Iding Laura - Peruwianska misja.rtf

(1727 KB) Pobierz

Laura Iding

 

Peruwiańska misja


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

W ciężkim wilgotnym powietrzu unosił się zapach egzotycznych kwiatów. Pobliski ocean monotonnie wybijał kojący rytm. Doktor Moriah Howe stanęła przed hotelem i uśmiechnęła się do siebie. Peru. Co za radość znów tu być. Po rocznej przerwie wracała do kraju, gdzie zawsze świeci słońce, a ludzie są przyjaźni. Wprost nie mogła się doczekać rozpoczęcia nowej misji.

 

Dziś wraz z kolegami z zespołu specjalizującego się w chirurgii plastycznej miała obejrzeć pacjentów i wybrać tych, którzy kwalifikują się do zabiegów. Idąc żwawo w stronę szpitala Trujillo, zastanawiała się, z jakimi przypadkami przyjdzie im się zmierzyć. Po drodze przystanęła przy fontannie i wrzuciła do wody monetę.

W zasadzie miała tylko jedno marzenie: wymazać z pamięci doktora Błake’a Powersa i raz na zawsze uwolnić się od związanych z nim wspomnień. Łudziła się, że powtórna, tym razem nieplanowana podróż do Peru pomoże zrealizować ten ambitny cel.

Właśnie dochodziła do szpitala, gdy nagle zaczepiła ją starsza kobieta. Moriah zorientowała się, że jest czymś mocno wzburzona. Nie protestowała, gdy Peruwianka chwyciła ją za rękę i zarzuciła potokiem słów.

Przepraszam, ale chyba nie wszystko rozumiem.

Moriah obawiała się, że po rocznej przerwie nie może w pełni ufać swojej znajomości hiszpańskiego. – Proszę powiedzieć jeszcze raz, o co chodzi?

O moją córkę. Ona potrzebuje pomocy. Niech pani ze mną idziepowtórzyła Peruwianka i pociągnęła ją w stronę stojącego nieopodal samochodu.

Ledwie do niego podeszły, Moriah zbladła. Na przednim siedzeniu zauważyła skuloną dziewczynę, która, jak się okazało, była w zaawansowanym stadium porodu.

Jak pani poczuje następny skurcz, niech pani oddycha.

Moriah położyła dłoń na twardym brzuchu rodzącej. Starała się mówić spokojnie, ale nie czuła się pewnie w roli położnej. Wprawdzie po studiach odbyła obowiązkowy staż na położnictwie, lecz jako anestezjolog znieczulała do cesarskiego cięcia, nie odbierała zaś porodów.

Nie może pani tu zostać. Musimy szybko przenieść panią do szpitalaoznajmiła, rozglądając się gorączkowo. Niestety, o tak wczesnej porze ulice były puste. – Niech pani biegnie do izby przyjęć po wózek!

poleciła starszej kobiecie.

Gdy ta oddaliła się z zaskakującą jak na swój wiek chyżością, Moriah przyklękła obok cierpiącej dziewczyny.

Mam na imię Moriah, jestem lekarkąpowiedziała, zniżając głos, tak by zabrzmiał kojąco i łagodnie. – Pani dziecku bardzo się spieszy na ten świat, ale musimy jeszcze zaczekać. Pani mama zaraz przywiezie nam wózek.

Nie wiem, czy wytrzymam, pani doktor. Strasznie mnie boli. Chyba zaraz urodzęjęknęła dziewczyna.

Ja wiem, że bardzo panią boli, ale niech pani jeszcze nie prze!Moriah starała się zachować zimną krew. Przecież nie może pozwolić, by dziecko urodziło się w samochodzie, jak na ironię stojącym parę metrów od szpitala.

Rasha, bo tak miała na imię dziewczyna, coraz głośniej jęczała z bólu.

Niech pani będzie dzielna. I niech pani oddycha, to bardzo ważne. – Moriah współczuła jej z całego serca. Sama chciała mieć dużo dzieci, jednak w takich chwilach uświadamiała sobie, ile trzeba wycierpieć, by maleństwo przyszło na świat.

Dziewczyna miała regularne skurcze, mniej więcej co dwie minuty. Moriah zdawała sobie sprawę, że zostało niewiele czasu. Zdesperowana już miała wcisnąć klakson, gdy od strony szpitala nadbiegła matka Rashy. Tuż za nią szła pielęgniarka z wózkiem.

Musimy się spieszyć!rzekła Moriah, nie dając jej szans na złapanie oddechu. – Skurcze są silne i regularne. Osłuchałam serce dziecka i według mnie wszystko jest w porządkurelacjonowała, pomagając przenieść Rashę na wózek. Postanowiła pójść razem z nią do izby przyjęć, bo chciała mieć pewność, że zostanie otoczona należytą opieką.

Lekarz dyżurny i jego zespół okazali się doskonałymi fachowcami. Szybko i sprawnie zajęli się dziewczyną, która przez cały czas kurczowo ściskała Moriah za rękę.

Muszę zbadać pacjentkę. – Znaczące spojrzenie dyżurnego lekarza wyraźnie mówiło, że Moriah powinna zostawić go sam na sam z rodzącą. Rozumiała jego intencje.

Mam wyjść?szepnęła, pochylając się nad dziewczyną.

Nie! zawołała Rasha, z całej siły zaciskając palce na jej dłoni. – Błagam, niech pani nie zostawia mnie samej. Tak bardzo bym chciała, żeby Manuel tu ze mną był!

Za chwilę zacznie pani rodzićoznajmił lekarz, zanim Moriah zdążyła się upewnić, czy Rasha mówi o ojcu dziecka. – Wezwijcie tu kogoś z położnictwa polecił i zaczął przygotowywać się do przyjęcia porodu.

Co za szczęście, że zdążyłyśmy! Moriah wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Powinna zawołać matkę dziewczyny, ale po pierwsze nie wiedziała, gdzie jej szukać, a po drugie w pobliżu nie było nikogo, kto miałby czas się tym zająć.

Nie zdążymy przewieźć pani na salę porodową uprzedził wezwany położnik. – Musi pani rodzić tutaj.

Zaraz zacznie pani przeć. – Moriah delikatnie pogłaskała dziewczynę po głowie. – Jeszcze trochę cierpliwości i będzie pani miała swoje maleństwo.

Przy następnym skurczu proszę z całej siły przeć polecił położnik.

Nareszcie. Moriah czuła nie mniejszą ulgę niż sama rodząca. Parę chwil później donośny krzyk dziecka oznajmił jego przyjście na świat. Moriah z zachwytem patrzyła na maleństwo, które natychmiast przyssało się do piersi mamy. Radość z cudu narodzin mieszała się w jej sercu z bolesną tęsknotą.

To dziewczynka. Ma pani śliczną córeczkęszepnęła. – Poszukam pani matki. Na pewno chce zobaczyć wnuczkę.

Dziękuję. – Dziewczyna na przemian śmiała się i płakała. I ani na moment nie odrywała oczu od swej córki.

Moriah odszukała starszą panią.

Proszę wejść do salipowiedziała, uśmiechając się zachęcająco. Jeszcze przez chwilę popatrzyła na szczęśliwą rodzinę, a potem upewniła się, że nie jest już potrzebna i postanowiła wracać do swoich obowiązków.

Na mnie już czas. Jeszcze raz gratuluję ślicznej córeczki. Zajrzę do pani późniejobiecała.

Serdecznie dziękujemy za pomoc, pani doktor. – Matka dziewczyny miała w oczach łzy wdzięczności.

Moriah skinęła tylko głową i dyskretnie wymknęła się z sali. Ledwie zamknęła za sobą drzwi, opadły ją myśli, które na co dzień odsuwała od siebie jak najdalej. Od zawsze marzyła o tym, żeby mieć własną rodzinę. Przez moment łudziła się, że ma szansę stworzyć ją z Blakiem. Okazało się jednak, że to, na czym tak bardzo jej zależy, na zawsze pozostanie w sferze marzeń.

Nie zamierzała psuć sobie humoru roztrząsaniem dawnych rozczarowań. Kiedy po raz drugi stanęła na rozgrzanej i parnej ulicy, naszła ją refleksja, że luty w Peru w niczym nie przypomina mroźnego miesiąca z jej rodzinnych stron. Na środkowym zachodzie Stanów była teraz pełnia zimy; jej licznej rodzince czerwieniały na mrozie nosy, podczas gdy ona na drugiej półkuli wylewała z siebie siódme poty.

Kiedy weszła do sąsiadującej ze szpitalem kliniki, w korytarzu kłębił się już tłum. Kolejka oczekujących na badania dopiero zaczynała się ustawiać, więc Moriah nie musiała mieć wyrzutów sumienia, że ktoś musiał przez nią czekać. Czasu jednak było niewiele, więc od razu ruszyła w stronę gabinetu. Po drodze wzięła z bufetu szklankę soku z papai. Nagle ktoś ją potrącił; niewiele brakowało, a oblałaby czysty fartuch.

Najmocniej przepraszam!

Słysząc boleśnie znajomy męski głos, drgnęła i odwróciła się gwałtownie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin