CLIVE CUSSLER
CRAIG DIRGO
ZŁOTY BUDDA
(Przełożył: Maciej Pintara)
AMBER
2002
OD AUTORA
Kilka lat temu, kiedy pisałem Potop, zdałem sobie sprawę, że Dirk Pitt potrzebuje pomocy przy wykonywaniu pewnego zadania, wymyśliłem więc Juana Cabrillo. Cabrillo dowodził statkiem o nazwie "Oregon". Ta niepozorna na pierwszy rzut oka jednostka skrywała w swoim wnętrzu najnowocześniejszy sprzęt wywiadowczy. Należała do prywatnego przedsiębiorstwa, które mogło zostać wynajęte przez każdą agencję rządową jaką było na to stać. Statek docierał tam, gdzie nie mógł się pojawić żaden okręt wojenny, transportował tajne ładunki bez wzbudzania podejrzeń i zbierał dane - był zatem doskonałym wsparciem dla NUMA. Pisząc o "Oregonie" i jego jednonogim, zuchwałym kapitanie, bawiłem się tak dobrze, że było mi przykro, gdy odpłynął po wykonaniu zadania. Obiecałem sobie, że znajdę sposób, by pewnego dnia wezwać go z powrotem, i z przyjemnością stwierdzam, że właśnie mi się to udało. Złoty Budda to pierwsza powieść z nowej serii przygód sympatycznej załogi Juana Cabrillo. Mam nadzieję, że ta lektura będzie dla was równie emocjonująca, jak dla mnie było tworzenie tych postaci. I kto wie, może kiedyś ścieżki tych bohaterów i Dirka Pitta znów się skrzyżują...?
Clive Cussler
WSTĘP
Już wiecie, że nie jest to opowieść o przygodach Dirka Pitta ani historia z archiwów NUMA o Kurcie Austinie. To książka o starym statku handlowym "Oregon", który opisałem w powieści Potop z Dirkiem Pittem. Pod zniszczoną nadbudową i zardzewiałym kadłubem "Oregona" kryje się cud techniki i owoc geniuszu naukowego. Załoga statku to grupa wykształconych, inteligentnych najemników, którzy działają pod płaszczykiem rozbudowanej korporacji. Dostają zlecenia od rządów, organizacji i prywatnych firm na całym świecie. Walczą z korupcją i stawiają czoło groźnym przestępcom w egzotycznych portach wszystkich mórz. Craig Dirgo i ja pracowaliśmy wspólnie nad stworzeniem zupełnie nowej serii przygodowej z bohaterami, którzy diametralnie różniliby się od wszystkich innych. Mam nadzieję, że spodoba się wam ta odmiana.
OSOBY
Zarząd korporacji
Juan Cabrillo prezes
Max Hanley wiceprezes
Richard Truitt wiceprezes ds. operacyjnych
Personel operacyjny
(w porządku alfabetycznym)
George Adams pilot helikoptera
Rick Barrett szef kuchni
Monica Crabtree koordynatorka ds. zaopatrzenia i logistyki
Carl Gannon specjalista ds. zaopatrzenia
Chuck "Mały" Gunderson główny pilot
Michael Halpert główny księgowy
Cliff Hornsby pracownik ogólnooperacyjny
Julia Huxley lekarka
Pete Jones pracownik ogólnooperacyjny
Hali Kasim specjalista ds. łączności
Larry King snajper
Franklin Lincoln pracownik ogólnooperacyjny
Bob Meadows pracownik ogólnooperacyjny
Mark Murphy specjalista ds. uzbrojenia
Kevin Nixon specjalista ds. charakteryzacji i kamuflażu
Sam Pryor specjalista od urządzeń napędowych
Gunther Reinholt specjalista od urządzeń napędowych i uzbrojenia
Tom Reyes pracownik ogólnooperacyjny
Linda Ross specjalistka ds. bezpieczeństwa i obserwacji
Eddie Seng szef operacji lądowych
Eric Stone szef sterowni
Inni
dalajlama przywódca duchowy Tybetu
Hu Jintao prezydent Chin
Langston Overholt IV pracownik CIA, który wynajmuje korporację do
wyzwolenia Tybetu
Legchog Zhuren naczelnik Tybetańskiego Regionu Autonomicznego
Sung Rhee szef policji w Makau
Ling Po detektyw z policji w Makau
Stanley Ho miliarder z Makau i nabywca Złotego Buddy
Marcus Friday amerykański potentat komputerowy, który chce kupić skradziony posąg Buddy
Winston Spenser nieuczciwy handlarz dziełami sztuki, który usiłuje ukraść Złotego Buddę
Michael Talbot handlarz dziełami sztuki z San Francisco, który pracuje dla Fridaya
PROLOG
31 marca 1959
Pąki kwiatów właśnie zaczynały pękać. Park otaczający pałac letni w Norbulingce wyglądał pięknie. Wewnątrz ogradzających go wysokich murów rosły drzewa i rozciągały się bujne ogrody. W samym ich środku wznosił się niższy, żółty mur wewnętrzny. Przez furtkę przejść mógł tylko dalajlama, jego doradcy i kilku wybranych mnichów. Za murem, pośród stawów, znajdowała się bowiem świątynia i siedziba dalajlamy.Oaza porządku i spokoju w kraju pogrążonym w chaosie.
Na zboczu pobliskiego wzgórza stał okazały pałac zimowy Potala. Masywna bryła gmachu zdawała się zstępować ze zbocza. Ponad tysiąc komnat wzniesionej przed wiekami budowli zajmowały setki mnichów. Ze środkowych kondygnacji siedmiopiętrowego pałacu zygzakiem w dół prowadziły kamienne stopnie i kończyły się przy gigantycznym murze, który tworzył podstawę kolosa. Precyzyjnie ułożone kamienie pięły się na wysokość niemal dwudziestu pięciu metrów.
U podnóża wzniesienia, w namiotach rozstawionych na płaskim terenie, zebrały się tysiące Tybetańczyków. Tak jak inna duża grupa w Norbulingce, przybyli tu, by chronić swojego duchowego przywódcę. W przeciwieństwie do znienawidzonych Chińczyków, okupujących ich kraj, wieśniacy nie nosili karabinów, lecz noże i łuki. Zamiast broni palnej mieli tylko własne ciała i odwagę. Byli w mniejszości, ale bez wahania oddaliby życie za swojego przywódcę.
Wystarczyłoby jedno słowo dalajlamy.
W świątyni za żółtym murem dalajlama modlił się do swojego osobistego opiekuna Mahakali. Chińczycy zaproponowali mu gościnę w kwaterze głównej, żeby zapewnić mu ochronę, ale wiedział, że powodem tego zaproszenia nie była troska o jego osobę. To właśnie Chińczyków musiał się strzec. Ich prawdziwe zamiary opisane były w liście, który właśnie otrzymał od Ngabo Ngawanga Jigme, gubernatora Chamdo. Po rozmowie z chińskim generałem Tanem, dowódcą wojskowym regionu, Jigme był pewien, że Chińczycy planują otworzyć ogień do tłumu, aby go rozproszyć.Gdyby tak się stało, zginęłoby mnóstwo ludzi.
Dalajlama podniósł się z kolan, podszedł do stołu i potrząsnął dzwonkiem. Niemal natychmiast otworzyły się drzwi i wszedł szef Kusun Depon, osobistej ochrony dalajlamy. Na zewnątrz stało paru groźnie wyglądających wojowników Sing Gha. Każdy mierzył ponad dwa metry. Wąsaci, w czarnych strojach, wydawali się jeszcze potężniejsi i niezwyciężeni.
Obok nich siedziało czujnie kilka mastifów tybetańskich, nazywanych tu dog-khyi.
- Wezwij proroka - polecił cicho dalajlama.
Langston Overholt III śledził przebieg wydarzeń ze swojej siedziby w Lhasie.
Stał obok radiooperatora, który manipulował przy aparacie.
- Sytuacja krytyczna, odbiór.
Radiooperator wyregulował pokrętła, żeby zredukować zakłócenia.
- Czerwony kogut chyba wejdzie do kurnika, odbiór.
Operator uważnie obserwował wskaźniki.
- Potrzebne natychmiastowe wsparcie, odbiór.
Znów zwłoka, gdy operator regulował aparat.
- Zalecam orły i wielbłądy, odbiór.
Mężczyzna milczał, kiedy radio ożyło i na zielonych wskaźnikach pojawiły się znów falujące linie. Słowa poszły w eter, na resztę nie mieli wpływu. Overholt chciał dostać samoloty. Natychmiast.
Prorok, Dorje Drakden, pogrążony był w głębokim transie. Przez małe okno wysoko w ścianie świątyni wpadało zachodzące słońce, a jego promień oświetlał kadzielnicę. W blasku unosiły się smugi dymu, powietrze pachniało cynamonem. Dalajlama siedział po turecku na poduszce pod ścianą, kilka kroków od Drakdena. Prorok klęczał skulony i dotykał czołem drewnianej podłogi. Nagle przemówił głębokim głosem:
- Wyjedź dziś w nocy. Uciekaj!
Potem wstał z zamkniętymi oczami, podszedł do stołu i zatrzymał się dokładnie trzydzieści centymetrów od niego. Wziął gęsie pióro i zanurzył w atramencie. Narysował na kartce papieru szczegółową mapę i osunął się na ziemię.Dalajlama podbiegł do niego, uniósł mu głowę i poklepał po policzku. Prorok zaczął powoli odzyskiwać przytomność. Dalajlama wsunął mu poduszkę pod głowę, wstał i nalał do kubka wody z glinianego dzbana. Wrócił da proroka i przysunął mu kubek do ust.
- Pij, Dorje - powiedział cicho.
Starzec powoli doszedł do siebie i usiadł z trudem. Kiedy tylko dalajlama upewnił się, że prorokowi nic nie grozi, podszedł do stołu i przyjrzał się narysowanej mapie.Wskazywała drogę jego ucieczki z Lhasy do granicy z Indiami. Overholt wrodził się w swoich przodków. W każdej wojnie, jaką Stany Zjednoczone prowadziły od czasów swojego powstania, brał udział co najmniej jeden członek rodziny.
Jego dziadek był szpiegiem w wojnie secesyjne, ojciec - podczas I wojny światowej, a Langston III służył w czasie II wojny światowej w OSS, biurze służb strategicznych, zanim przeniósł się do CIA, utworzonej w 1947 roku. Overholt miał trzydzieści trzy lata i od piętnastu zajmował się szpiegostwem.
Pierwszy raz w swojej karierze miał do czynienia z tak groźną sytuacją. W niebezpieczeństwie nie znajdował się król czy królowa, biskup czy dyktator. Chodziło o zwierzchnika jednego z Kościołów. O człowieka, który był uosobieniem Boga. O przywódcę religijnego, kontynuatora tradycji zapoczątkowanej w 1351 roku. Trzeba było działać szybko, zanim komuniści osadzą go w więzieniu. Potem ta partia szachów będzie zakończona.
Wiadomość Overholta odebrano w Mandalaj w Birmie i przekazano do Sajgonu, stamtąd do Manili, potem bezpiecznym kablem podwodnym do Long Beach w Kalifornii, a w końcu do Waszyngtonu.
Wraz z pogarszaniem się sytuacji w Tybecie CIA zaczęła gromadzić siły powietrzne w Birmie. Grupa była za mała, żeby pokonać Chińczyków, ale wystarczająco duża, by ich spowolnić, dopóki do akcji nie wejdą oddziały lądowe wyposażone w broń ciężką.
Eskadra zamaskowana jako Himalajskie Linie Lotnicze składała się z czternastu samolotów C-47. Dziesięć mogło zrzucić zaopatrzenie, cztery przerobiono na maszyny bojowe. Wspierało je sześć myśliwców F-86 i jeden ciężki bombowiec B-52, który właśnie zszedł z taśmy montażowej w fabryce Boeinga.
Alan Dulles, dyrektor CIA, siedział w Gabinecie Owalnym, palił fajkę i wyjaśniał sytuację prezydentowi Eisenhowerowi. Potem odchylił się do tyłu w fotelu i dał mu kilka chwil do namysłu. Zapadła cisza.
- Panie prezydencie - odezwał się w końcu Dulles - pozwoliliśmy sobie zorganizować w Birmie grupę uderzeniową. Wystarczy jedno pańskie słowo, żeby za godzinę była w powietrzu.
Od czasu swojej elekcji w roku 1952 Eisenhower borykał się z komisją McCarthy'ego, tropiącą wpływy komunistów w rządzie, wysłał pierwszych doradców do Wietnamu i przeszedł atak serca. Musiał skierować dziesięć tysięcy żołnierzy do Little Rock w Arkansas, żeby uspokoić zamieszki rasowe. Widział, jak Rosjanie pierwsi wysyłają człowieka w kosmos, wyprzedzając Amerykanów, i był świadkiem ukamienowania swojego wiceprezydenta przez wrogi tłum w Ameryce Łacińskiej. Teraz Kuba, leżąca zaledwie osiemdziesiąt mil morskich od wybrzeża Stanów Zjednoczonych, miała
komunistycznego przywódcę. Polityka zaczynała go stanowczo męczyć.
- Nie, Alan - odrzekł cicho po chwili milczenia. - Będąc generałem, nauczyłem się, że trzeba wiedzieć, gdzie i kiedy można walczyć. Teraz lepiej powstrzymać się od interwencji w Tybecie.
Dulles wstał i uścisnął mu dłoń.
- Zawiadomię moich ludzi - powiedział.
Na amerykańskim stanowisku dowodzenia w Lhasie popielniczka na stole obok radia była pełna niedopałków. Minęło już kilka godzin od wysłania meldunku, a na razie nadeszło tylko potwierdzenie, że wiadomość radiowa została odebrana. Co trzydzieści minut tybetańscy łącznicy dostarczali informacje. Obserwatorzy meldowali, że tłumy przed pałacami w Lhasie rosną z minuty na minutę, ale nie byli w stanie dokładnie ocenić ich liczebności. Z gór wciąż napływali Tybetańczycy, dzierżąc kije, kamienie i noże.
Świetnie uzbrojeni Chińczycy mogli ich zmasakrować. Żołnierze nie podejmowali na razie żadnych działań, ale meldunki mówiły o koncentracji chińskich oddziałów na drogach do stolicy. Overholt widział to samo pięć lat wcześniej w Gwatemali, kiedy rozszalał się tłum wspierany przez antykomunistycznych rebeliantów pod przywództwem Carlosa Armasa. Zapanował chaos. Siły prezydenta Jacoba Arbenza zaczęły strzelać do ciżby, żeby przywrócić porządek i przed świtem szpitale i kostnice były przepełnione. Demonstrację zorganizował Overholt i ta świadomość ciążyła mu na sumieniu. Radio ożyło.
- Cylinder odmawia, odbiór.
Overholtowi na moment zamarło serce. Samoloty, na które liczył, nie przylecą.
- Tata Niedźwiedź zamiecie w razie potrzeby ścieżkę w czasie odwrotu. Zalecamy wyjazd i późniejszą podróż, odbiór.
Eisenhower nie zgodził się na zaatakowanie Lhasy, pomyślał Overholt. Ale Dulles na własną rękę osłoni ucieczkę z Tybetu, jeśli do tego dojdzie. Jeśli Overholt wszystko dobrze rozegra, nie będzie musiał narażać tyłka swojego szefa.
- Proszę pana? - zapytał radiooperator.
Overholt otrząsnął się z zamyślenia.
- Czekają na odpowiedź - powiedział cicho operator.
Overholt sięgnął po mikrofon.
- Przyjąłem. Zgadzam się. I dziękuję Tacie Niedźwiedziowi za gest. Odezwiemy się z trasy. Zamykamy biuro, odbiór.
Radiooperator podniósł wzrok na Overholta.
- To chyba tyle.
- Rozwal wszystko - polecił cicho Overholt. - Znikamy stąd.
Za żółtym murem trwały gorączkowe przygotowania do ucieczki dalajlamy za granicę. Overholt, wpuszczony przez ochronę, czekał w pokoju administracyjnym.
Po pięciu minutach do biura wszedł dalajlama w ciemnych okularach i żółtej szacie. Duchowy przywódca Tybetu wyglądał na zmęczonego, ale pogodzonego z losem.
- Widzę po twojej minie - zaczął cicho - że pomoc nie nadejdzie.
- Bardzo mi przykro, Wasza Świątobliwość - odrzekł Overholt. - Robiłem, co mogłem.
- Wiem, Langston. Sytuacja jest, jaka jest - zauważył dalajlama. - Toteż zdecydowałem się na emigrację. Nie mogę ryzykować, że mój naród zostanie zmasakrowany.Overholt spodziewał się, że będzie musiał użyć całej swojej siły perswazji, żeby nakłonić dalajlamę do ucieczki. Tymczasem okazało się, że decyzja już zapadła.
Powinien był to przewidzieć - znał przywódcę Tybetu od lat i nigdy nie wątpił w jego troskę o swój naród.
- Moi ludzie i ja chcielibyśmy towarzyszyć Waszej Świątobliwości - powiedział. - Mamy szczegółowe mapy, radia i zaopatrzenie.
- Będziemy zadowoleni, jeśli przyłączycie się do nas - odrzekł dalajlama. -
Niedługo wyruszamy.Odwrócił się, żeby wyjść.
- Żałuję, że nie mogłem zrobić więcej - odezwał się Overholt.
- Jest, jak jest - powtórzył dalajlama, stojąc już przy drzwiach. - Zbierz swoich ludzi, spotkamy się nad rzeką.
Wysoko nad Norbulingką niebo usiane było gwiazdami. Do pełni brakowało kilku dni.
Ziemię oświetlał żółty, rozproszony blask księżyca. Wokół panowała cisza i spokój. Nocne ptaki, które zwykle śpiewały o tej porze, milczały. Oswojone zwierzęta trzymane w specjalnie wydzielonej części ogrodu - piżmowiec, kozice górskie, wielbłądy i stary tygrys oraz biegające na wolności pawie - także nie hałasowały. Lekki wiatr od Himalajów przynosił zapach sosnowych lasów i zmian.
Ze zbocza wysokiego wzgórza za miastem dobiegł przerażający ryk śnieżnej pantery.
Dalajlama omiótł wzrokiem okolicę, potem zamknął oczy i wyobraził sobie swój powrót. Zamiast szaty i peleryny włożył spodnie i czarny wełniany płaszcz. Na lewym ramieniu zawiesił karabin, na prawym miał zrolowane ceremonialne thangka - starodawny haftowany gobelin z jedwabiu.
- Jestem gotowy - powiedział do swojego chikyah kenpo, szefa sztabu. - Zapakowałeś posąg?
- Jest bezpieczny w skrzyni i pod strażą. Nasi ludzie będą go strzec za wszelką cenę.
- Powinni - odrzekł cicho dalajlama.
Obaj mężczyźni wyszli przez furtkę w żółtym murze.
Chikyah kenpo trzymał wielką, zakrzywioną zdobioną klejnotami szablę. Wsunął ją do skórzanej pochwy i spojrzał na swojego mistrza.
- Proszę być blisko mnie.
Eskortowani przez Kusun Depon przeszli przez zewnętrzną bramę i wmieszali się w tłum. Orszak szybko posuwał się wydeptaną ścieżką. Dwaj członkowie ochrony zostali z tyłu i sprawdzili, czy nikt nie śledzi uciekinierów. Nie zauważyli nic podejrzanego, więc przesunęli się naprzód i zmieniła ich następna para, aby zabezpieczyć tyły. Inni strażnicy wypatrywali niebezpieczeństwa przed grupą. Droga była wolna. Wielki mnich na tyłach orszaku ciągnął wózek z posągiem. Trzymał mocno uchwyty i pędził przed siebie niczym rikszarz spóźniony na spotkanie z umówionym pasażerem.
Wszyscy biegli truchtem i odgłos ich kroków przypominał stłumione klaskanie.Usłyszeli szum wody i poczuli zapach mchu. Dotarli do dopływu rzeki Kyichu. Przeprawili się po kamieniach na drugą stronę i ruszyli dalej.
...
Buziolki