McGinnis Alan Loy - Sztuka pewności siebie.doc

(660 KB) Pobierz

 

 

 

 

Alan Loy McGinnis

 

 

 

 

 

 

Sztuka

pewności siebie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Oficyna Wydawnicza "Vocatio"

 

Warszawa 1995

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

DEDYKACJA

 

Osobą, której poświęcam tę książkę, jest dr Taz W. Kinney, mój

wspólnik od lat prawie piętnastu. W czasie, gdy zaczynaliśmy

wspólną działalność, on był dyplomowanym psychiatrą z wieloletnią

praktyką, ja zaś tylko doradcą z minimalnym przygotowaniem w

zakresie terapii rodzinnej. Mimo to potraktował mnie jak partnera,

stał mi się ojcem i przyjacielem, z własnej, nieprzymuszonej woli

podzielił się ze mną całą swoją wiedzą. W przeciwieństwie do swych

uczonych kolegów, którzy jakże często przybierają pozy primadonny,

mój przyjaciel jest człowiekiem tak bliskim ludziom i życiu, jak

jego przodkowie z Kentucky, skąd i on sam się wywodzi. Taz

bardziej przypomina wiejskiego lekarza niż psychiatrę.

 

W przerwach między wizytami pacjentów każdy z nas odczuwa czasami

potrzebę wetknięcia głowy do gabinetu wspólnika. W takich chwilach

pytam go zwykle o radę, nieraz obaj mamy ochotę sobie pożartować,

kiedy indziej konsultujemy się wzajemnie: czy na pewno zrobiliśmy

wszystko, co w naszej mocy, dla tej czy innej osoby? Bardzo sobie

cenię te króciutkie przyjacielskie sesje, Taz odznacza się bowiem

nie tylko ogromną intuicją ale także świeżym spojrzeniem na różne

skomplikowane sprawy. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek pozwolił

sobie na cynizm czy złośliwość; cechuje go też niemal dziecięca

wiara.

 

Siedząc pewnego dnia w moim gabinecie, zapytał mnie o temat

następnej książki. Powiedziałem, że będzie to rzecz o własnym

wizerunku, o tym, jak każdy z nas postrzega samego siebie, i że

zamierzam nadać książce jednowyrazowy tytuł " Confidence ". Taz

zapatrzył się nieruchomym wzrokiem w okno, po czym zwierzył mi

się: " Wiesz, nieraz sobie myślałem, że gdybym mógł choć przez

parę sekund mieć specjalną władzę od Boga, dałbym ludziom tylko

jedno: to, żeby umieli lepiej o sobie myśleć".

 

Książka niniejsza nie przynosi oczywiście wyczerpującej odpowiedzi

na pytanie, jak poczuć własną wartość, mimo to, świadom tych

niedoskonałości, poświęcam ją Tazowi W. Kinneyowi.

 

 

 

PODZIĘKOWANIA

 

 

 

Książkę tę - w różnych jej fazach - czytało wiele osób wnosząc do

tekstu cenne uwagi i uzupełnienia. Oto te osoby: Cindy Adams, dr

Dennis Denning, Pat i Jane Henry, dr Taz Kinney, Tricia Kinney, dr

Lee Kliewer, David Leek, Norman Lobsenz, Alan McGinis jr, Sherie

Newell, dr Walter Ray, Godfrey Smith III, Mike Somdal, Mary Alice

Spangler, dr Robert Swinney i dr John Todd. Najlepszym znanym mi

analitykiem problemów, o których mowa w książce, okazał się dr

Neil Warren. Bardzo wiele zawdzięczam naszym dyskusjom, co jednak

nie oznacza - czynię to zastrzeżenie z szacunku dla naszej

przyjaźni - że nie należy go obarczać odpowiedzialnością za

wszystkie przedstawiane poniżej koncepcje. Nieocenioną pomoc w

całokształcie spraw związanych z tą książką służyła mi Susan

Rivers. Składam na koniec podziękowania zespołowi Wydawnictwa

Augsburg. Pragnę w szczególności podziękować dwóm znakomitym

redaktorom - Rolandowi Seboldtowi i Robertowi Molufowi.

 

Sporo przytoczonych poniżej przykładów zaczerpnąłem z życia moich

pacjentów, tak jednak dokładnie wymieszałem fragmenty

poszczególnych życiorysów, że nawet najbliżsi przyjaciele

opisanych osób nie będą mogli ich rozpoznać Nie zmieniłem tylko

tego, co istotne: obrazu ich życia emocjonalnego.

 

12 zasad budowania pewności siebie

 

 

 

l. Koncentruj się na możliwościach, a nie na ograniczeniach.

 

2. Poznaj prawdę o sobie samym.

 

3. Zauważ różnicę między tym, kim jesteś, a tym, co robisz.

 

4. Znajdź sobie zajęcie, które będzie sprawiało ci przyjemność i

które będziesz dobrze wykonywać; ćwicz tę umiejętność przez

powtarzanie.

 

5. Zastąp samokrytycyzm przekonaniem o własnej wartości.

 

6. Zastąp obawę przed niepowodzeniem wyrazistym obrazem celu

działania i sukcesu.

 

7. Pozwól sobie na trochę ekscentryczności.

 

8. Zawrzyj z rodzicami pokój na optymalnych warunkach.

 

9. Zintegruj swoje ciało i ducha.

 

10. Pozbądź się nieuzasadnionego poczucia winy.

 

11. Zaskarbiaj sobie przyjaźń ludzi, którzy pomogą ci rozwijać

się.

 

12. Nie trać inicjatywy, nie dawaj za wygraną, nawet jeśli

spotkało cię odrzucenie.

 

W systemie wartości człowieka nie ma nic ważniejszego - bardziej

decydującego o jego rozwoju psychicznym i motywacjach - niż

szacunek, którym darzy on samego siebie. Nathaniel BrandenMagnes

radości i powodzenia

 

Powodzenie w przyjaźni, pracy, sporcie, miłości, słowem, w każdej

prawie dziedzinie życia, zależy w ogromnej mierze od naszego

wyobrażenia o sobie. W ludziach pewnych swojej wartości tkwi jakiś

szczególny magnes przyciągający szczęście i powodzenie. Wszystko,

co dobre, samo jakby wpada im w ręce, ich związki uczuciowe są

trwałe, a plany kończą się na ogół sukcesem. Co więcej, osoby te

umieją cieszyć się przyjemnościami, które niesie im każdy dzień.

By posłużyć się słowami poety Williama Blake'a: potrafią oni

"chwytać radość w locie".

 

Bywają jednak ludzie, których dla odmiany spotykają tylko

nieszczęścia i porażki. Każda ich inicjatywa kończy się fiaskiem,

a oni sami w niepojęty sposób potrafią storpedować najlepiej nawet

zapowiadające się zamierzenia - czego się tkną, nie wypala. W

naszej poradni mamy do czynienia z takimi pechowcami. W większości

wypadków zarówno ja, jak i moi koledzy stwierdzamy, żeźródłem

wspomnianych problemów są trudności z samoakceptacją. Gdy udaje

nam się dodać tym pacjentom trochę wiary we własną wartość, ich

problemy bardzo często rozwiązują się same. Czy można zmienić

wyobrażenie o sobie?

 

Największą chyba zawodową satysfakcję sprawia psychoterapeucie

przypadkowe spotkanie z dawnym pacjentem, który zmienił się nie do

poznania. Właśnie coś takiego niedawno mi się przytrafiło. 

Odwiedziła mnie pewna osoba, z którą przed laty pacowałem

wyjątkowo usilnie, a która teraz mieszka w innym mieście.

Doskonale pamiętam apatyczną istotę, wieczną nieudacznicę, jaką

była podówczas ta młoda dama. Mijały tygodnie, a ona

siedziałaprzede mną rumieniąc się, jąkając, nie odrywając wzroku

od podłogi, całą swą postawą przekazując mi czytelny komunikat:

"Nie zasługuję nawet na to, żeby z panem rozmawiać". Wciąż

wyrzucano ją z pracy, związki z mężczyznami przynosiły jej tylko

rozczarowania i gorycz, borykała się z trudnościami w

każdejdosłownie dziedzinie życia. W trakcie naszych sesji

wyjaśniła się zagadka tych niepowodzeń: miały one oczywisty

związek z kryteriami stosowanymi przez tę kobietę przy ocenie

własnej osoby.

 

Dziś - po dziesięciu latach - jej poczucie własnej wartości

musiało się najwidoczniej zmienić, gdyż ujrzałem przed

sobązupełnie inną osobę. Jest świetnie opanowana, a mowa jej ciała

sygnalizuje znakomite samopoczucie. Z wielkim ożywieniem

opowiadała mi o sukcesach założonej przez siebie firmy, o tym, że

jest szczęśliwą żoną mężczyzny, którego kocha oraz że ma kilkoro

serdecznych przyjaciół.

 

Część literatury fachowej prezentuje daleko posunięty pesymizm

autorów co do szans na zmianę wewnętrzną jednostki. Zygmunt Freud

na przykład zdecydowanie w to wątpił, a i dziś w pewnych kręgach

utrzymuje się ugruntowany pogląd, że osobowość człowieka w sposób

decydujący kształtuje się już w dzieciństwie. A jednak - jak

dowodzi praktyka - nasza autopercepcja może się zmieniać. To

nieprawda, że człowiek, który z jakichś powodów nabawił się

kiepskiego mniemania o sobie, już do końca życia skazany jest na

niepowodzenia i niezasłużone poczucie winy. Przeciwnie, istnieje

realna szansa, że przy zastosowaniu odpowiednich metod taka osoba

uwolni się od dużej części negatywnych postaw zyskując w zamian

zdrowe poczucie pewności siebie.

 

Rozważmy przykład pewnego mężczyzny wychowanego wśród bardzo nie

sprzyjających mu okoliczności. Jako chłopiec był przeraźliwie

chudy i chorobliwie nieśmiały, choć oczywiście pragnął z całego

serca być twardy, silny i potężnie zbudowany. Niestety, nie

pomagały dziesiątki litrów wlewanego w siebie mleka ani kilogramy

łykanych bananów - waga ani drgnęła. Na domiar złego chłopiec był

synem duchownego, a to dla mieszkańca małego miasteczka w Ohio

stanowiło dodatkowo obciążającą okoliczność. Wszyscy członkowie

jego rodziny występowali publicznie w charakterze mówców, podczas

gdy dla niego była to akurat najgorsza z wyobrażalnych sytuacji.

 

 

 

- Byłem potwornie wstydliwy i nieśmiały - powiedział po latach - i

pewnie przeżyłbym życie z poczuciem, że się do niczego nie nadaję,

gdyby nie interwencja jednego z moich profesorów w college'u.

Byłem wtedy na drugim roku. Pewnego dnia po moim dość żałosnym

występie kazał mi zostać po zajęciach.

 

- Długo jeszcze będziesz takim wystraszonym zającem, co to boi się

dźwięku własnego głosu? - zagrzmiał.

 

- Radzę ci, Peale, zacznij myśleć o sobie inaczej, i zrób to,

zanim będzie za późno!

 

Można by pomyśleć, że była to raczej brutalna kuracja dla tak

młodego i wrażliwego chłopca, a jednak poskutkowała. Chłopiec ten

nazywał się Norman Vincent Peale i stał się z czasem jednym z

najpopularniejszych amerykańskich kaznodziejów i autorów.

 

Radzę ci, zacznij myśleć o sobie inaczej. Czy naprawdę możliwa

jest taka zmiana? Peale twierdzi, że po tej pamiętnej rozmowie coś

się w nim rzeczywiście zmieniło.

 

 

 

- Kompleks niższości nie zniknął bez śladu, jego resztki pozostały

mi do dziś, zmieniłem jednak zasadniczo sposób postrzegania samego

siebie, a w konsekwencji za tym dalsze swoje losy - wyznał po

latach.

 

 

 

Złoty środek

 

 

 

Czy można mieć zbyt wiele pewności siebie? O tak! Każdy z nas

napotyka na swojej drodze ludzi o wybujałym ego, którzy skutecznie

potrafią nam obrzydzić życie. Niestety, hasło "pewność siebie"

bardzo często wywołuje negatywne skojarzenia, takie jak próżność,

arogancja, zarozumialstwo lub coś jeszcze gorszego: nie znosząca

sprzeciwu postawa zadowolonego z siebie pyszałka, którąpewni

ludzie przyswajają sobie natychmiast, gdy tylko znajdą się przy

władzy.

 

Obserwując uczestników weekendowych seminariów (zwłaszcza

organizowanych w południowej Kalifornii) można łatwo dostrzec w

ich zachowaniu coś żałosnego. Stojąc wykrzykują bez końca jedno

zdanie: "Lubię siebie!, lubię siebie!, lubię siebie!" Popularna,

współczesna psychologia kładzie, niestety nierozsądnie, zbyt duży

nacisk na introspekcję i "odnalezienie siebie", nic też dziwnego,

że po takiej terapii ludzie stają się osobnikami skoncentrowanymi

głównie na sobie. Pewien mężczyzna, opuszczony przed paroma

miesiącami przez żonę, powiedział tak swemu doradcy: "Odbyłem

psychoterapię i teraz wiem, że Jane straciła wspaniałego męża.

Zakochałem się właśnie w fantastycznej osobie. Samym sobie".

 

Trudno spokojnie przyjąć tego rodzaju wyznanie, ale już po chwili

odczuwa się tylko współczucie dla takiego człowieka i jego

żałosnych prób budowania swojej przesadnie pojmowanej wielkości.

Za sprawą jakiegoś współczesnego szamana mężczyzna ten nadął swoje

ja do niebywałych rozmiarów, przez co stał się skrajnym

egocentrykiem. Nieszczęście polega na tym, że ów narcyzm - jeśliby

mu pozwolić na dalszy nieskrępowany rozwój - bardzo szybko zrazi i

odstręczy te osoby, których miłość niezbędna jest do

przezwyciężenia kryzysu.

 

Apostoł Paweł przestrzega, abyśmy nie myśleli o sobie lepiej, niż

powinniśmy, powstaje zatem kwestia: Jakie powinno być to

mniemanie? Złoty środek leży gdzieś pomiędzy samouwielbieniem -

zalecanym przez jednych - a fałszywą skromnością - głoszoną przez

innych, błędnie interpretujących nakaz pokory. Analizując różne

metody prowadzące do wzmocnienia osobistej pewności postaramy się

przy okazji zbadać istotę chrześcijańskiej pokory. Najważniejsze

to zauważyć, że istnieje złoty środek; człowiek więc nie musi być

ani zadufanym w sobie bufonem, ani też kompletnym niedołęgą.

 

 

 

Na zmiany nigdy nie jest za późno

 

 

 

Wielu z nas regularnie rozpoczyna realizację coraz to nowych

programów samodoskonalenia. Postanawiamy zrzucić zbędne kilogramy,

skończyć z paleniem, systematycznie się gimnastykować, więcej

czytać, zapisywać się na aerobik itd. itd. Decydujemy się na to

wszystko przeważnie dlatego, że jesteśmy z siebie niezadowoleni.

Wydaje nam się zarazem, że zmieniając takie czy inne zachowanie,

staniemy się szczęśliwsi.

 

Zakładając, że przez dokonanie zmian zewnętrznych poczujemy się

lepiej wewnątrz, popełniamy błąd. Wiele osób wpada w tę pułapkę,

bowiem przytoczone rozumowanie zawiera pewne pozory prawdy, i to

one prowadzą nas na manowce. Kiedy zdobywamy nagrody czy kolejne

stopnie naukowe, osiągnięciom tym rzeczywiście towarzyszy dobre

samopoczucie, nasuwa się więc natychmiastowy wniosek: aha,

zmieniając działania zewnętrzne - zwłaszcza zaś robiąc to, czego

życzy sobie otoczenie - sprawiamy, że zmienia się nasz świat

wewnętrzny.

 

Tymczasem proces zmian przebiega odwrotnie. Zasadnicza zmiana

rozpoczyna się wewnątrz, później dopiero objawiają się jej skutki

zewnętrzne. Przemiana jest uzależniona od naszej duchowej

dojrzałości. Praca nad własnym sposobem myślenia pociąga za sobą

zmianę zachowań. Jeśli zaczniemy inaczej o sobie myśleć, inaczej

siebie komentować, postrzegać siebie w innym świetle, przeważająca

większość naszych zachowań dopasuje się do tych zmian niejako

automatycznie. Gorąco wierzę w wielkość naszego gatunku, zżymam

się więc na modne obecnie sprowadzanie rodzaju ludzkiego do

kategorii stanowiącej taką sobie, jakkolwiek dość udaną część

przyrody. Wprost przeciwnie - jesteśmy wspaniałą, wyjątkowo

spektakularną manifestacją życia.

 

Dr Lewis Thomas

 

 

 

Umiejętność korzystania ze zdolności

 

 

 

Młodziutka Helen Hayes usłyszała pewnego dnia od swego producenta,

George'a Tylera, że miałaby szansę stać się jedną z największych

aktorek swoich czasów, gdyby była o dziesięć centymetrów wyższa.

 

 

 

- Postanowiłam - wyznała Helen - pokonać tę barierę. Cała rzesza

specjalistów od rozciągania mięśnii kości poddawała mnie zabiegom

przypominającym średniowieczne tortury. Nie przyniosły one

oczywiście żadnego rezultatu, ale zyskałam dzięki nim iście

żołnierską postawę. Spośród wszystkich kobiet świata mierzących

152 centymetry ja stałam się tą najwyższą! No i proszę, to, że nie

skapitulowałam przed swoim ograniczeniem fizycznym, pozwoliło mi

zagrać Marię Stuart, jedną z najroślejszych władczyń, jakie zna

historia.

 

Helen Hayes odniosła sukces, bo zamiast koncentrować uwagę na

niedostatkach, wolała skupić się na swoich mocnych stronach i

ukrytych do tej pory możliwościach. I taka jest właśnie pierwsza

podstawowa zasada budowania pewności siebie:

 

 

&#x...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin