P. C. Cast, Kristin Cast - Dom Nocy 02 - Zdradzona [rozdział 5].pdf

(66 KB) Pobierz
229290707 UNPDF
Już do końca lekcji hiszpańskiego tak bardzo bolał mnie brzuch, że nawet nie
zdobyłam się na to, by zapytać profesorkę Garmy czy puedo ir al bano, gdzie siedziałam
tak długo, że Stevie Rae przyszła zobaczyć, co się ze mną dzieje.
Wiedziałam, co się kryło za jej troską – kiedy adept zaczyna się źle czuć,
zazwyczaj znaczy to, że umiera. Ponadto musiałam wyglądać okropnie. Powiedziałam
więc Stevue Rae, że mam okres i umieram z bólu – chociaż nie dosłownie. Nie wydawalo
się, zeby była całkowicie przekonana.
Bardzo się ucieszyłam, kiedy nadeszła ostatnia lekcja – jazda konna. Nie tylko
dlatego, że lubiłam ten przedmiot, ale też dlatego, że zawsze działał na mnie
uspokajająco. Awansowałam, ponieważ wolno mi było teraz galopować na Persefonie,
klaczy, którą już na pierwszej lekcji przydzieliła mi Lenobia (nie tytułowało się jej
profesorką, stwierdziła bowiem, ze samo imię starożytnej królowej wampirów starcza za
tytuł). Zaczynałam też próbować z nią zmianę nogi. Tak długo i solidnie ćwiczyłam ze
swoją sliczną klaczką, że obie wyszłyśmy spocone, a brzuch znacznie mniej już bolał,
mogłam więc przez następne pół godziny zająć się jej oporządzaniem, nie przejmując się
wcale tym, że dzwonek dawno już obwieścił koniec zajęć lekcyjnych na ten dzień. Kiedy
przeszłam ze stajni do utrzymanej w idealnym porządku siodlarni, by zostawić tam
zgrzebła, ze zdziwieniem spostrzegłam Lenobię siedzącą na krześle przed wejsciem,
zajętą czyszczeniem nieskazitelnego jak na pierwszy rzut okaz siodła.
Lenobia wyglądała niezwykle, nawet jak na wampirzycę. Miała długie do pasa
włosy, tak jasne, że wydawały się niemal białe, oczy szare jak pochmurne niebo. Była
drobna, poruszała się niczym baletnica. Jej tatuaż przedstawiał plątaninę węzłów
okalających jej twarz, a wśród nich galopujące i skaczące konie.
- Konie mogą okazać się pomocne w rozwiązywaniu naszych problemów – stwierdziła,
nawet nie podnosząc głowy znad siodła.
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Lubiłam Lenobię. Owszem, na samym
początku trochę się jej bałam, wydawała mi się surowa i sarkastyczna, ale kiedy bliżej ją
poznałam a zwłaszcza kiedy dowiodłam, że wiem, iż konie to nie są tylko duże psy,
ceniłam ją za rozum i rzeczowość. Stała się moją ulubioną nauczycielką, zaraz po Neferet,
ale właściwie rozmawiałyśmy dotąd wyłącznie o koniach. Z pewnym ociaganiem
powiedziałam w końcu:
- Rzeczywiście, Persefona sprawia, że czuję się, jakbym osiągnęła spokój, nawet jeśli tak
nie jest. Czy to ma jakiś sens?
Podniosła na mnie oczy, które wyrażały zatroskanie.
- Owszem, ma sens, nawet głęboki. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała: - Obarczono cię
wieloma obowiązkami, i to w krótkim czasie.
- Nie mam nic przeciwko temu – zapewniłam ją – Chcę przez to powiedzieć, że
przewodniczenie Córom Ciemności to dla mnie zaszczyt.
- Często sprawy, które przynoszą nam zaszczyt, stwarzają też najwięcej problemów. -
Znów zamilkła na chwilę; odniosłam wrażenie, choć może podsuwała mi je wyłącznie
wyobraźnia, że zastanawia się, czy powiedzieć coś jeszcze czy nie. Widocznie
postanowiła mówić dalej, bo zaraz wyprostowała się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe
i ciągnęła: - Twoją mentorką jest Neferet, do niej więc zgłaszasz się ze swoimi
problemami, i to jest prawidłowe. Jednakże czasem ze starszą kapłanką trudno jest
rozmawiać. Dlatego chcę, abyś wiedziała, że zawsze możesz się zwrócić do mnie z każdą
sprawą.
Przetarłam oczy ze zdumnienia.
- Dziękuję Lenobio
- Biegnij już, odłoże za ciebie te zgrzebła. Twoi przyjaciele na pewno już się niepokoją, co
się s tobą stało. - Uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę po zgrzebła. - Możesz
przychodzić odwiedzać Persefonę, kiedy tylko będziesz miała ochotę. Nieraz już
zauważyłam, ze przy pielęgnacji konia świat wydaje się prostszy.
- Dziękuję – powtórzyłam
Mogłabym przysiąc, ze po wyjściu ze stajni usłyszałam słowa „Niech Nyks cię
prowadzi” lub coś w tym rodzaju ale przecież byłoby to zbyt dziwne, żeby miało być
prawdziwe. Chociaż równie dziwna była propozycja, że mogę się zgłaszać do niej ze
swoimi problemami. Adepci są szczególnie związani ze swoimi mentorami, a ja tym
bardziej, skoro moją mentorką jest starsza kapłanka. Oczywiście z innymi wampirami
łączy nas sympatia, ale jeżeli małolat ma jakis problem, którego sam nie potrafi rozwiązać,
zwraca się z tym do swojego mentora. Zawsze tak jest.
Odległość od stajni do internatu nie byla duża, szłam jednak nieśpiesznie, by jak
najdłużej cieszyć się poczuciem spokoju, które przyniosła mi praca z Persefoną.
Zboczyłam nieco z drogi, kierując się w stronę starych drzew przy murze otaczającym
budynek szkolny od wschodu. Dochodziła czwarta (oczywiscie nad ranem), a zachodzący
księżyc pięknie rozświetlał mrok nocy.
Zapomniała już, z jaką przyjemnością zawsze tu przychodziłam. Prawdę mówiąc,
od miesiąca starałam się unikać wypraw w te strony, czyli od kiedy zobaczyłam dwa
duchy, albo wydawało mi się, że je widziałam.
- Miauuuu!
- Aleś mnie przestraszyła, Nala! Nie rób tego więcej! - Serce tłukło mi się ze strachu jak
szalone, jeszcze gdy brałam kotkę na ręce. Zaczęłam ją głaskać, ona tymczasem jak
zwykle zrzędziła. - Wiesz, mogłabyś uchodzić za ducha – powiedziałam jej, an co
parsknęła mi prosto w twarz, komentując w ten sposób pomysł, że mogłaby być duchem.
No dobrze, może za pierwszym razem rzeczywiscie widziała ducha. Wtedy
przyszłam tutaj następnego dnia po śmierci Elizabeth. To był pierwszy śmiertelny
przypadek, który wstrząsnął szkołą (może tylko mną wstrząsnął). Ponieważ każdy z
adeptów w ciągu czterech lat, kiedy to w ich organizmach zachodzi Przemiana, mógł
umrzeć, w szkole uznano, że powinniśmy oswoić się z tym faktem, ponieważ był
nieodłączną częścią naszego życia. Owszem, należało zmówić paciorek za zmarłego
kolegę czy koleżankę, zapalić świeczkę. I to wszystko.
Nadal nie mogę się z tym pogodzić, nie uważam, by to było słuszne, ale pewnie
dlatego, ze jestem tu zaledwie od miesiąca, bardziej więc jeszcze należę do świata ludzi
niż wampirów.
Westchnęłam i poskrobałam Nalę za uszkiem. W każdym razie pierwszą noc po
śmierci Elizabeth zobaczyłam coś, co moim zdaniem było Elizabeth. Albo jej duchem, bo
Elizabeth ponad wszelką wątpliwość już nie żyła. Zaledwie rzuciłam okiem na tę zjawę, a
potem rozmawiając na ten temat ze Stevie Rae, nie uznałyśmy ostatecznie, co to było.
Wiedziałyśmy aż za dobrze, że duchy istnieją. Nie dalej jak przed miesiącem jeden z
duchów wywołanych przez Afrodytę nieomal zabił mojego byłego chłopaka. Mogłam więc
zobaczyc ducha dopiero co wyzwolonego z ciała Elizabeth. Niewykluczone też, że
widzialam inną adeptkę, skoro dopiero od kilku dni sama byłam adeptką i przez ten czas
doświadczyłam wielu niezwykłych zjawisk. Wszystko to więc mogło być wytworem mojej
wyobraźni.
Kiedy doszłam do muru, skręciłam w prawo, by dojść do sali rekreacyjnej, a
stamtąd prosto już do internatu.
- Ale za drugim razem to nie mógł być wytwór mojej fantazji, prawda, Nala? - zwróciłam
się do kotki, na co odpowiedziała intensywnym mruczeniem przypominającym włączony
agregat. Przytuliłam ją mocniej do siebie, wdzięczna, że nadąża za tokiem moich myśli.
Na samą myśl o tej drugiej zjawie przeszywal mnie dreszcz strachu. Jak wtedy, tak i teraz
miałam przy sobie Nalę. Podobieństwo sytuacji sprawiło, że rozejrzałam się niespokojnie
wokół i przyspieszyłam kroku.
Wkrotce potem następny małolat umarł uduszony własną flegmą z płuc,
wykrwawiwszy się nie oczach całej klasy podczas lekcji literatury. Wzdrygnęłam się na to
wspomnienie tym bardziej, że nęcił mnie zapach jego krwi. Tak czy owak widziałam, jak
Elliott umierał. Tego dnia trochę później ja i Nala niemal dosłownie wpadłyśmy na niego,
co zdarzyło się niedaleko miejsca, do którego teraz przyszłyśmy. Myślałam, że znowu
widzę ducha – aż do chwili kiedy mnie zaatakował, a Nala, kochane stworzonko, rzuciła
się na niego z pazurami. Wtedy Elliott jednym susem przeskoczył wysoki na 20 stóp mur i
zniknął w ciemnościach nocy. Obie z Nalą byłyśmy półżywe ze strachu, zwłaszcza kiedy
zauważyłam krew na łapach kotki. Krew ducha? Wszystko to nie miało ani krzty sensu.
O tym drugim widzeniu nie wspomniałam nikomu. Ani swojej najlepszej
przyjaciółce i współmieszkance Stevie Rae, ani swojej mentorce, starszej kapłance
Neferet, ani Erikowi, który był moim wspaniałym chłopakiem. Nikomu. Całkiem świadomie.
A potem nastąpiła lawina wypadków związanych z Afrodytą... przejęłam Córy Ciemności...
Zaczęłam umawiać się z Erikiem... Absorbowały mnie szkolne zajęcia... I tak minął cały
miesiąc a ja nie pisnęłam nikomu ani słowa. Nawet teraz, kiedy o tym pomyślę,
opowiadanie komukolwiek o tych zdarzeniach mnie samej wydawalo się głupie. Słuchaj
Stevie Rae/ Neferet/ Damien/ Bliźniaczki, przed miesiącem widziałam zjawę Elliotta, tego
dnia w którym umarł, był naprawdę przerażający, a kiedy chciał się na mnie rzucić, Nala
podrapała go do krwi. A jego krew pachniała jakoś nie tak. Mnie możecie wierzyć, bo
rozpoznaję zapach krwi na odległość, gdyż bardzo mnie nęci ( co jest u mnie nastepną
dziwną rzeczą, bo adepci na ogół nie mają jeszcze rozwinętego pożądania krwi). No więc
tyle wam chciałam powiedzieć.
Myślę, że chcieliby mnie posłać do psychora, co by raczej nie umocniło mojego
wizerunku jako nowej liderki Cór Ciemności.
Poza tym im więcej mijało czsu, tym łatwiej mi było nabrać przekonania, ze
przynajmniej część historii dotyczącej Elliotta stanowiła wytwór mojej wyobraźni. Może to
nie był Elliott (ani jego duch czy co tam jeszcze). Nie znałam przecież wszystkich adeptów.
Może był inny chłopak, który tez miał rude rozwichrzone włosy i pyzatą twarz. Co prawda
nie widziałam jeszcze drugiego takiego adepta, ale wszystko jest możliwe. Natomiast co
do brzydko pachnącej krwi, no cóż, może któryś adept tak pachniał, nie wiem. Przecież nie
mogę być znawcą tematu, przebywając tu zaledwie od miesiaca. Poza tym zarówno jeden
jaki i drugi „duch” miał jarzące czerwono oczy. Co by to mogło oznaczać?
Cała ta sprawa przyprawiała mnie o bół głowy.
Starając się nie przywiązywać większej wagi do niepokoju, który mnie ogarnął,
odwróciłam się z determinacja od muru i miejsca, gdzie wydarzyły się te dziwne rzeczy,
gdy kątem oka spostrzegłam zarys jakiej postaci. Zmartwiałam. Osoba ta stała oparta o
wielki dąb, pod którym przed miesiącem znalazłam Nalę.
Dobrze, że ten ktoś jeszcze mnie jeszcze mnie nie zauważył. Nawet nie chciałam
wiedziec, kto to był, on czy ona. Dosć już spotkało mnie ostatnio stresów. I dość duchów.
(Przysięgłam sobie w tym momencie, że na pewno opowiem Neferet o zostawiającym
krwawe ślady duchu, który wałęsał się w okolicach szkolnego muru. Ona była starsza ode
mnie. Mogła dać sobie radę ze stresem.) Z sercem walącym tak głośno, że zagłuszało
mruczenie Nali, zaczęłam się wycofywać ostrożnie składając sobie jednocześnie mocne
postanowienie, że nigdy więcej nie przyjdę tu w środku nocy. Chyba brakowało mi piątej
klepki, skoro nie zrobiłam tego po pierwszym, czy najpóźniej po drugim razie.
Wtedy niechcący nadepnęłam na suchą gałązkę, która głośno zatrzeszczała, aż
Nala miauknęła wyraźnie niezadowolona, zwłaszcza że nieświadomie przycisnęłam ją zbyt
mocno do siebie. Głowa tajemniczej postaci gwałtownie się uniosła a cała sylwetka oparta
o drzewo odwróciła się w moją stronę. Mogłam zacząć krzyczeć i rzucić się do ucieczki
przed czerwonookim duchem, mogłam też z krzykiem wdać się z nim w walkę; obie
możliwości zawierały krzyk, już więc otworzyłam usta, by wrzasnąć, kiedy posłyszałam
znajomy, uwodzicielski głoś.
- To ty, Zoey?
- Loren?
- Co ty tu robisz?
Nie po ruszył się, nie zrobił ktoku w moim kierunku, więc z prostej przekory,
jakbym na chwilę przedtem nie umierała ze strachu, wyszczerzyłam się w uśmiechu,
nonszalancko wzruszyłam ramionami i podeszłam do niego.
- Czesć – powiedziałam, starając się zrobić wrażenie dorosłej osoby. Potem zaraz
przypomniałam sobie, ze zadał mi pytanie, na które powinnam odpowiedzieć, dobrze, ze
było ciemno i mój rumieniec nie rzucał się w oczy. - Właśnie wracałam ze stajni i zamiast
iść na skróty, zdecydwałyśmy z Nalą iść na długi. - Co ja plotę? Naprawdę powiedziałam
„iść na długi”?
Kiedy szłam w jego stronę, wydawał mi się strasznie spięty, ale to moje
powiedzenie rozśmieszyło go i na jego twarzy o idealnych rysach pojawiły się odnaki
odprężenia.
- Iść na długi, powiadasz. Cześć Nala, raz jeszcze.
Podrapał ją po łebku, na co odpowiedziała niegrzecznym mruknięciem, po czym
delikatnie zeskoczyła z moich ramion na ziemię i z godnością się oddaliła.
- Przepraszam, ona nie jest szczególnie towarzyska.
Uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się. Mój kot, Wolverine, przypomina opryskliwego staruszka.
- Wolverine? - zdziwiłam się.
Teraz jego uśmiech stał się trochę krzywy i jakby chłopięcy, co sprawiło, ze
wyglądał jeszcze bardziej czarująco.
- Tak, Wolverine. Wybrał mnie kiedy byłem na trzecim formatowaniu. A wtedy miałem
kompletnego fioła na punkcie X-menów.
- To imię wyjaśnia dlaczego jest opryskliwy.
- Mogło być gorzej. Rok wcześniej oglądałem bez przerwy Spider-mana. Niewiele
brakowało, a nazwałbym kota Spidey albo Peter Parker.
- W każdym razie twój kot nosi cięzkie brzemię.
- Wolverine na pewno by się z tobą zgodził.
Znów się roześmiał, a ja starałam się powstrzymać przed histerycznym
chichotaniem nie jego widok, jak to czynią małolaty na koncertach swich idoli. Przecież w
gruncie rzeczy ja z nim flirtuję. Zachowj spokój. Nie mów ani nie zrób niczego głupiego!
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam niepomna przestróg własnego umysłu.
- Piszę haiku. - Uniósł rękę a ja dopiero zauważyłam że trzyma w niej elegancki,
oprawiony w skórę dziennik, który musiał kosztować masę pieniędzy – Przychodzę tutaj
przed świtem, wtedy jestem sam i mogę liczyć na natchnienie.
- Och, przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Już się żegnam i odchodzę. -
Pomachałam mu na pożegnanie (jak idiotka) i odwróciłam się, by się wycofać, ale wolną
ręką złapał mnie za przegub.
- wcale nie musisz odchodzić. Czerpie natchnienie z wielu rzeczy, nie tylko z samotnego
przebywania w tym miejscu.
Poczułam ciepło jego ręki na swoim przegubie, zastanawiając się jednocześnie,
czy on wyczuwa mój przyspieszony puls.
- No cóż, nie chcę przeszkadzać.
- Wcale mi nie przeszkadzasz. - Ścisnął mój przegub, zanim wypuscił go (niestety) z ręki.
- No więc dobrze. Piszesz haiku. - Dotyk jego ręki podniecił mnie, z trudem usiłowałam
zachować opanowanie. - To azjatycka poezja z ustaloną strukturą, tak?
Jego uśmiech był sowitą zapłatą za to, że uważałam na lekcji poezji prowadzonej
przez panią Wienecke, w zeszłym roku.
- Tak. Moją ulubioną formą są wersy pięcio-, siedmio- i znów pięciosylabowe. -
Przerwał, po czym uśmiechnął się na inny jeszcze sposób. Kiedy spojrzał na mnie tymi
swoimi pięknymi oczami, poczułam w żołądku dziwną słabość. - A skoro mowa o
natchnieniu, ty mogłabyś mi pomóc.
- Z przyjemnością – odpowiedziałam skwapliwie, mając nadzieję, że nie zauważy, iż brak
mi tchu.
Nie spuszczając z mnie wzroku, przesunął ręką po moich ramionach.
- Nyks cię Nzanaczyła również w tych miejscach.
Nie było to pytanie, tylko stwierdzenie ale i tak skinęłam głową.
- Owszem.
- Chciałbym zobaczyć. Jeśli cię to zbytnio nie krępuje.
Na dzwięk jego głozu przeszedł mnie dreszcz. Rozsądek podpowiadał mi, że
Loren bynajmniej nie miał najmniejszego zamiaru mnie uwodzić, lecz chciał tylko obejrzeć
mój oryginalny Tatuaż. Dla niego byłam niczym więcej jak tylko smarkulą z niespotykanym
tatuażem i zdolnością komiunikowania się z żywiołami. Tyle podpowiadała mi logika. Ale
jego oczy, głos, ręce nadal gładzące moje ramiona mówiły coś wręcz przeciwnego.
- Mogę ci pokazać.
Ubrana byłam w swoją ulubioną zamszową kurteczkę, która leżała na mnie
idealnie. Pod nią miałam ciemnofioletową bluzkę na ramiączkach. (Wprawdzie zbliżał się
koniec listopada, ale jako adeptka nie odczuwałam zimna tak jak przedtem, zanim za
zostałam Naznaczona. Wszyscy tutaj tak mają.) Zaczęłam ściągać z siebie kurtkę.
- Poczekaj, pomogę ci.
Stał teraz bardzo blisko. Prawą ręką chwycił kołnierz kurteczki, którą zręcznie
zsunął z moich ramion i zostawił zrolowaną na łokciach.
Loren powinien teraz oglądać moje częściowo odsłonięte ramiona, wpatrywać się
w rysunek tatutażu, jakiego nie miał dotąd żaden adept, ani nawet wampir. Powinien, ale
nadal patrzył mi w oczy. Nagle coś się ze mną stało. Już nie czułam się jak narwana,
nieopierzona smarkata. Jego wzrok obudził we mnie kobietę, która odkryła w sobie spokój
i nieznaną przedtem pewność siebie. Ujęłam w palce ramiączko bluzki i z wolna zsunęłam
je na zdjęty do połowy żakiet. Potem, nadal nie odrywając wzroku od jego oczu,
odrzuciłam włosy by nie zasłaniały tatuażu, i obróciłam się tak, aby miał pełen widok na
moje ramiona i plecy, całkiem już nagie, jeśli nie liczyć wąskiego paska czarnego
biustonosza.
Przez następne kilka sekund nadal patrzyliśmy sobie w oczy, a ja czułam wtedy
na swym odsłoniętym ciele chłodny oddech nocy i pieszczotę księżycowej poświaty. Loren
przysunął się bliżej i trzymając mnie za rękę, zaczął oglądac moje plecy.
- Niesamowite – szepnął niskim, zmienionym głosem. Poczułam, jak opuszkami palców
wodzi po spiralnym labiryncie tatuażu, który z wyjątkiem nieregularnie rozmieszczonych
egzotycznychrunów przypominał rysunek mojego znaku na twarzy. - Nigdy nie widziałem
czegoś podobnego. Wygladasz z tym jak starożytna kapłanka, która zmaterializowała się
w naszych czasach. Jakie to dla nas szczęscie Zoey Redbird, ze jestes wśród nas.
Wymówił moje imię z nabożeństwem, jakby to były słowa modlitwy. Ton jego głosu
i delikatny dotyk palców sprawiły że zadrżałam, a na mym ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Przepraszam, pewnie jest ci zimno – szekł Loren i zręcznie pociągnął mi ramiączka
bluzki, a na to żakiet.
- Nie z powodu zimna przeszedł mnie dreszcz – wyjawiłam sama zaskoczona, a może
nawet zszokowana własną śmiałością.
Lico – krew z mlekiem
Spijam je w marzeniach swych
A księżyć patrzy
Przez cały czas kiedy deklamował ten wiersz, patrzył ł mi w oczy. Jego głos,
dotychczas dźwięczny i wyćwiczony, teraz brzmiał chrapliwie i nabrał niskich tonów, jakby
mówienie przychodziło mu z trudnością. Ogarnął mnie żar, jakby ten głos miał właściwości
rozpalające, czuąłm jak wzburzone fale krwi tętnią w moich żyłach. Drżały mi nogi, z
trudem łapałam oddech. Jeśli mnie pocałuje, chyba pęknę z wrażenia.
- Czy teraz ułożyłeś ten wiersz?- zapytałam zdyszana.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin