Jan Dobraczyński - Kto was zabije.pdf

(966 KB) Pobierz
Jan Dobraczyński
Jan Dobraczyński
Kto was zabije
1
Część pierwsza
Metz
Rycerz nie był człowiekiem starym, musiał mieć około pięćdziesięciu lat, wojna jednak
zostawiła na nim swoje ślady. Utykał na jedną nogę, prawe oko pokrywała mu czarna
przepaska, a głęboka blizna biegła mu przez czoło, gubiąc się między szpakowatymi włosami.
Jego służba została z końmi, do gospody wszedł za swym panem tylko giermek, widać
zaufany.
Wszedłszy, rycerz rozejrzał się. Gospoda była dość pusta. Przy długim stole z jednej
strony siedziało kilku mieszczan nad dzbankiem wina. Przy stole z prawej znajdował się tylko
samotny zakonnik schylony, może odmawiający modlitwy. W stronę przybyłego rycerza szedł
gospodarz w fartuchu opinającym gruby brzuch. Kłaniał się już z daleka.
– Witajcie, czcigodny panie, witajcie. Pozwólcie do stołu. Zaraz wam usłużę.
Rycerz skierował się do stołu, przy którym siedział zakonnik.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedział.
– Na wieki wieków, amen – odpowiedział tamten podnosząc głowę i odkładając różaniec
z grubych ziaren. Był to dominikanin. Jego zryta zmarszczkami twarz nosiła ślady
inteligencji. Nie robił wrażenia zwykłego wędrownego braciszka. Musiał być raczej
bakałarzem. Butla z inkaustem wisiała na sznurze u jego paska. – Siadajcie, rycerzu – zrobił
uprzejmy gest. – Co was sprowadza do Rouen?
Rycerz rozsiadł się wygodnie, zdjął pas, odpiął miecz i powierzył go giermkowi, który
zajął miejsce skromnie na końcu stołu. Kazał gospodarzowi podać sobie jajecznicy z kiełbasą
i wina. Dopiero gdy gruby gospodarz udał się do kuchni odpowiedział na pytanie
dominikanina:
– Moimi włościami są Novelanpont po tej stronie Mozy. Nad samą granicą z cesarstwem.
Otrzymałem je po zwycięstwie...
Dominikanin skinął głową na znak, że rozumie. Długoletnia wojna uczyniła niejednego
walczącego szlachcicem. Król był szczodry w udzielaniu dóbr.
2
– Czegóż to, panie, szukacie u nas, jeśli wolno spytać?
– Czego szukam...? – rycerz zatrzymał się, przesunął dłonią po włosach, które spadały mu
za uszy. – Chyba wspomnień...
– Byliście tu kiedyś?
– Byłem wraz z królem, gdy wchodził do miasta przed ośmiu laty. Ale moje wspomnienia
nie wiążą się z tamtym czasem, tylko z człowiekiem...
– Któregoście znali?
– Tak. Znałem dawno. Przed dwudziestu sześciu laty. Zakonnik zmarszczył brwi.
– Czyżby sprowadził was tutaj proces dziewczyny Joanny? Może przyjechaliście złożyć
świadectwo?
– Świadectwa składać nie muszę, bo już je złożyłem. Przewielebny pan dziekan de
Chichery i pan kanonik Thierry zaprosili mnie do Vaucouleurs, abym im odpowiedział na
dwanaście pytań dotyczących sprawy. Opowiedziałem im wszystko, co wiem, a oni spisali
moje zeznania...
– Więc cóż jeszcze?
– Ano, po prawdzie, to nic. A jednak ciągle myślę o tym, co było, i wciąż wracam
pamięcią do tamtych wydarzeń. Nie mogę się od tego oderwać. Postanowiłem przyjechać,
zobaczyć, posłuchać, co mówią inni...
– Myślę, że macie rację. Od tamtych spraw trudno się oderwać. Mnie także... Bo ja
również składałem zeznania.
– Wy także, ojcze? Kim jesteście?
– Jestem bratem z zakonu kaznodziejskiego. Nazywam się Ysambard de la Pierre.
Towarzyszyłem bratu Janowi le Maistre, zastępcy inkwizytora, podczas tamtego pierwszego
procesu...
Twarz rycerza Novelanpont stała się nagle twarzą groźnego wojownika.
– Jak mogliście dopuścić, aby ją skazano i spalono!? – wybuchnął. Zakonnik szerokim
gestem rozłożył ręce.
3
– Sprawa nie jest taka prosta, wierzcie mi. Przed dwudziestu pięciu laty wszystko
wyglądało inaczej niż dzisiaj...
– Ale ona była dobrą chrześcijanką, pobożną, uczciwą!
– To wszystko prawda. Mogłem się o tym przekonać i ja, i brat Ladvenu. Także inni,
którzy mieli z nią do czynienia. Wśród uczestników trybunału było wielu takich, którzy nie
zgadzali się z wyrokiem. Ale za najmniejszy sprzeciw groziła śmierć. Mistrz Houpeville
został uwięziony i zesłany. La Fontaine ledwo zdołał uciec... Mnie także spotkało niejedno.
Gdyby nie książę Warwick, który mnie wyrwał z rąk Anglików, zatłuczono by mnie w kącie...
Ale nie tylko o to chodziło...
– A o cóż jeszcze?
Dominikanin czas jakiś siedział w milczeniu.
– To nie było takie proste – powtórzył. W zamyśleniu obracał w palcach stojący na stole
kubek. – Nie zapominajcie panie, że proces prowadził pan biskup wraz z delegatem wielkiego
inkwizytora. Byli prawdziwymi przedstawicielami Kościoła... Czy mogliśmy im być
nieposłuszni? Wam, rycerzom, gdy służycie wiernie swemu władcy, nikt nie może zarzucić,
żeście walczyli w złej sprawie.
– Joanna służyła prawowitemu królowi.
– Tak to wygląda dziś, gdy król zwyciężył. Ale wtedy... Po układzie w Troyes, gdy
królowa matka wyrzekła się syna, wszyscy uważali, że legalnym królem Francji jest Henryk.
Karola nazywano „królikiem z Bourges”. Wszyscy go opuścili. Nie miał już sił ani chęci do
dalszej walki. Własne jego otoczenie zdradzało go... Nawet biskupi byli podzieleni... A ta
dziewczyna rozgłosiła, że tylko Karol ma prawo do tronu, że tego chce sam Bóg. A co miała
na poparcie swych słów? Jakieś widzenia, jakieś głosy. Przy tym zachowywała się
wyzywająco. Upierała się przy noszeniu męskiej odzieży...
– Czy ojciec pamięta, w jakiej odzieży stawała przed trybunałem? – przerwał nagle
dominikaninowi.
– Och, pamiętam doskonale. Miała na sobie czarne ubranie i wyglądała w nim jak
chłopak. Mówiono, że ten kaftan i te spodnie uszyto specjalnie dla niej i że obie sztuki były
tak ze sobą złączone, że niełatwo dawały się rozłączyć...
– Tak, to prawda... Niech ojciec mówi dalej o procesie.
4
– Cóż jeszcze powiedzieć? W tym, co mówiła, była uparta. Obstawała przy swoim.
Powtarzała, że chce być posłuszna Kościołowi, a jednak sprzeciwiała się, gdy trybunał
powątpiewał w jej widzenia...
– Czy jednak nie widzieliście, że dokonała tyle rzeczy niezwykłych. Tylko święci mogą
tak postępować!
– Tak nawet powiedział jeden Anglik. Ale wy, rycerzu, nie śpieszcie się z takim słowem.
Święta? Nie. To było dobre, proste, naiwne dziecko. Spalono ją okrutnie, gdyż stała na drodze
wielu, i to była wielka niesprawiedliwość. Modliła się pobożnie... Ale nie każdy, który się
modli, jest zaraz świętym. Święci to ci, którzy są dani ludziom na wzór do naśladowania.
A któż mógłby naśladować tę Joannę? Myślę, że Bóg jej wszystko wybaczył, bo choć bywała
pyszna i uparta, chciała dobrego. Została na pewno zbawiona zgodnie ze słowami świętego
Pawła: „Jakby przez ogień”...
– Nie wiedziałem, że tak mówił święty Apostoł. Wyście ją jednak pozwolili spalić
zwykłym ogniem, który piecze i pali.
– Do tego Anglicy dążyli od początku. Niczym nie można jej było pomóc. Raz udało mi
się pójść do niej do więzienia. Siedziała w półciemnej celi pod schodami w wieży, przykuta
łańcuchem do ciężkiej belki. Czterech żołnierzy przebywało przy niej bez przerwy w dzień
i w noc. Nie pozwalano jej ani na chwilę zostać samej. Nie dawano jej spać. Podobno kilka
razy próbowano popełnić na niej gwałt. Dlatego nie rozbierała się. Poprzedniego dnia
w trybunale powiedziała, że odwołuje się do Kościoła. Ale ona, biedaczka, nie rozumiała, co
to jest Kościół. Nie chciała się zgodzić, że trybunał to Kościół... Po prawdzie miała rację...
Przyszedłem do niej wtedy, aby jej powiedzieć, że powinna odwołać się do Soboru. Obaj
z czcigodnym bratem de Maitre postanowiliśmy jej to podsunąć. Ale Anglicy słuchali i gdy
usłyszeli, co mówię, wypędzili mnie z więzienia. Niewiele brakowało, aby się skończyło
gorzej... I pan biskup był bardzo niezadowolony. Krzyknął na mnie w wielkim gniewie:
„Trzymaj gębę zamkniętą, do diabła!” Niedobrze, że wezwał nieczystego. Może dlatego
umarł potem nagle, bez spowiedzi...? Tak, tak byli dla niej okrutni. Ale na końcu biskup
pozwolił udzielić jej spowiedzi i świętej Komunii. Wielu to się nie podobało...
– Więc ojciec mówi, że mimo to nie była świętą? Ysambard uniósł w górę ramiona,
a potem wolno je opuścił.
– Bóg niewątpliwie uratował przez nią królestwo Francji... Ale powtarzam: święci są po
to, aby można ich było naśladować. My, bracia kaznodziejskiego zakonu, próbujemy
naśladować naszego świętego założyciela i jego pierwszych uczniów, zwłaszcza braci Jacka
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin