Frąc Cezary - Piekło hakerów.rtf

(41 KB) Pobierz

 

Cezary Frąc

 

Piekło Hakerów

 

Wszędzie gdzie tylko było to możliwe, stał sprzęt komputerowy. Prawie wszędzie. Środek podłogi zaścielały wszelkiego rodzaju kable, puste kartony po pizzy i butelki po meksykańskim piwie. Terminale, huby, macierze holograficzne dyskutowały błyskami kontrolek i szumem wentylatorów.

Na ścianie tuż nad konsolą przemyślnie skonstruowaną z klawiatur wisiały trzy płaskie monitory. W czasach gdy królowały rękawice i gogle VR, mogły wydawać się anachronizmem, jednakże Pająk, młody chłopak w obszarpanych dżinsach i koszulce z logo The Police, typowe dziecko informatycznej subkultury, wolał tę formę komunikowania się z systemem. Wizualizacje trójwymiarowe jedynie spowalniały, a większość pracy i tak wykonywał na czystym kodzie.

Tym razem wszakże nie zajmował się swoim zwykłym hobby. Z ponurą miną wpatrywał się w monitory. Na środkowym, największym, wiły się tajemnicze linie; wirowały, splatając się ni to w helisy, ni to we wstęgi Mobiusa, by zapaść się gdzieś pośrodku ekranu, a po chwili wybuchnąć wielobarwnymi płomieniami fraktali. Mogłoby się wydawać, że był to zwykły wygaszacz, lecz przeczyła temu uwaga, z jaką Pająk wpatrywał się w niemy balet. Na obu bocznych ekranach przewijały się linie kodu szesnastkowego.

– Kurwa – warknął – o co tu chodzi?

Oderwał wzrok od paneli i przeciągnął się, aż strzeliły mu kości.

Jak długo tu siedział?

Nie miał zielonego pojęcia; wyschnięte spojówki sugerowały, że co najmniej kilka godzin, a kręgosłup, że znacznie dłużej.

– O co, do diabła, tu chodzi? – powtórzył.

– Mówiłeś coś? – Kobiecy głos za plecami był senny i cichy, ale i tak niemal przyprawił go o atak serca.

– Do jasnej cholery, ile razy mam ci powtarzać, żebyś... – Okręcił się razem z fotelem i zamarł, nie kończąc zdania.

Stała w drzwiach, niedbale opierając się o futrynę. Muślinowy peniuar rozchylał się, ukazując nogi. „Cudowne nogi" – stwierdził po raz kolejny. Długie, w czarnych samonośnych pończochach z podwiązką i z delikatnym złotym łańcuszkiem nad prawą kostką.

– Zamknij buzię. – poradziła kpiąco – bo jeszcze połkniesz muchę.

Przez chwilę nie mógł znaleźć odpowiedzi, w końcu jednak się otrząsnął.

– Maszeruj do łóżka, tatuś zaraz przyjdzie. – Miał nadzieję, że głos mu się nie łamie.

Dziewczyna przeciągnęła palcem po nodze.

Kiedy się upewniła, że dojrzał to, co chciała, podniosła palec do ust i polizała go.

– Nie rób sobie nadziei – roześmiała się, okręciła na pięcie i roztopiła w mroku przedpokoju.

Przez chwilę miał ochotę cisnąć wszystko w cholerę i pobiec za nią. Przez chwilę. Monitory wygrały.

Był hakerem, jednym z najlepszych. „Nie" – poprawił się w myślach – „najlepszy m". Kilku innych mogło mu dorównać, przynajmniej teoretycznie, jednakże tak się dziwnie składało, że większość z nich spędzała przymusowe urlopy w ośrodkach resocjalizacyjnych. „Ośrodki resocjalizacyjne!" – Pająk się skrzywił. – „Pieprzony eufemizm." Resocjalizacja oznaczała ordynarne pranie mózgu. Jego to nie spotka. Zadbał o to. Kiedy tylko w pełni zorientował się w korzyściach płynących ze swojego procederu, zszedł do podziemia. Nie tego hakerskiego, z bezsensownymi ksywkami i godzinami spędzonymi w kafejkach, tylko prawdziwego. Zmienił adres, nazwisko i twarz. Wcześniej zajął się kilkoma drobiazgami: w efekcie paru wirtualnych wizyt i niedyskrecji kilka osób dość gwałtownie rozstało się ze swoim hobby. Nie wzruszyło go, że byli jego kumplami. W nosie miał cały ten wydumany i jak osobiście uważał, dupowaty hakerski kodeks. W końcu każdy odpowiada za siebie. A może nie?

Podobnie poradził sobie z pracodawcami, dla których od czasu do czasu wykonywał różne zlecenia. W ich przypadku najpierw przetransferował forsę i historię rachunków z kont szwajcarskich na miejscowe, a następnie dał cynk odpowiednim służbom. Zdecydowanie większe zaufanie miał do urzędu skarbowego niż do policji. I słusznie, bo w końcu za co skazali Ala Capone? IRS reaguje błyskawicznie, a ich urzędnicy mają alergię na pieniądze, z których nie odkroili przynależnej im działki.

Uśmiechnął się przelotnie. Był prawdziwym jeźdźcem, panem sieci. Niewidoczny, unikający wszelkich spektakularnych akcji, przypominał pająka, który godzinami wyczekuje na najmniejsze drgnienie nitki i atakuje w ułamku sekundy, gdy ofiara sama wejdzie w pułapkę. Stąd zresztą wzięła się jego stara ksywka.

Tym razem jednak miał problem. Ktoś sobie z niego zakpił. Ktoś ośmielił się włamać do jego twierdzy i podrzucić... właściwie co? Wirusa? Zostawił też wiadomość: „I co ty na to, Pająk?" To wszystko. Żadnego podpisu, niczego, co mogłoby wskazywać na tożsamość dowcipnisia.

Dziwne. To nie mógł być nikt z tej durnowatej elity. Modzi nie mieli zielonego pojęcia o jego istnieniu, a starzy... Poza tym oni wszyscy uwielbiają ksywki.

Zaraz, jak to – szło? Kowboj bez nicka to mięcho, a nie haker.

Zaklął. Ktoś śmiał być lepszy od niego.

Jego własne firewalle i programy antywirusowe, o niebo lepsze od komercyjnych, nie zatrzymały gościa ani niczego nie wykryły. Prawdę mówiąc, gdyby nie zostawiona wiadomość, nawet by się nie zorientował, że ma robala. Kiedy odłączył jeden z terminali i spróbował zdekompilować podrzucony plik, miał okazję zobaczyć, jak wirus przejmuje kontrolę nad sprzętem, dotychczas stuprocentowo bezpiecznym. Komputer przestał reagować na polecenia, a efekt działania wirusa można było podziwiać na środkowym monitorze.

Tylko urażona duma i po części chęć odegrania się powstrzymały go od wyrwania kabla z gniazdka.

Jednakże najbardziej wkurzyło go to, co stało się później. Gość jak gdyby nigdy nic ponownie włamał się do systemu i wyświetlił wiadomość: „Zerknij do skrzynki pocztowej". To wszystko, znów bez podpisu.

Na wszelki wypadek odłączył fizycznie cały system od sieci i korzystając ze stareńkiego notebooka przeleciał wszystkie swoje konta. W jednej ze skrzynek czekał na niego pusty list z załącznikiem. Rozpakował go. W środku był kod źródłowy wirusa.

 

* * *

 

Trudno było określić, czy jest to mieszkanie, czy też może oranżeria. Sprzęt komputerowy i ultranowoczesne meble tonęły w gąszczu tropikalnych roślin, a w powietrzu rozbrzmiewały delikatne tony „Clair . de lunę". Zaskakujące połączenie różnych światów, stapiających się w idealnej harmonii. Przebłysk geniuszu, za który wielu projektantów wnętrz dałoby się zabić.

To był jego azyl, oaza, w której mógł być sobą; logiczny umysł wyprany z uczuć, rozgrywający partię szachów z całym światem. Może gdzieś na samym dnie, zakopane w najdalszym zakamarku mózgu, skrywały się jeszcze jakieś emocje. Były jednak zbyt bolesne, zbyt powiązane z upokorzeniami, których wraz z siostrą doznał ze strony perwersyjnego ojca, by mógł pozwolić im wypłynąć na powierzchnię.

„Nie " – potrząsnął głową, odpędzając wspomnienia. Nigdy więcej nie da się wykorzystać. Nikomu.

 

* * *

 

Pająk zrestartował system i czekając, aż wgra się ponownie, obserwował taniec linii i fraktali na środkowym monitorze. W chaotycznym wirze było coś niepokojącego, niemal złowieszczego, lecz nie potrafił oderwać od niego wzroku. Z niedowierzaniem pokręcił głową: „Ten facet jest rzeczywiście dobry" – stwierdził wbrew sobie. Chwilami miał wrażenie, że cały ten kod to tylko zlepek bezsensownych procedur, które nie mają prawa zadziałać. A jednak, kiedy skompilował źródłówkę do wykonywanego pliku, wirus zadziałał. Dokładnie tak samo, jak tamten pierwszy. Frustrujące.

Zapalił papierosa. Zmiął pustą paczkę i rzucił ją do kosza. Obserwując idealną parabolę kończącą się w koszu, poczuł nikłą satysfakcję.

– Jeden zero dla gospodarzy.

Pochylił się nad konsolą, palce z biegłością wirtuoza zatańczyły na klawiaturze. Miał kilka szpiegowskich programików. Wystarczy lekko je zmodyfikować, by wyszukały w necie programy o podobnym kodzie. Może w ten sposób uda się namierzyć gostka.

Załogował się i podczepił pod najbardziej popularne wyszukiwarki.

– Teraz to tylko kwestia czasu – mruknął. – Jeszcze cię dorwę. Możesz sobie być dobry, ale i tak cię dorwę.

Zerknął na zegarek. Dochodziła trzecia w nocy. Wyłączył sprzęt i cicho pogwizdując ruszył do łazienki. Stał pod prysznicem, zimne strumienie wody spłukiwały zeń zmęczenie. Wreszcie, kiedy zaczął szczękać zębami, wyskoczył z kabiny i ociekając wodą stanął przed lustrem. Spojrzał w swoje odbicie i zamarł.

Lustro, ściana, łazienka roztopiły się w wirze cyfrowych halucynacji, w dwójkowym wyobrażeniu dantejskiego piekła. Miliony bitów informacyjnego śmiecia atakowały układ nerwowy, wdzierając się w najgłębsze pokłady jaźni – elektroniczny gwałt na samym jądrze osobowości. Dryfował w pustce, wypatroszony umysł otoczony płomieniami fraktali. Sekundy rozciągnęły się w godziny, godziny w lata, a te w wieczność. Zmysły katowane wirtualnym szaleństwem poddały się, a umysł eksplodował.

Z powrotem stał w łazience, w lustrze nad umywalką odbijała się twarz: podkrążone czerwone oczy, z których wyzierał strach, i otwarte do krzyku usta. Potrząsnął głową i zaraz potem zgiął się wpół, atakowany przez fale torsji. W ustach poczuł smak żółci.

– Dość tego. – Z gardła wyrwał mu się piskliwy warkot.

Suchy i ubrany siedział w kuchni, popijając piwo. Z każdym łykiem przeżyty koszmar bladł, roztapiając się w strumieniach złocistego płynu.

– To tylko przemęczenie – mruknął, szukając racjonalnego wytłumaczenia – Muszę zrobić sobie przerwę.

Uspokojony, pomyślał o dziewczynie i poczuł przyjemne mrowienie w kroczu. Pospiesznie dopił piwo i zanurzył się w mrok przedpokoju, kierując się do sypialni. Po cichu otworzył drzwi, zapalił światła. Spała. Kruczoczarne włosy rozpościerały się wachlarzem na jej plecach i pościeli.

Przez dłuższą chwilę przyglądał się, wsłuchiwał w równy oddech, rozkoszując się chwilą oczekiwania na spełnienie.

Drgnęła, cichutko szepnęła coś przez sen i obróciła się na plecy. Cienka jedwabna kołdra zjechała na podłogę, odsłaniając nagie ciało. Nadal miała na sobie pończochy. Powędrował spojrzeniem wzdłuż szewka do miejsca, gdzie kończyła się matowoczarna koronka, a zaczynała lśniąca alabastrowa skóra. Sięgnął wzrokiem wyżej, gdzie zbiegające się uda tworzyły świątynię rozkoszy. Wzbierające pożądanie było zbyt silne, by przedłużać oczekiwanie. Pospiesznie ściągnął ciuchy, wsunął się do łóżka i pochylił nad jej twarzą.

Deja vu.

Twarz rozpłynęła się w wirujących płomieniach. Trwało to ułamek sekundy, w zasadzie nawet nie zdążył się przestraszyć. Zapadał się, a chwilę później z powrotem wpatrywał w twarz dziewczyny. Jednakże to wystarczyło, by całe podniecenie odpłynęło niczym sen. Wściekły na samego siebie, na wirusa i cały świat, wyskoczył z łóżka, zapalił papierosa i wrócił do swojego sanktuarium.

 

* * *

 

– Naiwny, jak każdy naukowiec. – Mężczyzna strzepnął do popielniczki popiół z cygara – Nawet nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swojej pracy.

– Jesteś pewien?

– Zdecydowanie. Zresztą kiedy przejmiemy od niego wszystkie materiały, rozwiążemy umowę. Definitywnie – dodał, widząc pytające spojrzenie rozmówcy. – Mamy odpowiedniego specjalistę. Nie będzie kłopotów.

– Znajomi? Rodzina?

– Żadnych. Na uniwersytecie uważają go za nieudacznika. Z nikim nie utrzymuje kontaktów, a z rodziny ma tylko siostrę.

Znaczące spojrzenie było raczej sugestią niż nie wypowiedzianym pytaniem.

– Zgadza się. Oboje.

 

* * *

 

Kochali się. W ciszy, na pograniczu snu i jawy. Na wpół przytomny zanurzał się w niej, jakby chciał zapomnieć o całym świecie, komputerach i przeklętym wirusie. Ona oddawała mu się bez reszty.

Jakiś czas później, już całkowicie rozbudzony, wsłuchiwał się w jej równy oddech i rozmyślał o wcześniejszych wydarzeniach. Z perspektywy poranka to, co wydarzyło się wcześniej, wydawało się nieważne. W końcu każdemu może się przytrafić kiepski okres, nawet w łóżku. Uspokojony tym wnioskiem, poklepał dziewczynę po pupie.

– Wstawaj, kotku, i zrób kawę . tatusiowi. Idę się wykąpać.

Mruknęła coś pod nosem, ale nie zwrócił na to uwagi. Kiedy wróci} z łazienki, na stole czekał parujący kubek.

– Niezła jesteś – mruknął i pociągnął łyk kawy, parząc sobie usta.

– Ty też – odpowiedziała z roztargnieniem. – Kończy się piwo, a ja potrzebuję parę babskich drobiazgów. Daj mi kartę kredytową. Tobie też coś kupić? – zapytała po chwili.

– Raczej nie. I postaraj się mnie nie zrujnować. Roześmiała się i wyszła z kuchni.

To był ich stary dowcip. Pieniądze nie stanowiły żadnego problemu, nie dla niego. Starał się tylko nie przekraczać jednorazowo pewnych kwot, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Przypuszczał, że właśnie dlatego z nim była. Poznał ją w jednej z agencji, którą czasami odwiedzał. Miała boskie ciało, a jej technika dorównywała jego umiejętnościom, więc zaproponował układ. Czasami go wkurzała, ale na razie nie miał ochoty ani na rozstanie, ani na szukanie kolejnej panienki. Poza tym w pewien sposób był nią zafascynowany.

Nie zdążył dopić kawy, kiedy wyszła z łazienki. Znowu go zaskoczyła. „Jak ona to robi" – zastanowił się. Niby nosi te same ciuchy, a za każdym razem wygląda inaczej.

– Tylko nie próbuj mnie zdradzać. – Pogroził jej palcem.

– Nie musisz się martwić – odpowiedziała głosem niewiniątka – mam spiralkę, przecież wiesz.

Roześmieli się unisono. Kolejny dowcip. Była profesjonalistką i też nie miała ochoty zrywać tak dobrego układu. Zresztą zdawało mu się, że coś do niego czuła. Może nie była to miłość, na pewno nie, ale chyba go lubiła i w pewien sposób przywiązała się do niego.

– Na razie, kochanie, wrócę przed wieczorem. – Musnęła wargami jego policzek i zniknęła za drzwiami.

Uśmiechnął się do siebie. Zaufanie zaufaniem, ale głupi to on nie był. Pomysł, na jaki wpadł na początku ich znajomości, był genialny w swojej prostocie. Wszystkie systemy monitoringu, zarówno te policyjne, jak i prywatne, korzystały z sieci i centralnych baz danych, co zapewniało szybszy przepływ informacji i identyfikację podejrzanych osobników w czasie rzeczywistym. Wystarczyło wpuścić do netu odpowiedni program, by wykorzystać kamery do śledzenia. W ten sposób wiedział o każdym jej kroku. Karta kredytowa też się przydawała. Zwykli ludzie nie zdawali sobie sprawy, że przeszło siedemdziesiąt procent spektakularnych akcji policji, zakończonych schwytaniem poszukiwanego przestępcy, było wynikiem analiz płatności dokonywanych kartą kredytową. Karty kredytowe, prawa jazdy, wszystkie karty zawierające mikrochipy pobudzone niewielkim impulsem radiowym wprost entuzjastycznie strzelały informacjami o swoim właścicielu. Nie trzeba nawet kupować, wystarczyło przejść obok bramki. Nie tylko w sklepie. Czy przechodząc przez jezdnię ktokolwiek zastanawia się, do czego jeszcze służy sygnalizacja świetlna?

Albo parkometry?

Dopił kawę, z lodówki wyciągnął piwo i zasiadł przed monitorem. Palce niemal bez udziału świadomości zatańczyły na klawiaturze i po chwili był już w sieci. Skontrolował procedury skanujące. Jeszcze niczego nie znalazły. Zniechęcony, z powrotem przywołał na ekran kod wirusa.

Znajome ciągi kodu szesnastkowego zaczęły przewijać się przed jego oczyma. Pozostałe zmysły odłączały się kolejno, pozwalając mózgowi skoncentrować się wyłącznie na analizowaniu kodu. Z precyzją chirurga wycinał pojedyncze łańcuchy procedur i poddawał je analizie, próbując odkryć ich sens. Wszystko wyglądało nie tak, jak powinno. Za każdym razem, gdy doszukiwał się jakiejś prawidłowości i składał kilka linii, konstrukcja waliła się niczym domek z kart.

To było niesamowite. Zupełnie jakby program napisał ktoś, kto nie do końca był człowiekiem. – Niech cię pochłonie piekło hakerów – warknął. Spojówki zapiekły go w odpowiedzi.

Poderwał się z fotela, skoczył do łazienki i wsunął głowę pod lodowatą wodę.

 

* * *

 

Nawet studenci, którzy musieli ubiegać się o zaliczenie, mieli kłopoty z odnalezieniem go poza salą wykładową. W wyświechtanym garniturze i z nieodłączną podniszczoną teczką był po prostu nijaki. Codziennie mija się takich ludzi, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Ot, jeszcze jeden niespełniony naukowiec, których tabuny wypełniają przeciętne ośrodki uniwersyteckie.

 

* * *

 

– A niech to szlag – zaklął Pająk. – Co jest grane? Zdał sobie sprawę, że to się powtarza po raz kolejny: za każdym razem, kiedy zaczynał dostrzegać coś znajome' go w tym chaosie, sens umykał jak poranne majaki. Burczało mu w brzuchu, ale nie miał siły oderwać się od monitora. Wsiąkał.

Powoli i wbrew sobie zaczynał podziwiać wirusa i – do czego nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą – jego twórcę. Nie chodziło wyłącznie o honor czy wygraną w tym pojedynku. Sprawa zyskała szerszy wymiar. Chciał poznać człowieka, który to stworzył. Poznać, a potem zniszczyć.

Zapatrzony w monitor, nie usłyszał otwierających się drzwi. Dopiero chłodny dotyk dłoni przywołał go do rzeczywistości.

– Cześć, kotku, wróciłam. – Głos zabrzmiał jak nieprzyjemny zgrzyt. – Chcesz zobaczyć, co ci kupiłam?

Nieprzytomnym wzrokiem popatrzył na tę dziwną osobę, która stała przed nim i coś mówiła. Nagle poczuł paniczny lęk. Przyszli po niego, chcą go zamknąć. Wyskrobią mu mózg. Zacisnął pieści, żeby się bronić, a wtedy wszystko zgasło.

Otworzył oczy i przerażony widokiem, zamknął je z powrotem. Minęło dobrych kilkanaście sekund, zanim odważył się spojrzeć ponownie.

Unosiła się nad nim twarz dziewczyny. W jej oczach dostrzegł strach i coś jeszcze, coś, czego nie potrafił rozpoznać.

– Co się stało? – wychrypiał, próbując się podnieść.

– Nie wstawaj. – Powstrzymała go delikatnie. – Jak się czujesz?

Ponownie opuścił powieki.

– Zmęczony – odparł i zaraz powtórzył: – Co się stało?

– Nie wiem. Kiedy przyszłam do domu, siedziałeś przed monitorem. Zapytałam, czy chcesz zobaczyć, co ci kupiłam. Wtedy zerwałeś się z fotela i spojrzałeś na mnie. To było straszne... – urwała, szukając odpowiednich słów. – Twarz miałeś wykrzywioną ze strachu i nienawiści, ręce zaciśnięte w pięści... a potem zemdlałeś – dodała po chwili.

– Nie zrobiłem ci krzywdy?

– Nie. Choć nieźle mnie wystraszyłeś. Odetchnął z ulgą.

Nie chciał pakować się w kłopoty; dziewczyna na pewno miała sporo znajomych z czasów, kiedy jeszcze pracowała w agencji.

– Mogę już wstać? – mruknął.

– Tylko nie siadaj do komputera. Idź się wykąp, to ci dobrze zrobi. Prawdę mówiąc, trochę cuchniesz – dodała, marszcząc nos.

Już miał się żachnąć z oburzenia, gdy zrozumiał, że ma rację.

– Dobra, już idę – powiedział, gramoląc się z podłogi.

– Idź, idź. – Klepnęła go w tyłek. – Ja przyrządzę kolację i pomyślę nad czymś specjalnym na wieczór.

 

* * *

 

Niezbyt rozumiała, co się z nią dzieję, zupełnie jakby w jednym ciele mieszkały trzy różne osoby. Nie, to nie było rozszczepienie osobowości, nic tak trywialnego. To coś znacznie więcej. Jaźń dokonująca analizy lub syntezy obserwowalnego świata z trzech różnych punktów widzenia. Zwykłej dziewczyny, w pewien sposób kochającej tego chłopaka i pragnącej stabilizacji. Małej dziewczynki, uciekającej przed pijanym ojcem, szukającej azylu i tulącej się do brata. I zimnej, wyrachowanej kobiety przekonanej o swojej wyższości nad całym zasmarkanym światem.

Trzy osoby, trzy różne światy i jedno ciało kryjące tę burzę.

 

* * *

 

Pająk wyszedł z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem.

– A ty gdzie? – powstrzymała go. – Najpierw doprowadź się do porządku. – Grad ciuchów poparł jej słowa.

– Co jest? – Nie miał nic przeciwko, ale lubił się z nią drażnić. – Nie podoba ci się moje ciało?

– Podoba? – parsknęła drwiąco. – Też mi coś! Gdybyś miał na nie podrywać panienki, umarłbyś jako prawiczek. Zmykaj.

– Powinienem wiedzieć, że z babami się nie wygra – mruknął pod nosem.

– Mówiłeś coś? – Głos wprost ociekał niewinnością i słodyczą.

– Nie, nic – roześmiał się nieco sztucznie i posłusznie wrócił do łazienki.

Nie zapalał górnego światła. Czarne kafelki na podłodze, suficie i ścianach w połączeniu z halogenowymi punktowcami w najbardziej niespodziewanych miejscach robiły psychodeliczne wrażenie. Dla większości ludzi takie połączenie byłoby nie do zniesienia. Jemu nie przeszkadzało.

Wysuszył włosy, ubrał się i sięgnął do klamki.

Odzież ze sztucznego tworzywa ma zabawną właściwość: elektryzuje i wystarczy kontakt z inną osobą lub metalowym przedmiotem, by nastąpiło rozładowanie. I tak się teraz stało. Niewielka iskra przeskakująca między palcem a klamką zadziałała jak wyzwalacz. Wszystkie neurony rozbłysły niczym włókno żarówki, a przez umysł przepłynęły setki obrazów. Trwało to ułamek sekundy, zbyt krótko, by zdołał cokolwiek zarejestrować czy choćby uświadomić sobie, że dzieje się Coś dziwnego.

– Cholera – gwałtownie cofnął rękę i roześmiał się z ulgą.

Kiedy wszedł do jadalni, czekała przy stole. A stół? Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny. Fantazyjne sałatki walczyły o prymat z apetyczną pieczenia, zastawa skrzyła się w blasku świec, a w wiaderku z lodem czekała zroszona butelka szampana.

– Proszę, niech pan usiądzie.

Odsunęła krzesło, a kiedy usiadł, nałożyła solidną porcję na jego talerz. Jedli w milczeniu, rozkoszując się wspaniałym aromatem mięsa i boskim smakiem sałatek. Po kolacji wstała i ruszyła w stronę drzwi.

– Poczekaj – szepnęła uwodzicielsko, kiedy zerwał się od stołu. – Zawołam cię, jak będę gotowa.

– Nie...

– Poczekaj, nie będziesz żałował.

Usiadł, zapalił papierosa i nalał sobie kieliszek szampana. Rozleniwiony i rozluźniony, odchylił się i przymknął oczy.

Płynął, a może wisiał bez ruchu. Nie był pewien, zewsząd otaczała go ciemność. Nie bał się, prawdę mówiąc nie odczuwał żadnych emocji, jak gdyby był widzem jakiegoś nudnawego wirtualnego spektaklu. Nagle na skraju pola widzenia coś rozbłysło. Skupił wzrok. Powoli błysk zaczął przybierać kształt. Znajomy, przynajmniej tak mu się zdawało. Już niemal go poznawał, gdy kształt zmienił się, potem znowu i znowu. Zmiany następowały coraz szybciej, aż w końcu widział tylko rozmazaną smugę światła.

– Kotku, możesz już wejść.

Otworzył oczy i się otrząsnął. W popielniczce leżał spalony w całości papieros.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin