Ojciec Dominik - 10 sposobów na głupotę.doc

(141 KB) Pobierz
www

1.www.mateusz.pl

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę

 

SPIS LEKARSTW:

Zajmuj się sobą

Nie zajmuj się sobą sam

Naucz się ufać

Nie obwiniaj

Wyznawaj przewinienia

Ukochaj wolność

Naprawiaj popełniane błędy

Bądź na bieżąco z sobą samym

Ukochaj Mądrość

Nie potępiaj innych

 

Istnieje powiedzenie: Na głupotę nie ma lekarstwa. Przysłowia są nie tylko, jak zwykło się mawiać, skarbnicą narodów, ale również, złomowiskiem mylących sloganów.

 

Prawdopodobnie człowiek który pierwszy wypowiedział zdanie: na głupotę nie ma lekarstwa miał na myśli jakiegoś swojego bliźniego – żonę, teściową, męża, dorastające dziecko, przywódcę szczepu (czytaj – szefa), albo sąsiada. Po kilku, lub kilkudziesięciu próbach zmierzających do kuracji osobnika, którego uznał za głupka, odwracając się na pięcie wycedził gorzką sentencję. Została ona ochoczo podjęta przez wszystkich sfrustrowanych wysiłkami, by zmienić drugiego człowieka. Jak jednak mówi inne powiedzenie – istnieje tylko jeden człowiek na świecie, którego możesz zmienić na lepsze – ty sam! Znajdujemy się już na właściwym tropie tego, o czym traktuje ta książka: są sposoby na głupotę, która rozsiadła się wygodnie w moim własnym domu! Na choroby są sposoby!

 

Nazwa pierwszego lekarstwo już padła: w próbach uzdrawiania głupoty nie zajmuj się innymi:

                                               ZAJMIJ SIĘ SOBĄ

 

 

Historia o ślepym chirurgu

 

Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mt 7, 2-5).

 

 

Przypowieść z Ewangelii pozwala nam najpierw zobaczyć czym jest siostra nasza – głupota, z której chcemy się leczyć. Ta przypadłość dotyczy zaburzenia wzroku. Zakłócony zostaje nasz sposób postrzegania: siebie samego, drugiego człowieka, Boga, relacji czy podejmowanych zadań. Głupota tak pojęta jest matką podatności na wszelkiego rodzaju urojenia, które niestety mogą trwać długie tygodnie, miesiące, czy lata.

 

W tym miejscu konieczna jest jedna uwaga: o żadnym z ludzi nie wolno nam mówić – głupiec. Radykalnie zabrania nam tego Pan Jezus (Mt 5, 22). O sobie nie samym również nikt nie powinienem wyrażać się w ten sposób. Możemy myśleć i postępować w sposób niemądry w jakichś obszarach życia – nigdy jednak głupota nie pokryje nas w skali 1:1.

 

Każdemu z nas zdarza się błędnie ocenić sytuacje, lub zobaczyć coś w fałszywym świetle. Głupota jednak oznacza, że nasz ogląd świata w jakimś jego „kawałku” uległ grubemu zwichrowaniu i utrwalił się. Zamiera ruchliwość, subtelność i przenikliwość właściwe mądrości (Mdr 7, 22-24). Plastyczność ustępuje miejsca usztywnieniu. Zamiast żywego pędu pnącego się ku światłu mamy wyschnięta i twardą belkę! Zamiast jasnego spojrzenia – zaślepienie, podatność na złudzenia.

………………………………………………………………………………………………………..

 

W efekcie oznacza to cierpienie wynikające z nieadekwatnego sposobu działania – w myśl zasady – tak postępujesz jak myślisz; działania w oparciu o przekonania. Wiele, zresztą, z naszych przekonań wiedzie żywot „podziemny”. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że bezwiednie realizujemy jakiś tak zwany życiowy skrypt. Ktoś na przykład nosi w sobie zaszczepiony przez rodziców pewnik: jestem zły, nieatrakcyjny i niewart miłości. Zasymilowany przekaz działa wtedy na zasadzie samo spełniającego się proroctwa. Człowiek obarczony takim obrazem samego siebie będzie prawdopodobnie torpedował każdy związek, w którym zostanie obdarzony autentyczną troską i miłością. Będzie się w nim czuł źle, dopóki nie rozbroi ukrytej uzbrojonej miny samobójczego przekonania, że nie zasługuję na miłość.

 

Ciekawa jest intuicja Ewangelii, gdy wezwanie do nawrócenia wyrażone zostaje greckim słowem: metanoia, co można przetłumaczyć jako zmiana umysłu (nous), lub przemiana myślenia. Święty Paweł idzie tym samym tropem, gdy pisze: odnawiajcie się Duchem w waszym myśleniu. Nie wiem jeszcze co mam zmienić, ale wiem, że musi to nastąpić! Przemiana myślenia jest konieczna. Leczenie wzroku jest konieczne, gdyż jedynie w ten sposób mamy szansę przerwać tak boleśnie okupiony bieg na oślep.

 

Światłem ciała jest oko – jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności (Mt 6, 22-23). Nosimy wiele sińców na naszym ciele i wiele ran zadaliśmy innym ludziom wskutek własnej ślepoty.

 

Jak długo będziemy udawali, że rozbita głowa to tylko zadrapanie; połamane nogi, to chwilowe znużenie; podeptani ludzie jakimś dziwnym trafem znaleźli się pod naszymi buciorami i sami są temu winni?

 

Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym daje łaskę. Pokora oznacza właśnie umiejętność uznania stanu rzeczy: Krzywdzę siebie i innych wskutek chorego myślenia. Cierpię i zadaję cierpienie ponieważ kierują mną zwichrowane, pokrętne i niemądre myśli. Chore oko tworzy iluzje, a ja żyjąc nimi umieram za życia i staję się niebezpieczny dla otoczenia. Czuje się coraz bardziej niezrozumiany przez otaczający mnie świat. Chciałbym krzyczeć – ocknijcie się głupcy! I powinienem tak wołać – ale pod własnym adresem! Dość 2.zajmowania się drzazgi z oka swego brata. Usuwam belkę z własnego oka! Uczę się widzieć jak jest naprawdę: robię wciąż te same błędy. Jestem jak ćma lecąca kolejny raz w płomień świecy. Kolejny raz się upiłem, obżarłem. Znów tak samo jak dwa dni temu okazałem się miażdżący w swojej agresji i nieczułości. Po raz enty porwała mnie fala nieopanowanej zmysłowości. Dzisiejsze kłamstwo dołącza do długiego szeregu z minionych lat. Strach dopada mnie z morderczą regularnością. Te same ciągi zdarzeń, uruchamiane mechanizmy, koleiny i wykolejenia. Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,32).

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo drugie

NIE ZAJMUJ SIĘ SOBĄ SAM

 

 

Historia paralityka

 

Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa (Łk 5, 18 – 19).

 

Oto kolejny obraz naszej siostry głupoty: paraliż. Doświadczamy go w tej fazie naszego zaślepienia, gdy przeczuwając, lub stwierdzając, że coś z nami nie w porządku, nie bardzo potrafimy odnaleźć drogę wyjścia. Tyle już razy podejmowaliśmy przeróżne wysiłki, by wydostać się z chorego biegu w pętelkę, że wyparowała nam nadzieja na skuteczność kolejnych zrywów. Stajemy odrętwiali w lęku i poczuciu beznadziei. Ja już jestem cały głupi i nie wiem co robić! Czujemy się wrogami samych siebie. Boimy się kolejnych wspaniałych pomysłów na rozwiązanie naszych problemów.

 

Nasz ewangeliczny paralityk nie mógł przyjść o własnych siłach do Jezusa. Nie wiemy nawet czy wierzył w możliwość uzdrowienia. Jedno jest pewne: poprosił o pomoc. Zdał się na innych. Nie mogąc liczyć na własne siły – pozwolił chwycić własne łóżko silnym rękom przyjaciół, aby ci zanieśli go do Nauczyciela z Nazaretu. Być może On jest w stanie dokonać cudu.

 

Jak trudno jest nam uznać własną niesamowystarczalność, ażeby poprosić o posiłki z zewnątrz! Z pewnością niejednokrotnie wysyłaliśmy SOS w naszym zagubieniu. Kiedy jednak przybywała pomoc, zdarzało się, że nagle, w cudowny sposób odzyskiwaliśmy sterowność. Przepraszaliśmy za przypadkowy alarm, a za chwile znów wir ściągał nas na dno. Albo też uwieszaliśmy się na ratowniku, którym okazywał się przypadkowy pływak amator. Wtedy oboje zanurzaliśmy się w odmętach. Na przykład pan Adaś przeżywając permanentne kłopoty w pożyciu małżeńskim postanowił ogrzać zziębnięte niepowodzeniami serce w ciepłym, rozumiejącym spojrzeniu koleżanki z pracy. Szukając światła w tunelu, nagle po prostu znalazł się w innym kanale. Nic nie rozwiązał, a tylko zaplątał się w kolejny chory związek. Jednym słowem, z całej próby szukania pomocy – guzik z pętelką. Z właściwą sobie trafnością ujął to Mistrz – czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? (Łk 6, 39). Wpadłszy kilka razy w taki właśnie dół, mamy prawo czuć się solidnie zdołowani.

 

Ktoś musi pomóc mi się wyplątać z tej sieci! Wiara, że takie dobre siły mogą przyjść nam z pomocą jest niezbędna. Jak do nich dotrzeć, jak je przywołać? Bóg? On ma być tą Siłą z zewnątrz? Ale przecież religii już też próbowaliśmy jako koła ratunkowego! Na chwilę wydobyci z wody przez niebiańską paralotnię, znów, jeszcze głębiej z głośnym pluskiem spadaliśmy w mroczne odmęty. Prawdopodobnie skazą naszych duchowych, jałowych poszukiwań była samotność. Nikt nie może się dowiedzieć o moich kłopotach i zagubieniu. Ludziom nie można ufać, zresztą kto mi dał prawo do zawracania im głowy? Niech Najdyskretniejszy wejdzie w moje ciemności i cudownie je oświeci. On jeden, choć się mną najprawdopodobniej brzydzi, zachowa ten niesmak dla siebie i zlituje się nad pełzającym robakiem.

 

Tak jak paralityk potrzebujemy innych ludzi. Dobrze dobranych pomocników. To nimi właśnie chce posłużyć się Boska Dobroć, aby wziąć nas w uzdrawiające ramiona. Najlepiej szukać tych, którzy uczyli się mądrości w konfrontacji ze swoją głupotą. Ci, którzy

 

 

zrobili interes życia na tartakach przerabiających belki powyjmowane z własnych oczu, będą najlepszymi towarzyszami w naszym bankructwie. Dzielni głupcy, którzy uznali własną głupotę i wiedzą gdzie szukać światła: do nich się dołączmy. Skruszeni pyszałkowie pomogą nam odnaleźć wybawienie.

 

Ta doborowa kompania ocalonych istnieje naprawdę. Są rozsiani pośród nas – Boży wysłańcy. Możemy ich odnaleźć, jeśli zechcemy uwierzyć w ich istnienie i dobroć Tego, który ich dla nas przygotował. Może to być grupa wsparcia w podobnym do mojego problemie, terapeuta, mądry przewodnik duchowy, przytomny przyjaciel. I cała rzesza życzliwych osób oraz wydarzeń, które wyrastają jak spod ziemi, gdy decydujemy się przerwać izolacje. Gdy przez wiarę otwieramy drzwi naszego domu, pojawią się goście. Jeśli wyruszamy w poszukiwaniu mądrości, znajdziemy ją siedzącą u swoich drzwi. Sama bowiem obchodzi i szuka tych, co są jej godni. objawia się im łaskawie na drogach i wychodzi naprzeciw wszystkim ich zamysłom (Mdr 6, 14-16).

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo trzecie

NAUCZ SIĘ UFAĆ

 

Jezus powiedział: ufaj synu, Twoje grzechy są ci odpuszczone

 

Chłopcy się męczą i nużą chwieją się słabnąc młodzieńcy; lecz ci, co zaufali Panu odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia. Iz 40, 30 – 31

 

Gdy opadają nam łuski z oczu, rozmiary doznanych i wyrządzonych szkód mogą nas porazić. Przebudzenia ze snów naszych złudzeń są najczęściej niezwykle bolesne. Jakiż byłem ślepy i głupi! Jak mogłem tego nie widzieć!? Tyle czasu w chorych urojeniach! Gdy przestajemy zaprzeczać – widzimy jak na dłoni ile krzywdy wyrządziliśmy innym ludziom i sobie samym. W takich momentach całkiem zasadnie może nas dopaść rozpaczliwe poczucie winy.

 

3.Czujemy się winni wobec Boga i w równie przejmujący sposób wobec innych. Człowiek, który latami okłamywał się co do sposobu traktowania swoich dzieci widzi na przykład jak bardzo pozbawił je ciepła i bezpieczeństwa. Tyle straconych lat w okowach idiotycznego przekonania, że należy zachować wobec szczeniaków należytą surowość i stanowczość. W rzeczywistości ów zasadniczy tata nie umiał postępować inaczej, był więźniem własnych ograniczeń. Zapomniał jak bardzo sam cierpiał przy własnym, apodyktycznym ojcu i nigdy nie zechciał zobaczyć, że można nauczyć się kochać dojrzalej. Ktoś inny budzi się z iluzji odkrywając dławiącą nadopiekuńczość, którą okaleczył własne dzieci. Uczynił je na ten moment ich życia osobami niezdolnymi do odpowiedzialności za siebie samych.

 

Jeśli ktoś przez wiele lat hołdował jakiemuś nałogowi – ocknąwszy się staje przed niewiarygodnym spustoszeniem. Straty pieniędzy, długi, rozbita rodzina, skrzywdzone ofiary jego niezdolności do kontrolowania własnych zachowań.

 

Świadomość nieodwracalności zdarzeń staje się najczęściej ciężkim krzyżem przypominającym o sobie przez długie lata. Choćbym nie wiem jak bardzo postarał się o zadośćuczynienie moim bliskim, nie jestem w stanie cofnąć czasu, a wraz z nim zadanego im cierpienia. Co się stało, to się nie odstanie. Stanisław Jerzy Lec napisał nieco kąśliwie: nie poddawaj się rozpaczy – nigdy nie dotrzymuje dawanych obietnic. Nie poddawaj się rozpaczy! Ona zaprasza do zanurzenia się w niekończącą się noc samopotępienia. Ale ono nigdy nie przynosi ukojenia i nie leczy zadanych ran. Nie tędy droga. W filmie Misja bratobójca zamyka się w klasztornym karcerze, aby tam do końca życia pokutować za zbrodnię. W krytycznym momencie rozmowy z odwiedzającym go jezuitą słyszy słowa: jesteś tchórzem! Na czym więc polega odwaga człowieka oglądającego krajobraz dokonanego przezeń spustoszenia? Odwagą, a zarazem jedynym rozsądnym wyjściem jest zaufanie wobec Boga, rodzące nadzieję.

 

Ufność może stać się dla nas lekarstwem, dającym nadzieję, że nie wszystko stracone. Nadzieja szepcze, że w Bożych rękach to, co nieodwracalne nie stanie się bezużyteczne i absurdalne.

 

Jeśli nie uciszy się w nas pomruk rozpaczy, nigdy nie będziemy w stanie podjąć dzieła odbudowy zastanych przez nas po przebudzeniu ruin. Nie będziemy w stanie kontynuować leczenia z głupoty jeśli nie wyłączymy krzykaczki samopotępienia. W każdej chwili może ona zawyć paraliżując nas w drodze do trudnej przemiany. Nieskuteczne i fałszywe byłoby bagatelizowanie rozmiarów poniesionych strat i krzywd. To nie jest sposób, by pozbawić pamięć śmiercionośnego jadu. Nie chodzi o to byśmy sobie cokolwiek tłumaczyli, wymyślali przewidywalne dobrodziejstwa uczynionego zła. Musi nam wystarczyć nadzieja, że Bóg sam będzie lekarzem wobec nas i naszych ofiar. Ja sam będę pasł moje owce i ja sam będę je układał na legowisko – wyrocznia Pana Boga. Zagubioną odszukam, zabłąkana sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię...Ez 34, 15–16.

 

Odwaga ocalenia polega na powierzeniu Bogu bolesnej przeszłości. Dopiero ten krok pozwala nam wyruszyć w drogę. Drogę, której przyszły kształt również zakryty jest przed naszymi oczami. Nadzieja jednak podpowiada nam, że nie będziemy na niej już sami. Troszcząc się o mądrość w kształtowaniu własnego życia, robiąc co do nas należy nasze ocalenie składamy w rękach Odwiecznej Mądrości. Jego charakter stateczny Ty kształtujesz w pokoju, w pokoju, bo zaufał Tobie. Złóżcie nadzieję w Panu na zawsze, bo Pan jest wiekuistą skałą. Iz 25, 3 – 4. I powiedzą w owym dniu: Oto nasz Bóg, oto Ten, któremuśmy zaufali, że nas wybawi. Oto Pan, w którym złożyliśmy naszą ufność: cieszmy się i radujmy z Jego zbawienia Iz 25, 9.

 

Wielokrotnie w Ewangelii Pan Jezus mówi do uzdrowionego – idź, Twoja wiara Cię ocaliła. Idź – przed Tobą nadzieja nowego życia. Otrzymujesz prawo od Tego, który kieruje światem, abyś wyruszył. Nie musisz gnić w rozpaczy. Idź, podążaj wskazaną Ci drogą. Nic nie stanie się od razu. Podążając jednak przed siebie doznamy stopniowej przemiany Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niemu dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł: idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli zostali oczyszczeni...Łk 17, 12-14. Ufność nie wyraża się siedzeniu, lecz kroczeniu. Łaska wychodzi naprzeciw tym, którzy ku niej podążają. Mądrość objawia się im łaskawie na drogach i wychodzi naprzeciw wszystkim ich zamysłom (Mdr 6, 14-16).

 

Nasze zaślepienie i wszelkie usztywnienie właściwe głupocie nie rozpada się jak uderzony kilofem kamień. Raczej topnieje w słońcu jak lód, gdy dzień za dniem uczymy się chodzić w świetle. Doznajemy cudu, jeśli opuszczamy nasz Egipt – krainę niewoli i wyruszamy w drogę. Topnieje w nas stary człowiek dzięki serdecznej litości naszego Boga, z jaką nas nawiedza z wysoka wschodzące Słońce. By oświecić tych, co w mroku i cieniu śmierci mieszkają, aby nasze kroki skierować na drogę pokoju. Łk 1, 79

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo czwarte

NIE OBWINIAJ

 

Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym. (Mt 15, 19)

 

Każdy z nas potrafi wskazać wiele okoliczności, które przyczyniły się do popełnianych przez nas błędów i krzywd. Najczęściej przecież jest właśnie tak, że ranimy w podobny sposób, jak sami zostaliśmy zranieni. Lub też raz nadużyci, pozwalamy nadużywać się ponownie następnym oprawcom. Bywa też i tak, że ofiara staje się katem, a kat ofiarą.

 

Powielamy schematy zachowań, którymi nasiąkliśmy w rodzinnych domach. Nasz obecny niedorozwój w miłości pozostaje w ścisłym związku z wszelkimi niedostatkami sięgającymi daleko w przeszłość. Dawid psalmista ujmuje to w zwięzłym słowach: jako grzesznika poczęła mnie matka Ps 51, 7. Już w łonie naszych matek, jesteśmy obciążeni całym ponurym bagażem ich własnych zranień i ograniczeń. W świetle psychologii prenatalnej wiadomo, że nawet emocje rodziców towarzyszące naszemu poczęciu mają swój ogromny wpływ na kształtujące się poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Wszelkie nadużycia doznane w dzieciństwie stają się głębokimi ranami w naszej psychice i ciele.

 

Chociaż jednak Dawid wspomina o swoim „dziedzicznym obciążeniu” najpierw robi rachunek sumienia samemu sobie. Na początku pokutnego Psalmu modli się słowami: uznaję nieprawość moją. ..Ps 51, 5. Rozumienie uwarunkowań naszych osobistych ułomności jest bardzo istotne i pomocne w pracy nad sobą. Nie może jednak zamienić się w robienie innym rachunku sumienia. Musimy przyjrzeć się własnemu sercu i jego zawartości.

4.Zwichrowane spojrzenie na rzeczywistość, fantomy złudzeń i potworki naszych czynów mają swoje źródło w deformacjach naszych serc. Co nam po samej wiedzy, że zniekształcenia mają swój początek w uderzeniu? Potrzebujemy zejść pod pokład statku, który uderzył o rafę, aby zobaczyć efekty kolizji. Zbyt już długo poprzez własne zaniedbania, wygodnictwo lub strach unikaliśmy zajrzenia w głąb siebie. Byłoby głupotą trwać nadal w niewiedzy. Byłoby niepoważne wypompowywać wodę, nie zatkawszy dziury przez którą się wlewa. Uczciwość i odwaga w zrobieniu inwentury zniszczeń jest właśnie kolejnym lekarstwem na głupotę.

 

Katechizmowo ten rodzaj zniekształceń, dziur i braków zwykło się nazywać wadami. Mówiąc inaczej – mamy w sobie szereg utrwalonych złych zwyczajów, nawyków, odruchów, sposobów postępowania. Skutek jest taki, że cały ten cudowny system – jakim jest człowiek szwankuje, działa wadliwie. Wiele razy – bez mądrej diagnozy usiłowaliśmy coś tam wymacać podkręcić, lub poluzować. W efekcie zyskiwaliśmy jedynie złudzenie, że oto teraz wszystko już będzie dobrze.

 

Anzelm Grun napisał świetny artykuł zatytułowany: Manię zamienić w tęsknotę.

 

Zasadniczą tezą jego tekstu jest przekonanie, że wszelkie szaleństwa i paranoje w jakie wpadamy grzęznąc w nich po uszy, są w zasadzie napędzane zniekształconym instynktem szukania Boga. Na przykład namiastką zjednoczenia z Absolutem może być ekstatyczne uniesienie wywołane jakąś substancją, bądź euforycznym przeżyciem.

 

Tak więc zajęcie się wadami charakteru, które zniekształcają nasze najgłębsze dążenia nie jest ekskluzywnym zajęciem dla pięknoduchów. Od naszej odwagi i uczciwości zależy czy nasze pragnienie szczęścia i spełnienia stanie się źródłem dramatów, czy też będzie siłą zdolną wynieść nas na wyżyny człowieczeństwa. Przy czym owe wyżyny nie oznaczają wyniosłości porządnego, uładzonego moralnego estety, ale pokorę otwarcia się na boskie dary i spełnienie w objęciach Jego Miłości.

 

Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię.

 

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo piąte

WYZNAWAJ SWOJE PRZEWINIENIA

 

 

Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. (Łk 23,46)

 

 

Hans Urs von Balthasar, szwajcarski teolog, mówił o krzyżu w niezwykłej perspektywie: Jezus na Golgocie spowiadał się w imieniu całego świata. W swoich ranach zaniósł przed tron Ojca wszystkie nasze grzechy. Wystawił je ku światłu miłosierdzia, czekając na rozgrzeszenie. Nastąpiło ono w tę Wielką Noc, gdy życie zwyciężyło śmierć, kiedy Bóg wskrzesił z martwych Chrystusa.

 

Na krzyżu każdy grzech już został przyjęty z miłością. Został wyznany przez Tego, który Go przyjął z głęboką wiarą w Bożą moc zwyciężającą wszelką niemoc ludzką. Został też usprawiedliwiony przez Jedynego Sprawiedliwego. O każdym spowiadającym się mówił Jezus: „Wybacz mu, Ojcze, bo nie wiedział, co czyni!”.

 

Spowiedź jest sytuacją, w której proszę Jezusa, aby był ze mną w chwili, gdy ukazuję swoje rany Ojcu; gdy idę do Boga pełen lęku, wstydu, bólu i niepewności. Pan pozwala mi uklęknąć przy konfesjonale, którym jest Jego krzyż. Jestem jak dobry łotr, ale doświadczam większego przywileju niż on, ponieważ znajduję się na tym samym krzyżu, co Zbawiciel. Nie jestem sam w chwili, gdy snuję swoją dramatyczną, pełną bólu i lęku opowieść o mym upadku. Jest ze mną Ten, który zna moje serce i który wie, co ono kryje.

 

Czyniąc zło, wyrządzam konkretną krzywdę innym ludziom i samemu sobie. Podczas spowiedzi odsłaniam to podwójne cierpienie, powierzam je Ojcu wraz z Chrystusem, który oddał swego ducha za mnie. W ten sposób oddaję swoje życie w ręce Boga — „Wzdycham z głębi serca, oczekując odkupienia”. Nie pozostaje mi nic innego, jak powtórzyć za Jezusem: „Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego!”.

 

Wyznaję swoje winy jako grzesznik, czyli człowiek oddalony, zagubiony, odarty z godności. Przez każde zło staję się uboższy o dobro, którego nie zdołałem w danej chwili podjąć. Wpadam wtedy w stan duchowej nędzy. Nie należy tego rozumieć jako pomniejszania poczucia własnej wartości i piękna. Grzech coś mi zabiera, z czegoś mnie okrada. Gdy uznaję swoją nędzę, wówczas Syn Boży najchwalebniejszą szatą swego ukrzyżowanego ciała okrywa moją nagość.

 

Moje przyjście do Niego jest najbardziej niezwykłym wyznaniem wiary w zbawczy sens Jego śmierci na krzyżu. Chcę razem z Nim powstać do nowego życia mocą tej nadziei, którą On wyraził słowami: „Ojcze, w Twe ręce składam ducha mego!”.Istotą spowiedzi jest powierzenie swojego poranionego życia Bogu w nadziei, że będzie je odnawiał. Ze swojej strony robię to, co do mnie należy, aby dokonane wyznanie było jak najprawdziwsze

 

Dla wielu ludzi przyznanie się do popełnionego zła jest tym samym, co uznanie siebie za kogoś beznadziejnego, złego, głupiego, słabego i obłudnego. Pojawia się w nich wstręt do siebie samych, czemu towarzyszą destrukcyjny smutek i rezygnacja. Powtarzanie starych grzechów rodzi złość, a nawet rozpacz. Człowiek poniża siebie samego, zadręcza się ciągłymi wyrzutami sumienia, zamykając się w swoim bólu.

 

W konstruktywnym przeżyciu żalu za grzechy ważne jest zdanie sobie sprawy z konsekwencji dokonanych czynów. Staje się on przypieczętowaniem dokonanej oceny: „Tak, to wszystko prawda. Nie jest dobrze”. Człowiek szczerze żałujący swoich złych czynów nie musi potępiać własnej przeszłości. Nie musi nawet mówić: „Gdyby się dało cofnąć czas, to nie zrobiłbym tego”. Nie musi myśleć z obrzydzeniem o własnych uczynkach. Wystarczy, że uzna, iż to, co się stało, było złe.

 

Gdy świadomości popełnionego zła będzie towarzyszyć cierpienie, uczucia dołączą do głosu sumienia. Nie w cierpieniu jednak tkwi istota żalu, lecz w uznaniu szkód, które wyrządziłem swoimi nieuporządkowanymi czynami. Ważne jest, bym umiał przyznać się do tego, że kogoś skrzywdziłem i że jestem gotowy jemu zadośćuczynić.

5.   O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo szóste

UKOCHAJ WOLNOŚĆ

 

Gdy duch nieczysty opuści człowieka błąka się po miejscach bezwodnych, szukając spoczynku. A gdy go nie znajduje mówi: wrócę do swego domu, skąd wyszedłem. Przychodzi i zastaje go wymiecionym i przyozdobionym. Wtedy idzie i bierze siedem innych duchów, złośliwszych, niż on sam; wchodzą i mieszkają tam. I stan późniejszy owego człowieka staje się gorszy niż poprzedni (Łk 11, 24-26)

 

Niejeden z nas budząc się z iluzji długo nie może wyjść z podziwu nad własną głupotą. Tyle miesięcy, lat trwania w jakiejś paranoi. uporczywe łudzenie samego siebie, zacieranie ostrych konturów problemu, który wysysał z nas życie. Owszem w niektórych momentach mieliśmy szczerze dość pożerającej nas udręki, ale już za chwilę umieliśmy w niezwykły sposób wmawiać sobie, że w nie jest tak źle jak sądziliśmy. Staliśmy się mistrzami w odsuwaniu od siebie dyskomfortu na jaki skazywał nas jakiś nie rozwiązywany problem.

 

Od poczucia, że konamy w jakimś więzieniu, w lochu bez wyjścia, potrafiliśmy przejść do „zakręconego” przekonania, że otwiera się przed nami obiecująca przestrzeń wolności.

 

W jednej chwili byliśmy pewni, że nie przeżyjemy następnej godziny w jakimś chorym związku, a już w następnej godzinie odchodził nas przykry, beznadziejny nastrój. Spod gilotyny przenosiliśmy się w dużo przyjemniejszą scenerię. Nie jest tak źle. Kłopoty miną same, będzie lepiej, będzie lepiej, nie dramatyzujmy...

 

Bywało tak, że spowiadając się z jakiego powtarzanego grzechu czuliśmy ulgę. Już teraz się za siebie wezmę, to się nie powtórzy. Teraz już koniec! Więcej tego nie zrobię!

 

 

Z chwilą gdy przestajemy oszukiwać samych siebie, gdy podejmujemy ciężką pracę nad zmianą własnego myślenia i chorych postaw, możemy poczuć ogromną ulgę. Czujemy jak wreszcie coś się naprawdę zmienia. Problem dręczący nas od wielu lat zaczyna tracić swoje mordercze ostrze. Poczucie rzeczywistej zmiany w jakimś kluczowym kawałku naszego życia jest doświadczeniem niesamowitym. Nazywamy problem po imieniu i korzystając z pomocy innych uczciwie się nim zajmujemy. Mamy poczucie niebywałego odbarczenia. Zrzucamy z pleców długo ukrywany przygniatający nas bagaż.

 

Doświadczenie uwolnienia od głównego problemu może nas uśpić w samozadowoleniu. Taki sen, byłby kolejną odsłoną naszej głupoty, która umie urządza długotrwała imprezę świętując zaledwie początek drogi. Wyprawa grzęźnie w miejscu ponieważ tak bardzo upojeni jesteśmy samym faktem wyjścia za próg.

 

Potrzeba nam pójścia dalej. Dużo dalej niż usunięcie podstawowego dyskomfortu. Jesteśmy wezwani do poszerzania przestrzeni naszej wolności. Do pracy nad sobą wszędzie tam, gdzie dotyka nas niedorozwój.

 

Jeśli tym zasadniczym problemem było nadużywanie alkoholu – nie wystarczy uporać się z tym zniewoleniem. Gdy taką dręczącą ucieczką był seks, nie wystarczy przestać go nadużywać. Jeżeli zerwało się niszczącą więź z drugim człowiekiem – na tym nie kończy się droga rozwoju. Nie wystarczy wyjąć z zawalonej rupieciami studni najgrubszych śmieci. Jeśli mamy z niej czerpać świeżą wodę, w pracy nad oczyszczeniem musimy pójść do końca. Zgodzić się na wciąż dalej sięgający proces uwalniania swojego serca z wszelkich brudów. Jan Chrzciciel wzywa Prostujcie ścieżki dla Pana. Uporawszy się na początek z największymi zwichrowaniami naszego życia jesteśmy wezwani do prostowania wszystkiego, co pokręcone. Nie podjęcie tej pracy byłoby bardzo niemądre. Życie bowiem pokazuje, że nie sposób skutecznie trwale rozwiązać poważnych problemów lekceważąc pomniejsze fiksacje naszego charakteru.

 

Nie załatwia sprawy wyprowadzka złego ducha. Za chwile przyjdzie on odwiedzić swoją starą siedzibę. Przyjdzie z pewnością. Człowiek mądry kocha wolność. Nie tylko poczucie komfortu jaki daje uporanie się z największym bałaganem. Głupiec zadawala się poczuciem zmiany na lepsze. Mądry nie ustaje w drodze do pełnego poczucia się u siebie w domu. A ta droga do „domu”, tu na ziemi nie ma końca. Oznacza stałą otwartość na wewnętrzną przemianę do której wzywa nas „W Pełni Wolny”. Coraz bardziej czujemy, że Bóg zaprasza nas w rozległe przestrzenie swojego Królestwa. Jesteśmy tam wywoływani z ciasnego świata własnych ograniczeń oraz bardzo małego „kąta widzenia” siebie, innych i Boga.

 

Ojciec posłał swojego Syna, by nas, przywykłych do niewoli i wegetacji poruszyć potężna obietnicą życia! Byśmy zapragnęli ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę i zostać napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3, 18-21). Właśnie tej niepowstrzymanej i niosącej życie Miłości mamy stworzyć przestrzeń w sobie. Aby nią oddychać, smakować i przekazywać innym. Wolność zaczyna dla nas oznaczać szukanie pełni miłości. Nie chcemy już niczego, co to Bogactwo więzi i powstrzymuje Jego rozkwit.

 

 

O. DOMINIK

Dziesięć sposobów na głupotę – lekarstwo siódme

NAPRAWIAJ POPEŁNIANE BŁĘDY

 

 

A [był tam] pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. (Łk 19, 1-8)

 

Zacheusz poczuł się ogarnięty zaproszeniem do Pełni życia. Jego głupota zaklęta w pożądaniu, by posiadać majątek za wszelką cenę roztapia się w promieniach miłości, której głęboko doświadczył. Rozpoczyna się droga, którą Zacheusz podąży ku wolności, ku prawdziwemu Bogactwu. Budząc się ze snu zaczyna inaczej postrzegać siebie i swoje 6.miejsce pośród innych. Powołany przez Miłość, otwiera oczy na potrzebujących, którzy wcześniej znajdowali się poza zasięgiem jego wzroku.

 

Nasz bohater wie jednak, że choć zaczyna życie na nowo, nie może zapomnieć o przeszłości. Nie może zapomnieć o pokrzywdzonych przez jego ślepotę i głupotę ludziach. Jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie.

 

Przeczytałem kiedyś następującą historię: Pewien ojciec odszedł od syna i jego matki, gdy ten miał zaledwie rok. Pojawił się z powrotem po kilkunastu latach ciężkiej pracy nad sobą, skruszony, ale i bardzo zadowolony, że zdobył się na taki krok. Chciał odegrać jeszcze pozytywną rolę w życiu syna. W głębi duszy oczekiwał ze strony rodziny wyrazów uznania i wdzięczności, a przynajmniej miał nadzieję, że się ucieszą. Trudno mu było się pogodzić z tym, że jego powrót w nikim nie wzbudził specjalnego entuzjazmu, szczególnie w synu, który od lat nosił w sercu żal i gniew do ojca. Po jego powrocie wyrażał je oporem i biernością, zaniedbaniami, niechęcią do nauki, do robienia czegokolwiek. Wszystko było na „nie”. Sfrustrowany ojciec robił, co mógł, aż w końcu, kierowany poczuciem winy, pomieszanym z bezradnością, obiecał synowi, że wyjedzie z nim na wakacje za granicę. Oczywiście pod warunkiem, że poprawi się on w nauce i spełni różne inne wymogi. Kiedy przyszedł czas płacenia za wycieczkę, zaszokowany ojciec stwierdził, że syn buchnął mu sporą część pieniędzy na ten cel przeznaczonych. Zły i rozżalony poszedł poradzić się swojego przyjaciela, co z tym zrobić. Zaniepokojony demoralizacją syna, chciał się dowiedzieć, jakie represje i kary zastosować, żeby skutecznie wyprowadzić dziecko na dobrą drogę. Ku jego zaskoczeniu przyjaciel po krótkim namyśle powiedział: „Zaproś syna na obiad do dobrej restauracji. Gdy już zjecie i wypijecie, popatrz mu w oczy i zapytaj: „Synu, ile jeszcze jestem ci winien?” A potem zabierz go na obiecaną wycieczkę.” Podobno ojciec znalazł w sobie siłę, żeby postąpić, jak mu doradzono. Syn zaskoczony i zbudowany klasą ojca, odpowiedział: „Jesteśmy kwita. Ty mi ukradłeś dzieciństwo z ojcem ja tobie forsę.” I obaj ze łzami w oczach padli sobie w ramiona.

 

Nie można wyruszyć w drogę osobistego nawrócenia zapominając o zaciągniętych „długach”. Wiele osób, które doznały z naszej strony krzywdy i cierpienia czeka, że wypowiemy pod ich adresem magiczne słowo: „przepraszam”. Opór i lęk dotyczący prośby o wybaczenie mają wiele przyczyn. Jedną z nich jest poczucie, żeśmy już wcześniej zszargali to słowo. Wypowiadaliśmy je n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin