ROBERT
LUDLUM
PAKT
HOLCROFTA
Przekład: Jacek Manicki
Michaelowi i Laurze –
uroczej, utalentowanej, wspaniałej parze.
Spis treści
Spis treści 3
Prolog 4
1 5
2 9
3 15
4 27
5 36
6 43
7 50
8 57
9 64
10 72
11 81
12 87
13 94
14 101
15 107
16 115
17 121
18 128
19 136
20 143
21 150
22 156
23 165
24 174
25 180
26 188
27 194
28 200
29 207
30 217
31 223
32 230
33 240
34 247
35 255
36 260
37 265
38 274
39 281
40 288
41 295
42 304
43 310
44 318
45 325
46 333
Epilog 339
Prolog
MARZEC 1945
Okręt podwodny, przypominający z sylwetki spętanego behemota, kołysał się na falach przycumowany do ogromnych pachołków. Opływowe linie jego dziobu wcinały się łukami w blask wstającej nad Morzem Północnym jutrzenki.
Baza znajdowała się w zatoce Helgoland, na wyspie Scharhorn, leżącej kilka mil od wybrzeży Niemiec i ujścia rzeki Elby. Mieściła się tu stacja paliwowa, której nigdy nie udało się wykryć alianckiemu wywiadowi. Ze względów bezpieczeństwa była mało znana nawet strategom z samego Najwyższego Dowództwa hitlerowskich Niemiec. Podwodni korsarze wpływali tu i wypływali pod osłoną ciemności, wynurzając się i zanurzając w obrębie kilkusetmetrowego cumowiska. Byli mordercami Neptuna ściągającymi do domu na chwilę wytchnienia lub wyruszającymi w morze, by dalej nękać wroga.
Jednak tego szczególnego poranka podwodny okręt przycumowany do brzegu ani nie odpoczywał po odbytych łowach, ani nie szykował się do kolejnego bandyckiego rejsu. Dla niego ta wojna się skończyła. Zadanie, jakie przed nim stało, wybiegało już swoimi konsekwencjami w przyszłość, ku początkom następnej wojny.
Na pomoście kiosku stało dwóch mężczyzn. Jeden ubrany był w mundur kapitana niemieckiej marynarki wojennej, drugi, wysoki cywil, stał w długim, ciemnym płaszczu z kołnierzem uniesionym dla osłony przed wiatrami Morza Północnego, ale bez kapelusza, jakby na przekór zimie. Obaj spoglądali w dół na długi sznur pasażerów, który wolno posuwał się ku trapowi przerzuconemu ze śródokręcia. Przy trapie sprawdzano na liście nazwisko każdego podchodzącego, po czym wprowadzano lub wnoszono go na pokład okrętu.
Kilkoro szło samodzielnie. Byli to najstarsi, z których część ukończyła dwanaście albo trzynaście lat. Resztę stanowiły dzieci: niemowlęta niesione na rękach przez wojskowe pielęgniarki o surowych twarzach, oddawane przy trapie przedstawicielom zespołu lekarzy marynarki wojennej; przedszkolaki i pierwszoklasiści, ściskający w dłoniach identyczne worki podróżne, trzymający się za ręce, spoglądający ciekawie na niezwykły, czarny okręt, który na kilka nadchodzących tygodni miał się stać ich domem.
· Nieprawdopodobne — odezwał się oficer. — Wprost nie do uwierzenia.
· To dopiero początek — powiedział mężczyzna w płaszczu, z zastygłą twarzą o ostrych, kanciastych rysach. — Zewsząd napływają meldunki. Z portów i górskich przełęczy, z ocalałych lotnisk rozsianych po całej Rzeszy. Opuszczają kraj tysiącami. Zdążają do wszystkich części Świata. I wszędzie ktoś na nie czeka. Wszędzie.
· Niezwykłe przedsięwzięcie — stwierdził oficer potrząsając Z podziwem głową.
· To tylko jeden aspekt ogólnej strategii. Cała operacja jest niezwykła.
· Zaszczytem jest gościć pana tutaj.
...
Buziolki