Anderson Caroline - Szczęścia nigdy nie za wiele.pdf

(326 KB) Pobierz
Caroline Anderson
Caroline Anderson
"Szczęścia nigdy za wiele"
Tytuł oryginału: Kids Included!
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 1999
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Korekta: Janina Szrajer Grażyna Ordęga
© 1999 by Caroline Anderson
© for the Polish edition by Artekin - Wydawnictwo Harleguin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2002
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w
jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harleguin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób
rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harleguin
i znak serii Harleguin Romans są zastrzeżone.
Skład i łamanie: Studio Q
Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona
ISBN 83-238-0130-4 Indeks 360325
ROMANS - 604
PROLOG
- Abrakadabra!
Monety znikły z jednej ręki, by po chwili pojawić si^ jemniczy sposób w drugiej. Siedzące
na podłodze dzieci wowały tę scenę z szeroko otwartymi buziami.
Niestety monety wypadły Molly z ręki, potoczyły podłodze, upadając tuż przed nogami
siedzących w pień rzędzie brzdąców. Dzieci ze śmiechem rzuciły się, by je p rac i w tym
momencie czar prysł. Molly westchnęła i uśi nęła się zrezygnowana.
- A co powiecie na to? - Machnęła czarodziejską ró poszperała w rękawie, po czym
wyciągnęła sznur powiąs rogami kolorowych chusteczek.
Najwyraźniej jednak nie związała wszystkich dostat mocno, gdyż część chusteczek
pozostała w rękawie. Dzi częły chichotać i pokazywać ją sobie palcami.
W rogu pokoju siedział mężczyzna, przyglądający popisom z nie mniejszą uwagą niż
dzieci. Jack jakiś tan lam? Haddon? Pomyślała, że dorobiłby się fortuny jako w pokera.
Przez cały czas zachowywał kamienną twa ujawniając żadnych emocji. Jeśli uda jej się
w końcu wyć te przeklęte chusteczki, to on właśnie zapłaci za jej wysl
Tyle tylko, że jak dotąd udało jej się złapać w palce j podszewkę własnego żakietu. Kto
chciałby płacić za tal sko? Nikt przy zdrowych zmysłach...
1
- Wiem, że gdzieś tam muszą być - mruknęła pod i
wywołując tym stwierdzeniem kolejną salwę śmiechu wśród dzieci. Mężczyzna nadal
przyglądał się jej intensywnie, rozciągając usta w parodii uśmiechu.
Wreszcie włożyła rękę za kołnierz i wyciągnęła triumfalnie resztę zagubionych
chusteczek.
Dzieci zareagowały żywiołową radością i Molly zdała sobie sprawę, że jej występ
naprawdę im się spodobał.
Dzięki Bogu! Pokrzepiona tą świadomością, przeszła do kolejnych punktów programu.
Szło jak po grudzie. Gdy robiła to Sandy, wszystko wydawało się takie proste. Teraz zaś
kółka za nic nie chciały dać się rozdzielić, kulki, które miały zniknąć pod filiżankami,
nieustannie się pod nimi pojawiały, a sztuczka z kartami zakończyła się rozrzuceniem
całej talii na podłodze. Przez cały czas dzieci wprost pokładały się ze śmiechu.
Jeszcze tylko jedna sztuczka i będzie po wszystkim... Położyła kapelusz na stole,
zaczarowała go rękami i wsunęła dłoń pod spód. Tak, był tam. Czuła jego małe miękkie
uszy...
- Aj!
Kapelusz nagle odskoczył, stolik zachwiał się, a gwiazda programu zaczęła kicać po
całym pokoju.
Molly zaklęła pod nosem i ssąc ugryziony palec, ruszyła w pogoń za Flopsym.
Dzieci oczywiście nie czekały bezczynnie. Zaczęły ścigać biednego królika, który ratował
się ucieczką w kierunku kąta, zajmowanego przez Tego Mężczyznę.
Niewiele myśląc, podbiegła w tamtą stronę, upadła na kolana i zanurkowała pod krzesło,
pod którym zamierzało się schować wystraszone zwierzę. Wyciągnęła ręce, schwyciła
królika i z całym impetem wyhamowała na udzie nieznajomego.
Wcale nie speszona usiadła na piętach i uśmiechnęła się do mężczyzny. On też się
roześmiał.
Królik tymczasem próbował wyswobodzić się z jej rak. ly wychyliła się, straciła
równowagę i opadła twarzą na ki mężczyzny. Odskoczyła od nich jak oparzona.
- Och!
Silne ręce ujęły ją za ramiona i uniosły do góry.
- W ogłoszeniu napisano, że przedstawienie ma niep< rzalny klimat, ale nigdy, w
najśmielszych snach nie spodzi łem się czegoś aż tak niepowtarzalnego!
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Ale ja chcę lizaka!
- Później, kochanie.
Rozejrzała się niecierpliwie po sklepie. Niemożliwe, żeby tu był. Niemożliwe, żeby
natknęła się właśnie na niego!
Naturalnie, to był on. Na wspomnienie ich ostatniego spotkania na policzkach Molly
pojawił się rumieniec wstydu. To była totalna klęska. Wciąż pamiętała wstyd,
zakłopotanie, zmieszanie, jakie wówczas przeżywała.
- Mamo, bardzo proszę!
- Jak bardzo?
2
- Obiecałaś nam.
Zamknęła oczy i westchnęła ciężko.
- Dobrze, Cassie. Idźcie i wybierzcie sobie po jednym, a potem mnie znajdźcie. Idę
zrobić resztę zakupów.
Miała nadzieję, że pan Haddon i towarzysząca mu banda dzieciaków jej nie zauważą...
To była ona, był tego pewien. Ruszył w poprzek rzędu półek, popychając przed sobą
wózek, zaglądając w kolejne alejki, z nadzieją, że w którejś z nich ją dojrzy.
Minął ponad rok od ich ostatniego spotkania i oto są tutaj razem, w tej samej wakacyjnej
miejscowości...
Ciekawe, z kim tu przyjechała?
Poczuł ukłucie zazdrości.
- Idiota - powiedział do siebie półgłosem, aż siedząca szu Nicky odwróciła się w jego
stronę.
- Nie jestem idiota - zaprotestowała.
- Nie ty, kochanie. Po prostu czegoś zapomniałem - \ nil z westchnieniem. Pchnął wózek,
przy czym omal kog rozjechał.
Kogoś drobnego, jasnowłosego i...
- Molly?
Znieruchomiała, po czym wolno obróciła się w jego s
- Czy ja pana znam? - spytała chłodno.
W odpowiedzi uśmiechnął się pod nosem. Zbyt dłu; policjantem, by pomylić Molly z kimś
innym. Popatrzył uważnie.
- Jack Haddon. W zeszłym roku wynająłem cię na prz mojego syna, Toma.
- Chyba zaszła jakaś pomyłka - zaczęła, ale w tej pojawili się obok nich Seb, Amy i Tom.
Stanęli jak wry trząc na nią z niekłamanym zachwytem.
- To wróżka Molly! - wykrzyknął Tom. Rumieńce i liczkach Molly przybrały purpurowy
odcień.
- Cześć, dzieciaki - powiedziała cicho.
- Przyniosłaś ze sobą królika, który uciekł ci pod l przypomniała Amy.
- Wszyscy go łapaliśmy, a jak wyciągnęłaś go spod Jacka, to ze strachu na ciebie
nasiusiał - dodał Tom. Przygryzła wargę, by nie wybuchnąć śmiechem.
- Rzeczywiście. Miło mi znów was widzieć. - Pop; na Jacka, po czym z powrotem
przeniosła wzrok na i - Miłych wakacji.
- Tobie także - odparł. - Przyjechałaś na cały tydz spytał.
- Tak.
- To dobrze. Zapewne wkrótce znów gdzieś się spotkamy. Do zobaczenia.
Molly uśmiechnęła się na pożegnanie i natychmiast się odwróciła. Była zdziwiona, że
Jack nie żywi do niej urazy. To było najokropniejsze przyjęcie, jakie pamiętała.
Na samo wspomnienie sromotnej klęski, jaką wówczas poniosła, jęknęła cicho. Dobrze,
że wróciły dzieci, bo dzięki temu mogła przestać rozpamiętywać przykre chwile.
- Wybraliśmy pomarańczowe lizaki - oznajmił jej syn. Córka popatiz^la na mą z uwa^ą.
- Dobrze się czujesz? Jesteś taka czerwona i wydajesz z siebie śmieszne dźwięki.
- Nic mi nie jest. Musimy się rozpakować. Cholera...
3
- Mamo!
Nie zdawała sobie sprawy, że zaklęła na głos. Spojrzała przepraszająco na syna. Był
lekko zgorszony i jednocześnie zafascynowany. Matka nigdy nie przeklinała, a
przynajmniej nie na głos, a już na pewno nie w ich obecności.
- Przepraszam, Philip. Zapłacimy i możemy wracać do domku.
Podczas rozpakowywania zakupów uświadomiła sobie, jak bardzo wytrąciło ją z
równowagi nieoczekiwanie spotkanie. Masło orzechowe, którego wszyscy troje
nienawidzili; nie kupowała go od czasu odejścia Davida. Chipsy, mała pizza, karton
odtłuszczonego mleka, a nie półtłustego jak zazwyczaj. Lista bezsensownych zakupów
była znacznie dłuższa: pleśniowy ser, puszka tuńczyka, za to ani śladu sałaty, herbaty,
masła...
- Co jemy na kolację? - spytał zaciekawiony Philip, patrząc z powątpiewaniem na
wyłożone na stół zakupy.
- Nie jestem pewna. Chyba zapomniałam o kilku rzeczach.
- Moglibyśmy zjeść poza domem. Tuż za rogiem jes zeria - podpowiedziała usłużnie
Cassie.
- Mamo, pójdziemy? - Philip patrzył na nią blagalnii gdy nie jadali poza domem i ta
perspektywa wydała i;
niezwykle kusząca.
Molly, która zarabiała na życie gotowaniem, uznała, doskonały pomysł.
- Dobrze. Schowam zakupy do lodówki, popływam wiemy się, co mamy robić jutro, i
pójdziemy na pizzę.
Basen był wspaniały, wyposażony w liczne dodatkow( keje, toteż dzieci świetnie się
bawiły i Molly mogła spol popływać i skorzystać z jacuzzi.
- Pozwolisz, że się przyłączę?
Serce zabiło jej jak oszalałe. Omal głośno nie jęknęła.
- Bardzo proszę. - Posunęła się, żeby zrobić mu mi Na szczęście nie byli w wannie sami,
w drugim końcu siei dwie inne pary.
Gdy jego stopa lekko dotknęła jej nogi, Molly podsk( jak oparzona i odsunęła się.
Jack uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Przepraszam - zamruczał, ale ona wiedziała, że wc< jest mu z tego powodu przykro.
Niech to diabli.
Siedzieli w milczeniu, pozwalając, by strumienie ciepł dy obmywały ich ciała.
Świadomość tego, że silne, męskit znajduje się tak blisko niej, zapierała jej dech w
piersiai chwili pozostałe pary wyszły z jacuzzi.
Molly odsunęła się jeszcze dalej od Jacka.
- Gdzie są dzieci? - spytała, by przerwać panującą c
- Seb ma je na oku. Wszystkie pływają jak ryby, Nicky. Zabrał ją do brodzika dla dzieci.
Pomyślałem, że < odpocznę. Seb wie, gdzie mnie szukać. - Oparł głowę o
- Zostawiła ci dzieci. Popatrzył na wodę.
- Niezupełnie. Posłuchaj, muszę już iść. Wkrótce się zobaczymy. Gdzie jest wasz
domek?
- Nad samym jeziorem.
4
- Tak jak nasz. Jaki macie numer?
- B15.
- A my B19, wiec zapewne mieszkamy blisko siebie. Wkrótce na pewno znów się
spotkamy. Lubię czasami porozmawiać z kimś dorosłym. Nieustanne przebywanie z
drobinami DNA bywa nużące.
Jack wyszedł z basenu, a ona nie mogła oderwać od niego wzroku...
- Jack?
Spojrzała na stojącego nieopodal chłopca, trzymającego na rękach małą dziewczynkę.
Chłopiec miał proste włosy, a dziewczynka była pulchną blondyneczką.
Jack wziął małą na ręce, pocałował ją i uśmiechnął się do najstarszego syna.
- Dziękuję, Seb. Idziesz pozjeżdżać?
- Wole popływać. Amy i Tom poszli na lody.
Jego głos załamał się. Speszony, spojrzał z zakłopotaniem na Molly.
Mutacja, pomyślała. To dla młodego człowieka bardzo peszące doświadczenie.
- Może weźmiesz swoje dzieci i dołączysz do nas w barze? - zaproponował Jack.
Potrząsnęła przecząco głową i wyszła z wody. Świadoma, że Jack patrzy na nią,
wyprostowała się. W czarnym jednoczęściowym kostiumie prezentowała się bardzo
dobrze i doskonale o tym wiedziała.
- Przykro mi, ale nie mamy czasu. Musimy sprawdzić, jakie
atrakcje czekają na nas jutro, a potem idziemy na piz; dziękuję za zaproszenie.
Jack skinął głową, nie przestając się jej uważnie przy;
- W takim razie zobaczymy się później.
Popatrzyła, jak odchodzą. Seb był zupełnie innej post ojciec. Drobniejszy, niższy, choć z
pewnością za kilka przerośnie.
Podniosła ręcznik, owinęła się nim i ruszyła na poszuk dzieci.
Philip następnego dnia miał uprawiać sporty wodne miast Cassie jeździć konno, a po
południu pływać kajak
A zatem jutro znów spotka Jacka...
Zadziwiające, jak dużą radość sprawiło jej to odkryci
Jack zastanawiał się, co robi Molly. W każdym ra pewno nie bierze udziału w tej „miłej
przejażdżce" gi rowerem...
Rozsądna kobieta.
Nogi ciążyły mu niemiłosiernie, ciało było mokre od w piersiach brakowało tchu. A on
myślał, że ma dobrą kor
Gorące, lepkie dłonie Nicky, które obejmowały go w nie ułatwiały sprawy, choć odczuwał
dziwną przyjemnośi skości dziecka. Zastanawiał się, jak inni dają sobie radę i < Molly.
Maluje farbami? Bierze masaż relaksacyjny?
- Jack?
- Co tam, Nicky? Wszystko w porządku? - Odwrói i uśmiechnął do dziewczynki.
- Chce mi się siusiu - oznajmiła radośnie. Jasny gwint. To już drugi raz. Musiał potem
jechać dw; szybciej, żeby dogonić resztę grupy.
Molly stała na krawędzi dachu, zastanawiając się, co ona tu u diabła robi.
Schodzenie po linie z pionowej ściany?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin