CARL
HIAASEN
PECHOWY
FART
Przekład
Grażyna Jagielska
Tytuł oryginału LUCKY YOU
Ilustracja na okładce
KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Redakcja merytoryczna
ZOFIA GRUDZIŃSKA
Redakcja techniczna
ANNA BONISŁAWSKA
Informacje o nowościach i pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER
oraz możliwość zamówienia mo żecie Państwo znaleźć na stronie Internetu
http://www.amber.supermedia.pl
Copyright © 1997 by Carl Hiaasen. All rights reserved
For the Polish edition Copyright © 1998 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13,620 81 62
Warszawa 1998. Wydanie I
Druk: Zakłady Graficzne „ATEXT” S.A. w Gdańsku
ISBN 83-7169-728-7
Laureen
Jednej na milion
Wszystkie wydarzenia i postaci opisane w tej książce są fikcyjne.
Pearl Key jest tworem wyobraźni autora, chociaż zwyczaje
żywieniowe kraba błękitnego i sępów czarnych odpowiadają prawdzie.
Stomatolodzy nie polecają natomiast smaru WD40.
wudziestego piątego listopada po południu JoLayne Lucks podjechała do mini
1.
D
marketu Grab N'Go w Grange na Florydzie i kupiła mentolowe certy, niewoskowane
nici do czyszczenia zębów oraz bilet loterii stanowej.
JoLayne Lucks grała na te same numery od pięciu lat: 171922242730.
Każda cyfra miała swoją symbolikę; reprezentowała wiek, w jakim JoLayne pozby
wała się uciążliwego mężczyzny. Za cyfrą siedemnaście krył się Rick, mechanik samo
chodowy, dziewiętnaście brat Ricka, Robert. Dwadzieścia dwa makler Colavito, dwa
razy od niej starszy, który nie dotrzymał żadnej ze swoich obietnic. Dwadzieścia cztery
policjant, kolejny Robert, który napytał sobie biedy, ponieważ umarzał mandaty w za
mian za usługi seksualne. Dwadzieścia siedem Neal, kręglarz. Chciał dobrze, ale był
beznadziejnie niezaradny.
A mając lat trzydzieści JoLayne porzuciła prawnika Lawrence'a, swego pierwszego i
jedynego męża. Lawrence stracił uprawnienia adwokackie dokładnie w tydzień po za
warciu małżeństwa, ale JoLayne została z nim jeszcze rok. Lubiła go i chciała wierzyć
żarliwym zapewnieniom, że nie jest notorycznym oszustem, a z rejestru adwokatów
stanu Floryda wykreślono go za niewinność. Złożywszy apelację, Lawrence zatrudnił się
jako kasjer na autostradzie Beeline, czym omal nie zdobył serca JoLayne. Jednak pew
nej nocy przyłapano go na kradzieży trzydziestofuntowego worka drobnych, głównie
dwudziestopięciocentówek.
Zanim zdołał wystąpić o zwolnienie za kaucją, JoLayne spakowała jego rzeczy, mię
dzy innymi drogie krawaty od Hermesa, i wysłała na adres Armii Zbawienia. Następnie
wystąpiła o rozwód.
Była nadal wolna i samotna pięć lat później, kiedy wygrała, ku własnemu zdumieniu,
na loterii stanowej. Siedziała właśnie przed telewizorem i dojadała resztki indyka, kiedy
podano zwycięskie numery.
Nie zemdlała, nie wydała okrzyku radości i nie ruszyła w pląsy po domu. Uśmiech
nęła się tylko, myśląc o sześciu mężczyznach w swoim życiu. Razem wzięci okazali się
jednak coś warci.
Konkretnie dwadzieścia osiem milionów dolarów.
9
Godzinę wcześniej i prawie pięćset kilometrów dalej na południe przy drogerii we
Florida City zatrzymał się czerwony dodge ram. Wysiedli z niego dwaj mężczyźni: Bo
dean Gazzer, znany w pewnych kręgach jako Bode, oraz jego towarzysz Chub, który
twierdził, że nie ma nazwiska. Chociaż zaparkowali na miejscu dla inwalidy, żaden nie
był w widocznym stopniu ułomny.
Bode Gazzer miał sto sześćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i nigdy nie wybaczył te
go swoim rodzicom. Nosił kowbojskie buty z wężowej skórki i chodził szeroko rozsta
wiając nogi, co miało sugerować przerost mięśni, a nasuwało myśli o hemoroidach.
Chub był piwoszem mierzącym metr osiemdziesiąt, załzawionym, niegolonym i uczesa
nym w kucyk. Nosił przy sobie broń i był najlepszym i jedynym przyjacielem Bode'a
Gazzera.
Znali się od dwóch miesięcy. Bode Gazzer przyszedł do Chuba, żeby kupić sfałszo
wany emblemat inwalidy, który pozwoliłby mu skorzystać z najlepszego miejsca na
parkingu urzędu do spraw osób warunkowo zwolnionych lub innej instytucji stanowej
domagającej się od czasu do czasu jego obecności.
Przyczepa Chuba, podobnie jak jej dzierżawca, wydzielała wilgotny, grzybiczy fetor.
Chub wydrukował właśnie nową serię emblematów i suszył je, niby karty do pokera, na
blacie kuchennym. Jego rękodzieło (w przeciwieństwie do jego otoczenia) było nieska
zitelne inwalidzki fotel odcinał się ostro od niebieskiego tła. Żaden gliniarz z drogówki
nie miał prawa go zakwestionować.
Chub zapytał Bode'a Gazzera, czego sobie życzy może dostać oznakowanie na zde
rzak, tylną szybę lub parapet. Bode powiedział, że wystarczy mu najprostsza naklejka.
- Dwieście dolców oznajmił Chub, drapiąc się po głowie widelcem do sałaty.
- Krucho u mnie z forsą. Lubisz homary?
Kto nie lubi?
Szybko doszli do porozumienia podrabiane oznakowania inwalidzkie w zamian za
dziesięć funtów świeżych homarów, które Bode Gazzer zwinął z molo w Key Largo. Było
nieuniknione, że złodziej i fałszerz, tak silnie związani pogardą dla rządu, podatków,
homoseksualistów, mniejszości narodowych, przepisów o posiadaniu broni, apodyk
tycznych kobiet i uczciwej pracy, połączą swe siły.
Chub nie podejrzewał się nawet o własny program polityczny i dopiero Bode Gazzer
powiązał mnogość jego nienawiści w jedną jadowitą filozofię. Chub uważał, że Bode
Gazzer jest najmądrzejszym człowiekiem, jakiego spotkał na swej drodze, i pochlebiło
mu, kiedy nowy kumpel zaproponował, że utworzą milicję.
- Znaczy się, jak ci goście, co wysadzili w powietrze sąd w Nebrasce?
- W Oklahomie poprawił go Bode Gazzer. A rząd napuścił sędziów, żeby wrobić
dwóch białych chłopaków. Ja mówię o milicji. Uzbrojonej, zdyscyplinowanej i dobrze
kierowanej. Tak jest napisane w Drugiej Poprawce.
Chub podrapał bąble po ukąszeniu komarów na szyi.
- Kierowanej przez kogo, jeżeli wolno spytać?
- Przez ciebie, mnie, smitha i wessona.
10
- A to dozwolone?
- Tak jest napisane w pieprzonej Konstytucji.
- Wobec tego w porządku powiedział Chub.
Bode Gazzer wyjaśnił, że Stany Zjednoczone Ameryki zostaną wkrótce przejęte przez
Trybunał Nowego Świata, dysponujący obcojęzycznymi wojskami NATO. Wojska te
grupują się już na granicy z Meksykiem, a także w tajnych bazach na Bahamach.
Chub ogarnął znużonym wzrokiem horyzont.
Na Bahamach?
Wraz z Bode'em kradli właśnie homary, podpłynąwszy do mola dziewiętnastosto
pową łodzią kuzyna Bode'a.
Człowieku! powiedział Bode Gazzer. Tam jest siedemset wysp, z czego więk
szość niezamieszkana.
Chub zrozumiał.
Rany Julek! zawołał i rzucił się ściągać kosze z homarami.
Zorganizowanie milicji było kosztowne, a panowie Chub i Bode Gazzer nie mieli
pieniędzy. Bode wsadził całą gotówkę w nowego dodge'a, Chub w nielegalną drukarnię i
arsenał. Zaczęli więc grać na loterii stanowej, która była jedynym dobrodziejstwem,
jakie rząd stanu Floryda wyświadczył kiedykolwiek swoim obywatelom.
Każdej soboty, niezależnie od tego, gdzie się akurat znajdowali, zajeżdżali pod dro
gerię, parkując bezczelnie na miejscu dla inwalidy, wchodzili do sklepu i nabywali pięć
biletów Lotto. Typowali na chybił trafił, a kiedy byli zbyt pijani, pozwalali komputerowi
odwalić umysłową robotę.
Wieczorem dwudziestego piątego listopada Bode Gazzer i Chub kupili pięć biletów
Lotto i trzy opakowania piwa w sklepie 7Eleven we Florida City. Nie mieli pod ręką
telewizora, kiedy godzinę później ogłoszono szczęśliwe numery.
Znajdowali się na piaszczystej drodze, przy tartaku, parę kilometrów za reaktorem
nuklearnym Turkey Point. Bode Gazzer siedział na masce dodge'a i strzelał z karabinu
Chuba do skrzynki pocztowej, którą ukradli ze skrzyżowania ulic w Homestead. Był to,
jak wyjaśnił Bode, akt rewolucyjnego protestu, niby bostoński bunt herbaciany.
Skrzynka leżała na środku drogi, w światłach reflektorów. Bode i Chub wymieniali
się karabinem aż do chwili, gdy zabrakło amunicji i budweisera. Potem przejrzeli pocztę
w poszukiwaniu gotówki i czeków, ale szczęście im nie dopisało. Usnęli w szoferce. O
świcie pojawili się dwaj rośli Meksykanie bez wątpienia ochrona tartaku którzy skon
fiskowali karabin i przepędzili ich z posiadłości.
Dopiero po powrocie do przyczepy Chuba dowiedzieli się o swoim niezwykłym
szczęściu. Bode Gazzer siedział na sedesie, Chub leżał na kanapie przed telewizorem i
żłopał piwo. Ładna spikerka podała szczęśliwe numery, które Chub zapisał na odwrocie
ostatniego ostrzeżenia o eksmisji.
Usłyszawszy wrzask, Bode wyskoczył z toalety ze slipami opuszczonymi do kolan.
Chub machał biletami, podskakując jakby paliło mu się pod nogami.
11
- Pieprzysz! krzyknął Bode Gazzer.
- Wygraliśmy, stary! Wygraliśmy!
Bode chciał chwycić bilety, ale Chub trzymał je wysoko.
- Dawaj! zażądał Bode, podskakując. Genitalia majtały mu się między nogami.
- Podciągnij spodnie, na litość boską! zaśmiał się Chub.
Wręczył bilety Bode'owi, który wyrecytował numery.
- Jesteś pewien? pytał raz po raz.
- Spisałem je, Bode. Jestem pewien.
- Mój Boże! Dwadzieścia osiem milionów dolarów!
- W wiadomościach mówili, że ktoś jeszcze wygrał.
Oczy Bode'a Gazzera nabrały twardego wyrazu.
- Chrzanisz!
Wygrały dwa bilety. Co i tak daje nam czternaście milionów, no nie? Kurde blasz
ka!
Język Bode'a, kluskowaty i plamisty, ukazał się w kąciku jego warg.
- Kto ma ten drugi bilet?
- Nie mówili.
- Jak się możemy dowiedzieć?
- Chryste! jęknął Chub. Gówno mnie to obchodzi. Niech go ma nawet sam pie
przony Jesse Franklin! Grunt, że nam się dostało czternaście melonów.
Nieogoloną twarz Bode'a wykrzywił grymas. Nakrył dłonią bilety Lotto i powiedział:
- Musi być sposób, żeby się dowiedzieć. Nie uważasz? Dowiedzieć się, kim jest za
sraniec z drugim biletem. Musi być jakiś sposób.
- Po co? zapytał Chub, ale upłynęła chwila, zanim otrzymał odpowiedź.
W niedzielę rano Tom Krome odmówił pójścia do kościoła. Kate, która spała z nim
poprzedniej nocy, platynowa blondynka z piegami na ramionach, powiedziała, że po
winni pójść i otrzymać rozgrzeszenie za to, co zrobili.
- ...
Kontradycja