardzo zajęci. Zgubili się, gdy tylko weszliśmy w gąszcz. Pewnie wcale o mnie nie myślą.

- Czym są tak zajęci?

- Spółkują·

Sasza roześmiał się, widząc zgorszoną minę Galena.

- Szybko się to nie skończy. Naszej Paulinie nigdy nie dość!

- Kim jest ta Paulina? - spytał Galen.

- Panna Paulina Calbren to wierna i cnotliwa piastunka

Tessy - wyjaśnił Sasza. - A Mandle to jeden ze stajennych mego drogiego stryja.

- Nic z tego nie będzie. - Tessa zrezygnowała z czyszczenia Apolla, wstała i wsunęła rączkę w dłoń Galena. - Chodź ze mną. Za tym wzgórzem jest jezioro. Będziemy mogli zmyć to błocko. - Odwróciła się w stronę wierzchowca i stanęła jak wryta.

- Matko Boska! Ależ on piękny!

Puściła rękę Galena i podeszła do ogiera, który odsunął się płochliwie.

- Jak mogłam dotąd nie dostrzec tego cuda?!

- To normalne. Byłaś zbyt zajęta walką o życie - zażartował Sasza.

- Jak się nazywa?

- Telzan - odparł Galen.

- Nie zrobię ci nic złego, Telzan - gruchała cichutko Tessa, podchodząc do konia.

Spojrzał na nią niepewnie, ale stał bez ruchu. Dotknęła białej strzałki na jego nosie. Głaskała go delikatnie.

- Zdumiewające - mruknął młody szejk. - Zazwyczaj nie pozwala dotykać się obcym.

- Wie, że go lubię. Przedtem też by się nie spłoszył, gdy­bym tak obrzydliwie nie cuchnęła.

- Racja - zmarszczył nos Sasza. - Też wolałbym być jak najdalej od ciebie.

- Doskonale sobie radzisz z końmi - powiedział zacieka­wiony Galen.

- Ta mała albo brodzi po błocie, albo przesiaduje w pała­cowych stajniach - wyjaśnił Sasza.

- Ale tego konia nie było w stajniach - stwierdziła Tessa z przekonaniem. - Na pewno bym go zauważyła.

- Trzymałem go na mojej kwaterze w mieście. Przyjechałem na nim do pałacu dopiero dziś. - To koń z Sedikhanu?

- Tak.

- Jeszcze nigdy nie widziałam konia tak silnego i zręcznego. Czy inne konie w twoim kraju są ...

- Tesso! - Sasza znów zmarszczył nos. - Trzeba zmyć to błoto.

- Pójdziemy pieszo nad jezioro. Nie chciałbyś chyba ubru­dzić swego konia.

- Tak, tak, za żadne skarby nie wybrudź konia - zawtóro­wał Sasza ze śmiertelną powagą.

- Świetnie się bawisz - zauważył Galen słodko. - Mam ochotę wrzucić cię do tego bajora. Ale poczekam, aż zmyję z siebie ten brud i zobaczymy, który z nas jest lepszy.

Uniósł Tessę bez wysiłku i posadżił na koniu, a potem wskoczył sam.

- Ojej, zabrudziłam całe siodło. Mówiłam, że lepiej iść pieszo.

- Trochę błota nie zaszkodzi Telzanowi. Przywykł do większych niewygód - rzekł Galen.

Spiął konia piętami. Ruszyli w stronę wskazanego przez dziewczynkę wzgórza. Apollo popędził za nimi, radośnie szczekając.

- Nie używasz ostróg?

- Nie używam ostróg i nie słucham rozkazów dzieci.

- Nie wydawałam ci rozkazów. Powiedziałam tylko, że lepiej iść pieszo.

- Na jedno wychodzi.

Galen objechał wzgórze i zatrzymał się nad jeziorkiem otoczonym wysokimi sosnami. - Głęboko tu?

- Nie.

- To dobrze. - Uniósł Tessę i wrzucił do jeziora. Z zimna zaparło jej dech. Galen, siedząc na koniu, patrzył na nią z lekkim uśmiechem.

- Och, to było wspaniałe! - wysapała Tessa. - Serdeczne dzięki.

Uśmiech zniknął z jego twarzy. Był zdziwiony.

- Wygląda na to, że potrafisz być bardziej wdzięczna niż twój pies. Myślałem, że będziesz na mnie zła.

Apollo wskoczył do jeziora za Tessą. Obryzgał jej twarz wodą i błotem. Dziewczynka roześmiała się i zanurkowała. Gdy się wynurzyła, woda spływała po jej roześmianej twarzy. - Czemu miałabym być zła? Byłam ubłocona, a teraz je­stem czysta.

- Powiedzmy, że każda inna dama byłaby oburzona.

- Ale ja nie jestem damą - Znów wsadziła głowę pod wodę i energicznie potrząsnęła bujnymi, kasztanowymi loka­mi. - I nie będę nią jeszcze ze cztery lata. Muszę się uczyć.

- Ach tak? Więc nie urażę cię, kąpiąc się razem z tobą.

Galen zeskoczył z karego ogiera. Wskoczył do jeziora i brnął przez fale, póki woda nie sięgnęła mu brody.

- Boże, ależ zimna!

Tessa zawzięcie spłukiwała błoto z włosów, potem znów zanurkowała.

- Dopiero kwiecień. Czy w twoim kraju o tej porze roku woda w jeziorach nie jest jeszcze zimna?

- Nie aż tak. Tamrovia leży na Bałkanach, a Sedikhan to przeważnie pustynny kraj. Ale i u nas górskie jeziora w po­bliżu Zalandanu nie są zbyt ciepłe.

Jego mokre włosy lśniły w słońcu jak heban, a twarz pod opalenizną zaczerwieniła się od zimna. W ostrym świetle śniada skóra bardziej przypominała złoto. Tessa wpatrywała się weń zafascynowana. Rysy szejka nie były tak regularne jak Saszy. Wydatne kości policzkowe sterczały jak granito­we skały rozsiane na brzegu jeziora, a ciemne głęboko osa­dzone oczy kryły się za ciężkimi powiekami. Różnił się tak od tamrowskich dworzan jak wilki, na które polował jej oj­ciec, od jej łagodnego charta. Wydawał się silniejszy i bar­dziej dziki. Postępował także inaczej niż oni. Nie wahał się wejść do cuchnącego bajora, by ją uratować. Nawet Sasza, który ją kochał, nie odważył się na to.

- Czemu się tak we mnie wpatrujesz, kilen?

- Kilen?

- W moim języku to znaczy mała albo dziewuszka.

Tessa odwróciła wzrok.

- Zastanawiałam się, czy nazywają cię złotym ze względu na kolor twej skóry?

- Czyżby nawet w pokojach dziecinnych plotkowano

o                    mnie? - spytał ironicznie. - Nie, księżniczko, zwą mnie tak, bo w mej kiesie nie brakuje tego kruszcu.

- Jesteś bardzo bogaty?

- Jak Midas. W górach koło Zalandanu jest pełno złota.- Uśmiechnął się krzywo. - Taki ze mnie bogacz, że na tym wspaniałym dworze nikomu nie przeszkadza, że jestem bar­barzyńcą, a moje towarzystwo jest nawet mile widziane.

Tessa wyczuła ból w głosie Galena i zapragnęła go pocie­szyć.

- Barbarzyńca to ktoś dziki, prawda? Przecież to nic złe-

go. W lesie jest pełno pięknych dzikich istot.

- Ale nikt nie zaprasza ich na eleganckie salony.

- Wielka szkoda - stwierdziła stanowczo.

- Za pięć lat będziesz innego zdania.

- Nieprawda! Nie zmienię zdania. - Wyszła z pluskiem na

brzeg. Pies wygramolił się za nią. Oba pantofle przepadły, a suknia z brązowego aksamitu nadawała się do wyrzucenia. Tessa była pewna, że nie minie jej chłosta. Teraz jednak nie zamierzała się tym martwić. Rzadko rozmawiała z .dorosły­mi, a Galen Ben Raszyd był najbardziej interesującym czło­wiekiem, jakiego poznała. Galen wyszedł na brzeg i usiadł koło Tessy.

- Zobaczymy. Zdziwię się, jeśli będzie inaczej. Twoja uro-

cza matka nie życzy sobie moich wizyt.

- Boi się gniewu mojego ojca. On chyba cię nie lubi.

- Dlaczego się go boi?

Tessa spojrzała na rozmówcę ze zdumieniem. - Bo ojciec ją bije, gdy go rozzłości.

- Doprawdy? Czy i ciebie bije, gdy go rozgniewasz?

- Oczywiście - odparła, jakby nie było w tym nic dziwnego. - Moja matka mówi, że wszyscy ojcowie tak postępują. A ty bijesz swoje dzieci?

- Nie mam dzieci - odparł Galen. - My, ludzie z plemie­nia El Zalan, nie bijemy naszych kobiet. Znamy lepsze spo­soby, by je ukarać.

- Jakie?

- Nieważne.

- Pewnie je bijecie, tylko nie mówicie o tym. Moja matka twierdzi, że nie każdy mężczyzna się do tego przyznaje, ale wszyscy biją żony i dzieci.

- Zony też nie mam. A kobiet nie biję i już!

- Nie złość się. Nie chciałam cię urazić. Chyba cię polubiłam. - Tessa wyciągnęła rękę i pogładziła mokre futro Apolla.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin