Fręś Jan A. - Karol Wojtyła. Opowieść o Świętości.doc

(716 KB) Pobierz
Jan A

Jan A. Fręś KAROL WOJTYŁA OPOWIEŚĆ O ŚWIĘTOŚCI

 

 

Książka Karol Wojtyła - Opowieść o świętości, przedstawia obok faktów z niezwykłego życia Papieża-Polaka, także problemy współczesnego Kościoła katolickiego. Jan A. Fręś starał się w niej zachować równowagę pomiędzy popularną opowieścią biograficzną oraz zagadnieniami z dziedziny filozofii, teologii i nauki społecznej. Książka ta - jak pisze jej Autor - adresowana jest do szerokiego kręgu odbiorców, także tych, którzy nie czytają literatury religijnej, a być może nawet są daleko od bieżących spraw kościoła. Postać i znaczenie Papieża Jana Pawła II wykracza wszak znacznie poza ramy określone funkcją Najwyższego Kapłana. Jest on powszechnie postrzegany jako jedna z najwybitniejszych postaci tego stulecia, sumienie naszej współczesności - bez względu na wyznanie ludzi, dla których jest autorytetem". Opowieść o Ojcu Świętym - wbrew temu, co mógłby sugerować jej tytuł - nie ma charakteru biograficznego. Świętość rozumiana jest tu szerzej, odnosi się nie tylko do postaci samego Karola Wojtyły, lecz także do życia ludzkiego w ogóle, do wiary, pracy, miłości. Wartość prezentowanej publikacji podnoszą niewątpliwie liczne cytaty Papieża i jego biografów oraz wspaniałe zdjęcia Adama Bujaka. Jest wiele uśmiechów na ludzkich twarzach a każdy inny niepowtarzalny odbija cząstkę serca nawet w ciemności Choćby wszystkie miejsca zmieniły się w czarne rzeki to on wyjrzy z kącików oczu i w deszczu i w słońcu aby dać świadectwo prawdy Drzewa Życia Ujrzałam dziś ze szklanego ekranu Twój uśmiech który słałeś znad ołtarza jak piórko wesołego cherubina czekającym ludziom Anna Wernerowa WSTĘP Skąd wiesz, że na wadze świata przeważa człowiek? Kiedy wydawnictwo Videograf zwróciło się do mnie z propozycją napisania opowieści o życiu i dokonaniach Papieża Jana Pawła II, już po wstępnej kwerendzie bibliotecznej uświadomiłem sobie, jak trudne to zadanie i jak rozliczne pułapki czekają na tej drodze. Z wydawnictw poświęconych polskiemu Papieżowi, a także z jego własnych pism można dziś stworzyć wcale nie najmniejszą bibliotekę. Łatwo jednak zauważyć, że przeważają poważne naukowe opracowania, zwłaszcza papieskiego nauczania społecznego oraz pozycje dokumentacyjne, materiałowe. Oba te gatunki pisarstwa wywodzą się głównie z kręgów naukowych Kościoła i w dużej mierze do tychże kręgów są adresowane. Istnieje także znaczna liczba opracowań popularnych, których autorzy (jak choćby ksiądz Mieczysław Maliński), pragną zainteresować czytelnika głównie wydarzeniami z życia Papieża, mniejszą wagę przykładając do jego dorobku intelektualnego, w tak istotny sposób wpływającego na przemiany współczesnego Kościoła. Jest także monografia Tada Szulca, jak wiele dzieł tego rodzaju bardzo obszerna, ukazująca poza głównym wątkiem rozległe horyzonty zagadnień społecznych, a jeszcze bardziej może politycznych naszego świata. Pisząc tę książkę starałem się zachować równowagę między typową popularną opowieścią biograficzną zagadnieniami z dziedziny filozofii, teologii i nauki społecznej. Próba popularnego ich przedstawienia zmusza jednak do dokonywania skrótów i uproszczeń, które rażą specjalistów, lecz wielu czytelnikom pozwolą na zyskanie ogólnej orientacji w tej niełatwej problematyce. Moja opowieść adresowana jest do szerokiego grona odbiorców; także tych, którzy nie czytują literatury religijnej, a być może nawet są daleko od bieżących spraw Kościoła. Postać i znaczenie Papieża Jana Pawła II wykracza wszak znacznie poza ramy określone funkcją Najwyższego Kapłana. Jest on powszechnie postrzegany jako jedna z najwybitniejszych osobistości tego stulecia, "sumienie" naszej współczesności - bez względu na wyznanie ludzi, dla których jest autorytetem. Miał tę świadomość Vittorio Messori, autor znakomitego wywiadu-rzeki z Janem Pawłem II Przekroczyć próg nadziei: Tylko katolicy widzą w nim "Wikariusza Chrystusa", ale jego świadectwo o prawdzie i jego posługa miłości docierają dziś, jak zawsze w przeszłości, do każdego człowieka, czego dowodem jest niekwestionowany prestiż, jaki Stolica Apostolska zdobyła sobie w społeczności międzynarodowej. Istotna trudność, na jaką natrafia każdy niemal autor książki o treściach związanych z życiem religijnym, leży na płaszczyźnie języka. Autorzy wywodzący się z kręgów duchowieństwa, w naturalny sposób posługują się nie tylko jego terminologią czy frazeologią, lecz także charakterystyczną religijną stylistyką. Problem w tym, iż taki sposób mówienia o wierze rzadko daje się z sukcesem przenieść na płaszczyznę opowieści biograficznej, a jeszcze rzadziej - na język zagadnień społeczno-politycznych, mających wpływ na działalność Papieża. Jako autor wcześniejszych książek o teatrze czy biograficznych opowieści o "mieszkańcach masowej wyobraźni" naszych czasów, stanąłem zatem przed trudnością, o jakiej mówi rzecznik Episkopatu Polski, ks. Adam Schulz: Należy też zrozumieć, że trudno jest mówić o Kościele prostym, zrozumiałym językiem, ponieważ Kościół jest nie tylko rzeczywistością ziemską, ale i duchową. Stąd też czasami bardzo trudno jest opisać pewne rzeczy słowami; to, co istnieje w Kościele, czyli to, co kryje się pod jego zewnętrzną strukturą, i przekraczać je pięknym językiem czy też ciekawym obrazem. Dlaczego opowieść o świętości? Zapewne wszyscy jesteśmy zgodni, iż Karol Wojtyła jest postacią niezwykłą. Wielu z nas - Polaków (ale przecież nie tylko) chce widzieć w nim znacznie więcej: ideał współczesnego człowieka, niedościgniony wzór duchowej doskonałości, niepodważalny autorytet moralny. Świadczą o tym liczne stawiane mu pomniki, nazywanie jego imieniem ulic, placów, szkół, instytucji itp. Przygotowując się do napisania tej książki uświadomiłem sobie, że słowo "świętość" najpełniej odnosi się nie tylko do osoby Karola Wojtyły na przestrzeni całej jego biografii, lecz przede wszystkim do drogi życia, jaką nam jako kapłan, biskup i Papież zleca. Mówimy wszak "Ojciec Święty", nie zawsze zastanawiając się nad głębszym sensem tych słów. A przecież każda książka o Janie Pawle II staje się w naturalny sposób opowieścią o kandydacie na świętego - jak nazywali go nieraz koledzy gimnazjalni czy uniwersyteccy - ale także opowieścią o świętości wiary Chrystusowej, płynącej poprzez papieskie nauczanie bezpośrednio z Ewangelii, o świętości życia ludzkiego, które ma być świadectwem głębokiego, ufnego przyjęcia Prawdy Objawionej, o świętości pracy, której były robotnik Solvayu poświęcił jeden ze swych poematów i kilka encyklik, wreszcie o świętości uczucia - najpiękniejszego i najbardziej ludzkiego - miłości. Starając się możliwie najwierniej oddać refleksje papieskie, często posługuję się cytatami, które również (z dwoma wyjątkami) stanowią myśl przewodnią kolejnych rozdziałów. Jestem pewien, że można znaleźć obok nich także wiele innych fragmentów pisarstwa Jana Pawła II, być może celniej oddających przedstawiane w opowieści zagadnienia; chciałbym jednak zapewnić Szanownych Czytelników, iż wybierając właśnie te a nie inne cytaty starałem się być jak najdalej od szerzącej się niestety, w różnych publikacjach świadomej manipulacji. Książka ta nie odkrywa w życiu i działalności Karola Wojtyły niczego, co nie byłoby znane innym biografom. Zadaniem, jakie świadomie sobie postawiłem, jest zebranie w całości tego, co już o Papieżu wiadomo. Jeśli więc ta niewielka z założenia opowieść o najwybitniejszym z Polaków pozwoli Czytelnikowi nieco rozszerzyć posiadaną wiedzę o osobie i dokonaniach Głowy Kościoła Powszechnego, ale także o skomplikowanych uwarunkowaniach tych dokonań - cele wydawnictwa i autora zostaną spełnione. Pozostaję także z nadzieją, iż wszystkie niezamierzone usterki i uchybienia potraktowane zostaną z wyrozumiałością. Autor ROZDZIAŁ I "DO KOŚCIOŁA MIAŁ BLISKO" Tyś jest Mesjasz, Syn Boga żywego - Mat. 16, 16 Wyznanie to przyszło do mnie od chrzcielnicy i od ołtarza, z ambony i ze szkoły. Było spowite w całe życie chrześcijańskiej wspólnoty. To wyznanie tworzyło życie, tak jak tworzy życie chrześcijańskie na całym okręgu Ziemi. Przyszło do mnie to Piotrowe wyznanie jako dar wiary Kościoła. Życiu memu nadało ten kierunek, który ma swój początek w Ojcu, aby przez Syna otwierać się w Duchu Świętym na niezgłębioną tajemnicę Boga. Tajemnicy owej uczyły mnie ręce matki, która składając małe dziecięce dłonie do pacierza, pokazywała, jak kreśli się krzyż - znak Chrystusa, który jest Synem Boga żywego. [...] Jakże wdzięczny ci jestem, prastara wadowicka parafio! (Wadowice, 14.08.1991) Takimi właśnie słowami Papież Jan Paweł II określił, z całej głębi swego osobistego życia i doświadczenia, najwcześniejszy okres świadomości: lata dziecięce, spędzone w rodzinnych Wadowicach. Wojtyłowie nie mieszkali tu od pokoleń. Ojciec przyszłego Papieża, Karol, którego ze względu na tożsamość imienia nazwijmy seniorem, po raz pierwszy zobaczył Wadowice w 1900 roku jako świeżo wcielony do armii austriackiej żołnierz 56. Pułku Piechoty, który tam właśnie stacjonował. Ród Wojtyłów, z pokolenia na pokolenie przekazujących sobie rzemiosło krawieckie, wywodzi się z podbeskidzkiej wsi Czaniec. W 1968 roku zmarł w Czańcu, w wieku 90 lat stryj Karola Wojtyły - Franciszek, ostatni przedstawiciel rodu zamieszkały w tej miejscowości. Nabożeństwo pogrzebowe odprawił tam wówczas Karol Wojtyła, już jako kardynał i metropolita Krakowa. Dziadek przyszłego Papieża opuścił rodzinną wieś, przeniósł się do leżącego opodal Lipnika, i tam właśnie 18 lipca 1879 roku urodził się Karol-senior. Z nieznanych bliżej powodów przerwał naukę po III klasie gimnazjalnej i wybrał zawód krawca, lecz po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej zdecydował o pozostaniu w armii. W 1904 roku ożenił się z Emilią Kaczorowską, córką krakowskiego tapicera, pobożną wychowanką przyklasztornej szkoły. W latach 1906-1919 mieszkał z nią w Krakowie, pełniąc służbę kwatermistrzowską w sztabie wojskowym (specjalista od rachunkowości), a potem walcząc na frontach I wojny światowej, za co otrzymał Krzyż Żelazny z Wieńcem. W 1906 roku państwu Wojtyłom urodził się pierworodny syn Edmund, a później córka Olga, która jednak umarła w wieku niemowlęcym w 1914 roku. Kiedy pod koniec 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, Karol-senior wstąpił do Wojska Polskiego, w randze porucznika 12. Pułku Piechoty w Wadowicach. Po raz wtóry zatem Karol-senior, już jako odpowiedzialny mąż i ojciec rodziny, zamieszkał w tym podgórskim miasteczku, około 50 km na południowy zachód od Krakowa, niedługo przed narodzinami drugiego syna. Dom przy ówczesnej ulicy Rynkowej (dziś Kościelna 7) stanowił własność Żyda Chaima Bałamutha, prowadzącego na parterze sklep z wyrobami szklanymi i kryształami. Wojtyłowie zajmowali mieszkanie położone na piętrze, do którego wchodziło się z ganku-balkonu. Dziś odwiedza je wiele wycieczek, ale w niczym nie przypomina już ono domu Wojtyłów. Późniejsi lokatorzy zmienili w nim prawie wszystko. Sąsiadami Wojtyłów była żydowska rodzina Beerów, serdecznie z panem porucznikiem i jego bliskimi zaprzyjaźniona. Trzeba dodać, że siedmiotysięczne wtedy Wadowice były zapyziałym galicyjskim miasteczkiem, choć życie społeczne tej stolicy powiatu charakteryzowało się licznymi inicjatywami przełamywania prowincjonalnych schematów. Miasto bez przemysłu, wyróżniało się poziomem instytucji oświatowych, aktywnością kulturalną (3 biblioteki, 2 teatry amatorskie, grupa "Czartak" rozwijająca w latach międzywojennych działalność literacko-wydawniczą na skalę kraju, skupiona wokół Emila Zegadłowicza mieszkającego w pobliskim Gorzeniu Górnym) i nieznaną na innych terenach harmonią, panującą pomiędzy chrześcijańską większością a Żydami, stanowiącymi niemal jedną trzecią miejscowej społeczności. Poza tą grupą wyznaniową rytm życiu duchowemu w ówczesnych Wadowicach nadawał katolicyzm. Tuż naprzeciwko domu Wojtyłów znajdował się stary kościół parafialny. Inną ważną świątynią miasta był kościół i klasztor karmelitów "na Górce", ponadto działały tu zgromadzenia sióstr albertynek i nazaretanek, a najważniejszym "poza szkołami" ośrodkiem kulturalnym Wadowic był leżący w centrum Dom Katolicki: miejsce uroczystości narodowych, spotkań o charakterze religijnym, a także sala teatralna. Głęboka religijność panowała również w domu rodzinnym Wojtyłów. U wejścia do mieszkania znajdowało się naczynie z wodą święconą odróżniające je od sąsiednich pobożnych domostw żydowskich, gdzie do framugi przyczepione były zwyczajowo małe skrzyneczki z fragmentami Tory. W saloniku ważne miejsce zajmował domowy ołtarzyk i obrazy świętych, a do częstych obyczajów rodzinnych należało wspólne czytanie Pisma Świętego i modlitwa. W takim środowisku 18 maja 1920 roku przyszedł na świat drugi syn Karola i Emilii. Miesiąc później, 20 czerwca, w kościele naprzeciwko kapelan wojskowy ksiądz Franciszek Żak nadał chłopcu imiona Karol Józef. Ojcem chrzestnym był szwagier matki - Józef Kuczmierczyk, matką chrzestną siostra Emilii Wojtyłowej - Maria Wiadrowska. Dziś w księdze metrykalnej wadowickiej parafii obok wpisu o tym wydarzeniu widnieje nietypowy dopisek: Karol Józef Wojtyła... wybrany papieżem 16 października 1978 roku, przybrał imię Jana Pawła II. Wystrój kościoła wraz z chrzcielnicą niewiele się zmienił od tamtych czasów, natomiast dziś obok świątyni znajduje się muzeum, a w nim zbiory i wystawy zmienne, związane z życiem i działalnością Papieża. Wiosną 1998 roku można tam było obejrzeć dorobek Adama Bujaka - osobistego fotografa Jana Pawła II, ukazujący Ojca Świętego w różnych, także bardzo nieoficjalnych chwilach życia. Wielu świadków dzieciństwa Karola Wojtyły, przepytywanych przez biografów i dziennikarzy, podkreśla, że "Loluś" (tak pieszczotliwie nazywano go w domu) ...do kościoła miał blisko. Ten potoczny zwrot, najczęściej kojarzony przez rozmówców z faktycznym sąsiedztwem domu rodzinnego i wadowickiej parafii, może być jednak rozumiany znacznie szerzej; "bliskość" dotyczy tu stałej obecności Boga w rodzinie i sercu dziecka, od najwcześniejszych lat związanego z głęboko przeżywaną religijnością. Mimo różnowierczego sąsiedztwa Kościół i jego oddziaływanie były najbardziej naturalnym otoczeniem małego Karola, źródłem jego istotnych przeżyć i doświadczeń, kształtujących przyszłe zainteresowania. Wychodząc z posesji trafiało się prosto do świątyni, a tam ulubionym miejscem małego Karola była kaplica z obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, przed którym spędzał wiele czasu na gorących, dziecięcych modłach. Prosił o zdrowie dla matki, która często chorowała (właściwie chłopiec nigdy nie widział jej w pełni sił, zapamiętał ją jako cierpiącą, lecz godnie znoszącą swój krzyż), a mimo dręczących ją dolegliwości starała się jak najlepiej prowadzić dom i troskliwie opiekowała się synem; modlił się za ojca, również nie cieszącego się najlepszym zdrowiem - i za starszego o 14 lat brata, który wkrótce opuścił dom rodzinny, wyjeżdżając na studia medyczne do Krakowa. Wkrótce obok domu i kościoła ważnym miejscem kształtowania się postaw "Lolusia" stała się szkoła. We wrześniu 1926 roku rozpoczął naukę w pobliskiej szkole podstawowej, mieszczącej się w byłym gmachu wadowickiego magistratu. Karol był dobrym, a nawet bardzo dobrym uczniem, choć od początku bardziej interesowały go przedmioty humanistyczne niż przyrodnicze. W środowisku szkolnym miał okazję poznać bliżej żydowską część wadowickiej społeczności. Wspólne lekcje w klasie, wspólne odrabianie zadań domowych na przemian w domach żydowskich kolegów i własnym, wreszcie wspólne spędzanie czasu wolnego na łące za kościołem - nauczyły małego Karola szacunku dla różnowierców, tak ważnego w późniejszych działaniach ekumenicznych i ewangelicznych Jana Pawła II. Spokojne dzieciństwo wkrótce jednak przerwała rodzinna katastrofa - śmierć matki. 13 kwietnia 1929 roku Emilia Wojtyłowa zmarła na zapalenie mięśnia sercowego i niewydolność nerek, osierocając Edmunda, wówczas jeszcze studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego, i niespełna dziewięcioletniego Karola, trzecioklasistę. Już kilka miesięcy wcześniej Karol-senior przestał pełnić obowiązki zawodowego żołnierza, przechodząc w wieku 49 lat na przedwczesną, skromną emeryturę, aby zająć się żoną i domem. Emilia nie doczekała nawet dnia Pierwszej Komunii św. Karola, choć - jak on sam dziś wspomina w rozmowie z André Frossardem - mając dwóch synów chciała, by jeden został lekarzem, a drugi księdzem. Ten szczególny "testament" matki miał zostać w przyszłości wypełniony, lecz zapewne nie do końca tak, jak sobie wyobrażała. W serdecznej pamięci swego wielkiego syna pozostała jednak na zawsze jako ta, która pierwsza prowadziła go ku Chrystusowi, co Papież zaznaczy w swym wadowickim przemówieniu, od którego rozpoczęliśmy ten rozdział naszej opowieści. Już jako student Uniwersytetu Jagiellońskiego, Karol Wojtyła poświęcił matce po latach wzruszający wiersz: Nad Twoją białą mogiłą kwitną białe życia kwiaty - o, ileż lat to już było bez Ciebie - przed iluż to laty? Nad Twoją białą mogiłą, od lat tylu już zamkniętą - jakby w górę coś wznosiło - coś, tak jak śmierć, niepojęte. Nad Twoją białą mogiłą, o Matko, zgasłe Kochanie - za całą synowską miłość modlitwa: Daj wieczne odpoczywanie - Po utracie żony Karol-senior z wielką odpowiedzialnością przyjął na siebie nowe obowiązki. Mieszkając tylko z młodszym synem, dbał o jego wszechstronny rozwój umysłowy i fizyczny. Często odbierał Karola po lekcjach ze szkoły, by zjeść razem obiad w pobliskiej stołówce, a potem czuwał nad jego nauką domową i uprawianiem sportu. Jak niemal wszyscy chłopcy w tym wieku, Karol był zapalonym piłkarzem. Najbardziej odpowiadała mu pozycja bramkarza i wkrótce doszedł do takiej wprawy w łapaniu piłki, że nawet konkurencyjna drużyna żydowskich zawodników chętnie zatrudniała go na bramce podczas ważnych rozgrywek. Ulubionym zajęciem obu Karolów były długie spacery po okolicy, a potem także (wspólnie z Edmundem, który spędzał w domu rodzinnym wakacje i ferie) wędrówki górskie. Warto pamiętać, że choć dziś Papież bywa często niezbyt precyzyjnie nazywany góralem, którym faktycznie nie jest, to przecież ród Wojtyłów od pokoleń żył na Podbeskidziu, a Wadowice otoczone są malowniczymi, niezbyt stromymi wzniesieniami. Niedaleko też stąd zarówno w pasma Beskidu Żywieckiego, Sądeckiego, jak i w Gorce. Dlatego od najwcześniejszych lat mały Karol pokochał piesze wędrówki i nigdy ich nie zaprzestał, także jako Papież. Dawały mu one zawsze nie tylko powszechnie podziwianą kondycję fizyczną, lecz także jedyną w swoim rodzaju okazję do kontemplacji piękna świata oraz związanej z nią refleksji religijnej i osobistej. Już wtedy zapewne przekonał się, o ile łatwiej myśli się i mówi o Bogu, siedząc na szczycie, wśród pachnących łąk, skąd jakby bliżej do nieba, a sprawy ludzkie tam w dole stają się dziwnie małe wobec ogromu stworzenia. Wśród celów krótszych spacerów szczególne miejsce w sercu Karola znajdował klasztor karmelitański "na Górce". Po przyjęciu Pierwszej Komunii św. tam właśnie skierował swe kroki, a bracia obdarowali go pamiątkowym szkaplerzem, który - noszony przez całe późniejsze życie - odegrał ważną rolę w kształtowaniu się przyszłych losów młodego Wojtyły. Trzeba tu wspomnieć, że skromna sytuacja materialna, w jakiej rodzina znalazła się po przejściu ojca na emeryturę, nie pozwalała na wakacyjne wyjazdy synów, stąd długie spacery i wyprawy w okoliczne góry były dla Karola jedynymi możliwościami opuszczenia rodzinnego miasteczka. Wkrótce zresztą nadarzyła się okazja do pierwszego dłuższego wyjazdu. Powodem był dyplom lekarski Edmunda, zdobyty w 1930 roku. Ojciec postanowił wtedy uczestniczyć w uroczystości nadania mu tytułu i zabrał Karola do Krakowa, a potem odwiedził z synami Jasną Górę, by podziękować Czarnej Madonnie za szczęśliwe zakończenie edukacji pierworodnego i prosić o łaski na przyszłość. Pobyt w Krakowie, w sercu Akademii, Collegium Maius oraz w częstochowskim sanktuarium wywarły na dziesięcioletnim Karolu ogromne wrażenie. Ta pierwsza w jego życiu wyprawa w dużym stopniu wpłynęła na ukształtowanie się pierwszych pojęć chłopca o skali wartości. Uformowane w prowincjonalnym mieście przekonanie, że życie religijne oraz dążenie do wiedzy są wielkimi i ważnymi zadaniami człowieka, w Krakowie i Częstochowie zyskało wielkie potwierdzenie. Oto stolica polskiej nauki, kultury i historii oraz stolica Matki Boskiej Królowej Polski okazały się miejscami, gdzie przekonanie to można było dzielić z tysiącami innych Polaków. Zgodnie z ówczesną strukturą światową, w 1930 roku Karol rozpoczął drugi okres edukacji; po czwartej klasie szkoły podstawowej przeniósł się do 8-letniego gimnazjum klasycznego w Wadowicach. Szkoła ta właśnie w latach trzydziestych była niewątpliwie najważniejszą placówką dydaktyczną w mieście, choć konkurowały z nią inne szkoły średnie, zwłaszcza gimnazjum ojców karmelitów. Klasyczny profil nauczania z pewnością odpowiadał potrzebom umysłowym Karola: gimnazjum miało humanistyczny profil, obejmujący także naukę języków starożytnych. Z tym większym zapałem młody gimnazjalista kontynuował intensywne kształcenie, nie zaniedbując ani bogatego życia religijnego, ani zajęć sportowych. Zawsze wcześnie wstawał, by już o szóstej służyć do porannej Mszy św. w swoim kościele. Inni ministranci niechętnie stawiali się w świątyni o tak niedogodnej porze, Karolowi zaś zwyczaj ten bardzo odpowiadał. O głębokiej religijności chłopca świadczą także wspomnienia jego szkolnych kolegów, z którymi wspólnie odrabiał lekcje; po opanowaniu zadanego materiału z jednego przedmiotu Karol przerywał zajęcia na chwilę, by pomodlić się w sąsiednim pokoju, po czym z nowymi siłami duchowymi wracał do pracy. Zaprzyjaźnił się wtedy serdecznie z Żydem Jerzym Klugerem, z którym spędzał codziennie wiele godzin w szkole i poza nią, a przyjaźń ta przetrwała wszystkie burze historii i życiowe powikłania osobiste obu przyjaciół. Dość powiedzieć, że Jerzy prawdziwym cudem przetrwał holocaust (jest jednym z dziesięciu Żydów, którym udało się przeżyć spośród blisko 1,5 tysiąca przedwojennych wadowickich wyznawców tej religii), po wojnie zaś osiadł w Rzymie, ożenił się z angielską katoliczką Renee, a po konklawe Karol Wojtyła już jako Jan Paweł II udzielił im pierwszej w czasie swego pontyfikatu audiencji prywatnej, ochrzcił ich córkę, a potem często zapraszał na wspólne posiłki w Pałacu Apostolskim. Spokojny, przepełniony modlitwą i urozmaicony sportem świat Karola Wojtyły znowu zaznaczyła tragedia. 4 grudnia 1932 roku Edmund, etatowy lekarz miejskiego szpitala w Bielsku, zmarł na szkarlatynę, którą zaraził się od pacjenta w czasie epidemii. Cios ten, trzy i pół roku po śmierci matki, głęboko zranił dwunastoletniego chłopca i poważnie odbił się na zdrowiu i psychice jego ojca. Karol został jedynakiem. Poza coraz bardziej zamykającym się w sobie ojcem, nie miał żadnych bliskich krewnych. Doświadczenie cierpienia i wiążącego się z nim narastającego uczucia pustki rodzinnej spowodowało, że obaj Karolowie jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie, a jednocześnie do Boga, w którym upatrywali jedyne źródło pocieszenia i nadziei. Papież wspominał później, że nieraz budził się w nocy i widział ojca pogrążonego w żarliwej modlitwie. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale doświadczenie to pozostawiło trwały ślad w duszy chłopca. On sam zresztą, jak dawniej, wiele czasu poświęcał modlitwie w swoim kościele przed ukochanym obrazem Maryi, która w jakiś mistyczny sposób zastępowała mu utraconą matkę. W starszych klasach gimnazjalnych rozwinęły się humanistyczne zainteresowania Karola. W największej mierze przyczyniła się do tego najpierw pełna fascynacji znajomość, a potem przyjaźń z wadowickim polonistą i miłośnikiem teatru Mieczysławem Kotlarczykiem, wykładowcą literatury w gimnazjum ojców karmelitów, a także twórcą i opiekunem młodzieżowego teatru amatorskiego, w którego pracach Karol zaczął uczestniczyć około 1935 roku. Kotlarczyk jako znakomity pedagog-pasjonat potrafił rozbudzić w swoich wychowankach zamiłowania artystyczne. Pod jego kierunkiem Karol uczył się sztuki analizowania polskiej poezji, szacunku dla wagi każdego publicznie wypowiedzianego słowa i umiejętności budzenia emocji u słuchaczy. Z czasem kontakty młodego jeszcze wtedy nauczyciela (Mieczysław Kotlarczyk zmarł w 1978 - roku rozpoczęcia pontyfikatu swego najwybitniejszego ucznia) i utalentowanego gimnazjalisty, zacieśniły się. Karol często bywał teraz gościem w pełnym rodzinnego ciepła domu Kotlarczyków, gdzie nazywano go, jak niegdyś matka, "Lolusiem". Teatr Mieczysława Kotlarczyka był zawsze teatrem słowa; inne typowe dla sztuki scenicznej tworzywa liczyły się tylko o tyle, o ile były zdolne wzmocnić jego oddziaływanie brzmieniowe i znaczeniowe. Wadowicki polonista wprowadzał młodzież głównie w poezję wielkich polskich klasyków, romantyków i symbolistów (Kochanowski, Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Wyspiański), mniej dbając o "nowinki" współczesnych poetów awangardowych. Ten rodzaj twórczości, z pisarstwem Cypriana Kamila Norwida na czele, najgłębiej zapisał się w osobowości Karola Wojtyły, który później także jako kapłan, biskup i Papież często nawiązywał do przesłań i stylu polskiej poezji romantycznej i poromantycznej. Nie obyło się także, rzecz naturalna, bez własnych pierwszych prób poetyckich. Niestety, najwcześniejsze utwory Karola Wojtyły nie zachowały się. Sam autor nie przywiązywał do nich wielkiej wagi, choć wiemy na przykład, że napisał wtedy poemat o legendarnym, zwłaszcza dzięki wierszom Emila Zegadłowicza, beskidzkim rzeźbiarzu ludowym - Wowrze. Wiemy także, że opuszczając Wadowice po maturze, Karol zabrał ze sobą do Krakowa część swoich wierszy, o czym opowiemy nieco później. Religijność młodego gimnazjalisty była zauważalna w jego środowisku szkolnym. Cenił go za to, a także za znakomite postępy w przedmiotach humanistycznych, dyrektor gimnazjum, profesor Królikiewicz, który już wówczas upatrywał w Karolu przyszłego kapłana; serdeczne stosunki łączyły go także z księdzem Kazimierzem Figlewiczem - gimnazjalnym katechetą i opiekunem koła ministrantów, któremu Karol przez wiele lat prezesował. Koleżanki i koledzy-katolicy, religijni raczej tradycyjnie, ze zrozumieniem przyjmowali postawę Wojtyły, choć nie obyło się bez dobrodusznych uwag o jego "świętości": Karol był zupełnym abstynentem, nie próbował palić papierosów, wreszcie nie interesował się dziewczętami, choć często przebywał w mieszanym towarzystwie. Świadkowie tego okresu wspominają jednak o dwóch wadowickich pannach, z którymi wiązało go coś więcej niż powierzchowna znajomość. Jedną z nich była córka dyrektora gimnazjum, Halina Królikiewiczówna, partnerka Karola na balu maturalnym i późniejsza koleżanka z krakowskich studiów; drugą miejscowa piękność - Ginka Beer, córka sąsiadów, którą łączyła z Karolem wspólnie dzielona pasja teatralna. Potwierdzeniem postawy religijnej młodego Wojtyły stało się wybranie go prezesem gimnazjalnej Sodalicji Mariańskiej (kwiecień 1936 - marzec 1938). Kiedy po wielu latach w rozmowie z André Frossardem wspominał lata dzieciństwa i młodości spędzone w rodzinnych Wadowicach, tak ocenił ten okres: Od pierwszych dni mojego życia znajdowałem się w klimacie wiary i środowisku społecznym mocno i głęboko związanym z obecnością i działalnością Kościoła. To cenne dla biografów Papieża sformułowanie stanowi jeszcze jedno potwierdzenie opinii, że do kościoła miał blisko. Ważnym wydarzeniem w życiu już abiturienta szkoły średniej stała się wizyta duszpasterska arcybiskupa metropolity krakowskiego, księcia Adama Sapiehy, który przybył do Wadowic w maju 1938 roku, udzielając młodzieży sakramentu bierzmowania. Karol został wyznaczony do powitania księcia arcybiskupa w murach gimnazjum jako przedstawiciel młodzieży. Jego pełne entuzjazmu religijnego i poetyckich sformułowań wystąpienie zwróciło uwagę dostojnego gościa, który dobrze go wtedy zapamiętał. Arcybiskup zainteresował się planami życiowymi Karola, a były one, wydawałoby się, całkowicie jasne: po maturze młody Wojtyła zamierzał studiować w Krakowie literaturę i nadal zajmować się teatrem. *** Studenckie plany Karola skomplikowały sytuację rodzinną. Nie chciał pozostawić ojca samego, a z drugiej strony sytuacja finansowa nie pozwalała na utrzymanie jednocześnie dwóch mieszkań: w Krakowie i w Wadowicach. Zresztą emerytowanego porucznika nic już w podbeskidzkim mieście nie zatrzymywało, wkrótce więc podjęli decyzję o wspólnym przeniesieniu się do Krakowa. W Krakowie, w dzielnicy Dębniki we wzniesionym przez siebie skromnym budynku blisko Wisły mieszkał brat matki Karola - Robert Kaczorowski. Tam właśnie, przy ulicy Tynieckiej 10 obaj Karolowie znaleźli swój ostatni wspólny dom. Wuj Robert, kawaler, mieszkał w nim z dwiema również niezamężnymi siostrami. Jedyne lokum, jakie mógł zaproponować przybyłemu szwagrowi, znajdowało się w suterenie i składało z dwóch małych pokoi, kuchni i łazienki. Po dokonaniu niezbędnych prac, przystosowujących te pomieszczenia do nowych celów mieszkalnych, w sierpniu 1939 roku Karol-junior stał się na dobre mieszkańcem królewskiego grodu, którego wtedy jeszcze prawie wcale nie znał. Gdy ojciec zajmował się likwidacją wadowickiego mieszkania, Karol poznawał miasto ze wszystkimi jego wspaniałościami. Wkrótce poczuł się w nim tak swobodnie, jakby żył tu od lat. Atmosfera Krakowa z wciąż obecną jego tysiącletnią historią i intelektualny klimat Uniwersytetu Jagiellońskiego dodawały skrzydeł młodemu humaniście, poecie i aktorowi, który bardzo cenił sobie fakt, że z jego domu widać Wawel, znajdujący się po drugiej stronie Wisły. Dwa pokolenia wcześniej ów widok wawelski z pracowni ojca także ogromnie sobie cenił inny wielki syn tej ziemi - Stanisław Wyspiański. Wuj Robert i ciotki, mimo bliskiego pokrewieństwa, nie dali jednak młodemu Karolowi choćby namiastki prawdziwego rodzinnego domu. Chłopiec nadal czuł się silnie związany wyłącznie z ojcem, a liczne kontakty towarzyskie i przyjaźnie nawiązał tuż po rozpoczęciu zajęć akademickich. Wkrótce także znalazł swoją świątynię; niedaleko domu w Dębnikach znajdował się kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, prowadzony przez ojców salezjanów. Szczególnie ważna dla Karola była także wawelska katedra - miejsce wielkie świętością wiary i narodowej historii. Szczęśliwie tam właśnie przed paru laty został przeniesiony z Wadowic ksiądz Kazimierz Figlewicz, dawny katecheta i spowiednik chłopca. Odtąd Karol regularnie odwiedzał tę najwspanialszą z polskich świątyń, w każdy pierwszy piątek miesiąca odprawiając sakramenty pokuty i Komunii świętej, a także tocząc rozmowy z księdzem Kazimierzem. Wraz z początkiem roku akademickiego młodego przybysza z prowincji wchłonęło bujne uniwersyteckie życie intelektualne i artystyczne. Fakultet polonistyczny przy ulicy Gołębiej 20 przeżywał wtedy jeden z okresów swej największej świetności; wielcy profesorowie o najwyższym w Polsce autorytecie naukowym potrafili rozbudzać w młodzieży zainteresowanie wiedzą, a jednocześnie głęboką świadomość historyczną i wrażliwość na piękno zawarte w słowie. Dla Karola było to rozwinięcie skrzydeł, naturalna kontynuacja rozwoju tak dobrze rozpoczętego w wadowickim gimnazjum. Mimo wielu godzin, spędzanych codziennie na wykładach, w bibliotekach i na lekturze ogromnej ilości książek, młody student znajdował czas na modlitwę, na własną twórczość poetycką i na pracę społeczną w studenckiej organizacji. W dodatku wszystkie te zajęcia traktował nie jako osobne cele, które mogły sobie przeszkadzać, lecz jako jedność. W liście do przyjaciela pisał: Sztuka jest towarzyszką religii i przewodniczką w drodze ku Bogu, ma wymiar romantycznej tęczy, od ziemi i od serca człowieczego ku Nieskończonemu. Już 15 października 1938 roku Karol Wojtyła zaistniał w Krakowie jako poeta. Na wieczorze literackim, zorganizowanym w ramach pracy studenckiego Koła Polonistów w Domu Katolickim (dziś gmach Filharmonii) odczytał przywiezione jeszcze z Wadowic i już tutaj napisane wiersze. Powstał wtedy cykl poematów pod tytułem Renesansowy psałterz, na który składały się poetyckie parafrazy psalmów, sonety i romantyczne ballady. Poezja Karola Wojtyły zawsze miała charakter liryki refleksyjnej, o tradycyjnej konstrukcji i młodopolskiej stylistyce. W ciągu pierwszego roku studiów powstał także pierwszy z tekstów dramatycznych Wojtyły - |Dawid, otwierający cykl młodzieńczych tekstów, pisanych z myślą o realizacji teatralnej, tematycznie związanych ze Starym Testamentem. Tekst ten, jak i wiele innych jego młodzieńczych prób literackich, zaginął. Równolegle ze studiami i pracą poetycką Karol z entuzjazmem kontynuował wyniesione z Wadowic zainteresowania teatralne. Zapisał się do powstającego właśnie studia dramatycznego, prowadzonego przez wybitnego znawcę rzemiosła i dziejów teatru, Tadeusza Kudlińskiego, prezesa tzw. Konfraterni teatralnej. Szkoła ta, pod nazwą "Studio 39", wiosną 1939 r. przygotowała poetycki spektakl Kawaler marcowy Mariana Niżyńskiego, na początku lata ośmiokrotnie wystawiany na dziedzińcu historycznego Collegium Maius. Karol, urodzony pod znakiem byka, ten właśnie znak zodiaku przedstawiał jako aktor. Nawał zajęć sprawiał, że niewiele czasu mógł poświęcić ojcu, zaniepokojonemu coraz groźniejszą dla Polski sytuacją międzynarodową. Karol, jak znaczna część jego rówieśników, nie zdawał sobie sprawy z grożącego krajowi niebezpieczeństwa, a przygotowania do wojny traktował jako "przejściową awanturę", która przecież nie może przekreślić tak wspaniale toczącego się życia. Choć nadal odróżniała go od reszty rówieśników postawa religijna i brak przesadnych zainteresowań płcią przeciwną, był jednak kolegą lubianym zarówno przez chłopców, jak i dziewczęta. Niektóre z nich znał jeszcze z Wadowic, inne spotykał na uniwersyteckich zajęciach i w teatrze. Jak określiła to jedna z jego ówczesnych koleżanek: Żeńskiego towarzystwa nie unikał, ale i nie szukał. Podczas pierwszego roku studiów Karol nawiązał szereg nowych przyjaźni, z których wiele przetrwało wojenne lata. W pierwszej kolejności trzeba tu wymienić kolegę ze studiów Juliusza Kydryńskiego, który często i chętnie zapraszał Wojtyłę do swego domu przy ulicy Felicjanek 10, gdzie traktowano go jak członka rodziny. Kydryński wprowadził Karola do salonu artystycznego w willi "Pod Lipkami" (ul. ks. Józefa 55a), prowadzonego przez Leona i Irenę Szkockich. Tam poznał Zofię Poźniakową i pobierał prywatne lekcje języka francuskiego u Jadwigi Lewaj. Wraz z Juliuszem Karol znalazł się potem w zespole prowadzonym przez wielkiego kreatora teatru polskiego - Juliusza Osterwę, dla którego tłumaczył m.in. Króla Edypa Sofoklesa i gdzie zaprzyjaźnił się z Danutą Michałowską, później wielką artystką sceny. Nie unikał także typowo studenckich imprez towarzyskich, nieraz "zakrapianych" alkoholem, sam jednak nigdy nie pił, co zyskało mu w środowisku rówieśniczym przydomek "przyszły święty". Gdybyż ci ludzie mogli wówczas wiedzieć, że ta żartobliwie wypowiadana opinia ziści się w niedalekiej przyszłości... Póki co, widziano go tańczącego z koleżankami na prywatce zorganizowanej przez jedną z nich z okazji pomyślnego zaliczenia pierwszego roku studiów polonistycznych w czerwcu 1939 roku. Biografowie Papieża twierdzą, że wówczas Wojtyła tańczył z kobietami po raz ostatni w swym życiu. Po zaliczeniu pierwszego roku polonistyki Karol i wszyscy jego koledzy lipiec 1939 roku spędzili w mundurach Legionu Akademickiego, pomagając w budowie polskiej szkoły we wsi niedaleko Lwowa. Było to obowiązkowe szkolenie wojskowe studentów, przebiegające jak co roku mimo coraz wyraźniejszych oznak zbliżającej się katastrofy kolejnej wojny. O tym, jak bardzo społeczeństwo polskie nieprzygotowane było do nadchodzącego wielkimi krokami nieszczęścia, świadczyć może fakt, iż student Wojtyła oddał swój wojskowy mundur do uniwersyteckiego magazynu dnia... 31 sierpnia 1939 roku, twierdząc, że nie będzie mu już teraz potrzebny. *** Pierwszy września wypadł właśnie w piątek, dzień comiesięcznej spowiedzi i Komunii św. Karola w wawelskiej katedrze. Wstał jak zwykle o świcie i poczuł się bardzo zażenowany, bo w zupełnie pustej świątyni zastał tylko księdza Figlewicza, strapionego, że nie ma dla kogo odprawiać porannej mszy. Szybko przygotował się w zakrystii i z radością służył swemu spowiednikowi w spełnieniu Eucharystii. Tymczasem nad Wawel nadlatywały już pierwsze hitlerowskie samoloty. Wielu mieszkańców Krakowa usłuchało wezwań polskich władz państwowych i wojskowych, by uciekać na wschód przed błyskawicznie nacierającą armią niemiecką. Tak zrobili także Wojtyłowie. Z niezbędnymi rzeczami osobistymi ruszyli drogą na Rzeszów, wkrótce jednak okazało się, że cała ta wyprawa nie ma sensu, a Karol-senior mógłby nie podołać jej trudom. Dotarli więc w okolice Kolbuszowej i podjęli decyzję o powrocie do Krakowa, teraz już stolicy Generalnej Guberni. Miasto na szczęście ocalało od zniszczeń, lecz z tygodnia na tydzień zmieniało oblicze. Zaczęli tu masowo zjeżdżać hitlerowscy urzędnicy, wyrzucając Polaków z lepszych i ładniejszych domów. Wawel zajął generalny gubernator Frank ze swoją świtą, zatem już pod koniec października całe wzgórze, łącznie z katedrą, zamknięto dla zwykłych mieszkańców. Ołtarz Wita Stwosza z Kościoła Mariackiego wywieziono do Rzeszy, w listopadzie zamknięto polskie instytucje kulturalne i artystyczne, zaś profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego podstępnie ujęto i wywieziono do obozów koncentracyjnych. Wszystkie te wydarzenia przekreśliły precyzyjne plany Karola, dotyczące przede wszystkim kontynuacji studiów. Do domu zajrzała bieda, gdyż skromna emerytura ojca - dotąd jedyne źródło utrzymania obu mężczyzn - okazała się teraz niepewna. Co prawda Karol-senior próbował już i wcześniej dorabiać krawiectwem, lecz nadszedł najwyższy czas, by Karol-junior znalazł jakąś pracę. Dzięki pomocy rodziny przez jakiś czas był gońcem w pobliskiej restauracji, lecz praca ta nie dawała poczucia bezpieczeństwa; tylko zatrudnienie w zakładzie produkującym na potrzeby wojenne III Rzeszy dawało ochronę przed wywózką do niemieckich obozów pracy. Kolejna szansa pojawiła się dopiero jesienią 1940 roku. Dzięki znajomościom i życzliwym przyjaciołom Karol został zatrudniony w kamieniołomie na Zakrzówku, należącym do dawnej belgijskiej firmy Solvay, produkującej sodę, obecnie przejętej przez Niemców. Dyrektorem tej fabryki był Polak, patriota i znakomity fachowiec, zatrzymany na dawnym stanowisku dzięki czemu ułatwiał otrzymanie nieźle płatnej pracy byłym krakowskim studentom. Praca Karola najpierw była bardzo ciężka: na wolnym powietrzu ładował wysadzone dynamitem skały wapienne na wagoniki, którymi dowożono je do właściwej fabryki w Borku Falęckim. Później udało się przenieść go do tej właśnie fabryki: nosił próbki produktu do laboratorium analitycznego, gdzie sprawdzano ich jakość. Pracował tam prawie przez cztery lata i dało mu to nowe doświadczenia, wynikające zarówno z nieznanego dotychczas trybu życia (np. nocne zmiany), jak i z nowego środowiska. Rok 1940 zapisał się w jego biografii nowym etapem pogłębiania życia religijnego. Uczestnicząc w rekolekcjach wielkopostnych u księży salezjanów w kościele pw. św. Stanisława Kostki, były student polonistyki poznał człowieka, który jego dotychczasowe doświadczenia duchowe skierował na zupełnie nowe tory. Był nim Jan Leopold Tyranowski, krawiec ze średnim wykształceniem, a jednocześnie zapalony filozof-mistyk i działacz katolicki. Człowiek ten organizował wokół siebie i kościoła grupy 15 chłopców i młodych mężczyzn, tworzących tzw. "Żywy Różaniec". Zadaniem każdego z członków takiej grupy było codzienne odmawianie tej spopularyzowanej niegdyś przez dominikanów modlitwy, jeden raz w tygodniu poświęcenie godziny na spotkanie indywidualne ze swoim przewodnikiem duchowym (zelatorem) i raz w miesiącu spotkanie całej piętnastki. Cykliczne spotkania Karola z Janem Tyranowskim miały na celu zbliżenie młodego człowieka do podbudowanej odpowiednią lekturą intelektualnej i religijnej refleksji nad dorobkiem wielkich twórców mistyki karmelitańskiej: św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila. Czytanie ich dzieł i rozmowy z zelatorem utwierdziły go w praktykowanej od dawna intuicyjnie modlitwie kontemplacyjnej. Pamiętamy wszak, iż mały Karol zawsze lubił wiele godzin spędzać na modlitwach, zastępujących potrzebę serdecznej komunikacji z kimś ważnym, a zarazem kochającym. Później, już jako Papież, wspominał jednak, że w młodzieńczych latach taka modlitwa wydawała mu się niedojrzałą, dziecinną formą życia wewnętrznego i próbował odszukać w niej nowe, "dorosłe" wartości. Kontakt z wielkimi wzorami modlitwy bardzo mu w tym dopomógł i jeszcze bardziej zbliżył go do karmelitów, których szkaplerz nosił na szyi od dnia swej Pierwszej Komunii Świętej. Spotkanie Jana Tyranowskiego przyniosło Karolowi także nowe znajomości i przyjaźnie z pozostałymi członkami grupy różańcowej, wśród nich z późniejszym księdzem Mieczysławem Malińskim, wtedy młodszym od niego uczniem zlikwidowanego przez Niemców gimnazjum. Przyjaźń ta nigdy nie wygasła, a zaowocowała między innymi serią popularnych książek księdza Malińskiego o Wojtyle. Mimo ciężkiej pracy w Solvayu i codziennej długiej wędrówki do pracy i z powrotem, Karol znajdował jednak czas na twórczość własną. Już w okupowanym Krakowie powstały dalsze wiersze, poematy i dramaty: po Dawidzie - Hiob z cyklu biblijnego, wreszcie Jeremiasz. Dramat narodowy w trzech dziełach poświęcony sławnemu jezuickiemu kaznodziei - Piotrowi Skardze. Nadal uczył się pilnie języka francuskiego i dużo czytał, pomagał też w nauce łaciny mającemu z nią kłopoty Malińskiemu. Także praca w wapiennym kamieniołomie na Zakrzówku stała się inspiracją do napisanego później poematu Kamieniołom. Oto jego fragment: Dłonie są krajobrazem serca. Dłonie pękają nieraz Jak wąwozy, którymi toczy się nieokreślony żywioł. Te same dłonie, które człowiek wówczas otwiera, Gdy nasycone są trudem - i widzi, że przez niego jednego inni ludzie spokojnie już idą. Nie zaniedbywał również kontaktów z teatrem Juliusza Osterwy i dawnymi członkami "Studia 39", choć oficjalnie sceny te nie istniały. Karol, pracując całymi dniami, nie mógł poświęcić wiele czasu ojcu, który czuł się coraz gorzej. Poważną chorobę serca i całodzienną samotność mogła pokonać tylko ucieczka w żarliwą modlitwę. Karol-junior starał się opiekować coraz bardziej zniedołężniałym ojcem, przynosił mu ciepłe posiłki z jadłodajni, lecz dawna zażyłość i pełnia porozumienia nie była już możliwa. 18 lutego 1941 roku po powrocie z pracy zastał ojca nieżyjącego - zmarł na atak serca. Od tego tragicznego dnia Karol Wojtyła stał się człowiekiem bez bliskiej rodziny. Pogrążonym w żałobie zaopiekował się przyjaciel Juliusz Kydryński i jego bliscy. Zaproponowali mu tymczasowe zamieszkanie w ich domu. Wojtyła zgodził się, nie zlikwidował jednak dawnego mieszkania na Tynieckiej, choć, jak twierdził, nie chciał już żyć tam samotnie, dręczony wspomnieniami tych, którzy odeszli. Ponadto z domu Kydryńskich miał znacznie bliżej na rakowiecki cmentarz, gdzie nad grobem ojca spędzał wiele chwil na modlitwie, lecz droga do Solvayu jeszcze się wydłużyła. Pewnego dnia Jan Tyranowski w czasie cotygodniowego spotkania "awansował" Karola na samodzielnego zelatora i jego własnej piętnastki różańcowej, złożonej z młodych chłopców. Było to pierwsze ważne zadanie duszpasterskie, jakie Wojtyła otrzymał. Teraz musiał podwoić swoje starania religijne, by własne doświadczenia i przemyślenia przekazać innym, nie zaniedbując własnego rozwoju duchowego. Prowadzenie "Żywego Różańca" wymagało przecież 15 następnych godzin tygodniowo, poświęconych indywidualnym rozmowom z podopiecznymi. Mieczysław Maliński wspomina, że Karol nie dysponując już wolnym czasem, spotkania te odbywał... w drodze do pracy i z powrotem, gdyż przejście w jedną stronę trwało właśnie około godziny. To "perypatetyczne nauczanie" naśladujące klasyczne wzorce filozoficzne, bardzo odpowiadało młodemu zelatorowi, gdyż potem jako kapłan wielokrotnie wybierał tę formę kontaktów z młodzieżą na przykład w czasie wspólnych wędrówek górskich. Opowiadając o zdarzeniach z życia 21-letniego Karola Wojtyły, teraz dopiero zbliżamy się do najistotniejszej przemiany, jaka dokonała się w nim w 1941 roku - poczucia kapłańskiego powołania. Sam potem w rozmowach na ten temat nie potrafił precyzyjnie wskazać momentu, kiedy podjął ostateczną decyzję. Z całą pewnością jedną z okoliczności jej sprzyjających była śmierć ojca i uczucie pełni osamotnienia, a także niezależne od woli Karola przerwanie studiów polonistycznych, oddalające go od wcześniej zaznaczonych celów. Być może praca z powierzoną mu przez Tyranowskiego grupą młodych chrześcijan odegrała znaczną rolę. Niektórzy biografowie wskazują także na wpływ spowiednika, księdza Figlewicza nadal opiekującego się katedrą i czasem, za zezwoleniem władz niemieckich, odprawiającego w niej Eucharystię, choć po zamknięciu wawelskiego wzgórza dla osób postronnych kontakt z dawnym katechetą był ogromnie utrudniony. Jeszcze w 1941 roku Karol bardzo zaangażował się w kolejną pracę teatralną. Otóż w Krakowie niespodziewanie pojawił się Mieczysław Kotlarczyk. Nie mogąc prowadzić działalności zawodowej i patriotycznej w maleńkich Wadowicach, odszukał pod Wawelem wielu swych dawnych uczniów - pasjonatów teatru i latem wystąpił z inicjatywą prowadzenia podziemnego, konspiracyjnego teatru, który mocą polskiego słowa, zwłaszcza w repertuarze romantycznym, wypełniłby treścią fragment hymnu narodowego: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Karol natychmiast zapalił się do tego pomysłu i zaoferował swemu dawnemu nauczycielowi opuszczone mieszkanie przy Tynieckiej, które ten przyjął z wdzięcznością, ale pod warunkiem, że wrócą tam razem. Tak więc, podziękowawszy za serdeczną gościnę u państwa Kydryńskich, Wojtyła przeniósł się z powrotem na Dębniki, by każdą wolną chwilę poświęcić wspólnie z Kotlarczykiem na tworzenie teatru. Trzeba tu nadmienić, że na terenie Krakowa niemal od samego początku okupacji hitlerowskiej pojawiły się rozmaite grupy ruchu oporu. Część z nich nastawiała się na zbrojną walkę z Niemcami, przygotowując swoich członków do działań partyzanckich; inne z kolei skupiały się na konspiracyjnym kontynuowaniu działalności naukowej o dydaktycznej (tajny uniwersytet) oraz kulturalno-artystycznej. Jedną z takich organizacji była Unia, która ponadto zajmowała się pomocą dla Żydów z krakowskiego Kazimierza, ukrywających się przed obozami śmierci. Teatr, który organizował Kotlarczyk, stanowił część Unii. Pierwsza konspiracyjna premiera nowej sceny polskiej miała miejsce w dniu Wszystkich Świętych - 1 listopada 1941 roku. Dla nielicznych, zaufanych widzów wystawiono fragmenty Króla-Ducha Juliusza Słowackiego ilustrowane muzycznie utworami Chopina. Karol Wojtyła grał postać Bolesława Śmiałego - mordercy św. Stanisława. Choć cała sympatia Karola była po stronie jego ofiary, próbował jednak wczuć się w emocje króla-zabójcy, bolejącego po fakcie. Podobno za wszelką cenę próbował nadać tej postaci ludzki wymiar, rozbudził w widzach choć ślad współczucia dla swego bohatera, nawet wbrew sugestiom reżysera i pozostałych wykonawców, wśród których znajdowała się dawna wadowicka koleżanka Karola - Halina Królikiewiczówna oraz jego partnerka ze "Studia 39" - Danuta Michałowska. Króla-Ducha wystawiono potem jeszcze trzykrotnie. Zespół Kotlarczyka w 1942 roku przyjął nazwę Teatr Rapsodyczny (został rozwiązany przez władze państwowe w 1967 roku) i wystawił w tym samym roku fragmenty Beniowskiego Słowackiego, Hymny Kasprowicza, sceny z Wesela i innych dramatów Wyspiańskiego oraz Pana Tadeusza Mickiewicza, w którym Karol Wojtyła kreował postać księdza Robaka. Jesienią 1942 roku, podczas przygotowań do kolejnej premiery Teatru Rapsodycznego - Samuela Zborowskiego, Karol Wojtyła oświadczył, że zamierza wstąpić do seminarium duchownego i w związku z tym nie zagra w sztuce. Dla wielu jego przyjaciół i znajomych decyzja ta była zaskoczeniem; próbowano nawet przekonać go, że służąc scenie polskiej i narodowi, lepiej wykorzysta swoje zdolności i pracowitość niż jako kapłan. Karol był jednak nieugięty. Pisał później: Im pełniej człowiek poznaje miłość Boga ku sobie, tym pełniej pojmuje te uprawnienia, jakie ma Bóg względem jego osoby i jego miłości. Pierwotnie zamierzał wstąpić do zakonu karmelitów z powodu dawnych kontaktów z wadowickim klasztorem i wzorców osobowych, zaszczepionych mu przez Tyranowskiego. Okazało się jednak, że w okresie okupacji zakon nie przyjmuje do nowicjatu, zatem Karol udał się do rektora konspiracyjnego diecezjalnego seminarium duchownego, księdza Piwowarczyka, a ten z kolei po zasięgnięciu opinii księcia metropolity Adama Sapiehy wyraził zgodę na rozpoczęcie studiów teologicznych. Seminarium miało charakter tajny, pozornie więc w życiu Karola nie zaszły istotne zmiany. Rano pojawiał się w pałacu arcybiskupów krakowskich, by asystować metropolicie przy porannej Mszy świętej, a następnie jak zwykle ruszał w drogę do Solvayu. Jeśli pracował na nocnej zmianie, kończył ją wizytą u arcybiskupa, po czym wracał do domu i zasiadał nad książkami. Lektura dzieł filozoficznych i teologicznych początkowo sprawiała Karolowi ogromną trudność. On, który wszak czytał wiele i chętnie, po raz pierwszy zetknął się z tekstami zawierającymi zupełnie nową terminologię, metaforykę, w dodatku ukierunkowanymi na myślenie mistyczne. Wspominał później, iż całe dwa miesiące zajęło mu usilne "przegryzanie się" przez podręcznik Ontologii, czyli metafizyki ogólnej ks. Kazimierza Waisa, kiedy się jednak z tym uporał, nagle otwarło się w nim owo specyficzn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin