Karl Michael Armer Okr��enia 9 lipca, godzina 18.00 Jak w ka�dy pi�kny, letni dzie� serce Roberta Forstera przepe�nia�a gorycz. Kolory wydawa�y mu si� zbyt jaskrawe, a ludzie zbyt weseli. W takie dni jak ten, szczeg�lnie bole�nie odczuwa� swoje siedemdziesi�t lat. Pancerz, kt�rym oddziela� si� od �wiata zewn�trznego, pokrywa� kolejne warstwy smutku i w�ciek�o�ci. Dzisiejszy dzie� by� nawet gorszy od innych. Pogoda i krajobraz odznacza�y si� t� nierzeczywist� perfekcj� poczt�wkow�, jak� osi�ga si� tylko wtedy, kiedy wcale nie jest zamierzona. Niebo by�o tak wysokie, b��kit tak g��boki, �e �ycie stawa�o si� jedn� wielk� obietnic�. Wszelkie nadzieje, nawet te najbardziej z�udne, wydawa�y si� dzi� mo�liwe do spe�nienia. Oczywi�cie, o ile by�o si� wystarczaj�co m�odym. Bia�e jachty unoszone s�ab�, popo�udniow� bryz� kr��y�y leniwie po Chiemsee, niemal pozbawione si�y ci��enia, jak ob�oki na niebie. Pomi�dzy nimi ta�czy�y wielobarwne �agle amator�w windsurfingu; weso�e punkciki przywodz�ce na my�l obrazy impresjonist�w. Na cyplu wrzynaj�cym si� w morze pas�y si� krowy. Metaliczny d�wi�k ich dzwoneczk�w tworzy� dyskretny, ale sta�y akompaniament do filmu wy�wietlanego przed oczyma Forstera. W tle widnia� precyzyjnie wyt�oczony zarys �a�cucha Alp ukoronowanych b�yszcz�cymi w s�o�cu, pokrytymi �niegiem, wierzcho�kami. Taki to by� dzie�. - G�wno - odezwa� si� Forster. I poniewa� to, co powiedzia�, spodoba�o mu si�, powt�rzy�: - Co za cholerne g�wno! M�oda kobieta, siedz�ca obok na nabrze�nej �awce, popatrzy�a na niego ze zdziwieniem. Wyzywaj�co odparowa� spojrzenie. By�o mu wszystko jedno, co sobie o nim pomy�li. Dla niej by� i tak tylko starym dziwakiem. - Nigdy nie m�wi pani do siebie? - zachichota�. - A ja tak. Przynajmniej rozmawiam wtedy z kim�, kogo lubi�. Wsta�a z �awki i odesz�a. Mia�a �adne nogi i uroczy ty�eczek. Zupe�nie jak Barbara przed laty, kiedy byli jeszcze m�odzi. Na odludnej, greckiej wysepce znajdowa�a si� niewielka zatoka. Wy�oni�a si� z turkusowej toni Morza Egejskiego, jej smuk�e cia�o po�yskiwa�o w s�o�cu wilgoci�. Odrodzenie Afrodyty, bogini mi�o�ci, kap�anki ich tajemnego kultu miodowego miesi�ca. By�a tak o�lepiaj�co m�oda, �e wydawa�a si� nie�miertelna. Trzydzie�ci lat p�niej pope�ni�a samob�jstwo. Co si� nie uda�o? I dlaczego? Na mi�o�� bosk�, dlaczego? D�o� Forstera �cisn�a mocniej lask�, zamruga� powiekami, usi�uj�c pozby� si� wilgotnej mgie�ki przed oczyma. Sp�jrz tylko na siebie! Co z ciebie za sentymentalny, stary dure�! Bez stylu i godno�ci. Kr�cisz si� tu tylko i obra�asz innych! Jego rozmy�lania przerwa� Samson, warcz�c g�ucho. Wielki bernardyn zbudzi� si� ze snu i rozejrza� wok� siebie pa�aj�cym wzrokiem. Wygl�da� na zdezorientowanego. Po kilku chwilach wyda� z siebie d�wi�k przypominaj�cy do z�udzenia ludzkie westchnienie, a nast�pnie z�o�y� ponownie na �apach sw�j olbrzymi �eb. - I co, grubasie, znowu przy�ni�y ci si� te stare, dobre czasy, tak? Pog�aska� psa po grzbiecie, zaskoczony przyp�ywem sympatii, jak� nagle poczu� do niego. Jak bardzo przerzedzi�a mu si� sier��. I na pysku by� ju� prawie bia�y. Bernardyn mia� ju� ponad jedena�cie lat, co - tak przynajmniej m�wi� - odpowiada 77 latom u cz�owieka. To biedaczysko jest nawet starsze ode mnie, pomy�la� Forster. Byli dwoma mamutami w tym �wiecie pe�nym sprytnych, m�odych ludzi, kt�rzy na razie nie dopuszczali do siebie my�li, �e kiedy� i oni b�d� pochyleni, zm�czeni. - Odpadki, oto czym jeste�my, Samsonie - powiedzia�. - Odpadki jakiego� n�dznego gatunku. Nic, co mog�oby zainteresowa� historyk�w i �wiat�ych biograf�w, jeste�my przypadkiem jedynie dla �mieciarzy. Chod�my st�d - zanim nas wywioz� na wysypisko! Nachyli� si� po smycz, uwi�zan� wok� metalowej nogi �awki, gdy wtem bernardyn skoczy� jak oparzony i zacz�� w�ciekle ujada�. Sta� teraz rozdygotany przed Forsterem, jak przed niebezpiecznym wrogiem, rozdziawiaj�c szeroko nabieg�e krwi� �lepia. Forster zatoczy� si�, przera�ony i zupe�nie zbity z tropu. Poczu� zawr�t g�owy, jak przy chorobie morskiej. To by�o niesamowite. Co tu si� dzia�o? Co� rwa�o go w ca�ym ciele, jak gdyby operowano go bez znieczulenia. A wi�c tak wygl�da �mier�. Dziwne. Nogi ugi�y mu si� w kolanach. Opad� z powrotem na �awk�. Raptem wszystko min�o. - Spokojnie - odezwa� si� machinalnie Forster do psa. - Spokojnie... zawaha� si� przez chwil� usi�uj�c przypomnie� sobie jego imi� - Samsonie. W polu widzenia pojawi�a si� wykrzywiona kurczowo r�ka. Ogarn�o go przera�enie, kiedy zorientowa� si�, �e to jego w�asna r�ka, poruszaj�ca si� jakby samoistnie. Na jego oczach d�o� wykona�a jakie� dziwaczne, skomplikowane gesty, jakby w jakim� tajlandzkim ta�cu rytualnym. Odni�s� wra�enie, jakby nie by�a to rzeczywisto��, lecz film ogl�dany na monitorze - ogl�dany w spos�b rzeczowy, z zainteresowaniem godnym naukowca. Czy�bym zwariowa�? - zastanowi� si� Forster z nienaturalnym spokojem, id�cym w parze z szokiem... - Nie - odpar� w jego g�owie jaki� obcy g�os. I w ten oto spos�b kontakt Forstera z przybyszem pozaziemskim by� niezwykle kr�tki, bowiem momentalnie straci� �wiadomo��. 9 lipca, godzina 18.20 Od kilku minut Forster by� znowu przytomny. Jego wzrok spoczywa� nieruchomo na niewielkiej, bia�ej chmurce, tkwi�cej na niebie niczym niezrozumia�e pozosta�o�ci po jakim� sygnale dymnym. W g�owie czu� d�wi�cz�c� cisz�, jaka zwykle nastaje po eksplozji lub ostatnim, szalonym crescendo symfonii, kiedy piersi rozrywa nadmiar uczu� i trudno jest zdecydowa� si� na jedno z nich. Pustka przeci��enia. Usi�owa� przypomnie� sobie to wszystko, co �w g�os przekaza� mu w ci�gu ostatnich minut. - A wi�c jeste� przybyszem pozaziemskim - powiedzia� powoli: - Takim E.T. w moim m�zgu - w charakterystyczny dla siebie spos�b zachichota�. - To doprawdy zdumiewaj�ce. Science fiction w programie na �ywo. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszy� ramionami i ca�� swoj� uwag� skierowa� ponownie na urlopow� sielank�, kt�rej tak bardzo nienawidzi�. Krajobraz by� egzotyczny, zaludniony m�odymi, zdrowymi humanoidami. Nie mia� z nimi nic wsp�lnego. I to ju� od wielu lat. - No wi�c - odezwa� si�. - Witam w bractwie obcych. Poczu�, jak uderza we� fala konsternacji. - Czy�by� nie by� cz�owiekiem z Ziemi? - zapyta� go g�os. - By�em nim przez kilka lat - odpar� Forster. - Ale teraz jestem ju� stary, a starzy ludzie to obcy na tym �wiecie. Jeste�my odizolowani tak dok�adnie, �e r�wnie dobrze mogliby�my mieszka� na innej planecie. Tamci twierdz�, �e znajdujemy si� gdzie� na zewn�trz, ale jest to im ca�kowicie oboj�tne. �ycie toczy si� nadal bez naszego udzia�u. Nie mamy �adnego wp�ywu na to, co si� dzieje. Jeste�my tylko widzami, wyobcowanymi z naszego w�asnego �wiata. Z tego powodu jeste�my obaj obcymi na tej planecie. - Rozumiem - powiedzia� g�os po kr�tkiej przerwie. - Rozumiem. Forster m�wi� dalej, uniesiony gniewem: - Pomi�dzy nami jest tylko jedna r�nica: spotkanie przybysza z innej planety zwyk�o si� okre�la� jako spotkanie pierwszego stopnia, a starzenie si� to najcz�ciej kontakt ostatniego stopnia. - Jeste� rozgoryczony. - Owszem, jestem. Starzenie si� nie jest niczym weso�ym. - Ale przecie� m�g�by� rozkoszowa� si� tymi latami. Jeste� cz�owiekiem maj�tnym, wykszta�conym, mieszkasz w pi�knej okolicy. Powiniene� czu� si� szcz�liwym. - Tak, powinienem. Ale tak nie jest. I to w�a�nie doprowadza mnie do sza�u. Chcia�bym by� szcz�liwy, ale to mi si� nie udaje. Co� jest ze mn� nie tak. Taki ju� ze mnie dure�, �e nie potrafi� by� nawet szcz�liwy - rozp�aka� si�. - Popatrz na mnie! - krzykn�� zrozpaczony, ocieraj�c sobie twarz du��, niebiesk� chustk�. - Dawniej nigdy nie p�aka�em, a dzi� ma�� si� na sam widok m�odej pary z dzieckiem, gdy� to przypomina mi moj� m�odo��. - Z�o�y� z powrotem chustk�, niezwykle powoli, dok�adnie. - Bardzo mi przykro. - Ju� dobrze - odpar� przybysz. 10 lipca, godzina 9.30 Pora by�a jeszcze wczesna, ale na taras kawiarni "Panorama", gdzie Forster jad� �niadanie, sp�ywa� ju� z nieba �ar. Lekka bryza ch�odzi�a go od czasu do czasu, a jednak Forster si� poci�. Parasolki by�y �le rozmieszczone i rzuca�y cie� na drog�, podczas gdy stoliki wystawione by�y na pastw� pra��cych promieni s�onecznych. Jak zwykle Forster siedzia� sam przy stoliku. Usi�owa� ustawi� parasolk� tak, �eby spe�nia�a swe zadanie, ale brakowa�o mu si�, nie m�g� ruszy� si� z miejsca. Nikt z obecnych nie przyszed� mu z pomoc�. Kiedy chwyci� fili�ank� z kaw�, spostrzeg�, �e r�ce dr�� mu z wysi�ku. Nie m�g� nad tym zapanowa�. By� obserwowany. - Nie troszcz si� o mnie! - powiedzia� g�os. Forster zebra� my�li. - Wiem, �e tu jeste�. Znajdujesz si� we mnie. U�ywasz mojego m�zgu jako encyklopedii. Wodzisz za mn� wzrokiem, niezale�nie od tego, co robi�. To twoje "nie troszcz si� o mnie" to po prostu niedo��stwo umys�owe. - Nie pozwalaj sobie za du�o, ty nieokrzesany osobniku! - g�os sta� si� raptem mocny, agresywny. - Uwa�aj na to, co m�wisz! - R�ka Forstera drgn�a, wylewaj�c gor�c� kaw� z fili�anki na drug� r�k�. B�l by� piek�cy. - Znajdujesz si� pod kontrol�, rozumiesz? A wi�c zachowuj si� przyzwoicie. Sp�jrz na swego psa! On wie, co znaczy by� pos�usznym. Ty przekl�ty sukinsynu, pomy�la� Forster w nag�ym przyp�ywie gor�cej nienawi�ci. Ty przekl�ty sukinsynu z kosmosu. Ja nie jestem twoim bernardynem! Nie pozwol�, by� mnie tak traktowa�! - Hau, hau - odezwa� si� szyderczo przybysz, po czym przerwa� kontakt. 10 lipca, godzina 9.50 - No dobrze - wys�a� Forster wiadomo�� do wn�trza. - Mo�e za bardzo ponios�y mnie nerwy. Zapomnijmy o tym, co? Nie mia�em nic z�ego na my�li. Porozmawiajmy sobie znowu! Daremnie czeka� na odpowied�. - Hej, ty... - Forster u�wiadomi� sobie nagle, �e nie zna imienia swego naje�d�cy. - Odezwij si�! Przybysz milcza� w dalszym ci�gu. - Aha, superm�zg galaktyczny d�sa si�. Jakie to atawistyczne. A ja my�la�em, �e jeste� m�drzejszy, bardziej zr�wnowa�ony. W tym momencie zarejestrow...
Buziolki